II - "Uczniów piesze wycieczki, czyli Hogwart po północ

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Pią 11:40, 26 Maj 2006    Temat postu: II - "Uczniów piesze wycieczki, czyli Hogwart po północ

I oto, proszę państwa, kolejny pojedynek nieustraszonych, kóry odbywa się na naszej sławetnej Arenie.
Jeszcze tylko ostatnie poprawki imidżu, odpowienie natłuszczenie skóry oliwą (żeby prezentowała śliczny, błyszczący brąz opalonych ramion), kolejna spinka podtrzymująca pukle włosów... Nie będziemy już wnikać w dalsze szczegóły. Ważne jest, iz mozemy już zaczynać.


Drodzy forumowicze! Idące na śmierć - Kejtova i Louis, pozdrawiają Was!

Tytuł: "Uczniów piesze wycieczki, czyli Hogwart po północy."
Forma: Dowolna.
Długość: Jam tolerancyjna, bez ograniczeń. xD
Warunki dodatkowe: Musi się pojawić zdanie: "Ale z tej Klotyldy pała jest.". Dodatkowo: moherowy beret i pampers (marka dowolna xD).
Beta: Kejtova - Jupka; Louis - AtA


GONG!




No to dodam jeszcze i tutaj:

Podsumowanie

Tekst I: 16
Tekst II: 14

Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została Kejtova! <fanfary>

Obu walczącym serdecznie gratulujemy i dziękujemy za wspaniałą i wyrównaną walkę.
Jednocześnie zapraszam do komentowania kolejnego pojedynku, który odbędzie się już za tydzień.

Nel


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nundu dnia Pią 12:04, 26 Maj 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejtova
Sky



Dołączył: 03 Lis 2005
Posty: 4724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z niebiańskiej plaży

PostWysłany: Pią 11:53, 26 Maj 2006    Temat postu:

tekst pierwszy



Uczniów piesze wycieczki, czyli Hogwart po północy.



Odwieczna wędrowniczka zbliżała się do zamku. Jej skrzydła ogarnęły już Hogsmeade, w którym co i raz można było usłyszeć pijackie okrzyki jednego z gości baru. Ciemna zjawa, umykając przed ostatnimi promieniami słonecznymi, przebijającymi skłębione, szare chmury, niespiesznie wędrowała w stronę majaczącego na horyzoncie Zakazanego Lasu. Właśnie te drzewa, te krzaki, te trawy, otuliła najszczelniej, ona wyznaczała tam rytm życia, była panią. Wreszcie dotarła na szkolne błonia. Wyglądała, jakby oddała się marzeniom, powoli spacerując nad powierzchnią ziemi. Słuchała szumu drzew, śpiewała razem z wiatrem, kołysała wodę do snu. Zwlekała, jak gdyby chciała pozwolić uczniom na ostatni spacer, na ostatnią schadzkę pod drzewem czy trening quidditcha, nim zawładnie okolicą. Po chwili jednak, nim się spostrzeżono, przemknęła niezauważona i swymi rozłożystymi skrzydłami poczęła ogarniać mury zamku.

Noc spowiła Hogwart.

Ale czy było tak naprawdę? Czy rzeczywiście szkoła utonęła w ciemnościach i niczym niezmąconej ciszy? Nic bardziej mylnego! To właśnie wraz z nadejściem nocy, uczniowie szykowali się na przygody, to właśnie w jej obecności stawali się panami korytarzy, to z nią u boku czuli się wreszcie wolni. Dopiero teraz szkoła zaczynała tętnić życiem. Uczniowie odrywali się od swoich prac domowych, by choć na moment poczuć magię, jaką niesie ze sobą noc. Oczywiście, zdarzały się takie przykre incydenty jak spotkanie z Filchem, jego kotką, bądź którymś z belfrów, ale czym byłoby życie bez odrobiny pieprzu?

Nie inaczej było tej nocy. Po zapadnięciu zmierzchu, młodzież cichutko, nie robiąc żadnego hałasu, przemykała się po korytarzach, modląc w duchu, by na nikogo nie wpaść. Całymi dniami szykowali się do tych wędrówek, niekiedy mogących zakończyć się fiaskiem. Tamtej nocy jednak nikt nie został złapany, żaden uczeń nie dostał szlabanu za wałęsanie się korytarzami po ciszy nocnej. Ileż cieni brykało sobie wesoło na oświeconych pochodniami ścianach, tyleż samo psotnych iskierek zapalało się w głowach młodych hogwartczyków.


Tymczasem w jednej z wielu kolorowych sypialni...
- Susan, do jasnej cholery, ścisz to wreszcie! – przez dormitorium sześciorocznych Krukonek* przetoczył się niesamowity ryk. Z pewnością owo wezwanie poskutkowałoby, gdyby nie fakt, iż zostało zagłuszone przez piosenkę, której źródłem był stary magiczny gramofon.

Osobniczka, która porwała się na ten nierozważny krok, jakim była próba przekrzyczenie utworu, przy jednoczesnym narażeniu na uszczerbek swoich strun głosowych, schowała swoją rudą czuprynę za zasłoną łóżka. Linnetta Bertman od kilku minut próbowała się skupić nad najnowszą lekturą. „Rozpalone żądze”, bo tak brzmiał tytuł książki, były najlepiej sprzedającym się romansem od czasów wydania „Historii miłością i nienawiścią przeplatanej”. Zazwyczaj czytała w Pokoju Wspólnym, ale od pewnego czasu czuła, jakby ktoś ją bacznie obserwował. Wydawało jej się, iż słyszy jakieś szmery, szepty, cichy śmiech. Koleżanki twierdziły, że wszystko przez te „tanie romanse, które w głowie potrafią poprzewracać”. Linnetta oczywiście zawsze się z nimi sprzeczała, nie uważała, aby takie arcydzieła literatury były w stanie wypaczyć komuś rozum. Dlatego też, od pewnego czasu zaszywała się do swojego ciepłego łóżka i tam z zapartym tchem pochłaniała coraz to nowsze dzieła.

Wracając do sytuacji w dormitorium, a dokładniej sytuacji, mającej miejsce na łóżku rudowłosej. Gdyby ktoś odsłonił teraz kotary, zastałby ją w dość osobliwej pozycji: klęczącej, z głową rytmicznie uderzającą w poduszkę. Zaiste, dziwne to było wydarzenie, by w spokojnej i cichej uczennicy budziły się mordercze instynkty. Bo właśnie tak najtrafniej można by określić jej stan psychiczny. W pewnym momencie Linnetta szarpnęła Bogu ducha winną poduszkę i zwinnym ruchem zarzuciła ją sobie na głowę. Trwała w nowej pozycji, bujając nerwowo wystawionymi w górze biodrami. Jak widać nowa metoda nie była zbyt efektywna, gdyż po blisko dziesięciu sekundach panna Bertman siedziała już po turecku z rozwichrzonymi włosami. Z łatwością można było stwierdzić, iż na rude fale niezbyt dobrze wpłynęło gwałtowne spotkanie z obiektem, jakim była niebieska poduszka. Zresztą mundurek, którego jeszcze nie zdjęła, nie prezentował się lepiej. Z takim wyglądem na pewno nie budziła większego zaufania.

Krukonka spojrzała w bok. Tuż przy jej lewej nodze leżał hit, romans, który pragnęła mieć każda – „Rozpalone żądze”. Ta niesamowita opowieść o kwitnącej miłości Juana i Federice, którzy muszą przeciwstawić się złej do szpiku kości Klotyldzie, dawnej znajomej Juana, chcącej zniszczyć miłość młodych. Albowiem Klotylda była córką królewskiego skarbnika, który poślubił siostrę szwagra nadwornego błazna, który to błazen był po kądzieli bratankiem chrzestnej, matki Juana. I właśnie dlatego czuła, że nie może pozwolić na ten związek, dążyła, by zniszczyć rodzące się uczucie. Poza tym, należy wspomnieć, że Juan nie był obojętny Klotyldzie, zwłaszcza, iż Klotylda była matką dziecka Juana. Jednakże o dziecku nic nie wiedziała

Federice, nie zdawała sobie sprawy z faktu, że jej najmilszy mógł mieć taką przeszłość. Linnetta spojrzała na książkę z czułością. Ileż ona by dała, by przeżyć coś takiego! Westchnęła i delikatnie przesunęła opuszkiem palca po stronie, na której skończyła czytanie. Doszła do momentu, kiedy para kochanków, znajdująca się sam na sam pośród krzewów róż, ma w końcu wyznać sobie miłość (Ale czy ten Juan w końcu powie jej o tym dziecku czy nie?, myślała gorączkowo dziewczyna). Przymknęła powieki. W takich chwilach pozwalała błądzić swoim myślom w krainie miłości i nienawiści, zdrady i oddania, namiętności i...

„A wszystko to, bo mohera kocham!
I nie wiem jak bez niego mogłabym żyć! O i jeee!
Chodź, pokażę Ci, czym ta wełna jest,
Dla niej umierać chcę!”


...Ale nie potrafiła tego dokonać, gdy jej czarnowłosa współlokatorka, skacząc jak szalona przy najnowszym hicie Czarownic z Yorku, wymachiwała dziko rękoma, wtórując za wokalistką zespołu.

Linnetta wyjrzała jeszcze raz, z zamiarem ponownego ryknięcia na koleżankę. Jednakże z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Oto na jej oczach, pozostałe cztery koleżanki z dormitorium, ustawiły się w ciuchcię i zaczęły biegać po całym pokoju, śpiewając na całe gardło wyżej przytoczony refren. Rudowłosa patrzyła na to wszystko z otwartymi ustami. To je zamykała, to znów otwierała, ale nie była w stanie nie powiedzieć. Od dawna zdawała sobie sprawę z faktu, iż nie przyszło jej mieszkać w jednym pokoju z osobami w pełni władz umysłowych, ale czegoś takiego jeszcze nie widziała. Co prawda, w przerwach w czytaniu kolejnych romansów, zdołała dostrzec manię, jaka opanowała szkołę na punkcie kobiecego zespołu, ale nigdy w życiu nie przyszłoby jej do głowy, że ten szał przyjmie tak gigantyczne rozmiary.

Poczuła w sobie coś na wzór Pottera – chęć uratowania świata przed zagładą. Jej świat, który miała uratować, ograniczał się obecnie do dormitorium, ale duch bojowy był ten sam, jak gdyby miała wyrwać ze szponów manii całą Ziemię. Musiała przerwać tę maskaradę i przywrócić rówieśniczki do rzeczywistości. Westchnęła i spojrzała ze smutkiem na „Rozpalone żądze”. Będą musiały zaczekać, inna sprawa nagli do działania, natychmiastowego działania. Linnetta wręcz z namaszczeniem ujęła książkę i położyła ją delikatnie pod poduszkę, którą jeszcze przed chwilą przykrywała sobie głowę.

Dziewczyna stanęła na łóżku, przygotowując się do akcji, wzięła kilka głębokich wdechów i delikatnie odsunęła kotary. Pomyślała, że dobrze zrobiła, bo to był ostatni moment na pomoc – jej współlokatorki przywdziały na głowy moherowe berety i właśnie przygotowywały się do zaprezentowania światu (czytaj: dormitorium) układu tanecznego autorstwa Czarownic z Yorku, który można oglądać na ich występach.
Linnetta nabrała powietrza w płuca i wrzasnęła ze wszystkich sił:
- MAM! TEGO! DOSYĆ! Czyście już kompletnie zwariowały?! Odbi... – niestety nie dokończyła, gdyż jedna z koleżanek rzuciła w nią beretem, który nad zwyczaj chętnie zgodził się na dłuższą znajomość z jej nosem. Płomienno włosa z wściekłością zdjęła kawałek bezkształtnej wełny i poczęła go nerwowo mielić w ręku.

Na golusieńkiego Merlina, zwariuję z nimi, kiedyś z nimi zwariuję, szeptała do siebie.

Cztery Krukonki, jak gdyby nigdy nic, kończyły swój skoczny układ taneczny, śpiewając i śmiejąc się przy tym co nie miara. W sercu Linnetty, malutki dotąd, płomyczek nadziei zaczął rosnąć z każdą chwilą.

Przecież ta piosenka musi się kiedyś skończyć. Dziewczyna doszła do nadzwyczaj błyskotliwych wniosków. Nie bez powodu jest Krukonką!

Ale, jak wiadomo – nadzieja matką głupich. Do tego momentu rudowłosa myślała, iż gorzej być nie może. Jak widać, grubo się myliła. Nie dość, że po hicie „Beret” zaczął grać następny, to do dormitorium wpadły nowe dziewczyny, jeszcze bardziej rozwrzeszczane niż jej współlokatorki.

Panna Bertman poczuła, że to wszystko ją przerasta. Z łoskotem kłapnęła na swoje posłanie. Spojrzała na zegar. Wpół do dwunastej. Dziewczyna była niezmiernie zdziwiona, gdyż do tej pory jeszcze nikt nie przyszedł wlepić im szlabanu za zakłócanie ciszy nocnej. Ile to już razy one słyszały skrzeczącego Flitwicka: „Dziewczęta, po dwudziestej drugiej proszę nie hałasować i kłaść się do łóżek”. Nikt nie posunąłby się do śmiałego stwierdzenia, iż te mowy poskutkowały, bo tak nie było.

Do pokoju zaczęło się schodzić coraz więcej osób. To nie był dobry znak. Linnetta jęła myśleć, jak obronić się przed szlabanem. Ciężko, bo ciężko, ale jej mózg zaczął pracować. Po kilku sekundach pacnęła się głośno w czoło. To było takie proste! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Przeturlała się szybko na drugą stronę łóżka, by dosięgnąć dziesięciocalową brzozową różdżkę, leżącą na nocnej szafeczce. Następnie delikatnie wyjęła spad niebieskiej poduszki swój skarb i ruszyła do drzwi. Zanim jednak opuściła dormitorium, które wyglądem zaczynało przypominać pobojowisko, rzuciła na nie klika zaklęć wyciszających, których nie powstydziliby się nawet Weasleyowie.

Dumna z siebie i swojego genialnego pomysłu, ruszyła do Pokoju Wspólnego. Nie spodziewała się tam nikogo zastać, nie o tak później porze. Po kilkunastu stopniach jej oczom ukazał się przytulny, ozdobiony niebieskimi elementami pokój. Po lewej był kominek, w którym wygasał ogień, zaraz obok niego znajdowało się ogromne okno, przez które można było oglądać, doskonale widoczne tej nocy, gwiazdy. Na prawo stało kilka zniszczonych foteli, obok nich sofa. Po niej także można było zauważyć upływ czasu. Naprzeciwko schodów było wyjście z pokoju, ozdobione kilkoma portretami i starym jak świat zegarem. Tuż obok wyjścia wisiała tablica ogłoszeń. Rudowłosa zmieliła w ustach przekleństwo. Plakat Czarownic z Yorku zajmował prawie całą powierzchnię planszy. Miała niezmierną ochotę go zerwać, ale powstrzymała się, kiedy tylko jej wzrok spoczął na czymś białym, zwisającym pod plakatem. Nawet długo się nie zastanawiała, co to może być. Doskonale zdawała sobie sprawę czym to jest. A był to, ni mniej, ni więcej, pampers. Dziewczyna westchnęła. To był kolejny, genialny pomysł jej współlokatorek. Zaraz po tym jak Linnetta streściła im początek najnowszego dzieła, które pochłonęła, koleżanki stwierdziły, iż „większych bzdur już dawno nie słyszały”. I zaczęły udawać, że popuszczają ze śmiechu. Ona w złości odpowiedziała, że mogą sobie kupić pampersy, to im ulży. Te oczywiście chętnie podchwyciły pomysł i szybko wyczarowały jednego. Jak to określiły, „na wieczną pamiątkę”. Dodatkowo uznały to za pewnego rodzaju zabezpieczenie, kiedy koleżanka znów zacznie im opowiadać o zapierającej dech w piersi historii pary kochanków. Oczywiście, próbowała go zerwać, ale okazało się to trudniejsze niż myślała. Po wielu bezowocnych próbach dała sobie spokój. Sądziła, że łatwo o nim zapomni, ale tak się jednak nie stało. Za każdym razem kiedy wychodziła z Pokoju Wspólnego jej wzrok padał na to „białe obrzydlistwo”. Ilekroć ona zaczynała się złościć, koleżanki dostawały niespodziewanego ataku kaszlu i duszności.

A żebyście się w końcu udusiły, myślała gniewnie w takich sytuacjach.

Linentta postawiła stopę na granatowym dywanie, kiedy usłyszała jakiś szmer. Rozejrzała się wokoło przestraszona, wypatrując obiektu jej niepokoju. Kiedy po chwili dała sobie spokój, bo nic nie zauważyła, przez jej głowę zaczęły przebiegać te same myśli - ktoś ją śledzi. Nie mogła się odpędzić od tego dziwnego uczucia. Czasami czuła czyjś wzrok na swoim karku, ale kiedy się odwracała, nikogo nie dostrzegała. Jedyne, co słyszała, to cichutki, ironiczny śmiech. Zaczęła się zastanawiać, czy jej koleżanki nie mają trochę racji, ona naprawdę zaczynała powolutku wariować. Potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić te wszystkie czarne myśli i ruszyła ku fotelowi, znajdującemu się najbliżej kominka. Rozsiadła się wygodnie, otworzyła książkę i zaczęła czytać. Niestety było to bardzo trudne w nikłym świetle, dlatego też postanowiła dołożyć trochę drewna do ognia. Odłożyła różdżkę oraz „Rozpalone żądze” i zabrała się za wybieranie co ładniejszych szczap drewna, leżących na stosiku tuż przy kominku. Ledwie co się schyliła, a stało się coś niezwykłego.

Powietrze zawirowało. Ogień w kominku zgasł, nastała ciemność. Linnette wrzasnęła i stanęła na baczność. Przerażona, sama nie wiedząc, czy dobrze robi, powoli się odwróciła. Jej oczom ukazał się niezwykły widok. Oto przed nią w powietrzu lawirował, nie kto inny, jak sam poltergeist Irytek. W ciemności dokładnie było widać, jak szczerzy swoje przezroczyste zęby, jego wzrok co i raz przeszywał Linnettę. I właśnie ten wzrok wydał jej się bardzo znajomy...

Och, nie... To był Iryt?

A Iryt, jak to Iryt, dalej cieszył się ze swojego popisowego numeru – udało mu się wreszcie nastraszyć tę szurniętą Krukonkę. Co prawda wiązało się to z ujawnieniem, ale warto było się poświęcić dla tego wrzasku i dzikiego wyrazu w jej oczach.
- Dobry wieczór, panno Bertman. Jak się miewamy? Udany wieczór? Jakże pięknie dziś księżyc świeci, nieprawdaż? Aż szkoda siedzieć w szkole – w oczach poltergeista zalśniły jakieś złośliwe chochliki, co wcale nie spodobało się dziewczynie, stojącej tuż przed nim.
- Bry – to były pierwsze spokojne słowa Linetty. Następne nie były tak łagodne. – Co ty wyprawiasz?! Chcesz, żebym dostała zawału?! Dobra, nie musisz odpowiadać – rzekła zrezygnowana, kiedy zauważyła wyraz twarzy Irytka. – Po co tu przylazłeś? I, po pierwsze: jak?
- Och, ma się te swoje sposoby, złotko – odpowiedział Irytek, wydymając wargi.
- Jesteś postrzelony – krótka odpowiedź.
- Ja? Może i tak, ale nie mniej niż ty – poltergeist zrobił fikołka nad fotelem i zgrabnie zagarnął coś, co tam leżało. Ku przerażeniu rudowłosej, tym „czymś” okazały się „Rozpalone żądze”. – To wspaniałe dzieło chyba należy do ciebie, hę? – pomachał jej książką przed nosem.
- Oddaj to – Linnetta tylko warknęła. Nigdy, przenigdy nie pozwoli, żeby jakiś niedorobiony duch nabijał się z niej. Tym bardziej nie pozwoli, aby kpił z „Rozpalonych żądz”. Co to, to nie! – Oddaj to!
- Nieee! - Irytek pokazła jej język. – Nie, bo ci się od tego w głowie się miesza, paniusiu.
- Co ty bredzisz, durniu?! – Krukonka zaczynała dochodzić do punktu wrzenia.
- Nie, ja nic nie bredzę. Ja widzę. Obserwuję cię – tutaj zrobił minę a’la szeryf miasta. – Świrujesz, oj, świrujesz... Właśnie od tego.

Linnetta patrzyła się na niego jak zahipnotyzowana. Czy on mówi na serio, czy tylko sobie z niej żartuje? To musi być jakiś cholerny żart... Niestety, sytuacja prezentowała się zupełnie inaczej. To Irytek miał jej kochaną książkę, to on mógł z nią zrobić, co tylko zechciał. Postanowiła zastosować zgoła odmienną taktykę. Przecież nawet niedorobiony duch nie będzie ślepy na jej walory. Ona umiała wykorzystywać atuty, tak też postanowiła zrobić teraz. Czuła się trochę głupio, że akurat ten wybieg musi stosować przed poltergeistem. Ale jak mus, to mus. Powoli zbliżyła się do lawirującego w powietrzu Irytka delikatnie poruszając biodrami, nie spuszczała z niego wzroku, delikatnie się uśmiechała.
- Irytku, czy musimy się kłócić? – zapytała łagodnie. – Nie możemy załatwić tego inaczej?
Duch popatrzył na nią, jak na kompletną idiotkę. Po chwili zaczął się śmiać w niebogłosy. Zdezorientowana panna Bertman obejrzała się, czy na pewno nikt tego nie słyszy. Po chwili Irytek popukał się palcem w swoje białawe czoło, po czym odwrócił się i zaczął się zbliżać w stronę wyjścia z Pokoju Wspólnego.
- Dokąd ty się wybierasz? – w jego ręku nadal tkwiły „Rozpalone żądze”. – Najpierw oddaj mi książkę!
- Oczywiście... Nie przeżyjesz ani jednego wieczoru bez miłosnych igraszek Juana i Fryderyki...
- Federice, pacanie.
- Może i tak, Federice. Zresztą, co to za różnica? – Irytek obejrzał się przez ramię i na odchodnym rzucił: – Jeżeli chcesz odzyskać ten szmatławiec, idź za mną, Hogwart jest bardzo przyjazny o tej porze...
- Tyś chyba zwariował! O tej godzinie?! – Dziewczyna wskazała na zegar. Właśnie wybiła północ. – Nie mam zamiaru dostać szlabanu, tylko dlatego, że jakiemuś pokręconemu duchowi zachciało się podkradać książki uczennicom!
- Twoja strata...

Już go nie było.

Dziewczynę po prostu zamurowało. Jak on śmiał! Cóż za absurd! Zastanawiała się, co ma teraz zrobić. Jeżeli zostanie w pokoju, ten pokręcony poltergeist może zrobić coś z jej skarbem, a tego by nie przeżyła. Z drugiej strony, wędrowanie o tej porze może nieść za sobą dość przykre konsekwencje, na przykład w postaci nieoczekiwanego spotkania z woźnym, bądź jego wyliniała kotką. Spojrzała na zegar. Pięć po dwunastej, czas płynął nieubłaganie. Z każda minutą książka oddalała się od właścicielki. Dziewczyna nie miała żadnej, absolutnie żadnej pewności, że Irytek nie zrobi nic książce. Wzdrygnęła się na samą myśl, do czego on jest zdolny.

Kompletnie zwariowałam, myślała, wychodząc z Pokoju Wspólnego.

Gdy tylko przestąpiła próg, poczuła chłodny powiew powietrza. Korytarz był prawie całkowicie ciemny, nie licząc kilku pochodni, sterczących z uchwytów w ścianach. Linnetta nie pierwszy raz wychodziła na przechadzkę po północy, jednakże zawsze robiła to przynajmniej z jedną z koleżanek. Teraz niestety nie miała nikogo do towarzystwa, zresztą szczerze wątpiła, czy któraś współlokatorka zechciałaby jej teraz towarzyszyć. Po pierwsze dlatego, że właśnie teraz świetnie się bawiły i na pewno nie przerwałyby tej zabawy. Po drugie, ponieważ cała sprawa dotyczyła jednej tylko książki. W sumie gdyby to była książka o większej wartości naukowej, to by się zastanowiły, ale jeżeli chodziło o jakieś tanie romansidło... Nie, z pewnością nie znajdzie teraz żadnego kompana.

W oddali usłyszała śmiech. To był Irytek. Obecnie znajdował się na końcu korytarza. Nawet z tej odległości dziewczyna dostrzegła, iż poltergeist, o zgrozo, czyta jej książkę. Wydawało się, że z każdym kolejnym zdaniem bawi się coraz lepiej. W dziewczynie zebrał się niesamowity gniew. Jak on w ogóle śmie! Ruszyła żwawym krokiem, stukając mocno obcasami swoich czarnych pantofli. Nie zwracała już nawet uwagi na swój pognieciony mundurek. Ale tak to jest, jak się leży w nim w łóżku... W tej chwili sprawą priorytetową było odzyskanie książki. Poltergeist przed sekundą zniknął za zakrętem. Linnetta nie musiała wcale widzieć tego osobnika, żeby za nim podążać – do tego doskonale wystarczał jego hałaśliwy rechot. Przyspieszyła, nie chciała bowiem łazić za nim całą noc. Sama przed sobą nie chciała się przyznać, że szanse na odzyskanie lektury jeszcze tej nocy, są raczej znikome, albo nie ma ich wcale. Irytek nie należał do postaci, które godzą się na coś łatwo, które umożliwiają załatwienie jakieś sprawy. Wręcz przeciwnie. On słynął ze swojej złośliwości, głupich, nierzadko bezczelnych, kawałów i psikusów. Na jego kompanów nadawaliby się wszyscy szkolni łobuzi, ale tylko nadawaliby się. Bo nikt nie przebije poltergeista w jego durnych przytykach i psotach. Ba, każdy, kto tego nie doświadczył, może uważać się za szczęściarza. A takich nieuświadomionych jest raczej niewielu, o ile w ogóle takowi istnieją.

Linnetta doszła do zakrętu i westchnęła. Musi być cierpliwa, jeżeli ma tak za nim ciągle podążać. A cały „on” był już na schodach, śmiejąc się dalej, z tą tylko drobną różnicą, że teraz raczej chichotał cicho pod nosem. Przewracał właśnie kolejną kartkę, kiedy ją spostrzegł. Z wyrazu jego twarzy nie dało się jasno odczytać, czy jest zdziwione, czy wręcz przeciwnie. Zatrzymał się na chwilkę. Dziewczyna zaczęła biec w jego kierunku.
- Irytku, to wcale nie jest śmieszne... – zaczęła.
- Bo nie ma być – wpadł jej w słowo i się odwrócił. Linnetta zauważyła po przewróconych kartkach, że już sporo zdążył przeczytać. Spojrzał na nią. – Co? Tęsknimy?
- Nie żartuj sobie. Czy mógłbyś zwrócić mi moją własność?
- Oddać? Nie, nie sądzę. Jeszcze nie skończyłem czytać – dodał z głupkowatym uśmiechem na twarzy.
- Ależ...
- Ależ, kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera. Nie wiedziałaś o tym?
Dziewczyna przemilczała to stwierdzenie, jakoby mu coś dawała. Jedno nieostrożne zdanie mogłoby przekreślić szansę na zwrot książki. Postanowiła zastosować inną taktykę.
- Jeszcze pół godziny temu sam twierdziłeś, iż to nic nie warty szmatławiec, Irytku. A teraz się w tym zaczytujesz i nie chcesz mi oddać.
- Ach, bo ja dawno nie czytałem czegoś równie śmiesznego, uwierz mi, Bertman.
- Ale to wcale nie jest żadna komedia, tylko... – chciała mu uświadomić co tak naprawdę trzyma w swoich łapskach.
- Może jest, może i nie jest. Nie znam się. W każdym razie nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak uśmiałem – po czym zaczął szybować dalej.
- Poczekaj! – dziewczyna w rozpaczy tupnęła nogą, przypominając teraz do złudzenia mała dziewczynkę, której zabrano lalkę. Irytek jednak nie zareagował.
Linnetta zaczęła się wspinać po schodach, klnąc pod nosem, że nie wyrwała mu książki, kiedy był tak blisko. Zagubiona w posępnych myślach nie zwracała uwagi na to, gdzie stąpa. A to był wielki błąd. Ledwie przemierzyła kilka kroków a utknęła w jednym z fałszywych stopni. Normalnie zawsze go omijała, teraz jednak zamroczona chęcią zemsty na Irycie nie zauważyła go. Aktualnie bliska rozpaczy, uświadomiła sobie, iż nie ma przy sobie różdżki.

Jeszcze tego mi brakowało! - myślała rozgorączkowana. Cóż za popisowa idiotka! Ale spokojnie, dam radę, dam radę... Tylko niech to cholerstwo przestanie mi uciskać kolano!

Zbierając w sobie resztki siły i woli, wyszarpnęła nogę ze stopnia. Nie sądziła, że jej się uda, nie bez różdżki. Oparła się o ścianę ciężko dysząc. Odgarnęła niesforne włosy z twarzy i nasłuchiwała. Nigdy nie spodziewałaby się, że zmartwi ją brak głosu Irytka. A tak było właśnie teraz. To nie wróżyło dobrze, oj, nie. Chwiejąc się delikatnie na nogach, postawiła nogę na kolejnym schodku, i kolejnym, i następnym. Przyspieszyła. Zdawała sobie sprawę, iż Irytek znacznie się od niej oddalił.
Pomyślała o różdżce. Byłaby bardzo pomocna, ale nie miała czasu po nią wracać. I tak straciła sporo czasu na tych schodach. Zrezygnowana dotarła na szczyt schodów. Rozejrzała się wokoło. Nikogo nie zauważyła, nikogo nie usłyszała.

I gdzie teraz? - myślała nerwowo. Przecież nie wrócę do dormitorium, za daleko odeszłam. To by było zupełnie bez sensu. Gdzie iść?

Jakby w odpowiedzi usłyszała hałas, dobiegający z lewej. Za chwilę to samo. Irytek przewracał zbroje, tyle można było wywnioskować z odgłosów. Linnetta ruszyła w tamtą stronę z przypływem sił, a także obawą. W każdej sekundzie mógł tu się pojawić Filch, albo, co gorsza, nauczyciel. Dziewczyna wzdrygnęła się na samą myśl o spotkaniu ze Snapem w ciemnym korytarzu. Doszła do miejsca, gdzie leżało kilka przewróconych zbroi – robota Irytka. Stanęła nad nimi, zastanawiając się, gdzie jeszcze będzie musiała podążyć, by odzyskać książkę. Jednak długo nad tym nie myślała, gdyż za sobą usłyszała niewyraźne kroki, w ciemności zaś, dostrzegła mały świecący punkcik: świeczkę.

Filch nadchodził.

Dziewczyna co sił w nogach ruszyła ku najbliższemu korytarzowi. Nie przebiegała wiele, gdyż jak długa wyciągnęła się na podłodze – potknęła się o leżącą zbroję, robiąc tym samym okropny rumor. Usłyszała głos woźnego: „Stój, łobuzie, stój! Niech no ja cię złapię! Wycieczek ci się zachciało, co?!”. Podparła się na rękach, uniosła kuper i... ruszyła, ile sił w nogach. Była tak przestraszona, że nie patrzyła, gdzie biegnie. A pędziła długo, zupełnie na oślep. Po kilu minutach stanęła i, zdyszana, rozejrzała się w około. Nie wiedziała, gdzie jest... Zrezygnowana, oparła się plecami o zimną, kamienną ścianę, która doskonale chłodziła ją po szaleńczym biegu.

No, pięknie...

Nie słyszała już Filcha, ani jego przekleństw, była za daleko, by usłyszeć o „skretyniałych bachorach, które za nic mają szkolne przepisy”. Linnetta zaczynała się poważnie obawiać. Jeszcze niedawno też nie wiedziała, co robić, gdzie pójść, z tym drobnym szczegółem, że teraz nie wiedziała nawet, gdzie się znajduje. Miała ochotę usiąść i czekać. Czekać, aż ktoś łaskawie ją znajdzie i odprowadzi do dormitorium. Tak jednak nie zrobiła, postanowiła wrócić. Jeszcze nie wiedziała, jak jej się to uda z woźnym bacznie patrolującym korytarze i, co ważniejsze, którędy. Nie potrafiła nawet dokładnie określić, gdzie się znajduje, postanowiła więc podejść do najbliższego okna i zorientować się „w terenie”. Kiedy spojrzała przez brudną szybę, uświadomiła sobie, że znajduje się w zupełnie innej części zamku niż się spodziewała. Wiedziała, że dużo przebiegła, ale nie sądziła, że mogła się znaleźć po drugiej stronie zamku. Dodatkowo to była ta część zamku, której ona raczej nie odwiedzała. Tak, przechodziła tędy nie raz podczas nocnych wypraw, ale wtedy prowadzili ją koledzy, gdyż, jak twierdzili, Fich rzadziej tu zaglądał. Jednakże z samotnym powrotem do ciepłego łóżeczka mógł być nie lada problem. Nie mając już nic do stracenia, postanowiła jakoś dotrzeć do Wieży Rewenclawu, a przynajmniej spróbować. Wiedziała, że kilka korytarzy dalej jest stara męska łazienka. Co prawda nigdy w niej nie była, ale koledzy opowiadali, że dochodzą stamtąd różne dziwne odgłosy. Dlatego nigdy z niej nie korzystali. Linnetta oczywiście nie wierzyła w takie bzdury, zresztą zawsze miała poważniejszy sprawy na głowie niż jakaś stara łazienka, której zupełnie nie miała w zamiarach zwiedzać. Zaczęła powoli kroczyć w kierunku, który wydał jej się najlepszy, przynajmniej tak wyszło z wyliczanki. Cisza, która panowała wokół, była nie do zniesienia, dziewczyna zaczęła więc cichutko śpiewać pod nosem. Chciała jakoś rozładować to zdenerwowanie, które zbierało się w niej od dłuższego czasu. Gdyby mogła wywrzeszczałaby wszystko, ale na to sobie pozwolić nie mogła.

Może z powodu mruczenia pod nosem, a może z powodu zatopienia się w myślach, nie spostrzegła przebiegających przed sobą postaci. Dopiero po chwili, gdy jedna z nich krzyknęła na drugą, Linnetta wróciła do krainy potocznie zwanej rzeczywistością. Stanęła jak wryta, nie wiedząc, co robić. Bała się do nich podejść, mogli okazać się jakimiś... Nie, ona wolała nie myśleć, kim oni mogli się okazać. Ale mogliby jej także pomóc. Może znali drogę do Wieży Rewenclawu? Kiedy już podjęła decyzję, aby zapytać się uprzejmie o pomoc, usłyszała szepty. Bez wątpienia były to młodzieńcze głosy.
- Mówiłem ci, głupku, żeby tam nie wchodzić.
- Przecież to był twój pomysł!
- Tak, ale ja chciałem się tylko rozejrzeć, a ty jak zwykle narobiłeś hałasu.
- Ile razy mam ci powtarzać, że to nie ja? Wszyscy doskonale wiedzą, że tam straszy, a ty się uparłeś, żeby to sprawdzić. A teraz masz za swoje!
Dziewczyna wyjrzała zza rogu. Jakieś dwadzieścia metrów od niej stali dwaj młodzieńcy. Jeden podtrzymywał drugiego przed upadkiem. Ten wyższy, który się słaniał, wyglądał, jakby coś go lekko poturbowało. Niższy zaś, chronił towarzysza przed upadkiem. Nie widziała dokładnie, co mu dolega, nie dostrzegła obrażeń. Znów dobiegły ją głosy.
- Jak się czujesz?
- A jak mam się czuć, półgłówku? Powiedz, jak ty byś się czuł, gdyby ten (tutaj następuje wymienienie kilkudziesięciu epitetów) wsadził ci za majtki garść pinezek?
- Nie przesadzaj, mogło być gorzej...
- Tak, mógł mi wsadzić dwie garście...
- Ty się ciesz, że nie przyleciał tu woźny. Tak się wydarłeś, jakbyś całą szkołę chciał obudzić.
- Dziwisz się?
- Nie, ale skończmy to i wracajmy. Nie mam zamiaru sterczeć tu całą noc.
Chłopcy powoli ruszyli. Jednakże ten wyższy miał niemałe problemy z chodzeniem. Pannie Bertman chciało się śmiać, gdy na to patrzyła. Do końca korytarza słychać było ich ciekawą rozmowę.
- Nie mogę iść szybciej, bo mnie boli.
- Może ci pomóc?
- Zabieraj łapy, zboczeńcu!**
- Nie, to nie...
- Niech ja tylko dorwę tego Irytka...
Linnetta, która już miała odchodzić, stanęła. Jeszcze nigdy nie ucieszyła się na to imię tak, jak teraz. Czyli to właśnie poltergeist, przesiadywał w męskiej łazience, robiąc raban. Gdy się dłużej nad tym zastanowić, to nie wydaje się to niczym dziwnym. Irytek zawsze słynął z dziwacznego zachowania.

Skręciła w korytarz, z którego wybiegli dwaj uczniowie. Od razu go poznała. To na nim znajdowała się owa przeklęta łazienka. Raźnym krokiem ruszyła w tamtą stronę. Nie zdziwiło jej nawet, kiedy usłyszała cichy chichot. Wiedziała, że to Iryt zaczytuje się w jej skarbeczku. Nadzieja na odzyskanie książki rosła. W końcu tyle się za nią nabiegała, tyle nerwów straciła. Nawet duch to zrozumie, a przynajmniej powinien. Była u celu...

Dotarła do starych, porysowanych, brązowych drzwi. Były uchylone. Nie zdziwiło jej to. Poprzedni goście raczej nie mieli czasu ani głowy na ich zamykanie. Delikatnie je pchnęła, zardzewiałe zawiasy przeraźliwie zaskrzypiały. Jej oczom ukazała się ciemna łazienka. Jedynym źródłem światła była świeczka w kandelabrze, wiszącym nad umywalkami. Tuż przy płomieniu w powietrzu lewitował poltergeist, udając, że nie dostrzega Linnetty. Dziewczyna kątem oka spostrzegła, że na podłodze pełno jest pinezek. Automatycznie dotknęła swoich pośladków, sprawdzając czy wszystko z nimi w porządku. Gdy się upewniła, że są całe i zdrowe, postanowiła uprzejmie zagaić.
- Irytku... – zaczęła.
Cisza.
- Irytku, proszę...
- Sza! Nie przeszkadzaj mi! Nie widzisz, że czytam?! Ale z tej Klotyldy pała jest, ja nie mogę! – dodał z uśmiechem.
- Słucham? – spytała zaciekawiona.
- No, nie znasz Klotyldy?
- Znam, ale nie wiem o co chodzi. Co ona zrobiła?
- Przerwała Juanowi i Federice schadzkę, tuż przed wyznaniem miłosnym, krzycząc o dziecku! – powiedział z mocą.
- CO?! Żartujesz!... – Linnetta była zdegustowana zachowaniem Klotyldy. Jak ona śmiała?! Przecież to może zniszczyć taki cudowny związek...
- A może, może – skinął głową poltergeist. Dziewczyna spojrzała na niego. Nie zdawała sobie sprawy, że ostanie zdanie wypowiedziała na głos. – I dobrze. Przynajmniej Federice wie, co to za ziółko z tego Juana.
- Ale to może być koniec! Nie rozumiesz tego?! – w dziewczynie coś zawrzało. Czy on naprawdę nic nie rozumie?
- Bertman, ta cała Klotylda dobrze zrobiła, mówiąc prawdę.
- Wcale nie! I nie kłóć się ze mną, chyba wiem lepiej, co?
- Głupia jesteś, o! A Juan jeszcze głupszy, że dał się wciągnąć w takie bagno. Dwie baby...
Dziewczyna zaczęła krążyć po łazience, nie zważając na pinezki, i tłumaczyć po kolei Irytowi swoje racje. Wytoczyła najcięższe argumenty. Przecież to ona była ekspertką od tego typu historii. W takich książkach miłość zawsze powinna zwyciężać, upierała się.
– Tak, ale... – odpowiadał poltergeist.
Dysputa rozpoczęła się na dobre.

***
Ktoś wędrujący sobie tędy nad ranem mógł usłyszeć zaciętą dyskusję czy Klotylda dobrze zrobiła, mówiąc Federice o dziecku, czy też nie.




Koniec


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Louis Szalona
Gość






PostWysłany: Pią 14:04, 26 Maj 2006    Temat postu:

tekst drugi



Uczniów piesze wycieczki, czyli Hogwart po północy

– Bu... Mmhp... chlip...
– Marto, nie płacz – powiedziała bez większego przekonania Hermiona.
– Ale... ż–życie jest bez sensu!
– Marto… ty nie żyjesz. – Ronald Weasley jak zawsze wykazał się swoim niebywałym taktem i olbrzymimi pokładami empatii.
– JA CI POKAŻĘ! TY TĘPY, IRYTUJĄCY, RUDY DEFICYCIE INTELEKTUALNY, TY POMIOCIE SZATANA, TY MOHEROWY BERECIE! No – skończyła z wyraźną dumą Jęcząca Marta. Zaraz jednak przypomniała sobie, że ma przecież być zrozpaczona i zalała się rzewnymi łzami.
– Bu....
– Marto, miałaś nam coś powiedzieć – przypomniał dyskretnie Harry.
– A no tak, faktycznie. To wydarzyło się pięćdziesiąt lat temu – podjęła opowieść. – Stałam na Dworcu King’s Cross i czekałam na pociąg. To miał być mój pierwszy rok w Hogwarcie. Nagle zobaczyłam Jego – mojego Boga, moje Guru, mojego Mentora, mojego Ojca...
– Założyciela? – zasugerowała Skarbnica Wiedzy Wszelakiej, czyli Hermiona Granger.
– NIE! Ojca duchowego! Na pampersa Morgany, nie przerywaj mi! A teraz powróćmy do naszej historii. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wiedziałam, że tylko z nim mogę być szczęśliwa. O tak – to był mój ideał. Marzyłam o małym domku gdzieś w Glasgow, gromadce uroczych urwisów i kreacji od Diora…
Przez całą drogę do Hogwartu siedziałam jak na szpilkach marząc, by go poznać. W myślach nazwałam go Ricardo. W pewnym momencie zauważyłam, że idzie w stronę mojego przedziału. Przygryzłam wargi, by były czerwieńsze, uszczypnęłam się w policzki, by mieć urocze rumieńce, przygładziłam włosy i wyprostowałam się w celu ukazania moich atutów. Niestety – okazało się, że Ric szedł tylko do toalety...
W końcu dojechaliśmy na miejsce, odbyła się Ceremonia Przydziału, wysłuchaliśmy arcynudnej przemowy Dippeta i nareszcie mogliśmy udać się do łóżek. Tam przez całą noc marzyłam, że On leży obok mnie, delikatnie pieści moje ciało, czuję na sobie Jego ręce i...
– Oszczędź nam szczegółów! – poprosił Potter.
– Znów mi przerywacie! No, ale rzeczywiście – nie wdawajmy się w szczegóły, tylko przejdźmy do konkretów. No więc, leżąc tak i myśląc o mym Ricardzie, stwierdziłam, że powinnam się przejść po zamku i przemyśleć tę sprawę. Sama nie zauważyłam, jak znalazłam się przy łazience na drugim piętrze. Musiałam instynktownie wyczuć tam obecność mego lubego, bowiem On tam był. Uśmiechnęłam się do niego nieśmiało, On odwzajemnił uśmiech, który co prawda wyglądał jak grymas przerażenia, ale mniejsza o to. Podeszłam do niego i w przypływie śmiałości złapałam go za...
– Marto! – wykrzyknęła zgorszona Hermiona.
– Za rękaw. Widać był nieśmiały, bo jak tylko to zrobiłam od razu uciekł. Następnego dnia wymknęłam się z dormitorium i wiedziona przeczuciem poszłam znów do tej łazienki. Porozmawiałam z nim przez chwilę – powiedział, że ma na imię Tom, jest Ślizgonem i kocha kalafiorową. Szczęśliwa z faktu, że się do mnie odezwał, opowiedziałam mu o swoim życiu, o złamanym paznokciu, o króliczku, który uciekł z domu, gdy ubrałam go w różowy kubraczek, a nawet o mojej starszej siostrze – Klotyldzie. Mówiąc o niej zaczęłam płakać, bowiem ta wariatka zawsze mnie obrażała. Wtedy Tom powiedział jedno zdanie, którego nigdy nie zapomnę: „ale z tej Klotyldy pała jest!”. Nie trzeba było więcej słów. Przypieczętowaliśmy nasz nieco dziwny związek tym, że wysmarkałam się w Jego chusteczkę...
Przeszliśmy się chwilkę po zamku, rozmawiając o quidditchu. Potem On odprowadził mnie do dormitorium, a na pożegnanie nawet uścisnął moją dłoń! Ma radość nie miała granic! Od tamtej chwili codziennie o północy wkładałam moje różowe paputki i odbywałam wyprawę do Pana Mego Serca. Wałęsaliśmy się wspólnie po szkole, póki nie wzeszło słońce. To były najszczęśliwsze chwile mojego życia.
Niestety wszystko, co dobre, szybko się kończy i pewnego dnia złapał mnie Slughorn. Odjął mi z pięćdziesiąt punktów i kazał wypatroszyć z trzy tuziny okoni zielonopłetwych... Do dzisiaj jest mi niedobrze na widok tych ryb. Gdy zdarzy mi się spłynąć wraz z zawartością toalety do jeziora i je widzę – dostaję mdłości.
– Marto, ale przecież ty... – przerwał Ron, chcąc uświadomić dziewczynie, że jako ektoplazma nie może zwymiotować. Na szczęście Hermiona kopnęła go ostrzegawczo w goleń. Tymczasem Marta podjęła opowieść:
– Po szlabanie poszłam do naszej łazienki, w której przeżyliśmy tyle pięknych chwil, ale Jego tam nie było. Poczułam się zdradzona i oszukana. Wiedziałam, że to może oznaczać tylko jedno – zerwał ze mną, koniec z naszą miłością, z naszymi wycieczkami krajo... eee... szkołoznawczymi. Życie nie ma sensu – pomyślałam, gdy już znalazłam się w łóżku.
Kiedy kilka dni później płakałam w łazience, tej łazience, usłyszałam czyjś głos. Pomyślałam, że to On przybył, by ofiarować mi bukiet kwiatów, przeprosić i połączyć się ze mną w pocałunku prawdziwej miłości, lecz gdy tylko otworzyłam drzwi… umarłam. Ale to nie koniec historii…
– Nie? – spytał Ron, próbując ukryć rozczarowanie, co niezbyt mu się udało.
– Oczywiście, że nie! Myślisz, że dałabym mu spokój? Nie... Widzisz, Tom codziennie spotykał się z tymi jego Śmieciożercami….
– Śmierciożercami – poprawiła ją cicho panna Granger.
– Mniejsza o to. No więc gdy tak wałęsał się z nimi po korytarzach, ja go zawsze – hyc – łapałam znienacka za tyłek i uciekałam. Podczas posiłków wylewałam jego sok. Raz podrzuciłam mu pampersa do łóżka. Biedaczek – miał ze mną przerąbane. Nie mógł spać, bo zawsze, jak tylko pogrążył się śnie, ja chowałam mu książki. Paliłam jego szaty, wieszałam jego bieliznę na fotele w pokoju wspólnym... W końcu wpadł na pomysł, by nie zasypiać. O tak – siadał w fotelu przed kominkiem i czytał książki. Po kilku tygodniach obwódki jego oczu stały się czerwone. Chwilami było mi go szkoda, ale gdy tylko przypomniałam sobie, jaka krzywdę mi wyrządził – momentalnie traciłam skrupuły. Z każdym miesiącem Tom coraz bardziej marniał w oczach. Schudł, zbladł, nawet jego tęczówki powoli zmieniały kolor. Nabrały barwy surowego befsztyku. Jego rysy wyostrzyły się, przez co stał się szkaradny. Ale wiecie, co jest w tym wszystkim najzabawniejsze?
– Nie, nie wiemy. Marto, ale ja nadal nie rozumiem, jaki to ma związek z muchami siatkoskrzydłymi.
– Z jakimi muchami?
– Miałaś nam powiedzieć, ile minut warzy się muchy siatkoskrzydłe, a nie o swoim romansie z Sama–Wiesz–Kim.
– Och. Hm. Tego... Chyba trochę zboczyłam z tematu...
Powrót do góry
Orchidea
Nevar



Dołączył: 17 Kwi 2006
Posty: 539
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zupełnie innego świata...

PostWysłany: Pią 17:44, 26 Maj 2006    Temat postu:

Pomysł:
Tekst I: 0,95
Tekst II: 1,05
Oba pomysły świetne

Styl:
Tekst I: 1,55
Tekst II: 1,45
Obie prace styl świetny, ale wpierszej zauroczył mnie opis nocy :)

Realizacja tematu:
Tekst I: 0,5
Tekst II: 0,5
To chyba nie wymaga komentarza :)

Błędy:
Tekst I: 0,5
Tekst II: 0,5
Błędów nie zuawżyłam, ale nie jestem w tym najlepsza, więc nie wiem - w każdym razie nic co by mnie o ból zębów przyprawiło nie znalazlam

Ogólne wrażenia:
Tekst I: 1,5
Tekst II: 1,5
Świetne teksty, przyjemnie mi się je czytało


Podsumowanie:
Tekst I: 5
Tekst II: 5
Łeb w łeb - nie piszcie tak dobrze, bo aż trudno się ocenia! :P


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Pią 18:02, 26 Maj 2006    Temat postu:

Pomysł [2 punkty]
tekst I: 1,0
tekst II: 1,0
To opowiadanie Marty po prostu mi się trochę ciut naciągane wydawało, aczkolwiek muchy były rewelacyjne :D
Z drugiej strony nie rozumiem tej wzmianki o "wędrowniczce" (jest takie słowo w ogóle?), a co do "Beretu" (cudo) - mam jakiś niedosyt. Brakowało tu błyskotliwego finału tego wątku.

Styl [3 punkty]
tekst I - 1.8
tekst II - 1.2
Pierwszy tekst czytało się jakoś przyjemniej, aczkolwiek czasami zaczynał przynudzać.

Realizacja tematu [1 punkt]
tekst I - 0.7
tekst II - 0.3
W tym drugim tekście jakoś mniej tej wędrówki było... Po za tym zabrakło mi klimatu włóczenia się po korytarzach.

Błędy [1 punkt]
tekst I - 0.5
tekst II - 0.5
Chyba nie było, nie wiem, ja tam zawsze ślepa jestem pod tym względem.

Ogólne wrażenie estetyczne [3 punkty]
tekst I - 1,8
tekst II - 1,2
Pierwszy wydawał się mi być bardziej dopracowany, staranniejszy.

Ale przyznam się - nie mam pojęcia, który tekst jest której z was.
Szkoda też trochę, że była taka różnica w długości... Ciężko to porównywać w tym momencie.

Pozdrawiam,
Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dementora
Nimfomanka Dede



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Azkaban, najwyższe okno w najwyzszej wieży

PostWysłany: Sob 18:37, 27 Maj 2006    Temat postu:

Dobra przeczytałam. Pozwólcie, że tradycyjnie skomentuję ;P
Obydwa opowiadania mi się bardzo spodobały! W II brakuje zakończenia, zbyt urwane, jeszcze chociaż jedno zdanie. Wszytsko dbrze, rozumiem o co miałon chodzić w długiości, ale zakończenia brak i tyle.
Pomysły fajne, obydwa bawią, każde na swój sposób oryginalne.
W I tekście znalazłąm ponad 5 błędów (!) o xD. Tak własnie. Do9 tego znalazłam zdanie doskonale pasujące do opisu Dracona, a nie Iryta. No i brakuje w tym I wyjaśnienia dokładniej o co chodziło Irytkjowi w tym męczeniu Linnetty.
Nom, ogólnie dumnam z was :* i wiem oczywiscie który jest kogo fik, dzięki Jupce ;PP i dlatego, że na tyle wqas znam, ze poptrafię oidróżnic styl pisania. Ale załama nadal się czuję. Za tydzień będzie moja zagłada, yh O_o
Jeszcze raz: świetnie napisałyście, obydwie!

I no ta ocena. Żeby nie było remisu, spróbuję wytypować lepszą (?) nom. Sprawiedliwie oczywiście, dziewczęta, wiec no!:
Pomysł (2 punkty)
Tekst I: 1,1 pkt.
Tekst II: 0,9 pkt.
Ta wędrowniczka, to noc jest. Pani Noc jakby. Tak mnie się wydaje i uważam, ze wstęp jest gnialny. NIe mogłam go przeryć, skupić się, ale śliczny opis i wogóle. Serio gratuluję. Piosenka też boska, hihihhi. No i końcówka mi się podobała.
Opowieść Marty tez ciekawa, muchy zdecydowanie rozbrajające, fajne wydłuzenie historii jej śmierci etc. Świetne na prawdę są obydwa.
Ale ten drugi tekst taki którki no... Ale świetne!!!

Styl (3 punkty)
Tekst I: 1,6 pkt.
Tekst II: 1,4 pkt.
I miał ciekawy styl, a II tekst był prostrzy. No jendak oceniam to tak nie inaczej.

Realizacja tematu (1 punkt)
Tekst I: 0,8 pkt.
Tekst II: 0,2 pkt.
Ładnie napomknięta wędrówka po północy, ale no wyobrażałam sobie trochę coś innego.

Błędy (czy raczej brak) (1 punkt)
Tekst I: 0,3 pkt.
Tekst II: 0,7 pkt.

Ogólne wrażenie estetyczne 3 punkty
Tekst I: 1,4 pkt.
Tekst II: 1,6 pkt.

Ogólnie proszę się nie obrażać za punktację, bo ja się na prawdę starałam sprawiedliwie to ocenić, co zapewniam, ze łatwe nie było (;

PODSUMOWANIE:
Tekst I: 5,2 pkt. :*
Tekst II: 4,8 pkt. :*


Demenciak


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 20:12, 10 Cze 2006    Temat postu:

Podsumowanie

Tekst I: 16
Tekst II: 14

Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została Kejtova! <fanfary>

Obu walczącym serdecznie gratulujemy i dziękujemy za wspaniałą i wyrównaną walkę.
Jednocześnie zapraszam do komentowania kolejnego pojedynku, który odbędzie się już za tydzień.

Nel



Ps.: Przerobiłam podsumowanie Nuny ;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 20:20, 10 Cze 2006    Temat postu:

Tutaj tez zamykam temat.

Przypominam, że według ostatecznych ustaleń stanęło na tym, że tematy pojedynków są zamykane po zakończeniu tegoż pojedynku. Autor - jesli chce - może wkleić swój tekst do działu z opowiadaniami, a także na innych forach.

Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin