I - "Czarodzieje dawnych lat"

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Sob 16:58, 13 Maj 2006    Temat postu: I - "Czarodzieje dawnych lat"

Mam zaszczyt, nie bez łezki wzruszenia, po raz pierwszy uderzyć w dwon obwieszczający rozpoczęcie pojedynku na Forum Krukonów i czarodziejów. Mam nadzieję, że pierwsza walka wywoła lawinę innych potyczek.

Zatem: TAMTARARARAMTAM!
Starcie czas zacząć....

Walczące: Cornela Cole vs. AtA
Tytuł: Czarodzieje dawnych lat...
Forma: Opowiadanie. Mile widziane komedie (;.
Długość: jaką tam chcesz, a niech ci będzie...
Warunki dodatkowe: Musi pojawić sie przynajmniej jedno z imion: Brunchilda, Bądzisława, Ścibora, Gawryła, Klotylda.
Beta: Cornela Cole - nundu; AtA - brak
Data publikacji: 13 maja 2006

GONG!


---___---____---___---___---___---

Podsumowanie

Tekst I - 28,63
Tekst II - 31,34

Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została
- Cornelia Cole. <fanfary>

Obu walczącym serdecznie gratulujemy i dziękujemy za wspaniałą i wyrównaną walkę.
Jednocześnie zapraszam do komentowania kolejnego pojedynku, który odbędzie się już za tydzień.

Nuna


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nundu dnia Wto 14:28, 30 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 17:54, 13 Maj 2006    Temat postu:

tekst drugi

Czarodzieje dawnych lat...
…czyli słów kilka o opętaniu.

Słowniczek:
Brunhilda – Kejtova, tutaj: Kajtek
Bądzisława - Ata
Ścibora - Nundu
Klotylda – Louis/Adaś
Gawryła – Cornelia Cole

Wszelkie podobieństwo do postaci i wydarzeń rzeczywistych jest przypadkowe.


- Pani profesor! Pani profesor!
Zatrzymała się na te słowa i z westchnieniem obróciła. Widząc przed sobą najbardziej kłopotliwą uczennicę na świecie, jęknęła.
A pomyśleć, że chciałam być zakonnicą, przemknęło jej przez myśl, gdy zmuszała wargi do wygięcia się w uśmiechu.
- Cornelio, kochanie – zamrugała, zupełnie jakby coś jej wpadło do oka. - W czym mogę ci pomóc?
Dziewczyna zbliżyła się do nauczycielki z twarzą niewiniątka. Nun Du, sławna na cały świat wieszczka, natychmiast podwoiła czujność. Nie trzeba było posiadać takiego daru jasnowidzenia jaki posiadała ona, by przewidzieć podstęp.
- Mam coś dla pani profesor – Nel, wlepiając w nią maślane spojrzenie, nieśmiało wyciągnęła rękę, ukazując wściekle różową kopertę.
Piękna i nieustraszona Nun Du ledwo powstrzymała krzyk, bo jadowity kolor ranił może nie jej oczy, ale na pewno zmysły, tak wrażliwe na estetykę. Poza tym obawiała się kolejnej średnio miłej, by nie rzec – upiornej - niespodzianki.
Ale kiedy z koperty przez dłuższą chwilę nie wypełzały żadne śluzowate, przekrwione macki, stwierdziła – z charakterystyczną dla siebie, pedagogiczną łagodnością - że anielska Nela i jej banda psychopatów tym razem nie naszykowała bezpośredniego zamachu na jej wątłe życie.
- Co to jest, moja droga?- spytała słodziutko.
- Zaproszenie, pani profesor – odparła uczennica, spoglądając wielkimi, niemowlęcymi oczami.
- Zaproszenie?! – powtórzyła Nun Du, nabierając z powrotem pewności co do faktu nowej zasadzki.
- Tak, pani profesor. Pan dyrektor już zgodził się na pani obecność na zabawie jako opiekuna, bo wszyscy inni nauczyciele – poza panią profesor rzecz jasna – opuszczają szkołę w ferie… Ktoś zaś musi nad nami czuwać.
- Wami? To znaczy kim? – po plecach Nun Du przeszły ciarki.
- O, to niewielkie grono! – zawołała z ożywieniem Nela, uśmiechając się bardzo, aż za bardzo, przyjaźnie. – Tylko trzy osoby…
- O wszystkie świętości… - zajęczała Nun Du.
- …plus jedno zwierzątko.
- …litości!
- Tak więc nie będzie miała pani raczej z nami problemów. Ale dlaczego nie otworzy pani profesor zaproszenia?
- Ale dlaczego ty nie powiesz mi, co jest w środku?
- Mówiłam już – to zaproszenie.
- Na co?
- Niespodzianka. Nie mogę popsuć pani profesor zabawy. – Nela błysnęła ślicznymi, perłowymi ząbkami. – Ale to naprawdę nic niebezpiecznego. Pan dyrektor wszystko już zaakceptował.
Te słowa tylko utwierdziły Nun Du w przekonaniu, że tym razem nie wyjdzie z przygody cało. Powstrzymując odruch padnięcia krzyżem na ziemi i modlenia się o zbawienie, pożegnała się („To do zobaczenia wieczorem, Cornelio!”) i uciekła do gabinetu, gdzie na uspokojenie natychmiast zaaplikowała sobie dawkę zbawiennego napoju lawendowej barwy. Wpatrując się w refleksy światła, odbijające się od kryształowej karafki, szybko zapomniała o kłopotliwych uczniach i pogrążyła się w rozmyślaniach nad własnym estetycznym geniuszem.
Tak, ten flakon wygląda sto razy lepiej niż tamta butelka, utwierdzała się w przekonaniu. A plakietka z tytułem „Denaturat” była wprost nieznośna.

- Samce! – oświadczyła głośno i z widoczną pogardą Nela. – Nie rozumiem, po co chcecie spraszać tu jakiś idiotki!
- Ty będziesz podtruwać Zakonnicę – odparł mentorskim tonem Kajtek, zupełnie, jakby tłumaczył dziecku. – A potem będziesz się znęcała nad Atą…
- …znowu będziesz jej robiła przeszczep serca… - wpadł mu w słowo Adaś.
- …trepanację czaszki… - dodał Kajtek.
- …transplantację wątroby…
- …eksperymenty z wycinaniem fragmentów kory mózgowej…
- …wszczepianie samczych narządów rozrodczych…
- ...zabiegi dentystyczne…
- Zamknijcie się! – warknęła Nela do obu chłopaków i pogładziła po główce nietoperza zwisającego z framugi okna. – Wszystko wyszło jej na zdrowie.
- A skąd o tym wiesz? – zakpił Adaś.
- Przecież widzę! Trochę wrażliwości! A co do tych waszych panienek – mowy nie ma! Jak was ciągnie do bab – to bierzcie się za Zakonnicę!
- Chyba żartujesz – parsknął Adaś, a Kajtek rzucił się w teatralnym geście na ziemię.
- Dostałem konwulsji! – wrzasnął jak opętany. – Zabiłaś mnie! Zabiłaś! Nel, ty potworo!
Nel tymczasem, niczym opiewana w rycerskich balladach heroina, westchnęła wieloznacznie, po czym z powrotem przysiadła nad kociołkiem i zamieszała dwukrotnie zawartość.
- Mam nadzieję, że podziała…– zamruczała, nie zwracając uwagi na obu przyjaciół (obecnie w stanie poegzekucyjnym na krześle elektrycznym). - Ale ostatecznie dyrektor nie posiada bezwartościowych receptur, a ta jest wykradziona prosto z szuflady jego biurka… Opłacało się wtedy wrzucić Zakonnicę do starego ustępu i wylądować na dywaniku.
Cichą rozmowę samej z sobą przerwał jej dźwięk zegara wybijającego północ. Zestawiła kociołek z ognia i przelała eliksir do srebrnych pucharów.
- Nel? – Adaś nagle uniósł się z posadzki i spojrzał na nią z zaciekawieniem i jakby – ze zgrozą?
- Nie przeszkadzaj, widzisz, że próbuję się skupić! – syknęła.
- Ale…
- Cicho, mówię!
- Skąd wzięłaś te naczynia? Chyba nie… - głos mu się załamał.
- Pożyczyłam – odparła ze stoickim spokojem Nel i zapobiegliwie odstawiła wszystko, co akurat miała w rękach. Zgodnie z przewidywaniami, Adaś aż podskoczył z wrażenia, podrzucając wysoko w górę cenną szkocką whisky. Umiejętnie chwyciła ją w locie, podczas gdy on zaczął krzyczeć:
- Wariatko pokręcona, szurnięta, stuknięta! Zarąbałaś to mojej babce?!
- Mówiłam, że pożyczyłam – odrzekła, pociągając z butelki. - Oddasz jej w Wielkanoc.
- Przecież ona mnie zamorduje!
- Jakoś się wyliżesz… A ja potrzebowałam czystego srebra, tak jest w recepturze.
- Ona jest szalona! – Adaś spojrzał zrozpaczony na przyjaciela, a konkretniej na jego stopy, bo reszta ciała spoczywała pod kanapą.
- Jakbym nie wiedział – mruknął Kajtek, nie uznając nawet za konieczność uniesienia swojej głowy.
- Ty też jesteś szalony! – parsknął nagle Adaś, a po chwili namysłu dodał: - Ja pewnie też… Ech, to życie…
- Tylko nie zacznij się rozczulać, bo zaraz pojawi się tu Zakonnica – przerwała mu Nel, raz jeszcze częstując się alkoholem, poczym rzuciła butelkę przyjacielowi.
- Powinna była już przyjść – stwierdził nagle Kajtek, przestając łapać pająki spacerujące po spodniej części kanapy. – Za chwilę będzie pierwsza, a miała być o dwunastej.
- Pewnie tak jak my przesadziła z wkładką – oznajmił Adaś, uśmiechając się szeroko.
- Wkładka? – Nel uniosła brwi – Może i tak… Bez dodatków, za to w dużym rozmiarze…
- Może szampana? – zapytał po godzinie Kajtek.
- Eee, nie. Nie pasuje do whisky i eliksiru… - mruknęła ciągle przytomna Nel.
- Co tam nie pasuje – zaśmiał się Adaś. – Bierzemy!
- I idziemy do Zakonnicy! – palnął Kajtek.
- Czekajcie na mnie! – Nel poderwała się z miejsca i na wstępie zaliczyła ziemię, potykając się o pustą butelkę whisky. - …kurde, no! Stłukłam sobie kolano! Ale nic, nieważne… Bierzemy eliksir i idziemy do Zakonnicy. Tak będzie ciekawiej. Nawet się nie dowie, kto ją tym napoił. Wstawajcie, już! I nie wylejcie po drodze! Również do gardła, Adaś! – warknęła na przyjaciela, widząc, że zamierza wszystko wypić.
Przejście przez dwa korytarze i jedną klatkę schodową zajęło im półtorej godziny, ale trzeba było przyznać, że nie uronili ani kropli tajemniczego wywaru. Dotarłszy do drzwi gabinetu najwierniejszej z wiernych – Nun Du – zapukali. - Co ona tam robi? – wyszeptał Kajtek, nieco oprzytomniawszy nieco podczas spaceru.
- Po mojemu to śpi… - uznała Nel. – Słyszycie, jak chrapie? Wchodzimy.
- A jeśli będzie zamknięte? – wysunął wątpliwość Adaś, niemrawo drapiąc się w czubek nosa.
Zamknięte jednak nie było, o czym Nel szybko się przekonała. Trzy cienie wsunęły się do pokoju, a za nimi wleciał czwarty, nieco mniejszy.
Subtelna Nun Du opierała się nieco niesubtelnie na biurku i głośno chrapała. Ata podfrunęła bliżej, po czym zasiadła na pustym kryształowym flakonie bez zatyczki.
Nel z palcem na ustach przysunęła się do nauczycielki i lekko klepnęła ją w plecy. Kiedy ta nie zareagowała, machnęła ręką.
- Nieprzytomna… Tym razem nawet nas pobiła. – Zaległa chwila pełnej zadumania ciszy, którą w minutę później przerwało krótkie i jakże treściwe polecenie:
- Dawajcie eliksir.
W końcu udało się im otworzyć usta nauczycielki i wlać w nie połowę zawartości kielicha. Oddech Nun Du zmienił się – tak jak uprzedzała receptura. Nel z zadowoleniem wyprostowała się i właśnie ruszała do wyjścia, gdy tknęło ją złe przeczucie. Milczenie trwało już za długo. Obróciła się i omal nie zemdlała, widząc obu przyjaciół, Adasia i Kajtka, tulących się do siebie, a w dłoniach ściskających puste srebrne kielichy.
Niczym wcielenie anioła Nela zaczęła kląć. Po pięciu minutach (a żadne słowo się nie powtórzyło, co warto zaznaczyć) stosunkowo się opanowała i przeszła do zastanawiania się nad sytuacją. Obserwowała Atę, która nagle przysiadła na brzegu ostatniego pełnego kielicha i wychłeptała odrobinę. W sekundę później – jakby zmrożona – zwaliła się na ziemię.
Jak zwykle w końcu ciekawość przemogła w Neli poczucie odpowiedzialności (bardzo znikome, co prawda), strach (a może oni się nie obudzą? Może pomyliłam składniki?) i wszystkie pozostałe skrupuły. Powąchała eliksir, który został na dnie kielicha, który trzymała w ręce – pachniał porzeczkami.
- A raz kozie śmierć – wymruczała i wychyliła duszkiem. W chwilę potem zamroczyło ją całkowicie. Nie zauważyła nawet, że zwaliła się jak długa na ziemię.


Nun Du powoli dochodziła do siebie. O dziwo, w głowie czuła niezwykłą lekkość zamiast zwykłego tępego bólu towarzyszącemu stanowi chwalebnie zwanemu kacem.
Otworzyła oczy i przez chwilę w zadumie przypatrywała się dziwnemu kamiennemu sklepieniu. To absolutnie nie była jej sypialnia. Również nie toaleta. I nie gabinet. Nawet – to przyjęła z uczuciem ulgi – nie stary ustęp, w którym obudziła się pół roku temu. Nie, tym razem – tego była pewna – ta banda wariatów wymyśliła coś innego, żeby nadepnąć jej na odcisk.
Nawet przez moment nie wątpiła, że to ich sprawka. Przecież zaprosili ją na jakąś podejrzaną imprezę… Ale, zaraz, przecież ona na nią nie poszła. Delektowała się fioletowym Johnny’m Walker’em*, gdy przysnęła chyba na moment… No tak. Wtedy musieli ją porwać.
Usiadła, mrużąc oczy, dość wrażliwe na ostre światło wypełniające pomieszczenie. Po chwili zdała sobie sprawę z co najmniej dziwnego drobiazgu – na głowie ciążył ciężki, wykrochmalony materiał z przedziwnie wyprofilowanymi bokami. Ze zgrozą pojęła w jednej chwili, że nosi kornet.
Z wrzaskiem poderwała się z pryczy, na której leżała, i obejrzała się wokół. Była bez wątpienia w celi. Na ścianie wisiał wielki krzyż, na stołku pod oknem leżał modlitewnik, a ona cała obleczona była w zakonne szaty.
- Ja im nogi z dupy powyrywam! – wrzasnęła Nun Du, tym razem już całkowicie wyprowadzona z równowagi. – Kłaki wytargam! Gdzie ja, u diabła, jestem?!
Drzwi celi otworzyły się gwałtownie i wpadła gruba mniszka z pękiem kluczy w ręce.
- Siostro Ściboro?!
- A idź do diabła! – wydarła się Nun Du, chwytając modlitewnik i rzucając nim prosto w koadiutorkę. – Gdzie się te łachudry podziały? Te pomioty Szatana! Cholery małe i śmierdzące!
- Siostro Ściboro! W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego!
- A do choroby z nimi!
Mniszka spurpurowiała na twarzy i wyleciała na korytarz, drąc się jak zwariowana, że „siostrę Ściborę znowu demon opętał”.
Nun Du wybiegła za nią, nie mając zamiaru pozostać w tym pomieszczeniu ani chwili dłużej. Na własne nieszczęście jednak wpadła prosto w grupkę zakonnic, wyraźnie przekonanych o jej nawiedzeniu przez siły nieczyste. Nim się obejrzała, leżała na pryczy związana grubym sznurem.
W całym tym zamieszaniu nie zauważyła, że matka przełożona kazała posłać po „Panią na Zamku”.

Adaś powoli uniósł powieki. Było mu cudownie. Wyraźnie czuł damskie ciało przy boku. Przeciągnął się, mrucząc z rozkoszy.
Leżąca obok dziewczyna już nie spała, tylko wlepiała w niego swoje czarne oczęta. Wzrok chłopaka natychmiast powędrował do jej sylwetki, ledwo osłoniętej przez koronkową koszulkę nocną. Długie włosy opadały na ramię.
Uśmiechnęła się do niego figlarnie, ukazując prościutkie zęby.
- Już południe… - powiedziała, przenosząc wzrok na okno. Adaś dostrzegł tam porosłe kwieciem gałęzie jabłoni. Wsłuchiwał się jednocześnie w jej miękki głos, niczego nie pojmując. - Jakby mama nas złapała… Dobrze, że pojechała razem z ojcem do klasztoru. To co, wstajemy?
Ale Adasiowi wcale nie chciało się podnosić. W tym miękkim łóżku, z tą cudną dziewczyną było mu jak w raju. Zerknął na pokój – urządzony był bardzo gustownie, choć staroświecko. Srebrne świeczniki, arrasy na ścianie, rzeźbione skrzynie. No i to wielkie łoże z kolumnami, pełne pierzyn, narzut, miękkich futer, poduszek, od pokoju oddzielone półprzezroczystymi kotarami.
Pewnie umarłem, pomyślał Adaś. Ta wariatka Nel na stówę pomieszała jakieś składniki i raz na zawsze mnie otruła… Ale co mi tam, tu jest fantastycznie!
Przeciągnął się raz jeszcze. Czarnooka wyskoczyła z łóżka i właśnie zrzuciła z siebie koszulkę.
- No, dalej! – zawołała ze śmiechem, wykonując piruet. Adaś wlepił w nią oczy. – Podnoś się! Zaraz przyjdzie pokojówka i nas ubierze. Mogę pożyczyć twoja bieliznę? Wiesz, w bieli mi do twarzy, a na dzisiejsze popołudnie zapowiedział się Juliusz… Wyobrażasz sobie, jakby mnie tak spotkał w ogrodzie, roześmianą, z rozwianym włosem, zarumienioną… Czy to nie byłoby romantyczne?
Adaś zmarszczył brwi. Po chwili myślenia stwierdził, że coś nie gra. To bóstwo powinno zachwycać się jego wspaniałymi (w każdym razie w wyobraźni) muskułami, inteligencją, odwagą, męskością, a tymczasem nawija o jakiś głupotach i innym młodzieńcu.
Nie, Adasiowi się to ani trochę nie podobało.
Sfrustrowany wyszedł z łóżka, zrzucając koc. Pochylając się, by go podnieść, spojrzał na własne ciało i osłupiał. Przed oczami pojawiły mu się gwiazdki i nie dosłyszał już wrzasku czarnookiej:
- Siostrzyczko? Siostro?! Na Boga, pomocy, Klotylda mdleje!

Trzęsło. Mocno trzęsło.
I była do góry nogami… A właściwie nogami do dołu, co szybko ją zirytowało. Ata syknęła i ostrożnie otworzyła oczy.
Czuła się jakaś większa… I jakby związana. Spojrzała na siebie z przerażeniem i dostrzegła, że nie tylko nie jest ślicznym, zwinnym nietoperzem, ale olbrzymim człowiekiem, i że pęta ją czarna, długa suknia z wysokim kołnierzem.
- O, cholera – warknęła, używając ludzkiego głosu. Nie mogła zaprzeczyć, był głęboki, melodyjny i przyjemny w brzmieniu, ale specjalnie jej to nie satysfakcjonowało. – Co oni mi zrobili?
Rozejrzała się. Siedziała w powozie, całym zacienionym. Okna przesłaniały czarne kotary. To przyjęła z aprobatą, była pewna, że światło – mimo, że stała się człowiekiem – i tak raziłoby jej oczy.
Powóz zatrzymał się dość gwałtownie, przez co poleciała na przednią ściankę. Zaklęła – tę umiejętność przyswoiła sobie od jakże kulturalnej Neli.
- Jak tym ludziom udaje się prosto poruszać? – syczała, podnosząc się. – Wszak na tych dwóch wstrętnych nogach nie sposób utrzymać równowagi.
W tym momencie otworzyły się drzwiczki powozu. Ata zmrużyła oczy, oczekując porażenia promieniami słońca, ale jedynym źródłem światła była świeca trzymana przez jedną z czekających na nią mniszek.
- Pani Bądzisławo! – odezwała się natychmiast ta, która musiała być matką przełożoną, skłaniając jednocześnie głowę. Ata wybałuszyła oczy. Bądzisława? Co za szaleństwo!
Wysiadła. Miała dość rozsądku, by zorientować się, że jest wielką panią. Tym samym bez wahania pozwoliła sobie na chłód w obejściu.
- Czego? – warknęła.
Zakonnica zrobiła tak zdumioną minę, że Ata omal nie parsknęła śmiechem. Tamta jednak szybko opanowała się i skłoniła tak, że kornetem zamiotła podłogę.
- Pani Bądzisławo, znów ten sam problem – wymamrotała. - Siostrę Ściborę nawiedził zły duch!
- Ale tym razem jest gorzej niż ostatnio! – wtrąciła klucznica zza pleców matki przełożonej. - Ona już nawet nie wie, kim jest! Wrzeszczy cały czas, kopie, mówi, że jest czarownicą!
- Mało – nauczycielką czarownic! – dorzuciła któraś ze stojących w tyle mniszek.
Ata patrzyła na nie wszystkie jak na wariatki.
Oto, co wyrabiały zakonnice w średniowieczu, mówiła sobie w myśli. Czy w którejś tam innej epoce. Nie mam pojęcia w jakich ja czasach jestem, grunt, że nie w moich. Ciekawe, kiedy będą kazały mi zatargać tę swoją wariatkę na stos?!
- A przecież wiemy, że Ścibora nie może być czarownicą, bo jest mugolskiej krwi! – dodała w tym samym momencie matka przełożona, a zamyślonej kobiecie – nietoperzowi momentalnie opadła szczęka.
- Co przez to rozumiecie? – zapytała, chcąc się upewnić, że ma do czynienia ze środowiskiem uświadomionym magicznie.
Zakonnice spojrzały po sobie, niepewne, do czego ich świecka zwierzchniczka dąży.
- No, Ścibora nie jest godna bycia czarownicą, bo nie jest czystej krwi, ani naleciałości magicznych, jak wy, pani. Dlatego nie była w tym kierunku kształcona.
Ata uniosła brwi. Naleciałości magicznych? Co to, do cholery, mogło znaczyć?
- A teraz, pani Bądzisławo, czy zechcecie dojrzeć siostry Ścibory? – zaproponowała z wahaniem matka przełożona. - Może, jeśli upuścicie jej odrobinę krwi, poczuje się lepiej.
Ata popatrzyła na nią z dość głupkowatym wyrazem twarzy. Nie miała zielonego pojęcia na temat medycznego upuszczania krwi. Jedyne jej kontakty z tą szlachetną substancją polegały na piciu. A tu na dodatek było zbyt ciemno na taka pracę przy jej wadliwych, ludzkich oczach. Po co oni pozasłaniali wszystkie okna? Jej wzrok już przyzwyczaił się do światła.
I nagle ją olśniło. Pospiesznie przesunęła językiem po zębach, by nabrać pewności… Tak! Była wampirem! A konkretniej piękną, wysoką, dorodną wampirzycą!
- Cudownie! – zaśmiała się, celowo błyskając kłami. Widok podskakujących ze strachu zakonnic rozbawił ja jeszcze bardziej.
- Powadźcie do tej Ścibory! – zażądała. W chwilę później też stanęła przed drewnianymi drzwiami do celi. Zdobił je powieszony olbrzymi krucyfiks.
Zdecydowana na spotkanie z – jak sądziła - kompletnie zdziczałą, stukniętą psychopatką, Ata wtargnęła do środka i zobaczyła chudą, całkiem ładną dziewuszkę o wielkich, błękitnych oczach i drobnych bliznach po trądziku. To znaczy dziewczyna byłaby ładna, gdyby nie darła się na całe gardło, posyłając we wszystkie strony takie wiązanki, iż nawet Neli – jak stwierdziła Ata – musiałoby się zakręcić w głowie. Także strój młodej zakonnicy był co najmniej dziwny, jakby niekompletny. Habit i halki pozadzierane do góry, ukazywały całkiem zgrabne, machające we wszystkie strony nogi (w tym tylko jedna obleczona w pończoszkę), czepek zaś leżał pod pryczą, rozpuszczając sterczące we wszystkie strony białe – nie blond, ale tak jasne, że właśnie białe – maleńkie strączki loków. Acie natychmiast skojarzyły się one z dredami.
Nic dziwnego, że taką zamknęli w klasztorze, pomyślała złośliwie.
- A co to za nowe diabelstwo?! – ryknęła na widok Aty Ścibora. - Cornelio, ty paskudo śmierdząca, ja cię ze skóry obedrę! – Teraz krzyki skierowała w stronę sufitu. - Wiem, że mnie słyszysz! Wylecisz ze szkoły, obiecuję ci to!
„Bądzisłąwa” zamarła. Choć głos był inny, sposób akcentowania był zadziwiająco znajomy. Jak i pojawiające się imiona…
- Nun Du?! – wykrzyknęła.
Dziewczynka spojrzała na nią złowrogo.
- A ty kto niby? Anioł z nieba?!
- To ja, Ata!
- Że co? Jaka Ata?
- Nietoperz!
- Ta pierdoła, co w zeszłym roku ukradła mi różdżkę, żeby mnie mogli do szamba zepchnąć?! Ja ci zaraz pokażę, ty śmierdzielu paskudny!!
- Nie śmierdzielu, tylko pani Bądzisławo! – zawołała Ata, zachwycona swoją przewagą. – Proszę mnie przeprosić, pani profesor! Natychmiast, bo nie pozwolę cię spuścić!
- Spuścić?! A co ja, pies?!
- Zakonnica!
- Tfu!
Ata obróciła się w stronę zszokowanych mniszek.
- Myślę, że zabiorę ją na kurację do swojego zamku… Tak, zdecydowanie. To będzie najlepsze rozwiązanie! Proszę ją spakować do worka na ziemniaki, żeby mi czasem nie robiła problemów po drodze.
- Żartujesz sobie, ty perfidny, pseudossakowaty dziwolągu?!
- I zróbcie małe dziurki, żeby się nie udusiła. – Ata posłała Nun Du słodki uśmiech i wyszła, nie słuchając już wrzasków gniewu.


Kajtek przytomniał bardzo powoli, ale systematycznie.
Pierwszą rzeczą, jaką zakodował, był upiorny ból głowy.
- Nel, potworo, ja cię uduszę za tę nalewkę – wymruczał, przeciągając się. I – co najdziwniejsze – stwierdził nagle, że ma dziwaczne muskuły zamiast ramion, a w okolicach brzucha coś mu niezwykle ciąży. Spojrzał więc na dół i uznał od razu, uśmiechając się z rozbawienia, że ciągle ma halucynacje.
- Jakieś lustro? – wymruczał i rozejrzał się. Był w jakieś olbrzymiej, starodawnej kuchni. Wziął więc najbliższy rondel, perfekcyjnie wypolerowany, i przejrzał się w nim jak w lusterku.
- No, no… Nie wiem czego ona tam nawrzucała, ale daje kopa – mruknął, podziwiając odbicie. – Kto by pomyślał, że będę grubą kucharką o siwiejących włosach i wielkim pryszczu na brodzie. Ale jaja.
- Brunhildo, gdzie te steki? – rozległo się nagle z drugiego końca przepastnej kuchni. – Krwiste, pamiętaj, panienka Klotylda innych nie toleruje!
- Na wszystkich świętych, gdzie ja jestem?! – wrzasnął nagle Kajtek, zrozumiawszy, że to jednak nie żadne przywidzenia. – Jasny gwint! Ja tej wariatce oczy wydłubię!
- Że co? Brunhildo, pewna jesteś, że wszystko dobrze? Nie kręci ci się przypadkiem w głowie albo co?
- Zamknij się!
- Za dużo piwa musiałaś wczoraj wychlać. Mówiłam, nie pij z katem, bo to chłop! I to jaki… A właśnie, jak było w nocy? Bo sądząc z porannej jego miny, to musieliście się nieźle zabawiać…
Kajtek spoglądał bezrozumnie na drugą kucharkę, gdy nagle poczuł coś bardzo dziwnego. Całe jedzenie, jak w zwolnionym tempie, zaczęło mu się cofać do przełyku. Nim jednak pojął, co się dzieje, z jego ust wytrysnęła fontanna dość specyficznej substancji.
- Ona rzyga! – syknęła wtedy druga kucharka. - Brunhilda rzyga na obiad dla panienek! Pomocy! O, biedactwa… Biedactwa… Trzeba im coś innego upichcić… Wszakże Klotylda chora, a Walentynka zawsze słabiuchna… Hej, Jacenty, posprzątaj i wyrzuć Brunhildę na dziedziniec. Musi dojść do siebie!

- Gawryłko, obudź się!
Nel pomyślała, że za żadną cenę nie chce wstawać. Spało się jej tak dobrze…
- Gawryłko!
Wtuliła głowę w ramiona. Nie budźcie mnie, chciała zawołać.
- Gawryłko, ty wiedźmo wredna! Wstawaj, ale już!
Głos przeszkadzał niby natrętny komar. Zaczynał ją mocno irytować.
- No, dalej! Baryłkowata ty jedna! Idą klientki!
Mózg Neli nagle zaczął pracować na szybszych obrotach. Klientki… Klient oznacza usługę. Usługa oznacza zapłatę. Zapłata oznacza pieniądz.
Otworzyła gwałtownie oczy i podniosła się do pozycji siedzącej, gdy zrozumiała, że coś jest całkiem inaczej. Wrzasnęła nagle jak opętana.
Nic to, że siedziała w jakieś zatęchłej chałupie pełnej trupich czaszek, szkieletów, zaimpregnowanych jaszczurzych oczu i słoi żabiego skrzeku. Nic to, że otaczały ją dwie podstarzałe czarownice, wyglądające jak żywcem wycięte z bajek o Jasiu, Małgosi i oczywiście złej Babie-Jadze.
Nie, to nie przerażało Neli. Za to z równowagi wyprowadził ją fakt, że sama wyglądała zupełnie jak taka Baba-Jaga.
W jednej chwili skojarzyła, co się stało. Ten cholerny specyfik… Nigdy więcej podkradania receptur z cudzych zbiorów!
Tylko czy będzie w ogóle okazja, pomyślała, nagle zdjęta żalem. O, Merlinie, to koszmar!
Poczuła na ramieniu kościstą, podobną do pająka dłoń jednej z obecnych staruch. Wzdrygnęła się.
- Idą, Gawryło. Musimy się przygotować.
- Ona się chyba źle czuje, Wilmo**.
- Hmmm, więc co proponujesz Buko***?
Starucha podrapała się po brodzie. Obie były do siebie niezwykle podobne. Jedyną różnicą, jaką Nel w nich zauważyła, było inne rozmieszczenie brodawek. Wilma była szczęśliwą posiadaczką dwóch na nosie i jednej na brodzie, Buka jednej na czole, jednej w uchu i jednej w kąciku ust.
Nel wykrzywiła usta, przysięgając sobie, że nie spojrzy nawet na lustro.
- Chyba by mnie zmuliło na sam widok – wymamrotała prawie bezgłośnie.
- Słuchaj – jej refleksje przerwały obie siostry, jak odgadła Nel. – Kiedy o coś będzie się pytała, to śmiej się. Powiemy, że masz wizje i tylko dodatkowo jeszcze zapłacą. Słyszysz nas, Gawryło?
Nel spojrzała na nie i parsknęła podobnym do żabiego skrzeku rechotem.
- Ja jestem opętana! – wrzasnęła. – Opętana! Ha ha ha ha ha!
Buka i Wilma spojrzały po sobie, ale widząc dwie zbliżające się dziewczęta stwierdziły, że nie ma czasu. Usadziły Cornelię na ławce pod chałupą, szybko wyniosły kociołek pełen zupy kalafiorowej**** i zaczęły mruczeć coś nad nim, mieszając wielkimi warzechami. O framugę za swoimi plecami oparły miotłę, tą samą, którą wcześniej zamiatały podłogę.
Zbliżające się dziewczyny nie mogły mieć nawet dwudziestu lat. Jedna w sposób widoczny opierała się drugiej, która na siłę ją ciągnęła za sobą.
- Dzień dobry! – wrzasnęła ta druga. – Potrzebujemy pomocy!
Wilma spojrzała na nie tak wyreżyserowanym wzrokiem, że Nel jeszcze głośniej zaczęła się śmiać.
- Wiedźmami jesteśmy – rzekła ochrypłym, tajemniczym głosem Buka. – Pomocy udzielić możemy i udzielić możemy nie chcieć… Czy owa niewiasta ta chora jest?
- Opętana! Nazywam się Walentyna, a to moja siostra Klotylda! Nie mam pojęcia, co się z nią stało! Twierdzi, że jest – dziewczyna zniżyła głos do szeptu, trwożliwie się oglądając – mężczyzną!
- Niezbadane wyroki Wszechświata są! – huknęła Nel, zaczynając coraz bardziej bawić się sytuacją. Siostry obejrzały się na nią, przerażone.
- Ale to koszmar! – Walentyna zaczęła płakać, a cała trójka „wiedźm” spojrzała na nią z odrazą. – Moja matka nie może jej zobaczyć!
- Wyście córkami Wielkiej Pani Bądzisławy na zamku są! – wykrzyknęła nagle Buka. – Tak, widzę to wszystko…
Dziewczyna o imieniu Klotylda twierdząca, że jest mężczyzną, zbliżyła się do kotła.
- Co to? Kalafiorowa? – spytała ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Gdzie tam, głupia dziewucho! – krzyknęła Nela, skacząc na równe nogi. - To napój jest magiczny!
- Właśnie! – wydarły się siostry, chcąc ją zagłuszyć. - Opętana ona jest, bez dwóch zdań!
- Tak, a matka nie może jej zobaczyć w takim stanie! – zawołała Walentyna. – Zróbcie coś!
- To kosztuje – mruknęła Buka, wracając do mieszania, a Wilma podeszła do miotły, mamrocząc jakiś wierszyk o lataniu w świetle księżyca. Walentyna spoglądała na nie z rosnącym szacunkiem.
- Mam złoto… Ile chcecie? Dam wszystko, tylko niech ona przestanie wmawiać mi, że nazywa się Adaś!
- ŻE CO?! Adaś?! To ty? Cholera, jakim cudem jesteś dziewczyną?
Klotylda spojrzała zdumiona na „Gawryłę”.
- A ty kto?
- Cornelia!
Walentynie, Wilmie i Buce równo opadły szczęki, gdy patrzyły, jak te padają sobie w ramiona.
- Co ci się stało? Jesteś stara i brzydka! – parsknęła Klotylda.
- Ale przynamniej nie zmieniłam płci – odgryzła się Gawryła.
- Ona ją leczy – szepnęła do Walentyny któraś z sióstr, chcąc za wszelką cenę ratować reputację „złych i potężnych czarownic” i nie stracić zarobku. – Zaraz będzie dobrze… Dawajta zapłatę, to lepiej podziała!
Sakiewka pełna złotych monet szybko zmieniła właściciela i Wilma stwierdziła głośno, że na pierwszą sesję odczyniania opętania wystarczy. Klientki miały sobie pójść.
Wtedy Nel zaczęła się wydzierać. Nie, ona nie pozwoli odejść Adasiowi („To Klotylda, na Boga!”). Musi iść z nim („Z nią!”). Nie pozwala mu odejść!
Stanęło w ostateczności na tym, że Gawryła ma pójść z panienkami w celu przeprowadzenia dłuższej terapii zdrowotnej.
Adaś i Nel podskoczyli z radości. Buka i Wilma wyglądały na przerażone.

Nun Du ledwo łapała oddech, związana i zapakowana do worka na ziemniaki. Kiedy więc w końcu ją z niego wypuszczono – a w zasadzie wyrzucono dość brutalnie na ziemię – westchnęła z ulgą. Nie miała pojęcia, jakim cudem znalazła się w ciele zakonnicy, ale zdecydowana była dać Neli i jej bandzie gorzką nauczkę. A nietoperza miała zamiar wykastrować (lub wysterylizować, zależnie od oryginalnej płci). Jej wściekłość bowiem wcale nie zmalała, przeciwnie, była coraz bardziej rozzłoszczona.
Otworzyła oczy i ujrzała pochyloną nad nią kucharkę.
- Brunhildo, weź się w garść i chodź mi pomóc! – krzyknęła ta za ramię. – No już! Mamy tu jaką zakonnicę! Pani Bądzisława kazała ją do siebie doprowadzić!
- Mam ja w dupie wasze Bądzisławy, zakonnice, Walentyny i Klotyldy! – rozległ się wrzask. – Ja nie jestem żadną kucharką, grubą i pryszczatą! To omamy! Jestem naćpany chyba! Co za receptury trzyma ten cholerny dyrektor w swoim biurku!
Nun Du nastawiła się na odbiór. Czyżby i ta osoba została tu wyeksmitowana przez te wredne dzieciaki?
- Brunhildo! – krzyknęła kucharka. Pomóż mi z tą Ściborą!
- Nie nazywam się Ścibora! – wrzasnęła „zakonnica”. – Jestem nauczycielką magii! To jakaś pomyłka! A wasza Bądzisława to nietoperz!
- Wampirzyca, nie nietoperz! – warknęła kucharka. – I wyrażaj się z szacunkiem, bo cię wyssie!
- Że co?!
- Wypije ci krew!
- Nie, bo jej właścicielka to moja uczennica! Jestem Nun Du!
- Pani profesor?! – Kucharkę odepchnęła inna, przeraźliwie otyła kobieta z wielkim pryszczem na brodzie. – Dzięki ci, Merlinie, Morgano, Godryku Gryffindorze i wszystkim świętościom! To ja!
- Ty? Kto ty?
- Kajtek!
- Oż, ty diable! Co wyście mi zrobili?! Coś ty sobie zrobił?
- To Nela! Ja ją zabiję!
- Co najwyżej zbezcześcisz zwłoki, bo ona już jest martwa tylko o tym jeszcze nie wie. Gdzie ona tak w ogóle jest?!
- Nie mam pojęcia – mruknął Kajtek. – Już panią profesor rozwiązuję. Trzeba się stąd wydostać.
- Nietoperz chyba wie, co się stało.
- Nietoperz?
- Bądzisława! To ten zwierzak Cornelii!
- Ata?! Żartujesz! Znaczy się, chyba nie mówi pani poważnie, pani profesor?!
- Ależ jak najbardziej! Sama mi powiedziała! – Nun Du przeciągnęła się, bo Kajtek ostatecznie ją uwolnił. – Idziemy do niej, natychmiast! A potem trzeba znaleźć tę diablicę i waszego koleżkę, jak mu tam, Adasia.
Kucharka, próbująca im stanąć na przeszkodzie („Nie możecie zakłócać spokoju jaśnie pani! Ona je obiad!”), wylądowała na ziemi, odepchnięta przez potężne wcielenie Kajtka.
- Ostrzegałam was! – wrzasnęła. – Jesteście opętane!
- Opętani! – odwarknęła jej Brunhilda i razem ze Ściborą popędziła w stronę najwyższej komnaty w najwyższej wieży w zamku. Tam były pokoje Bądzisławy.
Okazało się, że ta nie jest sama, bo z trójką innych osób, a konkretnie dwoma córkami i starą, brzydką jak noc wiedźmą. Ta ostatnia, jedna z córek i sama Ata przekrzykiwały się, tworząc jeden wielki rozgardiasz, druga siedziała w kącie i płakała.
- A wy czego tu?! – ryknęła starucha na ich widok.
- Czekać! – krzyknęła Ata. - To Nun Du!
- Cholera! – zaklęła wiedźma. – Lepiej ją zwiążcie, zanim mi krzywdę zrobi!
- Cornelia? – Ścibora parsknęła śmiechem. – Jak ty wyglądasz! Pokarało cię, jak nic!
- Mnie nie wieźli w postaci worka kartofli! – gładko odpowiedziała Nel, pokazując owrzodzony język. – A ta kucharka to co tu robi!
- Jam jest Kajtek! – krzyknęła „kucharka”.
- Kajtek! Na brodę Merlina, masz się gorzej ode mnie! – zaśmiała się ta głośniejsza „córka”. – To ja, Adaś!
Chłopcy (w oryginalnej postaci przynajmniej) padli sobie w ramiona. Nawet Ata nie kryła łez wzruszenia. Jedynie Nun Du zmarszczyła nos zdegustowana, a Nel przewróciła teatralnie oczami. Z rogu pokoju dochodził płacz Walentyny.
- No dobra – odezwała się aktualna Ścibora. – Zamknąć się wszyscy. Trzeba się zastanowić, co teraz zrobimy. Mnie się nie widzi zostawać tu na stałe.
- Mnie też nie – przyznała niechętnie Cornelia.
- A należałoby ci się! – parsknęła Nun Du. – To wszystko przez ciebie!
- Jakbyś mi, wiedźmo wredna, za skórę nie załaziła, to by nic się nie stało! – syknęła Nel, nie siląc się na grzeczność.
- Oj, ja się z tobą jeszcze policzę! Bezczelna smarkula! – parsknęła Nun Du.
- Zakonnica! – odgryzła się dziewczyna-starucha, mając na myśli przezwisko. Ata parsknęła śmiechem, odgadując aluzję. Nawet chłopcy się uśmiechnęli, mimo dramatycznej sytuacji.
Nun Du jednak nie zauważyła w tym niczego zabawnego. Zgoniła Atę z honorowego miejsca u szczytu stołu i sama zasiadła, zupełnie jakby była tu panią.
- Trzeba pomyśleć, jak tu stąd uciec… - Zaczęła myśleć na głos. – Musi być jakieś wyjście.
Nagle Walentyna podskoczyła, dopadając do okna.
- Tatuś wraca! – wrzasnęła. Biegiem przepchnęła się do drzwi, przestawiając po drodze wszystkich. – Ojcze! Ojcze! Pomocy! One są opętane! Mamusia! I Klotylda!
Wszyscy obejrzeli się po sobie.
- Ja mam męża? – zapytała z głupią miną Ata.
- Może nietoperza – podsunęła złośliwie Nun Du.
W chwilę potem rozległy się na schodach ciężkie, męskie kroki. Ów mąż najwyraźniej zmierzał do pokoju, w którym siedziały.
Drzwi otworzyły się, ukazując rosłego mężczyznę o stuprocentowym wyglądzie Draculi. Obejrzał je wszystkie i westchnął.
- ZNOWU? – mruknął. Potem spojrzał na Gawryłę. – Słuchaj, Cornelio, postaraj się opanować z tym wykradaniem przepisów na nieznane substancje… Bo w twojej przyszłości wylądujecie tu jeszcze dwa razy. W naszej przeszłości, dodam.
- Co?
- Zamknijcie oczy. – Jego głos nabrał zmysłowego, hipnotyzującego tonu. – Wracajcie do siebie… Zanim wypiję waszą krew…
Wszystkim zakręciło się w głowie. Po chwili obudzili się w gabinecie Nun Du.
- No, to teraz czas na pożegnanie się ze szkołą, Cornelio – warknęła nauczycielka, podnosząc się. Nela zamrugała niczym ostatnie niewiniątko.
- A kto pani uwierzy, pani profesor?

..................................................................................

Trzy lata później (bądź wcześniej, zależnie od rachuby lat).


Dracula wszedł do sypialni i położył się koło żony. Delikatnie ją objął, gdy ta zdzieliła go przez głowę.
- Zabieraj ode mnie łapy, ty zboczeńcu!
Opadł na plecy.
- Witaj, Ata.

KONIEC

__________________________--
(Oba przypisy skierowane do tych, co wiedzą w czym rzecz.)
*Ponoć żartobliwa nazwa alternatywna denaturatu – znalazłam w Wikipedii.
** Nie mogłam się powstrzymać. To na cześć tej boskiej stronki z Muminkofanii.
*** Pamiętacie tego bajecznego potwora z „Muminków”?
**** Aluzja, drobniutka wszak.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 17:57, 13 Maj 2006    Temat postu:

Komentuję:)

Nie oceniam, bo naturalnie nie mogę, ale zabawić się w krytyka (tu pozytywnego) muszę.

Ata, czemu ty nie piszesz własnych opowiadań? Pomysły, styl - jesteś świetna! A przy tłumaczeniach najczęściej obrywa ci sie za treść, za którą przecież nie odpowiadasz.

Pomysł - boski xD Cholera, że się wpakowałam z Tobą w ten pojedynek... xD
To, co chciałabym komentnąć - skomentuję później, bo teraz nie mogę, oczywista sprawa, ale powiem jedno - Twój tekst cudny jest:D

Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 18:16, 13 Maj 2006    Temat postu:

tekst pierwszy

Czarodzieje dawnych lat, czyli co też spisano w Księdze Nesquika

Opowieść ta została spisana przez wielkiego Nesquika, maga, zielarza i specjalistę od królików. Nesquik wielkim czarodziejem był, w wolnych chwilach zaś parał się kronikarstwem. Paręset lat po nim jego zapiski na temat królików i ich powiązań z czekoladą odkryła pewna ambitna Amerykanka i ochrzciła jego imieniem jeden ze swoich wyrobów. Tak to Nesquik jest dziś bardziej znany czarodziejskim dziatkom jako królik, a nie wielce poważany dziejopisarz, którym w istocie był.
My przedstawimy zatem jedną część jego dzieła, by jego twórczość nie została zapomniana, Nesquik rósł w siłę, a czekoladoholikom żyło się dostatnio. Oto, co spisał w swej księdze, Wielkiej Kronice Nesquika*, w rozdziale pod tytułem „Czarownice dawnych lat – rzecz o Ściborze Bezwstydnej i Brunhildzie Nieźrzałej”...

~*~*~*~

Czarownice dawnych lat,
rzecz o Ściborze Bezwstydnej i Brunhildzie Nieźrzałej


Z pozoru czyny jednego, zwykłego człowieka niewiele mogą zmienić, czy to w świecie czarodziejskim, czy mugolskim. A jednak... Jak wiele zmieniłoby się, gdyby Ewa postanowiła być żarłoczna i sama zjeść całe jabłko albo gdyby z kolei nie chciała spojrzeć na „te psiary”! Jak wiele zmieniłoby się, gdyby jakiś kmiotek w łapciach ze słomy i liczną dziatwą kiedyś postanowił, że choinkę ubiera się w Wielkanoc, a nie w Boże Narodzenie! Jak wiele zmieniłoby się, gdyby Ścibora zwana Bezwstydną... O, nie, nie będziemy uprzedzać faktów. Przeczytajcie sami...

~*~*~*~

Dawno, dawno temu, za pięcioma, co by przerwać monopol siódemki, górami, za pięcioma lasami, w pięciowieżowym zamku żyła sobie piękna księżniczka o włosach czarnych jak skrzydło kruka. Wszystkim w jej królestwie żyło się dobrze i dostatnio. Nie było poddanego, któremu księżniczka by nie pomogła w potrzebie. Kochali ją wszyscy ludzie i wszystkie zwierzęta, ba, nawet rośliny zdawały się lepiej rosnąć, gdy się do nich zbliżała, ona zaś odpłacała miłością za miłość. Znała sztuki magiczne, leczyła chorych, pomagała biednym, krążyła nawet wśród okolicznych wieśniaków opowieść, jakoby wskrzesiła jednego chłopca, który niemal utonął w pobliskiej rzece. Chłopiec zmarł tydzień później na grypę, ale nie miało to większego znaczenia – piękna księżniczka i tak była cudowna.
W jej sąsiedztwie zaś mieszkała stara Ścibora.
Ścibora, wbrew pozorom, była kobietą. Niczym Kopernik. Do tego nie była wiedźmą jak inne. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że była nader dziwna. Mieszkała sama, przynajmniej z pozoru, w wielkim zamku, odziedziczonym po niezupełnie świętej pamięci kochanku, zwanym przez nią pieszczotliwie Lu. Modliła się do swoich własnych Ojców, Dyrektorów i bożków, co było dość niespotykane nawet wśród nowoczesnych niewiast dziesiątego wieku. Jej jedynym przyjacielem był Mutant, urocze zwierzątko domowe gatunku draconis agrestis**, zwane tak dla jeszcze bardziej uroczych dwóch łbów. W wolnych chwilach obgryzała paznokcie u nóg, katowała się drakońskimi dietami lub męczyła innych, białogłowy i pachołków uwięzionych w obszernych acz wilgotnych i słabo oświetlonych lochach swego zamku. Jej kumoszką była Gawryła Cnotliwa, lubo podzielająca upodobania Ścibory, lecz światu zwracającą oblicze panny czystej jak łza i niewinnej jak lilija w polu, ideałem zaś i wzorem do naśladowania – Czakot Norrisot Sprawny, występujący na rynku bez koszulki mistrz wschodnich sztuk walki. Miała też swoją tajemnicę... Namiętnie zbierała pluszaki. Broń Boże różowe czy żółte, o, nie! Czarne. Ewentualnie w kolorze głębokiej zieleni lub ciemnego granatu. Z dużymi noskami i małymi oczkami. Z guziczkami albo bez. Byleby się mieścił w pojęciu „mrocznego misia” – to wystarczyło, by Ścibora nie mogła mu się oprzeć. Oj, tak, była ona nader dziwną czarownicą.
W dniu, w którym zaczyna się ta opowieść, Ścibora jak zwykle wstała, przeciągnęła się, ziewnęła, krzyknęła na paru niemrawych służących, przepłukała sobie usta roztworem z soku z jagód i oczu żuka gnojownika („Twe zęby zalśnią najczystszą bielą!”), nakrzyczała na paru kolejnych służących, jednego spoliczkowała, dwóch zmolestowała. Ogólny bilans poranka wynosił: służących martwych: zero, służących umartwionych: osiemnastu, służących wysłanych do Szpitala dla Obłąkanych Siostry Klotyldy Pobożnej: dwóch, służących obecnych w zamku, a zdolnych do posługi: jeden. I dobrze, Ścibora trzymała owych nieszczęśników tylko dla tych cudnych poranków, była wszak całkowicie samowystarczalna. Sama sobie wiązała sandały i w ogóle!
Po podsumowaniu stanu sług Ścibora udała się na śniadanie. Siedziała, piła, lulki paliła – nie ma to jak zapach suszonych ziół o poranku – tańce, hulanki i swawole zostawiając sobie na przedobiadek. Nalała sobie odrobinę zacnego mleczka, wychłeptała, zacnie pozwoliła, by jej się zacnie odbiło i, wreszcie, postanowiła zająć się tym, co najzacniejsze.
Trzeba rzec, proszę ja was, że zacna Ścibora od oseska już lubiła eksperymentować. Od czasu, gdy tatuś kupił jej Zestaw Małego Alchemika zdążyła wynaleźć „Płyn na porost włosów, ziela y jarzynek wszelakych”, wywabiacz do plam na kamiennej posadzce oraz, jakżeby nie, „Eliksir na Potencyę” – który wzmagał, oczywiście, potencjał umysłowy.
Ścibora więc, jak widać czarownica płodna ponad miarę, postanowiła zająć się zacną sztuką pichcenia – czy też, jak wolała to określać, tworzenia. Zeszła do najniższych lochów, otworzyła siedem (na przelecianego jeżozwierza! Jednak ta siódemka wszędzie się wepchnie!) spustów i rygla na dokładkę, broniących wstępu do jej najzacniejszej komnaty i pracowni, pchnęła ciężkie, żelazne drzwi i...
- Aaaaa!
- Maseczki żeś nie widziała?
No, jasne. Można się było tego spodziewać!
- Bruniu! Kiedy mówiłam „niech cię tyłek gryfka*** pochłonie”, to nie miałam na myśli akurat tego miejsca!
- Ale tu mnie wysłało, ciotuchno. Widać te różdżki nie są równie zacne, jak niegdyś... Swoją drogą, twojej zabawce przyda się chyba polerowanie, odgadłam ci ja?
- Nie czepiaj się mojej zab... Wrrrrróć! Mojej różdżki!
Na te słowa dziewczę, leżące wśród różowych falbanek („Cholera, faktycznie zrobiła z mojego piekiełka tyłek gryfka... Pinda” – przeszło przez myśl Ściborze) wydęło jedynie pogardliwie wargi. Marishka Brunhilda Zuzanna, siostrzenica Ścibory, była pięknym stworzeniem – widać nie wdała się w „ciotuchnę” – zwłaszcza, gdy wydymała wargi. Oszałamiająca, zupełnie niepodobna do swej zacnej ciotki, miała alabastrową cerę, złote włosy i oczy jak dwa fijołki. Pod ciemnoróżową suknią widniał pełny biust, szczupła kibić i kształtne biodra, wieńczące długie nogi. Miała jeden, jedyny kompleks – czy sprawiła to choroba, czy ciotczyny „Płyn na porost włosów, ziela y jarzynek wszelakych”, Brunia miała owłosienie na piersi. Fakt ten skrzętnie ukrywała, jednak pozostawał jej najczarniejszym koszmarem. O, nieszczęsna!
W tej chwili jednakże Marishka Brunhilda Zuzanna, zwana przez wszystkich czule „Brunią”, nie przejmowała się zbytnio swoim nadmiernym owłosieniem. Brunia albowiem, korzystając z tego, że ciotka postanowiła zająć się sobą, zwróciła uwagę na różnokolorowe kolby i kolbeczki, stojące na półce. Zawartości niektórych z nich nie znała nawet Ścibora, jako że pochodziły one z czasów jej poprzedników: Lucyfera Złego, Katarzyny „Jestem Piękna” Odrażającej i Magdaleny Anielicy z Sodomy, czyli po prostu wcześniejszych właścicieli zamku.
Ale, ale, wracając do naszej opowieści; Ścibora mruczała do siebie coś o „pokręconych siostrach, które są na tyle bezmyślne, by rodzić, podczas gdy świat i tak jest przeludniony” i „robieniu z mordy jesieni średniowiecza”, więc Brunia zainteresowała się różowym flakonikiem, który roztaczał woń najpiękniejszych róż. W owych czasach z kanalizą było trochę kiepskawo, a młode niewiasty pokroju Bruni pachnieć sianem nie lubiły, otworzyła ona zatem rzeczony flakonik i oblała się hojnie jego zawartością.
W tym momencie zmieniło się wszystko.
Konkretnie urodziło się troje dzieci, dwóch chłopów zmarło z powodu ran odniesionych w pijackiej burdzie (wychodzimy na plus!), stłuczono dwieście trzy miski, zwiędło osiemdziesiąt siedem kwiatków, wyprodukowano dwie suknie, poczciwi mnisi wykaligrafowali dziewięćset siedemdziesiąt siedem i jedna szóstą litery w trzech językach, a Brunhilda... słodka Brunhilda... znikła.
Tak przynajmniej wydawało się w pierwszej sekundzie Ściborze i już chciała odśpiewać zwycięski hymn „Bo we mnie jest czar” i zinwentaryzować wszystkie eliksiry („A nuż znajdę jeszcze coś ciekawego?”), kiedy usłyszała... kwilenie.
Dziecięce kwilenie.
Dziecięce, bezradne kwilenie.
Ścibora odgarnęła ze wstrętem malującym się na twarzy różową suknię Brunhildy („Kto by pomyślał, że ta mała nosi pod spodem bieliznę z ćwiekami?”) i ujrzała bezradnie kwilące dziecko.
Cholera. Zamknęła oczy. Spojrzała jeszcze raz...
O, tak. Walnięta Brunhilda musiała oblać się Eliksirem Młodości. No, to się odmłodziła. A żeby ją pijany smok niepolujący na dziewice pokąsał.
Trzeba ci wiedzieć, drogi Czytelniku, że Ścibora dzieci wprost nie znosiła. W zamierzchłych czasach swojej młodości nie znosiła nawet siebie. A tu proszę, taki dzyndzel. Dobrze, że przynajmniej jako bobas nie miała włosów na piersi. Ale te jasne blond loczki, te dołeczki i niebieskie oczęta... Jah! Ścibora aż miała dreszcze.
Brunia jej nie pomagała. Najwyraźniej uznała, że dziecięce, bezradne kwilenie, gdy siedzi się na zimnej, kamiennej podłodze w lochach, zwłaszcza o pustym brzuchu, nie powinno być odgłosem wydawanym przez szanującego się niemowlaka. Krótko mówiąc, Brunia się rozdarła.
Ścibora się załamała.
Brunia rozdarła się jeszcze bardziej.
Ścibora była bliska płaczu.
Ryk Bruni przekroczył wszelkie granice.
Ścibora zaczęła tłuc głową o ścianę.
Oj, tak, tak. Ścibora mogła wiele znieść, ale na pewno nie płacz dziecka. Bynajmniej nie dlatego, że była wrażliwa, o, nie. Po prostu jej uszy, które tak ukochały jęki torturowanych, uszy wcielone, można powiedzieć: uszy uszu, nie wytrzymywały aż tylu decybeli i prawie nawaliły. Na szczęście, prawie robi wielką różnicę.
Tak czy siak, Ścibora nie wiedziała, co począć. Mogła oddać Brunię do Szpitala świętej Klotyldy, ale to nie załatwiałoby sprawy – jeszcze siostra by się upomniała, i co wtedy? Tak samo oddanie Bruni Bądzisławie, zakutej w lochach wieśniaczce z domu niedaleko gospody „Pod Zielonym Pagórkiem” ze skłonnościami kanibalistycznymi niewiele by dało. Gawryła powyrywałaby jej wszystkie włosy na głowie na samą propozycję. Mutant gotów ją pożreć, biedny, a po dziewicach ma wzdęcia. Odtrutka? Taak, to chyba jedyne wyjście...
Wlała wodę do kociołka. Poczekała, aż się zagotuje. Wsadziła kurczaka. Dorzuciła odrobinę warzywek, szczyptę pieprzu i soli, „Kucharka”...
O, cholera. Zamiast odtrutki wyszedł rosół.
Ścibora próbowała stworzyć odtrutkę przez cały dzień, ale raczej utrudniał to zadanie fakt, że nie wiedziała, z czego składał się eliksir, którym oblała się Brunia. W rezultacie na stole jej pracowni wieczorem czekały poza rosołem jeszcze zraziki, królik w mleczku kokosowym i puree w sosie szpinaczkowym, a Ścibora była jeszcze dalej wynalezienia odtrutki niż na początku. Nie zamierzała czekać siedemnastu lat, aż Brunia wróci do swojej pierwotnej postaci, o, nie. Trzeba jednak było podjąć bardziej radykalne środki...
- Zbyszku! Zbyszku!
Jedyny pozostały w zamku służący przybiegł na wołanie niemal natychmiast.
- Słucham, jaśnie pani?
- Sprowadź Gawryłę.
Ścibora czekała, aż jej sługa odejdzie i sprowadzi zacną kumoszkę, która a nuż jednak da se wcisnąć małą. W międzyczasie pochłonęła zraziki i zawołała krawcowe, tłoczące się niedaleko zamkowej fosy. Nic tak dobrze nie odstresowuje jak ładna, czarna sukienka.
No, dobrze. Z tymi tłoczącymi się krawcowymi to była jednak lekka przesada. Właściwie siedziała tam jedynie stara Matylda... Ale, ostatecznie, darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, więc Ścibora postanowiła załatwić sobie nie tylko sukienkę, ale i stosowny do niej komplet bielizny. Notabene, czarnej. Innych kolorów Ścibora po prostu nie tolerowała, chyba, że w mrocznych misiach. A już różowe suknie Brunhildy wzbudzały w niej najwyższą odrazę.
Stuk, stuk, stuk. Czy to Gawryła? Ścibora jednym susem doskoczyła do drzwi.
- Wołałaś mnie, jaśnie pani?
Nie Gawryła. Ale cóż, od czegoś w końcu trzeba zacząć...
- Tak, Matyldo. Uznałam, iż czas najwyższy sprawić sobie nową suknię.
- Jaki kolor? Znalazłam ci ja ostatnio śliczny, łososiowy...
- Wystarczy, Matyldo. Czerń, jak zwykle. Chcę nagolenniki, i obciśle – odpowiedni gest – tutaj...
Tak też minęło parę godzin. Skracały, fastrygowały, przedłużały i szyły, a konkretniej – szyła jedna z nich. Wiadomo, Matylda nie była już w stanie utrzymać dratwy w dłoniach. Nie ma w końcu ludzi doskonałych...
Wkrótce tez Matylda opuściła pokój, a na łożu Ścibory leżała śliczna, czarna suknia. Nie ma to jak drobne przyjemności... Suknia albowiem faktycznie drobną była. Tkanina cieniutka, dekolt – duży, jak przystało na ubranie modnej czarownicy dziesiątego wieku. Tu i ówdzie kokardka, tam znowu falbanka... Ścibora, zadowolona z siebie, wdziała suknię. Teraz już może czekać na przybycie Gawryły, znanej elegantki.
Co tymczasem działo się z Brunią? Napojona miseczką rosołu, przez prawie cały dzień spała w komnacie obok pokoju Ścibory. Pokoik w sam raz przystosowany do potrzeb niemowlaka, daję słowo! Mroczne, ciemne zasłony, zimne, nagie ściany, a w rogu stał gustowny zestaw do tortur – czegóż chcieć więcej?
Ale, nie mogło być oczywiście zbyt różowo; kiedy Ścibora weszła do komnatki, jej nozdrza uderzył bardzo, ale to bardzo nieprzyjemny zapach. Jęknęła. Płacz dzieci, to jedno; zmienianie im bielizny – to zupełnie co innego.
Nie będziemy tu przytaczać opisu tej strasznej czynności, dość powiedzieć, że czarna suknia Ścibory nie wytrzymała i złożyła wymówienie. I na dodatek zażądała odszkodowania za pracę w ciężkich warunkach.
Stuk, stuk, stuk. Gawryła?
- Dzień dobry, jest jaśnie pani może zainteresowana misiami?
Misie? Coś w sam raz dla niej!
- Ależ oczywiście, mości panie.
I się zaczęło.
Trzeba było uprzedzić, że „mości pan” ma na składzie same różowiutkie, żółciutkie i pomarańczowiutkie miśki! Brr... Ścibora wytrzymała oglądanie pierwszego misia, żółtego z niebieskimi uszkami. Wytrzymała też kolejnego – niebieskiego z żółtymi. Nawet trawiasta zieleń nie wzbudziła w niej zbyt wielkiej odrazy. Ale to, co wyciągnął „mości pan” potem...
To było o-brzyd-li-we. I na dodatek różowe.
- Czy coś się pani stało?
Czego on się dziwi? Czy to dziwne, gdy dorosła czarownica odskakuje z obrzydzeniem na twarzy i zwraca naturze, co naturalne przez okno? Natychmiast wyprosiła zdradzieckiego, podejrzliwego drania. Przynosić do jej zamku różowe rzeczy? Niewybaczalne.
Stuk, stuk, stuk. Jak to się mówi – do trzech razy sztuka. Pukanie do drzwi tym razem oznajmiło przybycie Gawryły. Ktoś chyba jednak kochał Ściborę, tam, na górze...
- Gawryło moja najukochańsza, Gawryłeczko, śliweczko ty moja...
- Czego znowu chcesz? - Gawryła, pulchna blondynka, wyglądająca na dwa razy młodszą od Ścibory, wmaszerowała do komnaty. Jej zielone oczy ciskały gromy – posłaniec od Ścibory przerwał jej nader interesujące spotkanie z pewnym włóczęgą i kijem, na którym się opierał. Trzeba wam bowiem wiedzieć, że Gawryłą interesowała się kijami. Długie, krótkie, krzywe, proste – wszystkie miały w sobie moc przyciągania jej. Ustawiła sobie nawet w swej komnacie niezłych gabarytów gablotkę, w której wszystkie owe kije figurowały. – I co to za bachor?
- Widzisz, to jest właśnie ten malutki problem...
- Że jest malutka, to widzę, że problem, to się domyślam. To ty jeszcze możesz rodzić?
- Cała ty, bezpośrednia, jak zwykle.
- Ten typ tak ma.
Ścibora powoli zaczynała tracić nad sobą panowanie. Nie, nie powoli. Nie dość, że ten chory bachor męczył ją dziś przez cały dzień, to teraz na dodatek ta Gawryła... Normalnie bij w nią, kto w Ojca wierzy!
Może lepiej nie, bo by oddała...
Ścibora postanowiła więc wyładować się na Bogu ducha winnych flakonikach. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy to byłą właśnie te planowane tańce, hulanki i swawole – w każdym razie, żadna z butelek się nie ostała.
Mieszanka eliksirów zaczęła skapywać ze stołu na podłogę. Tknięta nagłym, dziecięcym szóstym zmysłem Brunia, zestawiona wcześniej na podłogę, poraczkowała pod spływającą ciecz. Skapnęła ona na jej czoło. Rozbłysło białe światło...

~*~*~*~

Niestety, następna strona kroniki jest zamazana. Nesquik musiał wylać na nią wywar z mleka i kawy... Historycy wciąż sprzeczają się nad tym, czy Marishka Brunhilda Zuzanna, zwana odtąd Nieźrzałą, odzyskała swoją postać? Czy Ścibora nie uczyniła żadnej krzywdy Gawryle Cnotliwej? Czy oszczędziła również samą Brunię? Czy poślubiła w końcu Louisa Don Ferdandeza? A może wybrała Don Diega? Niestety, na te pytania nie poznamy już odpowiedzi... Jak również nie dowiemy się, co było w pozostałych flakonach, zbitych przez Ściborę... Wino? Woda Życia? Eliksir Wzrostu? Płyn na opryszczkę?
Tak, oj, tak, Ścibora Bezwstydna zapisała się w dziejach świata w sposób specyficzny... Z jednej strony – wspaniała twórczyni wielu ważnych eliksirów, ale z drugiej... Gdyby nie ona, ach, gdyby nie ona... Kto wie, może na świecie nie byłoby wojen, homofobii i niskopiennych władców?
Oceńcie ją sami...
---

Zbieżność nazwisk, postaci i sytuacji absolutnie przypadkowa.

---
* Proszę bardzo, oto rzeczona Księga: [link widoczny dla zalogowanych]
** Łac. Smok zwyczajny. Stworzonko zaprawdę urocze. Więcej o tym gatunku można znaleźć w księdze Robina Hoodlesa pt. „Smoki mogą być dobre! 1001 przepisów na dania z grilla”.
*** Gryfki to bardzo upierdliwe, czepiające się wszystkiego stworzonka, obdarzone, zapewne wskutek pomyłki Matki Natury, darem mowy. Na szczęście, wyginęły wraz z końcem XVIII wieku, kiedy to ostatni gryfek został bestialsko zamordowany za pomocą krzesła przez znerwicowana gospodynię domową. Dzisiaj spotyka się jednak zwierzęta, niegdyś skrzyżowane z gryfkami, jednak nie aż tak, na szczęście, męczące.









Luśku... Nie zapomniałąś czasem o zgodności z tematem? Znaczy, za realizację tematu punktów nie dałaś...
Ja tez tu miałąm posta napisać, nie? Żeby wkleić tekst potem... szkoda, ze oba posty po ocenie Lu, ale co tam XD.

*niedowierza* To do mnie było, Cora?
Dziękuję :*.
Ja sie o twoim tekście wypowiadać nie będę, bo wiadomo XD. Ale rozwaliłąś mnie - czym nie powiem, bo a nuż sie niektórzy nie domyślają, czyj tekst jest czyj. Ale rozwaliłąś XD.

Bądzia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Louis Szalona
Gość






PostWysłany: Sob 18:35, 13 Maj 2006    Temat postu:

uuups:D
zapomnialam:D
to juz edytuje tamtego i wam dam.

pozdrawiam
Lu
.....
ale zaszczyt mnie kopnął- oceniam peirwsza. to bedzie trudne, no ale postaram się:

pomysł
tekst 1- 1pkt.
tekst 2- 1 pkt.
Oba pomysły mi się podobają. W jednym perełką jest Nesquick, w drugim zakończenie.

styl
tekst 1- 1 pkt.
tekst 2 - 2 pkt.
Oba napsiane ładnie, ale ten peirwszy był cięższy.

błędy:
tekst 1- 0,5 pkt
tekst 2- 0,5 pkt
błędów nie znalazłam.

ogólne wrażenie estetyczne:
tekst 1- 1,4 okt
tekst 2- 1,6 pkt
Tekst nr 2 podobał mi się bardziej, co nie znaczy, że tekst 1 był marnej jakości- wręcz przeciwnie:D

realizacja tematu:
tekst 1- 0,5 pkt
tekst 2- 0, 5 pkt

PODSUMOWANIE
tekst 1-4,4 pkt
tekst 2- 5,6 pkt

Obu autorkom gratuluje pomysłowości.

Moja wina, bo nie miałam już czasu dodać dopisku, że macie poczekać najpierw na komentarze (puste lub nie) Neli i Aty. Żebym potem mogła wkleić teksty w odpowiednie posty.
No, ale cała sprawa już załatwiona.
Nuna
Powrót do góry
Orchidea
Nevar



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 539
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zupełnie innego świata...

PostWysłany: Sob 20:51, 13 Maj 2006    Temat postu:

Pomysł:
text 1: 1,5 pkt
text 2: 0,5 pkt

Styl:
text 1:1 pkt
text 2: 2 pkt

Realizacja tematu:
text 1: 0,5 pkt
text 2: 0,5 pkt

Błędy:
text 1: 0,5 pkt
text 2: 0,5 pkt

Ogólne wrażenia:
text 1: 1,3 pkt
text 2: 1,7 pkt


Podsumowanie:
text 1: 4,8 pkt
text 2: 5,2 pkt



Oba teksty czytało się bardzo przyjemnie. Temat ślicznie poprowadzony w obu. Drugi tekścik troszkę łatwiej sięczytało, za to pierwszy był kopletnie zaskaujący. Jestem pod wrażeniem szyuki jaką tutaj prezętujecie :).


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jupka
mumiak



Dołączył: 31 Sie 2005
Posty: 1517
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Nie 10:21, 14 Maj 2006    Temat postu:

Po pierwsze: NEL, COŚ TY ZROBIŁA Z TYM PIĘKNYM AVEM?! Nie zapisałam sobie tego Twojego poprzedniego, noo. ;_____; A był taki śliczny...

Oke, oceniam.

~*~

Pomysł (dwa punkty):
TEKST I: 1 pkt.
TEKST II: 1 pkt.
Oba pomysły są świetne (;.

Styl (trzy punkty):
TEKST I: 1 pkt.
TEKST II: 2 pkt.
Autorka tekstu drugiego ma już wypracowany styl, lzejszy, aczkolwiek pierwszy tekst też czytało się dosyć łatwo.

Realizacja tematu (jeden punkt):
TEKST I: o,5 pkt.
TEKST II: o,5 pkt.
Temat zrealizowany (;.

Błędy (jeden punkt)[/b]:[/b]
TEKST I: o,75 pkt.
TEKST II: o,25 pkt.
W tekście jeden była literówka; "tez", i brak chyba jednego przecinka; w drugim brak spacji, literówka [nie było "r" w "prowadźcie"], dwa czy trzy braki przecinków.

Ogólne wrażenie estetyczne (trzy punkty):
TEKST I: 2 pkt.
TEKST II: 1 pkt.
Tekst pierwszy jakoś bardziej przypadł mi do gustu - był mniej skomplikowany, nie dłuzył się.

Podsumowanie:
TEKST I: 5,25 pkt.
TEKST II: 4,75 pkt.

Obu Autorkom, oczywiście, gratuluję (;.
[haa, a ja chyba wiem, czyj tekst jest kogo ;>]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 12:04, 14 Maj 2006    Temat postu:

To teraz ja. ;P

Pomysł:
Tekst pierwszy: 1 punkt
Tekst drugi: 1 punkt
Co do tego nie mam zastrzeżeń. Oba teksty mają to "cuś".

Styl:
Tekst pierwszy: 1 punkt
Tekst drugi: 2 punkty
Pierwszy tekst był napisany językiem bardziej podłożonym pod czasy, zaś drugi był przyjemny i łatwo się go czytało.


Realizacja tematu:
Tekst pierwszy: 0,5 punkta
Tekst drugi: 0,5 punkta

Błędy:
Tekst pierwszy: 0,75 punkta
Tekst drugi: 0,25 punkta
W tekście pierwszym znalazłam gdzieś tam literówkę, było "a", zamiasta "ą". Tak jak Jupek wspomniał, w tekście drugim zauważyłam brak przecinków
, ale to i tak sporadyczne wypadki ;P

Ogólne wrażenie estetyczne:
Tekst pierwszy: 1,8 punkta
Tekst drugi: 1,2 punkta
Tutaj miałam problem, bo to śliczne teksty. Ale w drugim, w pewnynm momencie zamotałam się kto kim jest, duzo zamieszania. Zaś pierwszy był łatwiejszy w odbiorze.

Ja wiem czyj, jest czyj. ;P

Pozdrawiam
Brunia
Powrót do góry
Kathy H.
Erotomanka



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ISŻ

PostWysłany: Pon 22:32, 15 Maj 2006    Temat postu:

Pomysł (dwa punkty):
TEKST I: 1 pkt.
TEKST II: 1 pkt.
O Pornografio Wielka! Zdecydować się nie mogłam, absolutnie. Ogydwa teksty oryginalne.

Styl (trzy punkty):
TEKST I: 1,3 pkt.
TEKST II: 1,7 pkt.
Tekat drugiczytało się łatwiej, aczkolwiek gubiłam się w Bądzisławach, Klotyldach i tych wszystkich innych XD

Realizacja tematu (jeden punkt):
TEKST I: 0,5 pkt.
TEKST II: 0,5 pkt.
Tak, jak być powinno^^

Błędy (jeden punkt):
TEKST I: 0,5 pkt.
TEKST II: 0,5 pkt.
Zostaje mi tylko dać po połowie, bo szukać błędów nie mam zamiaruu ;D

Ogólne wrażenie estetyczne (trzy punkty):
TEKST I: 1 pkt.
TEKST II: 2 pkt.
Mimo wyrównanej rywalizacji - tekst drugi.

Podsumowanie:
TEKST I: 4,3pkt.
TEKST II:5,7 pkt.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dementora
Nimfomanka Dede



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Azkaban, najwyższe okno w najwyzszej wieży

PostWysłany: Wto 20:36, 16 Maj 2006    Temat postu:

Hmmm nie zeby coś, ale na pierwszy rzut oka wiem który tekst jest kogo. Ten link do zdjęcia... (; Ale dobrze jest, ocenię sprawiedliwie xD. Zabieram się do czytania xD I jeszcze: Atuś, jak okażesz się świetna, to zabiję, bo jeszcze przegram i siara będzie xD. A ty kłamczuch, bo umiesz pisać, o! xP.
To moja punktacja:

Pomysł [2 punkty]
tekst I - 0.8
tekst II - 1.2
Ehh... te Pornograficzne w tekście I wzmianki *-* wzrusza xD. Khm, no taki cytat xD: "Na przelecianego jeżozwierza!"
Płakałam ze śmiechu. Jednak pomysł tekstu II podoba mi się zdecydowanie bardziej i lepiej się czytało, ciekawsze jakby xD. Ale tak leżałam przy I ze śmiechu.. na chemii notabene xD.
A! I mogę prosić o wytłumaczenie? W tekście I xD. To kto jest tą na pooczątku wsspomnianą księzniczką? Brunia? Gawryła? O_o Tak nawiasem mówiąc, trochę niejasne to ejst wszystko, ale fajne jak najbardziej!

Styl [3 punkty]
tekst I - 1.6
tekst II - 1.4
I tekst ma styl bardziej ee.. starodawny, ale obydwa sa dobre xD.

Realizacja tematu [1 punkt]
tekst I - 0.5
tekst II - 0.5

Błędy [1 punkt]
tekst I - 0.5
tekst II - 0.5

Ogólne wrażenie estetyczne [3 punkty]
tekst I - 1.46 (za długie zdania xD)
tekst II - 1.54

PODSUMOWANIE
tekst I - 4.86
tekst II - 5.14

I no musze dodać XD. Neluś, ty jesteś tak bosko skromna xD. Gdyby nie Ata mądra :* to bo samym tekscie bym wiedziała kogo jaki jest, ale oczywiscie oceniam sprawiedliwie!!! no xD. to nie jest zresztą ważne.

Torcia


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez dementora dnia Wto 20:58, 16 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Wto 20:53, 16 Maj 2006    Temat postu:

Jak? No przeciez w obu tekstach Nel jest albo gruba, albo tak zarabiscie stara, że sama nie wiem, co gorsze... Na pewno nie można się dopatrywać tam idealizacji własnej postaci przeze mnie. (Wiem, że to nie gramatyczne)

Najlepsza i tak jest Nuna, w obu.

Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dementora
Nimfomanka Dede



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Azkaban, najwyższe okno w najwyzszej wieży

PostWysłany: Wto 20:56, 16 Maj 2006    Temat postu:

Nom, nuna jest genialna. W obu.

Ależ Neluś, ja jakoś dopatrzałam się (?) tej bardziej skromnej Neli, co da się dopatrzeć. Serio, przeczytaj sobie swoje od poczatku jeszcze raz xD. Tpotypowe dla ciebie jest takie xD.

Dem


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Nie 18:22, 21 Maj 2006    Temat postu:

Podsumowanie

Tekst I - 28,63
Tekst II - 31,34

Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została Cornelia Cole. <fanfary>

Obu walczącym serdecznie gratulujemy i dziękujemy za wspaniałą i wyrównaną walkę.
Jednocześnie zapraszam do komentowania kolejnego pojedynku, który odbędzie się już za tydzień.

Nuna



PS. Ja jestem w ogóle genialna - jeszcze tego nie zauważyłyście? ;)
Ale za to rozgryzłam je obie - podlizać się chciały, ot co XP


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin