[Z] In aqua scribis

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 1:37, 25 Sie 2005    Temat postu: [Z] In aqua scribis

Witam!
Poniższe opowiadanie powstało na potrzeby Klubu Pojedynków na Forum Mirriel, ale po zakończeniu starcia z Medeą zostało nieco przerobione. Po odebraniu dość zgodnego głosu od Czytelników, że wymyślona przeze mnie puenta nie została zrozumiana, postanowiłam się poprawić i w tym celu dopisałam ostatni fragment tekstu. Oddaję go Wam teraz - już bezstresowo, dla przyjemności, bez karteczki z punktacją w ręku. Życzę miłej lektury i bardzo dziękuję tym, którzy oceniali nasze opowiadania - Medei i moje. Pojedynek był dla nas świetną zabawą i obie jesteśmy z siebie dumne. W końcu starczyło nam odwagi, by stoczyć pierwszy w historii Forum pojedynek! Pozdrawiam
Semele

IN AQUA SCRIBIS*
Korekta: Serathe, Susie

Ścieżka była wąska, kręta i zdawała się nie mieć końca. Mały chłopiec szedł ze spuszczoną głową, wpatrując się w swoje pokryte kurzem stopy. Wędrował tą samą drogą już od dwóch godzin i czuł się znudzony. Krajobraz brytyjskich łąk charakteryzowała niezmierna monotonia. Wsłuchał się w rytm wybijany cichutko przez jego własne nogi, koncentrując uwagę tylko na nim. Jego myśli krążyły swobodnie i nie przybierały żadnego konkretnego kształtu, nie zatrzymywały się przy żadnym obrazie, dźwięku czy słowie na dłużej niż ułamek sekundy, były organizowane jedynie przez spokojny, marszowy takt: raz - dwa - raz - dwa - raz - dwa - prawa - lewa - prawa - lewa…
- Spójrz, tam pójdziemy - męski głos wyrwał dziecko z otępienia. Rzeczywiście, w oddali widoczna była spora wioska. Na pewno ktoś tam potrzebował lekarza, znajdą się też chętni, by posłuchać starych pieśni o bogach, duchach, magii i bohaterach.
Starszy z wędrowców przyspieszył kroku, a młodszy był tak uradowany perspektywą rychłego dotarcia do miejsca przeznaczenia, że dostosował tempo marszu do narzuconego przez towarzysza. Nie znosił iść bez celu, jasno określony koniec drogi dodawał mu sił i motywacji do kontynuowania podróży mimo zmęczenia. Nic nie działało na chłopca tak demobilizująco, jak otwarte pole i droga sprawiająca wrażenie bezkresnej. Gdyby nie opiekun, człowiek zdyscyplinowany i bardzo surowy, dzieciak nie znalazłby w sobie dość samozaparcia na niezliczone wędrówki, które razem odbyli.
- Stój.
Chłopiec zatrzymał się posłusznie i popatrzył na drugiego wędrowca. Był to mężczyzna pięćdziesięcioparoletni, wysoki, chudy i zupełnie już siwy. Miał na sobie białą szatę druida, wiecznie zakurzoną od pyłu dróg i gościńców, pobrudzoną tu i ówdzie od trawy lub błota. Przedstawiał się jako Torna.
Dziecko i druid stali przy maleńkiej kotlince na poboczu i wpatrywali się w rosnące w niej rośliny. Kapłan objaśniał swojemu podopiecznemu właściwości poszczególnych ziół, uczył znaczenia w medycynie i magii. Ta obniżała ciśnienie krwi, tamta pomagała na ból głowy, jeszcze inna służyła jako składnik eliksiru miłosnego. Ów niepozorny, mały kwiatek z prawej strony mógł być po odpowiednym przetworzeniu silną trucizną, zaś panoszący się absolutnie wszędzie chwast świetnie nadawał się na przyprawę do zupy. Chłopiec wpatrywał się w druida z szeroko otwartą buzią i usilnie starał się zapamiętać wszystko, co usłyszał. Nuda poszła w niepamięć, świat przestał istnieć - widział tylko zielone pędy, powyginane łodygi, precyzyjnie uformowane liście i wielobarwne kwiaty.
Torna zachowywał się dużo bardziej rozsądnie. Wprawdzie ziołolecznictwo było jego pasją, ale nie emocjonował się odnalezioną kotlinką tak bardzo, by stracić poczucie czasu. Był typowym, trzeźwym naukowcem. "Zachwyt bosy"**, charakterystyczny dla dziecka, które miał pod opieką, nigdy nie był jego udziałem.Teraz też stwierdził, że trzeba już przerwać naukę. Musieli w miarę szybko dojść do wioski. Pacjenci sami się nie wyleczą.
- Pospiesz się, Merlinie. Będziesz miał jeszcze czas, żeby się tym zająć. Na obszarze, na którym się znajdujemy, te rośliny są dość pospolite. Spotkamy je jeszcze z pewnością. Teraz pora na nas.
Ruszyli więc w drogę. Chłopiec, wciąż jeszcze rozdradowany nowo poznanymi roślinami i perspektywą rychłego dotarcia do celu, szedł przodem, śmiejąc się i podskakując. Torna obserwował go uważnie. Zamyślił się. Mały miał siedem lat, od trzech znajdował się pod jego opieką. Kim był? Skąd pochodził? Nikt tego nie wiedział. Ot, ktoś kiedyś przyprowadził dzieciaka do druida, bo w wiosce uważano, że Merlin został opętany przez złe duchy. Był podrzutkiem, jakaś rodzina go przygarnęła, po tym jak jego matka–włóczęga pewnego dnia wymknęła się niezauważona z osady, zostawiając na miejscu niemowlę. Potem jego nowi opiekunowie zaczęli żałować swej dobroduszności. Działy się dziwne rzeczy, ten chłopiec nie był normalny. Od kiedy zawitał do ich domu, krowy zaczęły tracić mleko, gospodyni podupadała na zdrowiu, zaś niedaleko chaty często słychać było dziwne odgłosy, dało się też zaobserwować tajemnicze sylwetki, które przemykały nocą pod oknami. Torna niechętnie zgodził się obejrzeć Merlina. Był pewien, że jego cudowny wpływ na spadek dojności krów tudzież inne aspekty życia domowego to zwykła bajka. Nie mylił się. Żadnych złych duchów nie stwierdził, dziecko było ofiarą zwykłego zbiegu okoliczności. Niemniej jednak polubił tego chłopca od pierwszej chwili. Mały był bardzo bystry, miał dobrą pamięć i szybko kojarzył fakty. Byłby świetnym materiałem na druida, gdyby nie był tak zaniedbany. Tego dnia kapłan zrobił bodaj pierwszą naprawdę szaloną rzecz w swoim życiu. Zadeklarował, że weźmie smarkacza pod swoje skrzydła. Dotychczasowi opiekunowie przyjęli to z ulgą. Dwa dni później mężczyzna opuścił wioskę bogatszy o ucznia. Przez kolejne trzy lata nie mógł dojść do tego, czy podjął taką decyzję, by nie dopuścić do zmarnowania talentu dziecka, czy też zwyczajnie miał już dosyć wiecznych samotnych wędrówek. Rozważał ów problem i tego poranka, ale jego rozmowa z samym sobą rychło została przerwana. Dotarli do celu.
Osada była niewielka i biedna. Kilka obskurnych, zapuszczonych chat, w których panował nieopisany wprost bałagan. Wychudzeni, nieufni i zapracowani chłopi. Zabiedzone kobiety o wrogim spojrzeniu i skołtunionych włosach, przykrytych niechlujnie brudnymi chustami. Nie, nie potrzebowali lekarza. Pieśni też nie chcieli. Ani czarów. Obcych ludzi tym bardziej. Tak, dadzą im wody. Tego nie odmawia się nikomu. Dobrze? A teraz, skoro już się napili, to dobrze by było, gdyby już sobie poszli...
Wkrótce znów znaleźli się na gościńcu. Okolica była słabo zaludniona, tylko gdzieniegdzie zdarzały się niewielkie wioski, na dodatek często usytuowane daleko od głównych dróg i traktów.
Torna był zły. Niezbyt dobrze znał te ziemie i błądzenie po wertepach nieszczególnie mu się uśmiechało. Liczył, że w tamtej osadzie znajdą schronienie i odpoczynek choć na parę dni. Okazało się, że nic z tego, więc mężczyzna nie krył rozczarowania. Rzadko bywało tak, by wieśniacy nie przyjęli druida u siebie, niemniej jednak i takie sytuacje się zdarzały. Mimo to dla Torny za każdym razem były tak samo przykrym zaskoczeniem, jak za pierwszym razem. Nie lubił, gdy krzyżowano mu plany. Szedł więc, ciągnąc niechętnie nogę za nogą i złorzecząc w myślach niegościnnym gospodarzom. Merlin dreptał obok niego w milczeniu. Miał markotną minę, maszerował powoli i z ociąganiem. Znowu wędrował bez celu. Znowu nie dostrzegał przed sobą miejsca przeznaczenia. Znowu nie wiedział, dlaczego musi po raz kolejny podjąć wysiłek.

***

Kilka godzin później Torna, nie wierząc własnemu szczęściu, podczas postoju wypatrzył w oddali kolejną osadę. Sam się sobie dziwił, że nie dostrzegł jej od razu. Musiał być zbyt zamyślony. Poderwał szybko Merlina z kamienia, na którym chłopiec siedział, dając wytchnienie obolałym i zmęczonym stopom.
- Spójrz. Jeśli się pospieszymy, to dotrzemy do tej wioski z łatwością, nim słońce schowa się za tamtą kępą drzew. Na miejscu na pewno dadzą nam coś do jedzenia i przygotują wygodny kąt do spania. Chodź, chłopcze, o ile wszystko pójdzie dobrze, to jeszcze dziś dostaniemy ciepły posiłek.
Malec podszedł do swojego opiekuna i spojrzał w dal. Kiedy stwierdził, że rzeczywiście widzi osadę, sprężystym krokiem wszedł na gościniec i rozpoczął marsz. Druid uśmiechnął się pod nosem. Ten chłopak był nie do zdarcia, jeśli tylko na swój dziecinny sposób widział cel tego, co robi.
Ta wieś była większa od poprzedniej i stanowczo bardziej zadbana. Gdy tylko Torna i Merlin wkroczyli między domy, na ich powitanie wybiegła chmara ciekawskich dzieciaków w wieku małego wędrowca lub młodszych. W tych raczej słabo zaludnionych okolicach rzadko można było spotkać obcych, więc druid i jego podopieczny wzbudzili sporą ciekawość. Maluchy, niezbyt kompletnie ubrane i niewyobrażalnie ubrudzone na skutek zabawy wśród ziemi, piasku, trawy i wszelkej maści żyjątek, wpatrywały się w nich szeroko otwartymi oczami. Szybko jednak zasłonięto im widok. Dorośli również zaczęli się schodzić i wypytywać podróżnego o cel przybycia do ich osady. Mężczyzna spokojnie wyjaśnił, że jest wędrownym druidem, zajmuje się leczeniem, zna stare pieśni, szuka noclegu i ciepłej strawy.
Niedługo potem obaj podróżnicy siedzieli za stołem w jednej z chat. Torna zjadł szybko to, co mu podano i natychmiast zajął się cierpiącymi mieszkańcami osady. Chorzy, którzy przyszli lub zostali przyniesieni, gdy tylko po wsi rozeszła się wieść o przybyciu maga, czekali już przed drzwiami. U Merlina ciekawość zwyciężyła głód. Uwielbiał patrzeć, jak jego opiekun zajmuje się tajemną sztuką medyczną. Uzdrawianie fascynowało młodego chłopca. Marzył, by kiedyś nauczyć się tego wszystkiego, co umiał jego mistrz, i stać się równie dobrym eskulapem jak on. Na razie mógł tylko obserwować.
Tymczasem druid chodził od chorego do chorego. Rozmawiał z każdym, doradzał, szeptał ciche modlitwy, rozdawał talizmany i leki sporządzone z suszonych ziół. Mężczyzna ze źle zrośniętym złamaniem piszczeli. Staruszka cierpiąca na reumatyzm. Ociemniała dziewczynka. Młódka przy nadziei. Chłopak z bólem brzucha. Kobieta z wysypką. Wszyscy po kolei zbliżali się do człowieka w białych szatach, a ten pomagał im jak umiał. Tylko jedna osoba nie odważyła się podejść do kapłana. Na skraju podwórza przycupnął zawstydzony, zasmarkany dzieciak ze świeżo rozbitym kolanem. Torna, zajęty pozostałymu chorymi, nie zauważył malca. Za to wypatrzył go Merlin. Podszedł do chłopca, i tłumacząc mu coś po cichu, przyprowadził go do druida. Ten spokojnie skończył wyjaśniać siwemu staruszkowi, jak ma zaleczyć zaropiałe rany na nogach, po czym zwrócił się w stronę dzieci. Ze śmiertelnie poważną miną obejrzał skaleczone kolano, opatrzył je, po czym uśmiechnął się do młodego poszkodowanego.
- Jak ci na imię?
- Fial... – głos chłopca był niepewny, mały nie wiedział najwyraźniej, jak ma się zwracać do nieznajomego maga. Nigdy jeszcze nie znajdował się w towarzystwie tak dostojnej (w jego mniemaniu) osobistości.
- Kim jest twój ojciec, Fialu?
- Uprawia ziemię. Mieszkamy w tym domu niedaleko kępy brzóz.
- Chciałbyś pójść w jego ślady?
- Ja? – ożywiło się dziecko. – Ja chciałbym zostać wielkim wojownikiem!
- A z kim byś walczył?
Chłopiec zastanowił się przez chwilę.
- Z wrogami!
- Jeśli z wrogami porządku, prawdy i uczciwości, to taka walka byłaby słuszna. Pamiętaj o tym. Jeśli podejmujesz się bronić jakiejś sprawy – niekoniecznie z mieczem w ręku, czasem słowami lub postawą – musisz być pewny, czy postępujesz słusznie i czy twoja sprawa jest czysta. Tak właśnie czyni wielki wojownik. Rozumiesz?
- Tak, panie...
- Staraj się nie uwalać kolana ziemią. Powinno być czyste, wtedy będzie się lepiej goić. Zmykaj teraz, chłopcze. Niech cię Be’al*** ma w swojej opiece.
Malec uprzejmie podziękował i szybko czmychnął w swoją stronę. Rozmowa z nieznajomym zaczynała wprawdzie być ekscytująca, ale druid, choć ośmielił go swoim pytaniem, nadal wzbudzał w nim pewien lęk. Najwyraźniej Torna był potężnym magiem, jak wszyscy z tej kasty. Z takimi lepiej było uważać. Byli nieprzewidywalni.
Po zmroku kapłan wraz ze swoim wychowankiem zaczęli układać się do snu. Merlin był rozbudzony i radosny, zadawał opiekunowi setki pytań dotyczących sztuki leczenia chorób, z którymi spotkali się dziś w wiosce. Mężczyzna z niezmąconą cierpliwością rozwiewał niezliczone wątpliwości chłopca, w końcu jednak przerwał zaspokajanie jego ciekawości i sam postanowił o coś zapytać:
- A co zapamiętałeś z rozmowy z Fialem?
Chwila ciszy, na twarzy chłopca pojawiło się skupienie.
- Zawsze trzeba być pewnym, że się broni słusznej sprawy.
- A co to jest „słuszna sprawa”?
- Prawda. Uczciwość. Sprawiedliwość. Porządek.
- Cieszę się, że słuchałeś. Mam nadzieję, że zapamiętasz to na dłużej.
Na tym zakończyli konwersację. Obaj ułożyli się na swoich posłaniach. Nagle pewna myśl przyszła do głowy Torny.
- Merlinie, a kim ty chcesz być, gdy dorośniesz?
- Druidem! Chciałbym wędrować po Brytanii, leczyć, śpiewać stare pieśni, poznawać działanie roślin...
- Czy wiesz, jak trudno jest zostać druidem? Jak ciężka praca cię czeka?
Odpowiedziała mu cisza. Gorliwy adept najzwyczajniej w świecie zasnął.
Druid uśmiechnął się do siebie, wstał i dokładniej przykrył chłopca. Z pewnością będzie spał jak kamień do rana. To był długi i trudny dzień.

***

Brion patrzył z zadumą na księgę. Nareszcie skończył ją pisać. Dzieło jego życia. Zapis dziejów Wielkiego Merlina, od maleńkości do śmierci. Starzec tworzył księgę przez wiele lat, rozmawiał z ludźmi, włóczył się za Czarodziejem wszędzie, gdzie ten tylko się udawał, obserwował, notował, porządkował, komentował. Kronikarz poznał nadwornego maga króla Artura jako nieopierzony młodzieniec. Merlin był wtedy mężczyzną w sile wieku i od początku niezmiernie imponował początkującemu czarodziejowi i pisarzowi. Wtedy właśnie narodził się pomysł spisania biografii Mistrza i Brion poświęcił temu tomowi całe swoje życie, opisując na bieżąco wydarzenia, których był świadkiem i równolegle uzupełniając na podstawie rozmów oraz pamiętników rozdziały, dotyczące pierwszych czterdziestu lat życia Maga. Teraz w końcu skończył i mógł przystąpić do odczytania swego dzieła w całości.
Przez cały miesiąc każdą wolną chwilę poświęcał na lekturę i w końcu udało mu się dobrnąć do końca. Przewrócił ostatnią kartkę, po czym odwrócił wolumin, otworzył i zaczął się tępo przyglądać pierwszej stronie. Miał chaos w głowie. Jeszcze raz przeczytał rozdział otwierający całą kronikę, ten opisujący wędrówkę siedmioletniego Merlina i wizytę w wiosce, w której mieszkał mały Fial. Tę historyjkę opowiedział Brionowi Torna przed wielu, wielu laty. Wzrok starca zatrzymał się na wyliczanych przez małego wówczas Czarodzieja wartościach: Prawda. Uczciwość. Sprawiedliwość. Porządek. Zgrzybiała dłoń zaczęła szybko przerzucać kartki. Przed słabo już widzącymi oczami migały sceny z życia Maga. Umożliwienie królowi uwiedzenia matki Artura. Kontakty z wielką polityką. Poświęcanie drobnych spraw dla wielkich celów. Drobne matactwa w imię wyższego dobra. Kłamstwa dla idei. Krew, zdrady, cierpienie. Mimo wszystko Brion przez całe życie rozumiał i usprawiedliwiał swojego mentora. Książę musi być jednocześnie lisem i lwem****. Wszelako nie sposób było nie zauważyć, że w kronikę wkradł się pewien dysonans, że w świetle pierwszego rozdziału pozostałe brzmią fałszywie, gorzko, oskarżycielsko.
Starcza dłoń zdecydowanym ruchem wyrwała kilka początkowych stron księgi, po czym zamknęła wolumin. Brion zdecydowanym krokiem podszedł do kominka. Po chwili patrzył uważnie, jak ogień pożera stary pergamin.

*Z łaciny dosłownie: „Piszesz na wodzie”. Mówi się tak o rzeczach niepewnych i nieokreślonych, o zamiarach, planach, pobożnych życzeniach...
**Wyrażenie użyte w piosence „Mrok” śpiewanej przez Ryszarda Rynkowskiego. Zapraszam do zapoznania się z całością tekstu, mnie zachwyca nieustannie: [link widoczny dla zalogowanych]
***Celtycki bóg słońca czczony przez druidów. Jeśli ktoś jest żądny wiedzy na jego temat, zapraszam: [link widoczny dla zalogowanych]
****Jest to zdanie autorstwa Machiavellego i zostało napisane w renesansie, niemniej jednak głęboko wierzę, że nawet wiele wieków wcześniej niektórzy ludzie Wielkiej Polityki kierowali się podświadomie tą zasadą, chociaż, rzecz jasna, ubierali ją w zgoła inne słowa. „Bonum publicum suprema lex” (z łac. „Dobro publiczne jest prawem najwyższym”, Cyceron) brzmiało w mojej opinii dużo bardziej nobliwie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Pon 17:04, 29 Sie 2005    Temat postu:

Przed IN AQUA SCRIBIS nie spotkałam się z opowiadaniem o Merlinie. A jest to przecież olbrzymie pole do popisu. Teraz jednak, Semele, bardzo wysoko podniosłaś poprzeczkę.

Opowiadanie jest świetne stylowo, czyta się przyjemnie, a opisy są ujmujące. Podoba mi się też zakończenie, jest takie refleksyjne. I otwarte - zwłaszcza przemyślenia Briona i wyrwanie kilku pierwszych kartek.

Podsumowując podobało mi się bardzo.
Pozdrawiam,
Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triss
Ningyo



Dołączył: 30 Sie 2005
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Słońca

PostWysłany: Śro 9:26, 31 Sie 2005    Temat postu:

Hej, czy nie było obowiązku, aby główny bohater miał na imię Merlin? Bo to drugie opowiadanie które czytam z konkursu i też chłopiec miał na imię Merlin. Nie pamiętam autora, ale chyba opowiadanie miało drugie mniejsce. Jest to lepsze opowiadanie od poprzedniego. Myślę, że ze względu na konkurs wysiliłaś się jeszcze bardziej. Miałaś większą motywację. Jeśli było to na konkursie to nie sądzę, żeby było z jakimikolwiek błędami. Także życzę weny i motywacji silnej ;)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Śro 10:04, 31 Sie 2005    Temat postu:

kiedy ten fick pojawił się na deklu, jakoś tak się złożyło, ze go nie przeczytałam. potem, gdy znalazł się tu, parę razy zabierałam się do niego... i zawsze coś mi przeszkadzało. a to "Acia, idż już spać", a to "Acia, odejdź już od tego komputera"...

nareszcie przeczytałam.

gdyby nei koncówka też bym prawdopodobnie nie skojarzyła, o co chodzi, bo właściwie nie pamietałam, co robił Merlin ;). eh, ignorantka ze mnie, nie?

ten fick jest... wstrząsajacy, tak z deczka. pokazuje, że chociaż jako dzieci wszystcy jesteśmy idealistami, to gdy dorośniemy. yh. nie chcę, zeby tak było... jest po prostu strasznie... prawdziwy. zbyt prawdziwy ;).

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
Erotomanka



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:05, 02 Lis 2005    Temat postu:

Chyba zacznę się przyzwyczajać, że w każdym ficu autorstwa Semele oprócz wyśmienitego stylu i interesującej fabuły, znajdę niepowtarzalny klimat.

A klimat to dla mnie rzecz najważniejsza - czy to w książkach, czy w opowiadaniach.

Fick niesamowity. Na początku troszeczkę nie byłam pewna co to wszystko ma wspólnego z potterem, ale potem obawy się rozwiały.

Interesujące. Takie... magiczne to wszystko. Postacie świetnie skonstruowane, przekonujące. Akcja... Niby się nic nie dzieje, a jednak wciąga człowieka.

Moż eto dzine, ale mnie się właśnie ta dopisana scena podobał najbardziej. Tak jakoś... uwieńczała całość. Dopełnia.

Cóż powiedzieć - podobało mi się. Niezwykle. Więcej takich tekstów, więcej takich pojedynków.

Chyba stałam się wierną fanką twórczości Semele.

Zwyczajowo: kłaniam się w pas
nefh


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Michelle
Charłak



Dołączył: 23 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:15, 27 Kwi 2007    Temat postu:

To właśnie kocham. Opowiadania, dzięki którym możemy się uśmiechnąć są potrzebne, uwielbiam je czytać, jednak to właśnie te poważne, niosące ze sobą jakieś refleksje, kocham.

Literatura ubogaca człowieka. Ja Twojego ficka także zaliczę do literatury, gdyż po jego przeczytaniu poczułam się bogatsza. Uświadomiłaś mi, że ideały naszego dzieciństwa, nasza niewinność, szczerość, wierność... tracą później na wartości. Im więksi się stajemy, tym bardziej oskarża nas nasze dzieciństwo, ta czysta karta w zniszczonej czasem księdze.

Twoje opowiadanie jest takie życiowe, głębokie i na dodatek takie magiczne. Zrozumiałam, że magia istnieje również poza kartami książek, żyje w nas.

Nie wiem, co jeszcze mogę dodać. Może po prostu przytoczę fragment Twojego tekstu:

Cytat:
Jeśli podejmujesz się bronić jakiejś sprawy – niekoniecznie z mieczem w ręku, czasem słowami lub postawą – musisz być pewny, czy postępujesz słusznie i czy twoja sprawa jest czysta. Tak właśnie czyni wielki wojownik. (...)
- A co to jest „słuszna sprawa”?
- Prawda. Uczciwość. Sprawiedliwość. Porządek.


i dodam coś od siebie: Wszyscy bądźmy wielkimi wojownikami, zawsze i wszędzie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin