[Z]Rozmowa sióstr

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 19:19, 31 Sie 2005    Temat postu: [Z]Rozmowa sióstr

ROZMOWA SIÓSTR


- Cześć, Lil. Dawno u ciebie nie byłam. Wszystko u ciebie w porządku? To dobrze. Ja? Wiesz, trochę się pozmieniało w moim życiu. Czy na lepsze? Chyba tak. Ale dojdę jeszcze do tego. Teraz chcę ci coś powiedzieć. Nie, nic się nie stało, po prostu chcę porozmawiać. Tak mi się dziś zebrało na rozmowę z tobą. Czemu tak cię to dziwi? No... dobrze, dobrze, nie byłam tu z siedemnaście lat, ale teraz jestem. Mam sobie pójść? Wystarczy powiedzieć. Wcale się nie złoszczę! To mam mówić czy nie? Poczekaj, usiądę tylko. Trochę potrwa nasza rozmowa.
Wiem, że masz czas. Masz mnóstwo czasu. Ja właściwie też. Więc posłuchaj…
Kocham cię. Mam nadzieję, że mimo wszystkiego co sobie mówiłyśmy, nie wątpiłaś w to. Wątpiłaś? Hmm, cóż. Wina leży po obu stronach, nie uważasz? Nie, ja wcale nie mówię, że kiedykolwiek dawałaś mi odczuć swoją wyższość. Wcale nie miałam tego na myśli. Nie wmawiaj mi.
O czym to ja…? A, tak. Co prawda nie wywyższałaś się nigdy, ale ja tak to odbierałam. Jak to dlaczego?
Najpierw dostałaś ten cholerny list (Boże, od jak dawna już nie przeklinałam! Nie śmiej się, „cholera” to też przekleństwo). Zaadresowany do ciebie, z wielkim szacunkiem i tak dalej. „Szanowna Pani Evans...”, bla bla bla... Miałaś tylko jedenaście lat. Ja trzynaście. Pamiętam, jak jadłyśmy tego dnia śniadanie razem z rodzicami. Ciebie jak zwykle chwalili za takie świetne stopnie na świadectwie, a mnie pomijali w tej kwestii taktownym milczeniem. Zgoda, uczyłam się znacznie gorzej niż ty. Ale byłam starsza i wciąż utrzymuję, że gdybyś nie poszła do tego, jak mu tam... Hogwartu, to też zaczęłabyś mieć problemy w szkole. Ja w wieku jedenastu lat też miałam dobre oceny. Potem uczyliśmy się znacznie trudniejszych rzeczy. Ale ty oczywiście nie możesz tego wiedzieć... Złośliwa? Nie jestem złośliwa. Stwierdzam fakt.
Nieważne, wróćmy do listu... Nagle zapukała w okno sowa. Przypominam sobie, była duża, brązowa. Skąd mam wiedzieć, dlaczego akurat to pamiętam? Pamiętam i tyle. Zamurowało nas wszystkich. Ojciec otrząsnął się i otworzył jej. A ona usiadła obok ciebie i wyciągnęła nóżkę z szarą kopertą. Już wtedy, mimo absurdalności całej sytuacji, poczułam trochę zazdrości. Przez okno wlatuje sowa i do kogo podlatuje? Oczywiście do mojej wspaniałej siostry. Gapiłaś się jak głupia na ten list, aż matka wyjęła ci go z rąk i rozerwała kopertę. Szybko przeczytała i strasznie zbladła. A potem zaczęła się uśmiechać, nerwowo, ale też... z jakąś dumą. Podała list ojcu. On zareagował podobnie. W końcu ty wyciągnęłaś po niego rękę. Czytałaś, a ja patrzyłam na waszą trójkę ze złością. Nikt nawet nie pomyślał, żeby łaskawie poinformować mnie, kto to przysłał i po co. Ciekawość mnie zżerała, więc wstałam i zajrzałam ci przez ramię.
No i zobaczyłam. Szkoła Magii i Czarodziejstwa Hogwart. W pierwszej chwili pomyślałam złośliwie, że ktoś zrobił ci kawał. Bo przecież nie ma czegoś takiego jak magia. Ale z drugiej strony ta sowa... No i coś jeszcze. Do listu dołączyli mapę ulicy... Pokrętnej? Nie, Pokątnej. Wtedy chyba zaczęłam w to wierzyć. I byłam naprawdę wściekła. Dlaczego właśnie ty? Do dziś tego nie rozumiem, naprawdę. Dlaczego nie ja? Albo chociaż nie my obie? Wcale się nie unoszę. Jestem tylko ciekawa.
Kilka dni przetrawialiśmy tą nowinę. Co sobie wtedy myślałam? Och, różne rzeczy. Od „To niedorzeczne, ktoś pewnie sobie z niej zakpił” po „Jakie to niesprawiedliwe”. Co cię tak dziwi? Pewnie, że niesprawiedliwe. Nagle okazało się, że nie tylko uczysz się lepiej ode mnie, ale jeszcze masz jakieś niewyobrażalne dla mnie moce. A ja co? Zwykła dziewczyna, niezbyt ładna, bez wielkich talentów. Byłam na ciebie naprawdę zła. Wiem, że to nie twoja wina, ale wtedy tak myślałam. Wtedy wydawało mi się, że znalazłaś kolejny sposób na dokuczenie mi. A przecież wymądrzać się to lubiłaś zawsze.
Potem pojechaliśmy na tą Pokątną. Nie chciałam tam jechać, a z drugiej strony... marzyłam o tym. Żeby zobaczyć, co mnie ominęło. Bo podświadomie czułam, że bardzo mi się tam spodoba. Zgoda, możesz to nazwać masochizmem jeśli chcesz. Ale to chyba przesada, przecież byłam tylko dzieckiem.
Okazało się, że miałam rację – tam było wspaniale. Tyle ludzi uśmiechających się do siebie. Nosili takie kolorowe peleryny, te wasze szaty. Zabawne, ale pomyślałam wtedy, że chciałabym się tak ubierać. Tak, naprawdę. Tylko że to było niedorzeczne. Wolałam się nawet nie zastanawiać, co powiedzieliby w szkole.
Byliśmy w banku czarodziejów, nigdy nie pamiętam jego nazwy. Te dziwaczne stworzenia (gobliny, tak?) zrobiły na mnie wrażenie. Potem księgarnia, sklep z szatami, kociołkami i tak dalej... Ale największy szok przeżyłam, kiedy byliśmy w sklepie z różdżkami. Ten mężczyzna był niesamowity. Wiesz, że do teraz pamiętam jego blade oczy? Popatrzył na mnie, ale tylko przelotnie, bo potem zajął się już tobą. „Która ręka ma moc?” Cicho prychnęłam kiedy cię o to zapytał, ale mama trąciła mnie w żebra. Jego miarka zaczęła mierzyć twoją dłoń, ramię... a ja zorientowałam się, że ona żyje! Jednak nawet wtedy jeszcze do końca w to wszystko nie wierzyłam. Kiedy machałaś bez skutku trzecim patykiem, pomyślałam sobie, że może to jakaś pomyłka i zaraz wylecisz z tego sklepu z hukiem. Miałam na to nadzieję. Ale niestety, z czwartej różdżki trysnęły czerwone iskry gdy tylko wzięłaś ją do ręki. Dopiero wtedy uwierzyłam.
Wyszliśmy ze sklepu i rodzice zaproponowali, że pójdziemy na lody do tego Floriana Fortescue. Byłam tak zła, że nie chciałam nic zamówić, i rodzice oczywiście się na mnie rozgniewali. Mówili, że jestem zazdrosna i niedojrzała. Ty tylko patrzyłaś na mnie tak jakbym zrobiła ci jakąś krzywdę, przez co jeszcze bardziej się zirytowałam.
Tego dnia nie spałam. Płakałam w poduszkę.
Do końca wakacji starałam się ciebie unikać. Powiem ci coś w tajemnicy. Któregoś dnia, niedługo przed końcem lata, byłaś u koleżanki, a ja zakradłam się do twojego pokoju i przeglądałam podręczniki, przymierzałam szaty. Wzięłam nawet do ręki twoją różdżkę i zaczęłam nią machać. I wiesz co się stało? Nic. Zupełnie nic. Zniechęcona wrzuciłam wszystko z powrotem do kufra i już nigdy więcej nie dotykałam niczego związanego z magią.
Potem wyjechałaś, a ja wróciłam do szkoły. Ale wiesz co? Już nigdy nie czułam się tam dobrze. To wszystko wydawało mi się takie... zwyczajne. Ludzie szarzy, nijacy. Przedmioty nudne. Wyobrażałam sobie, że kiedy ja rozwiązuję kolejne równanie z jedną niewiadomą, ty właśnie wyczarowujesz jakieś cuda i po prostu mdliło mnie z bezsilnej złości.
Każdego roku przed twoim powrotem na wakacje czy święta w domu była gorączka przygotowań. Nawet nie zdawałaś sobie z tego sprawy, prawda? No to posłuchaj, opowiem ci w skrócie. Ojciec brał tego dnia wolne, bo chciał osobiście odebrać cię z dworca i cały dzień spędzić z tobą. Matka biegała na zakupy, żeby zrobić twoją ulubioną pieczeń i ciasto. Ja musiałam posprzątać twój pokój, żebyś czuła się w nim dobrze. No i nie wolno mi było wyjść nigdzie z koleżankami, bo rodzice chcieli, żeby „rodzina była wtedy w komplecie”. Naprawdę cię wtedy nienawidziłam. Przyjeżdżałaś zawsze taka... radosna, roześmiana. „Wiecie, umiem już podnosić przedmioty za pomocą zaklęcia. Profesor McGonagall powiedziała, że radzę sobie coraz lepiej w transmutacji...” Tak było ciągle. Niedobrze mi się robiło, kiedy musiałam tego wszystkiego słuchać, zwłaszcza że mi w nauce szło coraz gorzej.
A najgorsze chyba było to, że zawsze starałaś się być dla mnie miła. Im bardziej cię ignorowałam, tym częściej chciałaś ze mną rozmawiać. „Siostrzyczko, co u ciebie? Masz już chłopaka? Wiesz, do mnie przyczepił się taki jeden Potter, ale ja go nie lubię... Chcesz zobaczyć zdjęcia moich przyjaciół? Patrz, co ci przywiozłam.” I wyciągałaś jakieś obrzydliwe, złotawe galaretowate kuleczki. Jak mogłaś myśleć, że oczy żuka mi się spodobają? Przecież wiedziałaś, że bałam się wszelkiego rodzaju zwierząt, a tym bardziej owadów. Byłam pewna, że robisz to celowo, żeby mnie zdenerwować.
Przez nasz dom przewijały się stada sów, bo pisałaś do swoich przyjaciół. A ja musiałam tłumaczyć koleżankom, że ojciec pasjonuje się ornitologią. Czy wierzyły? Chyba tak. Tak szczerze, to one nigdy nie były zbyt przenikliwe.
W tym czasie dla rodziców równie dobrze mogłabym nie istnieć. Nie przesadzam. Przypominali sobie o mnie tylko wtedy, gdy musieli mnie skarcić za bycie dla ciebie - jak to określała matka – wredną.
Cieszyłam się, kiedy wreszcie nadchodził koniec ferii i wracałaś do tej swojej szkoły. Ale i tak przez cały rok musiałam wysłuchiwać uwag w stylu „Lily tak dobrze się uczy, dlaczego nie możesz wziąć z niej przykładu, zamiast tylko plotkować z tymi głupimi dziewuchami?” Tak nazywali moje znajome. Zapominali, że naszych szkół nie da się porównać.
Aż w końcu coś złego zaczęło się dziać w tym waszym idealnym świecie. Przyjeżdżałaś do domu jakby trochę przygaszona i zaniepokojona. Ciągle pytałaś czy u nas wszystko w porządku, czy po okolicy nie kręcą się podejrzani ludzie w czarnych płaszczach, i mówiłaś, żeby w razie czego natychmiast wysłać ci sowę. Zmusiłaś nawet rodziców, żeby kupili jedną na stałe (zgadnij, kto musiał o nią dbać).
Powiedziałaś nam całą prawdę dopiero po skończeniu piątej klasy, o ile dobrze pamiętam. Usiadłaś na fotelu, nam też kazałaś. Miałaś tak grobową minę, że nawet ja cię posłuchałam. Mówiłaś o jakimś bardzo potężnym i złym czarnoksiężniku, który chce zapanować nad światem. A najgorsze zostawiłaś na koniec. „On chce... pozbyć się wszystkich mugoli i szlam... To znaczy ludzi takich jak my. Musicie bardzo uważać.” Nie przyszło mi nawet do głowy, żeby ci nie uwierzyć. Wiedziałam, że nie żartowałabyś sobie z tak poważnych tematów. Pomyślałam, że to twoja wina. Twoja i podobnych tobie. Kolejny dowód na to, że jesteście niebezpieczni.
Rodzice chcieli ci zabronić powrotu do Hogwartu. Ale ty się uparłaś. Twierdziłaś, że zostaniesz (jak to było?)... aurorem, żeby ścigać ludzi tego Voldemorta. „Jestem Gryfonką, mamo. Gryfoni nie uciekają przed niebezpieczeństwem.” (o Boże, jak strasznie irytowała mnie ta twoja pycha!). A zresztą, powiedziałaś, jeśli Voldemort zechce, i tak nas dopadnie. Za to też cię winiłam. Zachciało ci się bawić w bohaterkę, jakbyś nie widziała, ile nerwów tracili przez to mama i tata. Postarzeli się dzięki tobie o co najmniej dziesięć lat.
No więc znów wyjechałaś, a rodzice bardzo się zmienili. Zaprenumerowali tą waszą gazetę, żeby wiedzieć o wszystkim na bieżąco. Czasem im ją podkradałam i czytałam, jak to Czarny Pan zamordował kolejną rodzinę, jak jego ludzie zlikwidowali kilkunastu mugoli w centrum Liverpoolu. Zaczęłam się bać. Każdego dnia bałam się, że do naszego domu nagle wpadną postacie w czarnych pelerynach i nas zamordują. Nawet nie wiedziałam w jaki sposób to robią. Nożem? Rewolwerem? Bo przecież chyba nie zadźgają nas różdżkami. Co? A skąd miałam wiedzieć o tym zaklęciu? Nie pofatygowałaś się, żeby nam o tym powiedzieć.
Tak więc bałam się, ale nie tylko o siebie. O ciebie też. Wyobrażałam sobie, że przyjeżdża jakiś człowiek w kolorowej pelerynie i mówi „Przykro mi, ale państwa córka nie żyje. Zabił ją Voldemort”. Dlatego chciałam jak najszybciej opuścić dom. Liczyłam, że kiedy znajdę się daleko od ciebie i magii, przestanę się bać. Kiedy Vernon zaproponował mi małżeństwo zgodziłam się bez wahania. Och, nie, nie tylko z powodu zagrożenia. Naprawdę go kochałam, ale to co się działo przyspieszyło moją decyzję.
Wiesz, Vernon to dobry mąż. Jest solidny i dba o dom, o mnie, o Dudleya. Ma nawet pewne poczucie humoru, tyle że nie ujawnia go na co dzień. A że nie jest spontaniczny? Cóż, nie każdy jest taki jak ty i twój mąż. Ja go nie krytykuję. Znowu mi coś wmawiasz.
Tak więc wyszłam na Vernona i zamieszkaliśmy w Little Whinging. Ty byłaś wtedy w siódmej klasie. Nie zaprosiłam cię na ślub? No fakt. Ale miałaś te swoje egzaminy i w ogóle... Zamierzasz mi to teraz wypominać?
Z rodzicami prawie nie utrzymywałam kontaktu. Oni wciąż mieli do mnie o coś pretensje. Że za mało się o nich troszczę. Że za mało troszczę się o ciebie. A co niby miałam robić? Przecież byłaś prawie dorosła. Miałaś swój świat i mnie nie potrzebowałaś. Och, nie zaczynaj. Naprawdę mam już dość tych ciągłych wyrzutów. Tym razem nie dam się na to nabrać.
Żyliśmy z Vernonem w miarę spokojnie. On miał niezłą pracę, ciągle awansował, aż w końcu został dyrektorem. Nadal zresztą nim jest. Urodził się nasz syn. Oboje bardzo się cieszyliśmy. Ustaliliśmy, że zrezygnuję z pracy i zajmę się domem, bo moja marna pensja i tak nie była nam właściwie potrzebna. Jasne, że od czasu do czasu się nudziłam. Takie życie jest bardzo monotonne. Ale od czego są plotki? Umilałam sobie dnie podglądając sąsiadów.
Wiesz, chwilami łapałam się na tym, że czekam aż wpadniesz do domu z tym swoim wielkim kufrem i pokażesz mi kolejny prezent – zapewne jakiegoś śpiewającego karalucha. Nie śmiej się. Podejrzewam, że gdybym się nie wyprowadziła, to któryś z twoich podarków byłby właśnie w tym stylu. Zawsze miałaś dość spaczone poczucie humoru. Ale znów zbaczam z tematu...
Mama czasem do mnie dzwoniła, żeby powiedzieć co u ciebie słychać. Wiedziałam, że zostałaś w końcu tym aurorem i wyszłaś za Pottera. Aaa... twoje zaproszenie? Hm, no tak, doszło. Tylko że... Vernonowi wypadła wtedy jakaś delegacja, a ja nie miałam z kim zostawić Dudziaczka... Sama rozumiesz.
Rodzice byli oczywiście zachwyceni twoim mężem. Taki miły, dowcipny, serdeczny... „Kiedy się śmieje, człowiekowi od razu robi się lżej na sercu. Nie to co ten twój Vernon.” Do dzisiaj słyszę te słowa wypowiedziane przez mamę. I do dzisiaj czuję złość, kiedy je sobie przypomnę. Ona zawsze pogardzała Vernonem. Uważała go za materialistę i karierowicza bez wyobraźni. Co złego jest w tym, że chciał zapewnić nam utrzymanie? Ale sama wiesz, jacy byli rodzice. Idealiści. Świetnie do siebie pasowaliście, cała czwórka. To był kolejny punkt dla ciebie w naszej rozgrywce.
Potem urodził się wasz syn. Nie wiem dlaczego, ale znów odnosiłam wrażenie, że matka i ojciec bardziej kochają jego niż Dudleya. Mówię przecież, że nie wiem dlaczego tak myślałam. Może ze sposobu, w jaki opowiadali mi o waszym synu. Wtedy oboje się tak uśmiechali... A do Dudleya odnosili się jakby z dystansem, protekcjonalnie. Ich wzrok zdawał się mówić „jesteś taki sam jak twój ojciec”. Bolało mnie to.
No i w końcu to się stało. Pamiętam ten dzień chyba najlepiej z całej naszej przeszłości. Dokładnie, niemalże minuta po minucie. Zaczął się zwyczajnie, tylko w radiu podawali wiadomości o osobliwym zachowaniu sów i o deszczu meteorytów. Nie zwróciłam na to większej uwagi, bo media ciągle się czymś podniecają bez wyraźnego powodu. Vernon wrócił z pracy jakiś dziwny, zaniepokojony. Ale aż do wieczora nic nie mówił. Dopiero kiedy skończył się dziennik, zaczął mnie wypytywać o ciebie, czy miałam od ciebie jakieś wieści, no i o chłopca. Odwarknęłam mu coś i na tym rozmowa się zakończyła. Poszliśmy spać.
W nocy... wydawało mi się, że słyszę jakieś głosy pod domem. Ktoś jakby szlochał, mogłabym też przysiąc, że słyszałam motor. Ale uznałam, że to sen.
Rano otworzyłam drzwi, żeby zabrać mleko, i prawie potknęłam się o biały tobołek leżący na wycieraczce. Lekko go rozchyliłam, a kiedy zobaczyłam małą rączkę, zaczęłam wrzeszczeć. Boże, ależ się wtedy wystraszyłam.
Co było dalej? Och, Vernon wypadł z łazienki (to śmieszne, ale pamiętam, że przez mój krzyk zaciął się przy goleniu) i zobaczył to co ja. Wnieśliśmy popłakujące dziecko do środka. Jak tylko chłopak otworzył swoje zielone oczy, od razu zrozumiałam co się stało. Nie musiałam nawet czytać listu od tego dziwacznego dyrektora waszej szkoły. Po prostu wiedziałam, że nie żyjesz.
Vernon otworzył kopertę i przeczytał list na głos. Ja prawie go nie słuchałam. W głowie miałam tylko twój obraz. Ale zaraz musiałam wziąć się w garść, bo mój mąż osunął się na krzesło czerwony na twarzy i myślałam, że dostał wylewu (wiesz, on ma nadciśnienie). „P-Petunio...oni podrzucili nam tego dzieciaka...!!!”. Wyjąkał coś w tym rodzaju, a ja po raz pierwszy i chyba ostatni zezłościłam się na niego. Zabili moją siostrę, a on myśli o jakichś nieistotnych drobiazgach... Nalałam mu brandy i kazałam się zamknąć. Sama jeszcze raz przeczytałam list.
Rzeczywiście, wyglądało na to, że musimy zająć się waszym synem. Ten Czarodziej-Jak-Mu-Tam pisał coś o tarczy ochronnej, starożytnej magii miłości, oczywiście o tym cholernym Voldemorcie, oraz że tylko wasz syn może ostatecznie pokonać Czarnego Pana. Na końcu było takie zdanie „Życie Jedynej Nadziei jest w Waszych rękach” .
Oczywiście. Najlepiej tak napisać. Jedyna Nadzieja... Swoją drogą ten czarodziej to sprytny człowiek. Nie omieszkał wspomnieć, że Voldemort zagraża przede wszystkim takim ludziom jak ja i Vernon. Tak więc chroniąc chłopaka, chronimy w ten sposób siebie. Dziś widzę, że to był bardzo zgrabny wybieg. Ale dałam się podejść. Długo przekonywałam Vernona, że chłopiec musi zostać u nas. A nie było to łatwe. To ja, a nie on, widziałam zdjęcia w magicznej gazecie przedstawiające martwych ludzi. To ja wiedziałam, na co stać Voldemorta.
Vernon ciągle pytał, dlaczego nie mogą go przygarnąć nasi rodzice. Jak niby miałam mu wytłumaczyć działanie jakiejś pradawnej magii, skoro sama tego nie pojmowałam? Z listu zrozumiałam tylko tyle, że zasłoniłaś chłopca własnym ciałem, dzięki czemu przeżył. Że to przez niego zginęłaś. Za to natychmiast go znienawidziłam.
Ale został.
Byłam na waszym pogrzebie sama; Vernon nie chciał. Przytłaczała mnie obecność tylu ludzi takich jak ty, ale mimo to przyszłam. Nawet płakałam. Było mi żal, że już nigdy nie porozmawiamy, nie pogodzimy się... no i że nie będę mogła wykrzyczeć ci tego wszystkiego prosto w twarz. Myślałam w pewnej chwili, że znów ze mnie zakpiłaś, wywinęłaś mi się.
Przykro ci tego słuchać? Poczekaj, zaraz będzie jeszcze lepiej. Tuż po pogrzebie podeszli do mnie rodzice i powiedzieli, że od tej chwili nie jestem ich córką. Czegoś takiego zupełnie się nie spodziewałam. Za co znowu mnie obwiniali? Może to ja cię zabiłam? Nie, im chodziło o to, że przeze mnie ciągle czułaś się odepchnięta. Podobno często płakałaś i żaliłaś się na mnie rodzicom. Wielkie dzięki, siostrzyczko. Jeszcze teraz widzę kamienną twarz ojca, kiedy mówi, że nie chcą mnie znać. Potem odeszli już bez słowa i zostawili mnie samą. Wasi towarzysze też patrzyli na mnie wrogo. Uciekłam stamtąd.
Wtedy po raz ostatni widziałam rodziców. Wkrótce po pogrzebie tata dostał zawału i umarł. Mama wyjechała chyba do Francji. Nie wiem, czy jeszcze żyje. Nie skontaktowała się ze mną ani razu. Czasem chodzę na grób taty. Ale czuję się tam nieswojo, jakbym nie miała prawa tam być. Widzisz, nawet po śmierci mnie odtrąca.
Kilka razy byli u nas rodzice twojego męża. Chcieli zobaczyć wnuka. Wpuściłam ich, choć niechętnie. Potem nagle przestali przychodzić. Wiem, że zabili ich śmierciożercy. Skąd? Hm, to dość krępujące, ale... Jeszcze przez jakiś czas po odejściu rodziców przysyłali im tą waszą gazetę. A ponieważ w ich domu nikogo nie było, sowa przylatywała do mnie. Całkiem mądre te stworzenia, muszę przyznać. Och, nie, Vernon o tym nie wiedział. Nie pozwoliłby na to. Tak więc przeczytałam o grupach śmierciożerców próbujących odnaleźć swojego pana... I znów się bałam. Ale na szczęście nie przyszyli do nas.
Twój chłopak dorastał, a ja miałam nadzieję, że jednak okaże się normalny. Oczywiście, moje złudzenia szybko rozwiały się, kiedy po raz pierwszy próbowałam obciąć mu te niesforne kłaki. Odrosły błyskawicznie. Potem poszedł do szkoły i zaczęły się wezwania. A to w jego towarzystwie włosy nauczyciela zrobiły się czerwone, a to jakimś cudem nagle znalazł się na dachu szkoły kiedy uciekał przed grupką chłopców... Najadłam się przez niego tyle wstydu... Dyrektorka szkoły za każdym razem patrzyła na mnie jak na kosmitę.
Nie, nie powiedzieliśmy mu nic o jego pochodzeniu. Zrozum, nie mogłam się zmusić do przechodzenia tego wszystkiego od początku. Liczyłam, że zapomną o nim i nie przyślą tego przeklętego listu z Hogwartu. Naiwna byłam, co?
Nawet nie wiesz, jak trudno było mi znosić jego obecność w moim domu. Vernon wciąż miał o to do mnie pretensje, nawet jeśli tego nie mówił. Widziałam to w jego spojrzeniu. Dudley, kiedy podrósł, też się na mnie złościł. No i on... Często łapałam go na tym, że patrzył na mnie oskarżycielsko tymi twoimi oczami; zupełnie jak ty kiedyś. Ani odrobiny wdzięczności za to, że go przygarnęliśmy. Miałam wrażenie, że mieszkam pod jednym dachem z tobą i twoim mężem w jednej osobie.
Potem nadszedł list i wiedziałam, że mogę się pożegnać ze spokojnym życiem. Za wszelką cenę próbowaliśmy od przed tym uciec, ale sama wiesz na co stać tego dyrektora. Wysyłał setki tych listów, a kiedy uciekliśmy, posłał za nami takiego nieokrzesanego olbrzyma. Nawet nie chcę wspominać, co zrobił Dudleyowi. Wiesz, że on długo jeszcze budził się z krzykiem? Śnił mu się różowy parasol. Nie, skąd miałabyś o tym wiedzieć.
Chłopak poszedł do tej waszej szkoły, no i przez jakiś czas mieliśmy spokój. Musieliśmy oczywiście wyjaśniać wszystko w jego starej szkole i sąsiadom, ale...
Jednak wciąż coś się działo. Co roku wasz syn znajdował sposób, żeby umilić nam wakacje. Raz przeraził żonę klienta i pozbawił Vernona ważnego kontraktu. Innym razem... nadmuchał moją szwagierkę. Oczywiście, ci z waszego ministerstwa zmodyfikowali jej pamięć, ale chyba jakieś szczątkowe wspomnienie pozostało, bo do dziś się do nas nie odzywa. Potem jego znajomi rozwalili nam kominek i znów zrobili Dudleyowi coś złego; omal się nie udusił swoim opuchniętym językiem. A raz... na Dudleya napadł strażnik więzienia dla czarodziejów. Chyba nigdy się po tym całkiem nie otrząsnął. Raz wasz syn wrócił ze szkoły zupełnie załamany (kiedy go później o to spytałam, burknął coś o swoim ojcu chrzestnym i potem już ze mną nie rozmawiał). Pamiętam, bo tego dnia byliśmy po niego na dworcu i podeszli do nas jego... znajomi. Grupa dziwaków, jeśli o mnie chodzi. Grozili nam, że jeśli nie będziemy lepiej traktować waszego dzieciaka, zajmą się nami. Ja naprawdę miałam już tego dosyć. Tych wiecznych pretensji, gróźb, kłopotów, wiecznego świecenia oczami przed znajomymi i rodziną... Chłopak próbował nas nawet straszyć ojcem chrzestnym-mordercą. Często myślałam o tym, żeby go wreszcie wyrzucić, nie patrząc na listy od tego przeklętego szamana. Ale wtedy stawała mi przed oczami twarz ojca, kiedy mówił, że jestem podła. I chwila, kiedy ostatni raz widziałam cię żywą... Zwyczajnie nie mogłam skazać tego chłopca na śmierć.
I nareszcie stało się TO. Był koniec marca. Tego dnia znów spadł deszcz meteorytów. Vernon źle się czuł, więc zaraz po powrocie z pracy położył się. Dudley miał nocować u kolegi. Szykowałam właśnie kolację, kiedy coś zapukało w okno. Zobaczyłam sowę i czułam, że znów stało się coś ważnego, tak jak przed laty. Wpuściłam ptaka i odwiązałam list przyczepiony do jej nóżki.
Pierwsze słowa napełniły mnie prawdziwą radością. „Szanowna Pani Dursley, Voldemort nie żyje”. Tak po prostu, bez żadnych wstępów. Poczułam wielką ulgę. Ale zaraz przeczytałam następne zdania... Poczekaj, mam ten list przy sobie. Odczytam ci. „Niestety, Harry też. Zginął już po zabiciu Czarnego Pana, kiedy wszyscy myśleliśmy, że jest po wszystkim. Bellatrix Lestrange, co do której byliśmy pewni, że nie żyje, uderzyła w niego śmiertelnym zaklęciem i zaraz potem popełniła samobójstwo.” Dalej jest coś o pogrzebie i że jeśli chcemy, możemy przyjechać do Hogwartu i go zobaczyć; zdejmą nawet dla nas zaklęcia antymugolskie.
Jak możesz? Wcale się nie ucieszyłam! Przeciwnie. Poczułam, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Ja przecież naprawdę nie chciałam, żeby on zginął. Chciałam tylko, żeby się wyprowadził.
Dopiero wtedy spojrzałam na tego chłopca... nie, na Harry’ego... tak jak powinnam była spojrzeć już dawno. Biedne dziecko, które świat skazał na rolę zbawcy, nawet go do tego nie przygotowując. Cóż, wywiązał się z tego obowiązku...
Wiesz, Vernon i Dudley też się tym przejęli. Naprawdę. Może nie rozpaczali specjalnie – czego przecież trudno od nich wymagać – ale zgodzili się pojechać do Hogwartu razem ze mną.
Tam potraktowali nas niezbyt przyjemnie, zwłaszcza przyjaciele Harry’ego, ale właściwie sobie na to zasłużyliśmy. Zresztą pojechaliśmy tam dla chłopca, a nie dla jego przyjaciół. Wyglądał... tak spokojnie. Jakby spał. W pierwszej chwili myślałam nawet, że to jakiś jego podły żart, żeby znowu nas upokorzyć. Dopiero ktoś mi wyjaśnił, że tak działa Zaklęcie Uśmiercające. A wiesz, co zapamiętałam najlepiej? On się uśmiechał. Leciutko, ale wyraźnie. Być może wreszcie poczuł się wolny? Nie potrafię tego wyjaśnić. Ale ten uśmiech zostanie ze mną do końca życia.

***

Vernon Dursley chodził w tę i z powrotem koło samochodu. To trwało już od dobrych dwóch godzin. No co ona tam tak długo robi? Chyba będzie trzeba po nią pójść. Naprawdę nie miał na to ochoty, ale... ile można czekać?
Mężczyzna podrapał się z zakłopotaniem po głowie. Nie powinien tak myśleć... Teraz trzeba być dla niej wyrozumiałym. Po śmierci młodego Pottera zaczęło się z nią dziać coś złego. Zamknęła się w sobie, nawet nie chciała plotkować ze swoimi przyjaciółkami. Vernon żałował, że zgodził się pojechać do tej przeklętej szkoły dla dziwaków, żeby zobaczyć ciało chłopaka. Petunii wyraźnie nie wyszło to na dobre.
Owszem, jemu też było przykro z powodu śmierci dzieciaka, nie był przecież potworem. Nawet Dudley jakoś na swój sposób to przeżył. Chociaż mały sprawił im wszystkim tyle kłopotu, to nikt nie życzył mu śmierci. Ale jego żona... Wpadła w jakąś depresję.
„Pana żona cierpi głównie z powodu nieuporządkowanej przeszłości. Musi pan pomóc jej sobie z tym poradzić. Najlepiej będzie pojechać z nią do siostry i pozwolić jej się wygadać. Niech wyrzuci z siebie wszystkie żale i złość. ” Taaak... Cholernie profesjonalna diagnoza, doktorku, pomyślał zgryźliwie pan Dursley. Tyle to ja sam wiedziałem, bez płacenia ci fortuny za rozmowę z Petunią. Módl się, żeby jej to pomogło, inaczej zedrę z ciebie skórę w sądzie.
Vernon westchnął ciężko i popatrzył na zegarek. Dwie i pół godziny. Dość tego. Niechętnie zamknął samochód i przekroczył bramę.
Już z daleka zobaczył wysoką, szczupłą sylwetkę żony. Teraz siedziała zgrabiona na ławce, ocierając oczy chusteczką. Uśmiechnął się mimowolnie. Kochał ją.
Podszedł do Petunii i delikatnie położył jej dłoń na ramieniu. Drgnęła i zadarła głowę do góry.
- Już? – zapytał cicho. Atmosfera tego miejsca udzieliła się i jemu, choć wcale tego nie chciał.
- Tak, myślę, że już. - Schowała chusteczkę do kieszeni płaszcza i wstała. – Doktor miał rację, wiesz? Czuję się lepiej.
- To świetnie – powiedział, nie mogąc powstrzymać się od zaniepokojonego spojrzenia na potrójny pomnik z czarnego granitu. Złapała to spojrzenie i uśmiechnęła się, po raz chyba pierwszy od dawna naprawdę szczerze.
- Spokojnie. Nie wyskoczą na ciebie z okrzykiem „Buuu!!!”. Myślę, że na nas czekają, ale nie tutaj. Tutaj ich już nie spotkamy. – Zamyśliła się na chwilę, a potem jakby sobie o czymś przypomniała. – Masz zapałki?
- Co? Aaa, zapałki... – Dursley pogrzebał w kieszeni. - Proszę.
Petunia podniosła z ławki znicz i zapaliła go. Potem postawiła świeczkę na płycie nagrobnej. Wyprostowała się i spojrzała na męża.
- Możemy iść.
Objęci, powoli ruszyli do wyjścia. Nie zauważyli, że zaraz po ich odejściu przy grobie pojawił się bardzo stary mężczyzna z długą siwą brodą, ubrany w cudaczny bordowy płaszcz wyszywany w srebrne półksiężyce. Staruszek z lekkim, łagodnym uśmiechem popatrzył za nimi zza swoich okularów-połówek. Jego jasnoniebieskie oczy zamigotały wesoło, kiedy usłyszał niesione przez wiatr słowa:
- Muszę jeszcze przygotować coś dobrego na kolację. Dudley z Sarą mają dzisiaj przyjść. Myślisz, że Sara lubi łososia?

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mara Senna
Charłak



Dołączył: 31 Sie 2005
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: stare poddasze

PostWysłany: Czw 11:47, 01 Wrz 2005    Temat postu:

Uwielbiam to opowiadanie. Jest to jeden z właśnie tych rodzajow które potrafią zmusić mnie do śmiechu przez łzy. Śmierć Harry'ego...po prostu brak mi słów. Powiem szczerze że to opowiadanie czytałam już wcześniej na innych forach a jakoś nigdy nie miałam okazji by skomentować. Taak. To opowiadanie jest jednym z najlepszych.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Luthien
Charłak



Dołączył: 27 Sie 2005
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z daleka

PostWysłany: Czw 12:31, 01 Wrz 2005    Temat postu:

Jestem pierwsza! (jak zaczęłam pisać byłam pierwsza, ktoś mnie ubiegł)

Ładne. Jeszcze nigdy nie patrzyłam na to wszystko ze strony Petunii. Rowling przedstawiała ich jako tyranów i chyba tak właśnie o nich myślałam. Po lekturze zaczęłam patrzeć trochę inaczej.

Przyjemnie się czytało. Nie widziałam literówek ani nic mi nie zgrzytało.

Pozdrawiam i życzę weny,
Luthien


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 22:17, 03 Wrz 2005    Temat postu:

Podobało mi się. Zwłaszcza końcówka - poruszająca.

Zasadniczo nie raz się zastanawiałam, jak musi się czuć Petunia, zawsze gorsza niż siostra. A ty jeszcze opisałaś pretensje rodziców, ogólny całokształt. I, tak jak to już nazwałam, uczyniłaś całość poruszającą.

Pozdrawiam,
Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
Erotomanka



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:27, 15 Wrz 2005    Temat postu:

Wyśmienite. Mistrzowskie.

Dawno nie czytałam takiego opowiadania, które tak by mną poruszyło. Emocje... Tutaj jest ich pełno. Klimat... jest, i to doskonalnie wyczuwalny.

Właściwie to nie wiem jak to wszystko opisać. Wyśmienite. Wzruszające. Dające do myślenia. Ale również ciepłe.

Tak, to jest pełne ciepła.

I na tym zakończę. Ciepło i mistrzowskie wykonanie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adzia
Charłak



Dołączył: 11 Lip 2006
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:04, 12 Lip 2006    Temat postu:

Nie. Nie. Nie, nie, NIE! Ja tego nie czytałam. Teraz nie myślę o Petunii jako o dobrej, ale niedocenianej siostrze Lily. Wcale nie mam wrażenia, że niesprawiedliwie ją oceniłam. Ani troszkę.
No dobra... Mam takie wrażenie.
Po przeczytaniu tego opowiadania kolejny stereotyp, który tak ślicznie sobie wypracowałam... Legł w gruzach.
Vilandro... Masz ogromny talent. Talent do pisania i do otwierania ludziom oczu.
Zgadzam się. Wyśmienite, mistrzowskie i cudowne.
A końcówka... No po prostu nie wiem co o niej napisać. Jest taka wzruszająca...
Idealna...

Pozdrawiam,
Aga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lisa_
Kappa



Dołączył: 21 Paź 2006
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: stąd ^^ <nigdy nie wiesz kto jest po drugiej stronie>

PostWysłany: Sob 18:30, 21 Paź 2006    Temat postu:

Jedno słowo : "Pięknie"

Lepiej jednak wyglądałoby nieco więcej tych słów... Dłuższe posty, proszę!

Pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie,
pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie, pięknie,

Lepiej?

Przepraszam, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl gdy to czytam ;)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lisa_ dnia Nie 10:47, 22 Paź 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 20:20, 21 Paź 2006    Temat postu:

Ooch... Nie skomentowałam tego? Niedopatrzenie z mojej strony, naprawdę.

Cóż mam ci mówić... Nie czytałam teraz od nwoa, przyznam się szczerze, ale doskonale pamiętam, że to opowiadanie wywarło na mnie silne wrażenie - jak większość twoich. Takie... inne spojrzenie na Petunię. Wzruszające, a zarazem kanoniczne. Zresztą, chyba najlepszym świadectwem tego, jak dobry jest ten fick jest to, jakby nie patrzeć, swiństwo, które ci zrobiono - to, ze wzięto go do tamtego e-booka. Wiesz, o czym mówię.

Viluśku, Viluśku... Szkoda mi starsznie, ze rzadko ostatnio bywasz. Pojaw się od czasu, skrobnij coś, albo chociaż powiadom, jak tam "Uciekający". I "Mnich". Ja o tych fikach nie zpomniałam i dalej czekam, aż je skończysz i wstawisz. Pojaw sie czasem, kotuś :*.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Signis
Gość






PostWysłany: Sob 18:02, 04 Lis 2006    Temat postu:

Poruszyło mnie. Rozpłakałam się, naprawdę. Piękne.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin