Miłość i pieniądze to wszystko czego pragnę

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Dark Princess
Charłak



Dołączył: 19 Lis 2005
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z ciemnej strony miasta

PostWysłany: Pią 20:48, 30 Gru 2005    Temat postu: Miłość i pieniądze to wszystko czego pragnę

Debiut, o ile tak to można określić. Z założenia ma być erotyk, ale tutaj nie ma żadnych takich scen. Zastanawiam się czym mogę to tutaj umieścić, ale do "Erotyków" (o ile istnieją), niestety nie mam dostępu. Mam nadzieję, że przeżyje Wasze ataki, moi drodzy... A! I najważniejsze: fick napisany jest na podstawie filmu pt.:"Wielki Podryw". No to by było na tyle ;) Zapraszam do czytania!


Prolog:
All you need is love.
All you need is love.
All you need is love, love.
Love is all you need.

All you need is love.
All you need is love.
All you need is love, love.
Love is all you need.

Nothing you can know that isn't known.
Nothing you can see that isn't shown.
Nowhere you can be that isn't where you're meant to be.
It's easy.

All you need is love.
All you need is love.
All you need is love, love.
Love is all you need.
- The Beatles

Paige Lawrence Morgan, posłała spłoszonemu mężczyźnie bardzo wrogie spojrzenie. Ostrości tej sytuacji dodawał fakt, że oboje siedzieli w Ministerstwie Magii, Sali numer trzysta piętnaście w dziale „Rozwody”.
- Loreen, - mężczyzna spojrzał błagalnie na Paige – błagam cię, to nie musi się tak skończyć. Wycofaj ten pozew, proszę…
Dziewczyna spojrzała na niego i prychnęła pogardliwie.
- Zapraszamy do Sali panie Knot – mruknął jej adwokat. – Pana Handsome’a również prosimy… naszemu pozwanemu przydałaby się obrona – dodał gdy przekroczyli próg Mniej Surowej Rady Wizengamotu ds. Małżeńskich i Rozwodów Magicznej Populacji.
- Witamy państwa, proszę usiąść. Poproszę na świadka Panią Loreen Duke–Knot, dziękuję – Paige weszła podeszła do mównicy. – Otrzyma pani teraz trzy krople eliksiru „Veritaserum” uważonego przez naszych specjalistów, jego działanie określa się na piętnaście do dwudziestu minut. Będzie pani zmuszona odpowiadać samą prawdą, na pytania tyczące się małżeństwa z panem Korneliuszem Knotem.
- Wysoki Radco! – przedstawiciel panny Paige, uniósł się z ławy. – Moja klientka jest silnie uczulona na ten eliksir.
- Toż to absurd! S-P-R-Z-E-C-I-W!!!– ryknął Handsome – Ma pan jakieś dowody?! To jakiś teatrzyk nie sąd!
- Oddalam, i niech obrona uważa, Wysoki Radca nie będzie tolerował takiego zachowania. Panie Cain, proszę o dokumenty udowadniające choroby i uczulenia pana klientki.

Paige wydęła pogardliwie wargi i podała adwokatowi teczkę. Nudno jest oglądać tę samą inscenizację – jak to określił obrońca jej męża. Dziewczyna rozejrzała się po Sali, łapiąc znów te samo, błagalne spojrzenie jej byłego męża i za razem milionera.

”Który to już” – zamyśliła się – „z Fishbergiem to będzie szósty…”

- Wysoki Radca akceptuje dokumenty, Pani Duke będzie zeznawać pod przysięgą i zaklęciem Verito*, jakieś zarzuty panie Handsome? Uwagi, panie Cain?
- Wszystko w najlepszym porządku – odpowiedzieli chórkiem.
Mężczyzna spojrzał na zebranych i kiwnął głową, wyglądał na zmęczonego i znudzonego.
- A więc, Panno Duke, proszę nam wszystko opowiedzieć.

***
- …i wtedy ich zobaczyłam. To było straszne, poczułam się podwójnie zdradzona… Ja przecież obojgu ufałam! Nie dość, że Knot to… - Paige zaniosła się płaczem i opadła na mównicę. – Emily była moją przyjaciółką! A on… ja… Nie rozumiem jak mógł się tak zachować, my się przecież kochaliśmy. Składaliśmy przysięgę miłości!
- Dobrze panno Duke, dziękujemy. Poprosimy pana Knota, przypominam o procedurze… Z tego co widziałem w pańskich aktach, to pan nie jest uczulony na Veritaserum, prawda?
- Tak jest, Wysoki Radco.
- A więc proszę spożyć przygotowaną dawkę – w tym momencie mężczyzna podniósł do ust kieliszek i jednym haustem do opróżnił. – Czy nazywa się pan: Korneliusz Knot?
- Owszem… - odpowiedział cicho.
- Czy będzie mówił pan prawdę i tylko prawdę?
- Tak.
- Czy jest pan w stanie sprzeciwić się działaniu eliksiru? – obrońca Knota zmarszczył brwi i pokiwał głową z dezaprobatą. Gdyby jego klient posiadał jakiś eliksir przeciwdziałający Veritaserum, wypiłby go na początku, pomyślał z ironią, głupota.
- Nie.
- Czy ma pan antidotum, które ma pan zamiar użyć?
- Nie – padła szybka odpowiedź. Mężczyzna w czarnych szatach spojrzał podejrzliwie na przesłuchiwanego Knota i podrapał się po głowie.
- Czy przyznaje się pan do zdrady małżeńskiej, dokonanej trzydziestego listopada bieżącego roku z panną Candy Sucide, dzień po zawarciu związku z Loreen Duke?
- Tak.
- Myślę, że nie ma o czym rozmawiać. Pozwany całkowicie przyznał się do zdrady, Etnies zaprotokołować to! Czy jest pan w posiadaniu majątku o równowartości czterech milionów stu tysięcy dwustu pięćdziesięciu pięciu galeonów pod postacią nieruchomości: willi w centrum Londynu, oraz domu na obrzeżach Anglii w Grimsby, udziałów w firmie Magic Stronglife Corporation i sieci hotelów magicznych "Flamenco" w Azji, oraz dużej sumy na koncie w Banku Gringotta?
- Tak, jestem.
- Czy zgadza się pan na standardowy podział majątku, zgodny z paragrafem dziesięć, podpunktem „a” trzydzieści i pół? W którym obie strony otrzymują po połowie majątku, bez względu na fakt, ile wniosły przed zawarciem związku małżeńskiego?
- Tak.
- Accio Dokument Rozwodowy, proszę o państwa podpisy.

Paige podeszła do biurka i szybkim, pewnym ruchem podpisała pergamin w wyznaczonym miejscu nawet nie czekając, aż jej były mąż otworzy jej wahadłowe drzwiczki i ukłoni się pokornie. Miała dość, jej ostatni cel wydawał się być żałosny, odpychający i wstrętny i momencie przegrania. Posłała mu kolejne pogardliwe spojrzenie, a ten zaczął się w nim doszukiwać litości.

"Żałosne."

- Czy obie strony chcą wnieść coś jeszcze? – spojrzał podejrzliwie na kobietę, w szarej garsonce i dużym czarnym kapeluszu. – Panno Duke?
- Tak, owszem – zaczęła cichutko – proszę o uniemożliwienie zbliżenia się pana Knota, do mnie. Nie chcę widzieć tego mężczyzny, ani razu więcej! – pisnęła melodramatycznym tonem. Wysoki Radca kiwnął głową i machnął różdżką w powietrzu.
- Korneliusz Knot, lat sześćdziesiąt cztery, urodzony w CannasVillage, były Minister Magii zostaje objęty zaklęciem „Niezłomnej Przysięgi”, którym obieca pannie Duke, że nie zbliży się doń i będzie mogła bezpiecznie poruszać się po świecie, bez narażania się na swoje spotkanie. Przysięgę przypieczętuje Główny Naczelnik z działu „Przysięgi Ważne i te mniej Ważne”, Franklin Joseph Ferrera – do Sali wszedł starszy Kubańczyk, o ciemnej karnacji i krótkich kędzierzowatych włosach i wielkich brązowych oczach. – Frank, potrzebne twoje poświadczenie.
Mężczyzna kiwnął głową.
- Proszę położyć dłoń składającego przysięgi, na dłoni osoby której się coś obiecuje – pomarszczona ręka Korneliusza spoczęła na drobniutkiej dłoni Paige – następnie pan Knot, przeczyta oświadczenie wydane przez Wysokiego Radcę.

Były Minister Magii zawahał się przez chwilę, po czym nałożył na swój mysi nos okularki i powoli, drżącym głosem, zaczął czytać:
- Ja, Korneliusz Knot, urodzony w roku tysiąc dziewięćset czterdziestym szóstym, składam Niezłomną Przysięgę pannie Loreen Duke, że nie będę nękał jej i narażał na ten dyskomfort psychiczny związany z widywaniem mojej… SKROMNEJ? – pisnął urażony w stronę Wysokiego Radcy. Mężczyzna kiwnął głową i uśmiechnął się złośliwie - …mojej skromnej osoby. Jedynym ultimatum zerwania zaklęcia, jest przyzwolenie panny Duke.
Niebieskie* światło błysnęło z miejsca, gdzie były złączone ich dłonie. Paige poderwała szybko swoją rękę i obejrzała dookoła.

"Uff… nie ma oparzeń" - pomyślała optymistycznie.

- Dziękuję za przybycie – oznajmił Wysoki Radca i zszedł z mównicy. – Doprawdy nie wiem, jak pan mógł zdradzić taką kobietę – uśmiechnął się do Paige i ucałował jej (na szczęście nieopatrzoną) dłoń.
Wszyscy zebrani zaczęli posuwać się w stronę drzwi, pan Knot, odczekał aż Paige zniknie za drzwiami i także ruszył w tamtą stronę. Ostatni wyszedł Etnies Crowl ze swoją malutką MagiMaszyną do pisania.

Paige dumnym krokiem opuściła sektor: „Związki Małżeńskie: Rozwody”, podziękowawszy uprzednio swojemu obrońcy.
- Zapłaciłam aż dziesięć galeonów za tego Cain’a, ale się opłacało – stwierdziła pod nosem i zatrzymała się przy wielkich oszklonych złotych, ftontowych drzwiach - Zaparkowałam przy WallStreet – szepnęła do psa, który siedział przy koszu na śmieci. – Shelby chodź do pani, pieseczku! – zaświergotała i kucnęła przy nim. – No chodź.
- Rasowy – mruknął jakiś mężczyzna. Paige przyjrzała mu się od stóp do głowy: firmowy garnitur, pasek ze skóry Gronojada, laska od Bacci’ego – bogaty, połyskujące buty, biały uśmiech – zadbany, rozpoznał psa – inteligentny. Gdyby czarny futrzak nie pociągnął jej w stronę drzwi, na pewno zaczęłaby miłą konwersację z owym panem, następnie umówiłaby się z nim na kawę, potem randkę, potem…
- SHELBY! – krzyknęła. Zwierzak zrobił parę susów i znalazł się tuż przed czerwoną corvettą. – Mądra dziewczynka – pogłaskała go za uchem.

Chwilę później Paige siedziała za kierownicą i szybko odjechała sprzed budynku. Klepnęła towarzysza ponownie po łbie i kiwnęła głową.
- Shelby, mówiłam ci już żebyś nie ciągnęła mnie, gdy widzę kogoś wartego uwagi.
- To był Thomas Dean, pracuje od lat w Ministerstwie i nigdy nie dostał podwyżki ani awansu. Zakładam, że to co miał na sobie nosi codziennie, a pasek i laskę kupiła mu matka – stwierdziła z miną filozofa, chuda, koścista dziewczyna o brązowych włosach, długim nosie i małych jasnych oczach.
- Wolę jak jesteś psem – mruknęła Panna Morgan.
- A ja wolę jak znajdujesz młodszych do obrobienia… Jak sobie pomyślę, że tego Knota go… to mi się niedobrze robi! Widziałam stan jego uzębienia, ta jego szczęka to się nadaje na wystawę dinozaurów do mugolskiego muzeum. Dlaczego nie naciągnęłaś go na nową?
- Pfffff, Shel ty się musisz dużo nauczyć…
- Mówisz jakbyś była wielkim mentorem, a masz zaledwie dwadzieścia cztery lata! Przecież jesteś ode mnie starsza zaledwie o pięć, pięć lat.
- Ale mam bagaż doświadczeń, moja panno – mruknęła – i nie musisz mi przypominać o moim wieku. Dwadzieścia z hakiem a już miałam sześciu mężów. Ciekawe jak w statystykach...
- Ta durna zabawa w mugolskiego „Robin Hood’a” mnie wcale nie bawi. Obrabiasz ich z kasy a potem robisz prezenty naszej rodzinie. Paige, gdyby mama widziała…
- Shelby – warknęła ostro – mama nie żyje, i nie strasz mnie, że wszystko widzi. Wszystkie twoje uwagi typu „gdyby ktoś widziała” mnie nie ruszają i mam ich dosyć.
- Dobrze – fuknęła młodsza dziewczyna i skrzyżowała ręce na piersiach.
- Dobrze.
W milczeniu spędziły drogę powrotną do domu.

***

Gdyby ktoś spojrzał na Pannę Morgan w tym momencie, na pewno nie skojarzyłby jej z małym, jednorodzinnym domkiem z białego drewna i z marszczonymi zasłonkami w oknach. Paige była kobietą sukcesu, z klasą, która jak mogłoby się wydawać, powinna zamieszkiwać willę w jakiejś drogiej dzielnicy Londynu. A jednak, to tylko złudzenie.
- Wreszcie – westchnęła wchodząc na ganek, tegoż właśnie jednorodzinnego domku – mam dosyć wszystkiego, idę się napić kawy a potem do łóżka. Och – jęknęła teatralnie – spuchły mi kostki.
- Akurat – mruknęła Shelby – nie lubię tej twojej nowej postaci Paige, mogłabyś chociaż w domu chodzić jako prawdziwa ty.

Kiwnęła głową i zamknęła oczy; już nie wyglądała pięknie, jak w sądzie: ciało skurczyło się, biust zmalał momentalnie, przez co garsonka dziwnie się pomarszczyła, biodra zmniejszyły się i beżowa spódnica o mało nie spadła jej na podłogę, żakiet w ramionach odstawał brzydko i wyglądał jakby był "ze starszej siostry".
Naturalna i prawdziwa Paige nie wyglądała tak olśniewająco. Miała ciemne, lekko połyskujące włosy, pociągłą twarz i wielkie czarne, kocie, oczy. Każdy od razu zauważyłby niewielki pieprzyk, na lewym policzku – którego dziewczyna nie znosiła. Mały zgrabny nosek na pewno nie był brzydki natomiast cienkie usta, pomalowane brązową szminką kompletnie do niej nie pasowały.

- Obrzydliwie wyglądasz jako „ty” w makijażu. Szczególnie brązowym – rzuciła kąśliwą uwagę i jednym machnięciem różdżki otworzyła drzwi. – Gdybym to ja była Metamorfomagiem…
- Ale nie jesteś, cholera! – warknęła Paige zdejmując o wiele za duże szpilki, które już zaczęły ją uwierać.
- …byłoby mi o wiele łatwiej w życiu. Ja cię nie rozumiem – kontynuowała niezrażona Shelby, wchodząc do małego saloniku – po co ty się „powiększasz” i kupujesz te ciuchy o rozmiar większe i w ogóle… buty na przykład! – wskazała palcem parę porzuconych czarnych lakierek.
- Jak już mówiłam – odparła wyniośle Panna Morgan – jesteś za mała żeby to zrozumieć. Mężczyźni szukają ideałów a nie szarych myszek z rozmiarem biustu „75A” moja droga, w dodatku które nie mają bioder tylko chłopięcą sylwetkę.
- Nie bądź taka skromna! – żachnęła się.
- Daj spokój, zrób mi kawę i przynieś do sypialni.

Podczas gdy Shelby krzątała się po kuchni, Paige stanęła przed lustrem i obrzuciła swoją sylwetkę krytycznym spojrzeniem.
- Zdecydowanie za małe – mruknęła od niechcenia i przymknęła oczy. Chwilę później miseczki czarnego stanika wypełniły się. – O wiele lepiej.

Dziewczyna delikatnie opadła na łóżko i wyciągnęła rękę w stronę parapetu.
- Eugeniusz spisał się wyśmienicie – mlasnęła i strzepnęła z „Proroka Popołudniowego” resztki sowich piór. – Jak zwykle nawet zostawił resztę, - dodała, zbierając resztki monet.
”BAL CHARYTATYWNY IMIENIA HELGI HUFFLEPUF”Dziesiątego Grudnia Br. odbędzie się bal charytatywny na rzecz uchodźców Magicznej Populacji z Pakistanu. Organizatorem jest Louise McGrawp – jeden z najbogatszych czarodziejów Anglii, który niedawno owdowiał i został sam z dwójką dzieci…

„Bogaty, samotny… dzieci!”
– pomyślała uradowana – „W sam raz dla mnie.”

„…warto wspomnieć, że był ambasadorem Kontaktów Czarodziei z Olbrzymami, gdyż jako pół-olbrzym, świetnie orientował się w ich zwyczajach. Dobrze poznał nawet najkrwawsze rytuały…”

„OLBRZYM?! RYTUAŁY?! KREW?!” – pomyślała zrozpaczona, ale chwilę później uspokoiła się - „To TYLKO pół-olbrzym, z tą krwią pewnie przesadzili - jak to bywa z prasą.”

- Shelby siostrzyczko, widziałaś kiedyś pół-olbrzyma?! – krzyknęła z sypialni.
- TAK, miał na imię Ingrid… albo jakoś tak. Nieee, Ingrid miał na nazwisko chyba. Może Rufus, Rubus, Reus… coś takiego. Kiedyś go widziałam z Dumbledore’m w „Proroku” na zdjęciu. Wysoki strasznie, i ten no… gruby. I brzydki, chociaż znając Ciebie to byś się poświęciła. – Dziewczyna zrzuciła papiery oraz karteczki ze stolika i postawiła na nim lewitującą tacę z kawą.
- Dzięki Shel – mruknęła Paige, upijając łyk ciepłego gęstego napoju. Czuła jak ciecz rozlewa się po jej organizmie i pobudza ją. – Mówisz, że „nieteges”? No dobrze, ale na bal pójdę bo może ktoś się trafi.
- Czytałam ostatnio o takim jednym, co miał na imię Feliks Severyn Snape. On to podobno jest bardzo bogaty, ma jakąś kolekcję eliksirów i składniki, których nie można dostać już praktycznie nigdzie. Będzie tam, jako gość honorowy bo oddaje część swoich zbiorów.
- Snape? - Paige zamyśliła się. - To jakiś Śmierciożerca był, nie pamiętasz? W gazecie pisali, że był poszukiwany za morderstwo paru osób. Chcesz mnie swatać z Śmierciojadem?! - pisnęła oburzona. - Aż tak nie jestem zdesperowana...
- Słuchaj, tamten to był Severus Snape, a ten jest Feliks. To jest jego… nie wiem! Rodzina jakaś. Ważne, że bogaty a Severus zginął z ręki jakiegoś anonimowego Aurora, który nie chciał sławy i tak dalej – przymknęła oczy i uśmiechnęła się wesoło. – Feliks nie jest podobno jakiś wybredny, jeżeli chodzi o rozmiar stanika.
- Phi! – udawała, że się zastanawia – No dobrze, możesz mi ostatecznie pokazać jakie informacje o nim uzbierałaś i może spróbuję.

Ten wieczór już się nie kłóciły, ponieważ Paige i Shelby znalazły współny cel. Cel który miał na imię Feliks Severyn Snape.

Rozdział 1: "Miłość nie wybiera"
- Shelby!!! Gdzie jest moja spódnica i żakiet w kolorze khaki? I ta torebka od Madame Malkin, co?
- Nie wiem, streszczaj się bo on zaraz wyjdzie z domu. Właśnie przygotowuje się do aportacji…
- Jeszcze sekunda, Shel pomóż mi z tym cholernym suwakiem. Och, już! – Paige stanęła przed siostrą i uśmiechnęła się. – I jak wyglądam? – wykonała obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni.
- Uroczo – syknęła. – Pamiętaj, bądź naturalna bo z tego co widziałam on nie przepada za sztucznymi kobietami!
- Będę, to jak? Aportujemy się, czy dzisiaj przez kominek?
- Pobrudzą ci się włosy jak użyjemy kominka, złotko – warknęła – natomiast przy aportacji może ci się ten kostium rozczepić: guziki odpadną albo te zapinki – wskazała na złotą broszkę – za dużo dupereli. Mam świstoklik.
- Shelby, co ja bym bez ciebie zrobiła?
- Umarłabyś, zagryziona przez Trestale i zmasakrowana przez Centaury z Zakazanego Lasu. Idziemy!
- Nie wrzeszcz, dalej jesteś zła na mnie?
- TAK – pisnęła – bo wybrałyśmy Snape’a a ty nagle się rozmyśliłaś!
Paige wydęła pogardliwie usta i popsikała się perfumami „Magiczny Brzask”, następnie przeczesała palcami, krótkie, proste włosy i uśmiechnęła się.
- Kotku, bal dopiero za dwa miesiące. Feliks siedzi sam w swoim obskurnym, śmierdzącym laboratorium w lochach i ani mi się śni go tam odwiedzać. W sześćdziesiąt dni to ja zdążę jeszcze jednego obrobić a Flamel… z nim nie będzie problemu. Zresztą widziałaś jak on reaguje na kobiety. I na dodatek jest staroświecki… Nie będzie kłopotu.
Młodsza siostra nic nie odpowiedziała, tylko bez słowa podała jej świstoklik w kształcie puderniczki.
- Działa na dwie strony – mruknęła, w dalszym ciągu obrażona.
- Jasne, do zobaczenia na Pokątnej!

***

Ulicą Pokątną szła uśmiechnięta kobieta w ciemnozielonym komplecie i dopasowaną torebką. Wyglądała olśniewająco i każdy czarodziei, niezależnie od wieku, oglądał się za nią. Tak, Paige dzisiaj miała wyśmienity humor, gdyż udało jej się stworzyć wspaniałą postać metamorfomagiczną.
Veronica, nazwała ją „Veronica”.
Minęła tą sławną lodziarnię Floriana Fortescue’a i przymknęła oczy mrucząc jak kot:
- Bingo.
Jej wzrok zatrzymał się na wysokim brunecie przyodzianym w granatową, markową szatę, prawdopodobnie szytą na zamówienie. Mimo dalekiej odległości była w stanie zlustrować stan jego uzębienia – gdy się uśmiechał, a także paznokcie – gdy machał. Z kieszeni marynarki wystawało mu magiczne, świecące opakowanie MagDrug – papierosów z „wyższej półki”. Teraz wiedziała o nim wszystko, włączając w to stan konta u Gringotta, po sklepy w których się ubiera i imię prababci – zresztą, jedynej żyjącej krewnej.
Wszystko było w najlepszym porządku, zresztą tak jak przewidywały razem z Shelby, dlatego też kiwnęła lekko głową w prawą stronę i wyciągnęła papierosa z torebki.
W tym momencie z bocznej alejki wyskoczył wielki pies, przypadek sprawił, że wylądował akurat na minionym brunecie.
- Och, monsieur! – krzyknęła „przerażona” Paige – Monsieur wybaczy, mój pies… ja pokornie prosić chcę! Och Szeeeelbi… - jęknęła do zwierzęcia – widzisz coś narobiła! Mou…
- Nic się nie stało – mężczyzna uśmiechnął się ciepło – to tylko błoto.
- Wiem, wiem ja! Może panu jakoś zrekompensuje – spojrzała na niego ze skruchą – może kawę, albo lody?
Brunet wyglądał jakby się zastanawiał, przy czym przez ten czas bardzo dokładnie przyglądał się Paige. Wstał z ulicy i podał jej dłoń.
- Joseph Flamel, miło mi panią poznać, Pani…?
- Panna – zaakcentowała – Veronica Seafroent, monsieur Flamel.
- Nie, nie – mężczyzna zaśmiał się – proszę mi mówić Josh, nie przywykłem do bycia „panem Flamelem” - to określenie od zawsze zajęte było przez mojego dziadka.
- A więc Ver, albo Veronica. Jak mo… to znaczy ty, - uśmiechnęła się przepraszająco – jak wolisz.
- Preferuję Veronicę, brzmi wyrafinowanie. Wracając do kwestii odpokutowania za grzechy i krzywdy – spojrzał znacząco na swoją zabłoconą szatę – dasz się porwać na kawę do „Cicero”?
- Och, ale - Paige zarumieniła się teatralnie – to bardzo drogie miejsce, czy aby na pewno…?
- Naturalnie, ich kawa jest wyśmienita, najlepsza jaką do tej pory piłem. To jak?
- Uwielbiam kawę! W „Cicero” co prawda nigdy nie byłam, bo niestety mnie nie stać – spojrzała na niego lekko zawstydzona. – Z chęcią.

***

- Widać, że urodziłaś się we Francji – mruknął, zaciągając się papierosem – masz ten akcent… i niektóre słowa dalej mówisz po francusku. – stwierdził dobitnie i miną filozofa, Paige jedynie uśmiechnęła się ciepło i upiła łyk kawy.
- Chyba już wiesz o mnie wszystko…
- Nie, nie wiem jednego – popatrzył na nią podejrzliwie – jak to jest, że taka perfekcyjna kobieta nie znalazła sobie mężczyzny. Chyba nie jesteś w jakimś związku?
Paige przygryzła wargę. Na to pytanie się nie przygotowała…
- Nie, nie jestem. Byłam jeszcze parę miesięcy temu – westchnęła i spojrzała na kelnera, udając, że wspomina tamte chwile. Musiała szybko wymyślić sensowną odpowiedź, która by go zadowoliła. – On mnie zostawił, dlatego ostatnio stronie od romansów i związków – wydusiła w końcu – właściwie to zdradził a nie zostawił, ale dla mnie to równoważne.
- Nie rozumiem go, jak można oszukać tak wspaniałą kobietę…
„Połknął haczyk” – pomyślała uradowana. „Niedługo będę panią Flamel…”
- A ty? – zmieniła temat. – Masz żonę? Dziecko?
Kiwnął przecząco głową i wpatrywał się w nią rozbawiony.
- Narzeczoną? Dziewczynę… żyjesz z kimś w związku?
- A wyglądam na takiego?
- Nie wiem – stwierdziła – a ja wyglądam na zdesperowaną?
- Nie.
- No widzisz, pozory mylą – odpowiedziała dyplomatycznie, upijając kolejny łyk napoju.
- Przepraszam państwa, jest list przyniesiony przez sowę. Zaadresowany do panny Veronici Seafroent, do odbioru w recepcji*.
- Dziękuję bardzo – odpowiedziała grzecznie, - Josh, wybaczysz? – kiwnął przytakująco głową i odprowadził ją wzrokiem do głównego hollu. Bez pytania poszła w dobrym kierunku i mężczyzna miał dziwne wrażenie, że to nie jest jej pierwsza wizyta tutaj.

”Radzę Ci dzisiaj nie wracać do domu, Knott stoi pod bramą i na Ciebie czeka. Zrobiłam parę zdjęć, żeby mieć coś do sądu. Shelby (w dalszym ciągu jestem zła!)”
- Kochana Shel – mruknęła i rzuciła na list zaklęcie spalające. – Trzeba będzie to jakoś uświadomić monsieur Flamelowi…

- Przepraszam, trochę mi się zeszło – usiadła na krześle i poprawiła bluzkę. – Może się przejdziemy?
- Po Pokątnej? – zmarszczył nos w śmieszny sposób i Paige zdusiła chichot. – Nie ma co oglądać, ja mam piękne ogrody przy mojej Willi, więc… gdybyś miała ochotę?
Udawała, że bardzo poważnie zastanawia się nad jego propozycją, bowiem była bardzo… BARDZO dwuznaczna.
- Będzie mi miło – uśmiechnęła się ponownie.

*recepcji - hotel z kawiarnią, stąd recepcja. Sama nazwa pochodzi z "Chicago" <3

***

Z pogłosek wynikało, że Flamel mieszka samotnie w ogromnej rezydencji, odziedziczonej po dziadku, ma dwa psy i jest bezpłodny. Paige oczywiście nie sugerowała się plotkami, chociaż przypuszczała, że dom jej nowego znajomego może być dość duży. Nie doceniła jednak majątku pana Flamela, którym okazała się piękna posiadłość z niemal wersalskim pałacem i wielkim ogrodem. Niemalże tak dużym jak jego łóżko.
- …a to moja sypialnia – powiedział Joshua, gdy przekroczyli próg pokoju w zachodniej wieży. Paige podeszła do kominka na którym stały stare zdjęcia.
- Twój dziadek? – zapytała podnosząc ramkę w którą oprawiono wycinek z gazety „Młodego Alchemika”.
- Owszem, wybitny uczony Nicolas Flamel – zaczął z dumą i podszedł do dziewczyny. – Nawet mi go nie brakuje, cały czas go czuję. Tutaj. Dzięki temu domowi.
Paige uśmiechnęła się i poufale położyła mu dłoń na ramieniu.
- Cieszę się, że nie smucisz się po jego stracie. To naprawdę ważne, że nie tracisz ducha.
Poruszył się nieswojo, ale posłał jej ciepły uśmiech. Przez chwilę przybrał bardzo filozoficzną minę, ale została zastąpiona łobuzerskim wyrazem twarzy.
- Mam ochotę na kakao i ciepłe ciasteczka, a ty?
- Co tylko chcesz – odpowiedziała dyplomatycznie. Nie znosiła pić kakao, a miodowe ciasteczka na ciepło kojarzyły jej się z mamą, która piekła najlepsze na świecie.

* * *

Ze słodkim uśmiechem, niczym miód ociekający z ciasteczek, wzięła łyk kakao i odwróciła głowę w drugą stronę, by Joshua nie zauważył wyrazu obrzydzenia malującego się na jej twarzy. Sięgnęła po następne, ostatnie ciasteczko i zawachlowała powiekami, co sprawiło, że Flamel zachichotał. Paige wszczęła dyskusję na temat nowej ustawy, dotyczącej podatku od spadkowego, który miałby być przekazywany do krajowego skarbca Gringott’a. Jak przypuszczała, Josh był absolutnie przeciwko wprowadzeniu tego w życie i tłumaczył jej, że jest to okradanie poszanowanych rodzin czarodziejskich, gdyż…
- W paragrafie trzecim napisali, że podatek uwzględniany jest tylko gdy majątek przekracza wysokość pięćdziesięciu tysięcy galeonów, a wszyscy wiemy, że tylko czarodziejskie rody czystej krwi są w stanie tyle zarobić. Jest to spisek i zamach na czystokrwistych! – wybuchnął.
- Rozumiem cię, we Francji nie ma takiego podziału – na czystych i brudnych. Wszyscy czarodzieje są jedną wielką rodziną, my, Francuzi jesteśmy bardzo tolerancyjny, mój drogi.
- Francuzi, powiadasz? A jakie w takim razie są Francuzki?
- Takie jak ja… Urocze, piękne i inteligentne… ach! I mają wrodzoną skromność.
- Widzę, że nie omieszkałaś zaznaczyć tego ostatniego – uśmiechnął się czarująco.
Paige od-uśmiechnęła się i lekko zbliżyła twarz w jego stronę, żeby miał szansę…
- Ale wracając do tej ustawy! Nie uważasz, że to posunięcie przeciw starożytnym rodom, które mają za dużo siły i władzy, według Wizengamotu? Ja myślę, że oni się boją.
- Masz takie piękne oczy… - szepnęła.
- Doprawdy, nie wiedziałem… - odpowiedział zaskoczony, gdy zaczęła się do niego przysuwać. Jej partner lekko się speszył, ale siedział nieruchomo na łóżku i czekał na ciąg dalszy. Paige zamknęła oczy, zdusiła w sobie odruch wymiotny, gdyż nagle przypomniał jej się słodki smak kakao i już miała go pocałować gdy…
- Veronico, ja nie mogę – wychrypiał.
- Nie możesz? – odskoczyła od niego oparzona.
- Nie mogę… tego zrobić.
Paige podniosła się z łóżka i popatrzyła na niego zaskoczona. Czyżby nie mógł się całować? Może ma obcięty język? Uszkodzone podniebienie? Bolące dziąsła?
- Dlaczego? – zapytała głucho, siadając na krawędzi materacu.
- Wiem, że jesteś nowoczesną kobietą, ale w moim wypadku sypianie z dziewczyną, bez ślubu byłoby co najmniej nie na miejscu. Poczekaj, daj mi skończyć – powiedział, gdy otwierała buzię. – Muszę się ożenić i nie mogę zaprzątać sobie głowy nietrwałymi romansami. Jeżeli nie wyjdę za mąż w ciągu miesiąca, stracę cały majątek, który dostał mi się w spadku.
Paige popatrzyła na niego jak na idiotę i westchnęła, czule gładząc go po ramieniu.
- Znalazłeś już kogoś? – zapytała, a ton jej głosu wskazywał na to, że bardzo wzruszyła się sytuacją Flamela, przynajmniej w jego mniemaniu.
- Owszem, miałem nadzieję, że… Ty. – Wstał, gdy zobaczył w jej oczach zaskoczenie – to oczywiście papierowe małżeństwo, jednak… nie sądzę abym był aż tak nieatrakcyjny żebyś… Veronico, to byłaby transakcja… z czasem…
Przerwała mu, kładąc palec na ustach.
- Pierwszy raz, wtedy na ulicy. Kiedy cię zobaczyłam, poczułam to. Od pierwszego wejrzenia, nie wiedząc kim jesteś – szeptała i ponownie się do niego zbliżyła. – Kocham cię.
„Przecież to największe kłamstwo na świecie, a ja robię z siebie idiotkę”
- Veronico, musisz coś wiedzieć. To bardzo ważne, ja… też cię kocham, ale ja… ja jestem prawiczkiem.

***
Paige wróciła na tarczy do sypialni, którą przydzielił jej Joshua, ze słowami „tak będzie stosowniej”. Westchnęła i opadła na satynową pościel, jej przyszły mąż okazał się być naiwnym kretynem z ilorazem inteligencji równym minus sto. Już powoli zaczęła sobie planować przyszłość na najbliższe trzy tygodnie w których ustaliła sobie ślub, rozwód i kolejny ślub. Ciężkie jest życie ”nowoczesnych kobiet” .
- Accio coś do czytania - mruknęła, celując różdżką w sufit. Chwilę później, czego Paige się nie spodziewała, przyfrunęły do niej wszelakie papierzyska, karteluszki, gazetki i kartonowe pudło z książkami, które ją znokautowało. Zrzuciła z łóżka wszystkie rzeczy, które do niej przyfrunęły i zaczęła przeglądać stare „Proroki Wieczorne” w których zazwyczaj podawali Nekrolog. Uśmiechnęła się rozkosznie i zaznaczyła w kółko kolejne nazwiska: Nott, Avery, Giuvenchy, Malfoy, Blaise.
„To będzie bardzo pracowity rok” – pomyślała radośnie, po czym zasnęła.

***
Pierwszą rzeczą jaką ujrzała rano, była okrągła, uśmiechnięta twarz pana Flamela, a następnie podsunięty pod sam nos talerz z ciasteczkami i kubek kakao. Paige spojrzała na niego przerażona, oczekując wyjaśnień w związku z tak… słodkim śniadaniem.
- Och, widziałem, że ci zasmakowały. Jedz, jedz i nie krępuj się. Jestem taki szczęśliwy, że się zgodziłaś… Musisz wiedzieć, że jesteś fascynującą kobietą. Nawet mnie inspirujesz! Zacząłem pisać powieść… o mnie, o moim życiu i o dziadku – wyszczerzył się – umieszczę też ciebie!
- Nie! – pisnęła przerażona, wysypując ciastka na pościel.
- Tak! Czyż to nie wspaniałe? Opiszę tam też nasze dzieci… Wspólnie spędzony czas, kłótnie i chwile miłosnych uniesień. To będzie całe moje życie. Już od dawna chciałem napisać autobiografię, wiesz… taki drugi Gilderoy Lockhart. Zawsze pragnąłem być kimś, rozumiesz mnie, prawda? Chcę by mnie zapamiętano, muszę porzucić przydomek „wnuka tego Flamela”! Wyjdę z cienia dzięki tobie!

***
Dwa miesiące później, kiedy Paige zdążyła już sfinalizować małżeństwo poprzez podpisanie papierka, nastąpił rozwód. Rozwód, na którym pan Flamel nie pojawił się osobiście, a wysłał jedynie swojego pełnomocnika z powodu załamania nerwowego. Wychodząc z gmachu sądu porzuciła raz na zawsze metamorfomagiczną postać Veronici Seafroent i znów poczuła się wolna! Niecałe sześćdziesiąt dni u boku kogoś takiego jak Joshua to za dużo jak na jej nerwy. Nagły przypływ chęci władzy sprawił, że pan Flamel zaczął kontrolować ją na każdym kroku, aż w końcu Paige była zmuszona do wykradania się z domu korzystając z umiejętności metamorfomagicznych.
- Shelby! – Gwizdnęła i rozejrzała się po Pokątnej. Ani śladu psa – to do niej nie podobne. Shelby!
Przerażona przeszła całą Pokątną i nawet ukradkiem zajrzała w ulicę Śmiertelnego Nokturnu, ale nigdzie nie mogła znaleźć swojej siostry. Postanowiła przeszukać dokładnie każdą księgarnie, a w niej wszystkie z działy z księgami o Transmutacji, która zawsze tak fascynowała Shelby. Nie było jej w Esach i Floresach, Drapieżnym Tygrysie, Szatańskim Pomiocie – księgarnie zaopatrującej czarnomagiczne sklepy. Wybiegła z ostatniego sklepu i wpadła na jakąś dziewczynę.
- Paige! Gdzieś ty była, wszędzie cię szukałam!
- Ty mnie? – wrzasnęła. – Na trupa Merlina, nie było cię przed sądem, gdzie zawsze czekałaś. Martwiłam się!
- Przesadzasz, byłam w Pubie pod Elfem, słyszałam coś na temat przyjęcia dla wysoko ustawionych czarodziejów…
- Shel, czy ty mnie słuchasz? Myślałam, że albo ktoś cię porwał, albo się zgubiłaś… coś ci się mogło stać nierozważna dziewucho!
Shelby zignorowała swoją siostrę i podała jej zwinięty w tubkę pergamin.
- To lista wszystkich gości zaproszonych na przyjęcie urodzinowe ducha Bertiego Botta w Ministerstwie Magii, sami czystokrwiści, bogaci arystokraci… mmmm, oraz tabuny młodych nastolatek z burzami hormonów – dodała z przekąsem. – A tutaj masz zaproszenie.
Wręczyła jej białą kopertę z napisem „Audrey Bertram”.
- Jak… jak ją zdobyłaś? – zapytała oniemiała.
- Niektórzy ludzie zapominają o czymś takim jak „animag” i są zbyt łatwowierni…
- Jesteś podłą szują, Shlelby – zachichotała.
- Wiem, ty też i mamy to po kimś… Ale teraz popatrz na gości, może kogoś od razu wybierzemy.
Paige rozwinęła pergamin i szybko przejrzała listę, jedno nazwisko zwróciło jej szczególną uwagę. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyjęła z niej zgniecioną karteczkę, na której znajdowała się lista nazwisk wypisanych z Nekrologu „Proroka Wieczornego”.
- Malfoy, Dracon Malfoy – zadecydowała.

Rozdział 2: "Mężczyzna jest wiecznym łowcą"
”Czasami się zastanawiam, czemu ona to robi. Nigdy taka nie była, przynajmniej nie przed swoim pierwszym ślubem. Dobrze pamiętam ceremonię ślubną, radość matki i… jej. Cieszyła się bardzo, a teraz to dla niej codzienność. Mówią, że dzień ślubu jest niezapomniany – i mają rację, tylko niekiedy wcale nie jest dobrze pamiętać. Wielokrotnie namawiałam ją do zabiegu z „Obliviate” – odmawiała. Zawsze była uparta, do tej pory jest. Nie wiem, co wtedy się dokładnie zdarzyła, ale… podejrzewam. Paige była po prostu zakochana. I to chyba pierwszy i ostatni raz. A mama… Mama na początku się cieszyła. Zawsze go lubiła i wierzyła, że są dla siebie stworzeni… hmmm… nie ona jedna. Ja też tak myślałam, cała rodzina także. Po części rozumiem, że to rodzaj… zemsty. Odegrania się? Nie wiem, nie mogę tego pojąć. Czasami…"

Światło w pokoiku zostało zgaszone a chwilę później ktoś otworzył drzwi od pokoju.
- Śpisz? – rzuciła Paige w stronę łóżka.
- Yhm.
- Acha... to… to dobranoc.
- Dobranoc.

"…kiedy widzę ten błysk w jej oku. Ona nie widzi tej granicy, bo nikt jej nie nauczył. Zresztą, nie jestem taka jak ona. Żal mi jej. Czasami widzę jak płacze w nocy. Udaję, że nie zauważam brudnego kieliszka po winie, czy wyrzuconej do śmietnika pustej butelki Wiskhy. Żal mi jej."

***
Pokój Paige wyglądał koszmarnie. Ubrania były rozrzucone w całym pokoju, szafa nie domykała się. Zbite lustro leżało oparte o ścianę i nawet nadawało temu pomieszczeniu dość upiorny widok. Plansza od towarzyskiej gry w chińczyka tonęła wśród sukienek, natomiast pionki i kostki zostały rozrzucone na białej pościeli. Idąc w ślad za pionkami, naplotkujemy dziewczęcą twarz, opatuloną włosami. Paige podniosła głowę i nieprzytomnie wpatrywała się w lustro. Jej odbicie uśmiechnęła się złośliwie i poprawiło rozrzucone w nieładzie włosy.
- Popiło się trochę? – zapytało.
Paige nie odpowiedziała. Podeszła do lustra i rzuciła na nie płócienną sukienkę w maki, żeby uniknąć kolejnych ostrzejszych uwag. Przeszła do łazienki, wzięła długi, relaksujący prysznic i wychodząc z łazienki wyglądała wręcz idealnie. Otworzyła wielki kufer firmowy „Madame Malkin” i wyciągnęła z niego zieloną sukienkę, tuż przed kolana, która idealnie komponowała się z kolorem jej oczu. Z kieszeni marynarki, leżącej na łóżku, wyciągnęła podręczną puderniczkę. Zamknęła oczy a odbicie w lustrze zmieniło się diametralnie. Czarne, wycieniowane włosy sięgały jej prawie do pasa, jasna buzia uśmiechała się dziewczęco.
- Witaj Audrey Bertram – szepnęła, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby w pełnej krasie. – Shelby, mamy dwie godziny do wyjścia!
Usłyszała tylko jak jej siostra biega po pokoju na górze.

***

Oczywiście widziała, jakim wybrednym typem jest Draco Malfoy. Na tę okazję przygotowała sobie aż pięć postaci metamorfomagicznych, chociaż zazwyczaj tego nie robiła. On był wyjątkowy, bogaty, przystojny… poza tym krążyły o nim dość ciekawe plotki i sam fakt, by przekonać się co jest prawdą był bardzo motywujący. Paige otworzyła na kolanach teczkę z jego dokumentami i przestudiowała jeszcze raz zdjęcia jego byłych partnerek: tu blondynka, tam brunetka… Wszystkie o idealnej figurze, filmowym uśmiechu…
- Zamęczysz się – zauważyła Shelby i pokiwała głową.
- Shleby, ty nic nie mów, ty prowadź samochód.
Z westchnieniem, dziewczyna dodała gazu i wyprzedziła terenowego Forda. W drodze do Ministerstwa obie milczały, jedynie przed wielkimi wahadłowymi drzwiami życzyły sobie powodzenia i ruszyły każda w swoją stronę.
„Uśmiechać się, nie garbić, kulturalna, miła, sympatyczna” – powtarzała w myślach i zaczęła nerwowo rozglądać po Sali. Stał z jakimś sławnym czarodziejem, tuż przy wazie z ponczem. Uśmiechnęła się do siebie, pewna wygranej.
Przeszła koło niego, posyłając najbardziej czarujący uśmiech na jaki było ją stać. Mężczyzna nie zareagował jednak, tak jak się spodziewała. Nadzwyczajnej w świecie prychnął i odwrócił się tyłem. Niezrażona Paige ruszyła do łazienki, bo przecież przygotowała sobie parę „wersji siebie”.
- I co? – pisnęła Shelby, kiedy jej siostra przekroczył próg łazienki.
- Jakby było „coś” to bym tu nie przyszła, kochanie – syknęła złośliwie. – Wyjmij turkusową sukienkę!
Spojrzała w lustro i przywołała do myśli dziewczynę z okładki popularnego magazynu „Vouge”. Wsunęła na siebie sukienkę i wyszła z łazienki.
Tym razem przyszła energicznym ruchem, by nalać sobie napoju. Przy okazji delikatnie otarła się o niego. Prychnął ponownie.
- Och, Pan Malfoy… i Pan Nott! Miło mi państwa poznać! – uśmiechnęła się i odrzuciła włosy do tyłu. – Słyszałam o panach dużo.
Nott, oczarowany, skłonił się nisko i ucałował jej dłoń.
- Daj spokój, - wysyczał Dracon – dobrze wiemy, że ona leci tylko na Twoją kasę i jest chętna byś ją przeleciał.
Mężczyzna spojrzał na jej zszokowaną twarz i otaksował spojrzeniem jej opięte w sukience, biodra.
- Jaką pozycję lubisz? – zapytał bezczelnie.
Paige prychnęła gniewnie, krzyknęła „jest pan obrzydliwy” i pognała do łazienki.
- I JAK?
Z wściekłością zrzuciła z siebie sukienkę i usiadła pomiędzy zlewami, opierając się o lustra.
- Przecież to jest jakiś obrzydliwy, prostak! Shelby, pomyliłyśmy się…
- Na pewno nie! Przynajmniej jest bogaty, idź tam… Mamy jeszcze trzy sukienki…
- Uch, no… no dobrze. Wiesz, że ja się nigdy nie poddaję?

***

- Jeszcze jedną Whisky, poproszę! – ryknęła zrozpaczona w stronę barmana. – Wie pan, myślałam, że mogę poderwać każdego faceta… aż tu nagle… KLOPS! – łyknęła napój. – Niech pan na mnie popatrzy!
Barman niechętnie spojrzał na obraz nędzy i rozpaczy. Prawdziwa Paige, z rozmazanym makijażem, nieładnie spiętymi włosami, za dużą sukienką. Pokiwał głową i wrócił do polerowania szklanek.
- Nie jestem taka zła, prawda?
Mężczyzna wzruszył ramionami i wyszedł na zaplecze.
- Jestem… beznadziejna – zawyła.
- Ktoś musi być beznadziejny, żeby inni byli idealni – usłyszała za sobą ten piekielny, chłodny i opanowany głos. Podskoczyła, czując czyjś oddech na swojej szyi.
- Zostaw mnie idioto! – wypaplała, pochłaniając płyn z następnej szklanki.
- Zalana, cała zalana. Wyglądasz strasznie – bez pytania przysiadł się do niej z TYM uśmiechem.
- I co z tego? Nie będę cię podrywać, mam prawo wyglądać strasznie!
- Ok., jasne. Zauważyłem fakt.
I w tym momencie Paige osunęła się na ladę mrucząc coś pod nosem o „pieprzonych świńskich arystokratach”.

***

Obudziła się w zimnej, satynowej pościeli. Przeciągnęła się i otworzyła oczy. Zobaczyła całkiem nieznajomy baldachim z godłem węża. Podniosła się gwałtownie i wypuściła ze świstem powietrze. Była w obcym domu i na dodatek nie wiedziała jak to się stało. Rozejrzała się dookoła i z konsternacją stwierdziła, iż musi to być pokój należący do kogoś zamożnego. Wstała z łóżka i podeszła do lustra. Była w samej bieliźnie i na dodatek miała swoje ciało.
- Wstałaś? – jasnowłosy mężczyzna wszedł do pokoju, wcale nie zrażony jej nagością. Przecież była w samej bieliźnie!
Popatrzyła na niego, oczekując wyjaśnień.
- Zarzygałaś się, skrzaty cię przebrały. Hmmm… widziałem już wiele kobiet w bieliźnie, ale one zazwyczaj miały nienaganną sylwetkę i… ładny komplet… - stwierdził złośliwie i otaksował ją dość dziwnym spojrzeniem.
- To co noszę to moja sprawa! – warknęła i wskoczyła do łóżka pod kołdrę. – Jesteś podły!
- Wiem, wiem. Ale to nietypowa sytuacja. Pierwszy raz w życiu, w moim łóżku leży kobieta w bieliźnie, której nie przeleciałem i nie zamierzam. To dziwne, jakiś przełom!
O ile to możliwe Paige spaliła się ze wstydu i schowała głowę pod kołdrę.
– Za pół godziny śniadanie, jeżeli… masz ochotę możesz przyjść nawet tak. Nie ma zbytnio czym nacieszyć oka, ale nie będę wybrzydzał. Adieu!
„Jeszcze mu pokażę!” – pomyślała mściwie, zanim zalała ją fala dziwnego ciepła.

Wstała z łóżka i rzuciła na drzwi zaklęcie zamykające. Oparła się o nie i zaczęła myśleć, w jaki sposób znalazła się w jego rezydencji. Co prawda, wcale jej to nie przeszkadzało, a raczej ułatwiło sprawę, jednak ni była pewna czy okoliczności towarzyszące temu zdarzeniu były sprzyjające jej zadaniu. Powiodła wzrokiem po pokoju, oczywiście takiego przepychu się spodziewała aczkolwiek sam fakt, że znajdowały się tutaj nowoczesne meble lekko ją zdziwił. Podeszła do wielkich, zasłoniętych kotarami, okien i niepewnie zaczęła je odsłaniać. Nie takiego widoku się spodziewała.
Myślała, że znajduje się właśnie w jego wspaniałej Willi, gdzieś w głębi kraju i odsłaniając zasłony ujrzy piękny ogród, tudzież rynek.
Jej oczom ukazał się tętniący życiem Londyn. Mogła dojrzeć duży budynek Ministerstwa Magii, Magiczny Konwój Policyjny a nawet swoją ukochaną mugolską kawiarnię Starbusks. Spojrzała na dół i odskoczyła od okna. Znajdowała się na około dwudziestym piętrze, jakiegoś zmodernizowanego budynku mieszkalnego. Podeszła do łóżka i usiadła na rogu żeby to wszystko przemyśleć. Nic nie szło po jej myśli… przynajmniej tak jej się wydawało. I już nie ważny był fakt, że znalazła się w jego mieszkaniu, o ile ono w ogóle należało do niego.
„Musi mi to wytłumaczyć!” – pomyślała.
Czym prędzej odeszła do krzesła, na którym leżały różne ubrania, prawdopodobnie należały do byłych partnerek Dracona, przynajmniej tak Paige podejrzewała. Podniosła z kupki parę czarnych, długich sztruksów i niechętnie spojrzała na metkę.
Jęknęła.
- Rozmiar trzydziesty drugi?! W życiu się w to nie wcisnę…
Oczywiście spodnie nie dały się zapiąć, więc dziewczyna postanowiła sobie trochę „pomóc” i zwęzić swoją talię w „naturalny” sposób. Chwilę później niepotrzebny nadmiar ciała zniknął a guczki zostały zapięte. Paige czule pogłaskała biodra i brzuch, uśmiechając się przy tym.
- Nie ma rzeczy niemożliwych…
Nie chciała się zbytnio przygotować do tego śniadanie, nie miała jak. Nie pofatygowała się nawet by rozczesać włosy, natomiast wcisnęła się z bluzkę i na bosaka wyszła z pokoju. Draco Malfoy wrzeszczał właśnie na jakiegoś skrzata, więc łatwo było dotrzeć do kuchni.
- Dzień dobry… - zaczęła niepewnie. Gdyby Paige przybrała jakąś piękną postać metamorfomagiczną zapewne czułaby się o wiele pewniej, niestety okoliczności nie pozwalały jej na taki luksus, jakim była przemiana.
Malfoy popatrzył na nią i zaśmiał się.
- …wyglądasz jak po nocy, spędzonej na upojnym seksie. Powiedz mi, czy powinienem szukać winnych wśród skrzatów?
Paige prychnęła zgorszona.
- Śmiem wątpić, iż musisz mieć jakieś kompleksy. Kłopoty ze współżyciem? Zbyt często o tym wspominasz… - uśmiechnęła się złośliwie i bez pytania zajęła miejsce przy małym stoliku.
- Ja, skąd! Po prostu uważam to za rzecz naturalną i nie widzę nic złego by o tym rozmawiać. A Ty…
- Ja…?
- …zamierzasz jeść przy stołu dla służby? Tak sądziłem, powiedz który skrzat cię tak zadowolił, że wolisz jego towarzystwo od mojego?
- Jest pan idiotom!
- Nawzajem, śniadanie jest w salonie – oznajmił tonem mentora i otaksował Paige wzrokiem. Z satysfakcją patrzył jak rumieniąca się dziewczyna wstaje powoli od stołu i idzie za nim.
„Rozkosznie!”
Śniadanie zjedli w milczeniu, tylko Draco spoglądał na nią i obserwował jak pochłania jedzenie ze swojego talerza. Sam nie był zbyt głodny dlatego też większość śniadania spędził na oglądaniu Paige. Zdołał zanalizować wszystkie niedoskonałości jej twarzy, każdy pieg, pieprzyk, bliznę. Miała bardzo ładną, ciemną oprawę oczu: długie, czarne rzęsy były jej prawdziwą chlubą.
- Nie jesz? – spytała, gdy po raz kolejny uchwyciła jego zamyślony wzrok.
- Nie mam ochoty.
- Pff, to powiedz mi jak się tu znalazłam i… gdzie jest to „tu”?
Mężczyzna zaśmiał się i wbił w nią wzrok, aż dziewczynie zrobiło się gorąco. Wcale mu się niewidziano opowiadać jej o tym, jak niósł ją na plecach na oczach całej ulicy a następnie lewitował na schodach. Oczywiście nie mógł też wspomnieć o tym jaką miał ochotę żeby ją…
„Przelecieć.”
Oczywiście Paige nie była piękna, dość przeciętna dziewczyna z nietypową urodą. Na pierwszy rzut oka identyczna jak tysiąc innych które gościły w jego łóżku. Chociaż…
„Niee…”
Paige wcale nie była podobna. Żadna z jego kochanek nie miała piegów, takich niesamowitych wielkich, wręcz…
„Kocie oczy.”
O tak, Paige była niesamowita. Draco mógłby się założyć, że gdyby miała jakąś animagiczną postać z pewnością byłby to kot. Ciemny, jak kolor jej włosów, z poczochraną sierścią i wielkimi oczami.
Jego wzrok przeniósł się z twarzy niżej, a na ustach zawitał wredny uśmieszek.
„Trzeba by też wspomnieć, że żadna nie miała takiego biustu. Tak małego…”
Dziewczyna zauważyła gdzie zatrzymał się jego wzrok i pokryła się rumieńcem. Draco Malfoy był paskudnym…
- Jesteś zboczeńcem! – prychnęła, kładąc widelec na stole. – Chcę stąd wyjść! – jęknęła jak małe dziecko, co wywołało gromki śmiech Pana Malfoy’a. Mężczyzna sięgnął po serwetkę i delikatnie wytarł swoje usta.
- Może i jestem, kochanie.

***
Paige sięgnęła do torebki i wyjęła z niej podręczne zwierciadło „Utkat nokort sul”*. Rozejrzała się po pokoju, żeby sprawdzić czy na pewno nikogo nie ma i gdy już miała wypowiedzieć „Shleby Morgan, Wallace Street 45” ktoś bezczelnie wtargnął do jej pokoju.
- Poprawiamy wygląd? – zapytał i usiadł na łóżku, jej łó… Nie, to nie było JEJ łóżko, ono należało do niego. Przeklęty Malfoy!
- Co ty ode mnie chcesz?
- Czemu od razu taka zrezygnowana? Oj, niedobrze…
- Czego chcesz? – warknęła.
- A jakbym powiedział, że ci zapłacę?

Patrzyła na niego ze zdziwieniem, które ustąpiło wściekłości i zażenowaniu. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami złapała swoją torbę i aportowała się na Wallace Street 45.
A Dracon Malfoy siedział na łóżku, tępo wpatrując się w miejsce gdzie przed chwilą stała kobieta. Kobieta którą chciał mieć i już! Nie potrafił nawet wyjaśnić dlaczego. Zaśmiał się sarkastycznie, gdyż jego podejście kojarzyło mu się ze zbuntowanymi nastolatkami z burzami hormonów. Wstał z łóżka i powtórzył zabieg Paige.
Silne drapnięcie w pępku i strach, by nie rozszczepiły mu się brwi, lub guzik od nowej koszuli.
Mężczyzna jest wiecznym łowcą, a w tym wypadku Paige była zbłąkanym jelonkiem.

Następne rozdziały w przygotowaniu ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Czw 17:53, 05 Sty 2006    Temat postu:

chciałam przeczytać. starałąm sie, naprawdę. ale kiedy zobaczyłam słówko "Trestale", zadziałało ono na mnie - w połączeniu z pozostałymi błędami - bardzo, bardzo źle.

znajdź sobie betę, dziewczyno, bo inaczej raczej twoje ficki lubiane nie beda. masz starszne problemy z przecinkami (błąd w TYTULE!), zapisem dialogów, widziałam też jednego ortografa.
jeśli chdzi o styl - pzrecietny, a scena w sądzie w ogóle nie byla... realistyczna. po prostu język nie pasował.

lubię ten film, choć nigdy nie udało mi sie obejrzeć początku, i dlatego nie bardzo podoba mi się twoja przeróbka... eh... próbuj dalej, zobaczymy jak ci to wyjdzie, ale - znajdź sobie betę. błagam.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Czw 22:09, 12 Sty 2006    Temat postu:

Owszem, beta pożądana i to bardzo.
Po za tym kilka drobiazgów, które mnie ruszyły:
"wyjść za maż" - w przypadku faceta tylko i wyłącznie "ożenić się"
"Blaise" - tu ci chyba chodziło o nazwisko, więc "Zabini".
"Seafroent" - domyślam się, że nazwisko miało być francuskie... Ale nie jest. Następnym razem weź z jakiegoś filmu, najlepiej niespecjalnie znanego. Ja tak robię, kiedy brak mi pomysłów np. na nazwiska Chińskie albo jeszcze jakieś tam. Nikt i tak się nie zorientuje.
A kiedy stawiasz gwiazdki - pisz pod spodem rozwinięcie. Zauważyłam brak w dwóch przypadkach: zaklęcie na samym początku i tajemniczy tekst "Utkat nokort sul”.

Co do opowiadania... Trochę zarzuciłabym stylowi, za szybko wszystko się dzieje. Pomijam też już wspomnieną mnogość błędów.

Ale podoba mi się pomysł. Fabuła - również, bo mimo że widzę w niej masę wad, to magnetycznie mnie przyciąga.
Słowem - czekam na następne części, mam nadzieję, że będą Very Happy

Pozdrawiam,
Nela


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin