VIII - O Tiarze Przydziału słów kilka, czyli...

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Pią 20:58, 11 Sie 2006    Temat postu: VIII - O Tiarze Przydziału słów kilka, czyli...

Cnotliwe panny i zacni panowie. Kłania Wam się pani tego zasu, Wasza służka uniżona.
Niczym herold z dawien dawna, takoż i ja pragnę Wam ogłosić wieść.
Wici zostały juz rozesłane dawno temu, a teraz nadeszła ta chwila, gdy dwie panny czcigodne staną w szranki, aby udowodnić, która z nich lepiej piórem sie posługuje!
AtA li Pikanderka wygrać zdoła?
Niczym gladiatorzy na barbarzyńskiej arenie cyrkowej czekają u Was zmiłowania. sami osądźcie, która z nich lepszą jest.


Temat: O Tiarze Przydziału słów kilka czyli jak to było na początku.
Tematyka: Związane z HP oczywiście. Na poważnie.
Długość: dowolna.
Warunki dodatkowe: ma się pojawić każdy z Zalożycieli Hogwartu. Nie może być żadnej myślodsiewni, żadnego zmieniacza czasu. Wszystko w realiach początkowo-hogwartowych.
Beta: Pika - Jupka; Ata - Jupka

Termin walki: 11 sierpień.

GONG!


---___---____---___---___---___---

Podsumowanie

Tekst I - 24,51

Tekst II - 25,49

Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została
Pikanderka. <fanfary>

Gratulacje i laury na głowę zwyciężczyni.

Nuna


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nundu dnia Wto 18:57, 29 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Pią 21:05, 11 Sie 2006    Temat postu:

tekst pierwszy




Wydarzenia, o których traktuje to opowiadanie, zdarzyły się w czasach sprzed wynalezienia Zaklęcia Zmrażającego Płomienie.

O Tiarze Przydziału słów kilka, czyli jak to było na początku

– Ech! Czy ty myślisz, że ja śpię na pieniądzach? Że skupują ode mnie sami bogacze? Czemu właśnie mnie trafiła się taka nieudacznica na pomocnicę?
Lady Gladys Gryffindor, pani na znajdującym się nieopodal zamku, nieczęsto zdarzało się przechodzić przez rynek. No, przez rynek jak przez rynek, ale przez część dla pospólstwa...? Nic, tylko brud, nędza, krzyki... O, właśnie, krzyki! Podobne na przykład do tego, jaki przed chwilą wydała z siebie jedna z przekupek, najwidoczniej rozeźlona przez coś na swoją asystentkę.
– Dziewczyno, oddasz mi ze swojej pensji każdą monetę, jaką wydałaś na zakup tak drogiego materiału! Myślisz, że jakiemuś kmiotkowi będzie potrzebna mocna, ale kosztowna tiara, bezmyślna nieudacznico? Kiedy kazałam ci rozejrzeć się za czymś, z czego mogłabym wyrobić nowe tiary, nie chodziło mi o najmocniejszą i najdroższą tkaninę na rynku! – Przekupka, mimo całkiem nienajgorszego jak na jej stan sposobu wyrażania się, maniery miała cokolwiek kiepskie; właśnie zamachnęła się na kulącą się ze strachu – i pewnie też z przyzwyczajenia – dziewczynę.
Gladys Gryffindor, mimo szlachetnego pochodzenia i ogólnej niechęci do chłopów, nie była całkiem pozbawiona uczuć, jak większość z jej przyjaciół. Często żałowała losu podobnych biedaczek, bitych i wyzywanych, żal ten starała się też zaszczepić swojemu synowi. Teraz również nie mogła znieść widoku okładanej młódki – postanowiła wkroczyć do akcji.
– Dobra kobieto – rozległ się jej słodki głos. – Dobra kobieto, może ty będziesz mogła mi pomóc? Szukam kogoś, kto uszyłby dla mego syna jakąś wytrzymałą, ładną tiarę. Hojnie wynagrodzę krawcową, która podejmie się tego zadania.
Przekupka najwyraźniej była zbita z tropu. Cóż to za młoda, pięknie wystrojona dama zjawiła się akurat przy jej stoisku? Wspaniałe zrządzenie losu!
– Oczywiście, pani. – Przekupka zastygła w ukłonie, który chyba tylko w jej mniemaniu był dworski. – Akurat dostałam przecudnej urody materiał, zapewniam, wytrzyma z tysiąc lat...
– Och, wątpię, by mój syn zamierzał tyle żyć. – Gladys była w duchu bardzo rozbawiona tym, jak przekupka stara się udawać dobrze wychowaną białogłowę. – Przyślę więc kogoś po tiarę za trzy dni. Sądzę, iż tyle czasu wystarczy?
– Oczywiście, pani. – O ile to możliwe, ukłon jeszcze się pogłębił. – Trzy dni.
Gladys położyła na stole przekupki kilka monet „na zachętę”, po czym oddaliła się wraz ze swymi służącymi w stronę zamku.
Słońce zamigotało w materiale, który już wkrótce miał stać się tiarą.

~*~*~

– Godryku, chodź do matki!
Mały, może sześcioletni chłopczyk o brązowych włosach, lśniących, piwnych oczach i wesołym uśmiechu podbiegł do matki tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego krótkie, pulchne nóżki.
– O co chodzi, mamuś?
Lady Gladys uśmiechnęła się. Jej mąż wciąż próbował wbić malcowi zasady dobrego wychowania, ale jak zmusić takiego berbecia, by mówił do rodzicielki „pani matko”? Na dodatek zdawało się, że Godryk nigdy nie opanuje do końca etykiety, zbyt wiele przejął po całkiem frywolnych jak na swoje pochodzenie przodkach matki. Może to i lepiej...? Wystarczająco wielu dobrze wychowanych ponuraków kręciło się po dworach. Nie, akurat nie brak ogłady – który nie był znowu tak wielki – niepokoił Lady Gryffindor. Bardziej ten jego talent... Godryk, w przeciwieństwie do starszego syna Gryffindorów, odziedziczył również zdolność czarowania.
Lady Gladys westchnęła w duchu. Jej samej wystarczająco trudno było panować nad swoją mocą – pani na zamku czy nie, i tak musiała wystrzegać się stosu, fanatycy czaili się wszędzie – a jeszcze ukrywać to, że Godryk ma podobne zdolności... Zadrżała i otrząsnęła się z myśli.
– Godryku, kochanie, mam dla ciebie nową tiarę. Jest wyjątkowo wytrzymała, może nie zniszczysz jej tak szybko, jak poprzedniej – roześmiała się perliście. – Doprawdy, Godryku, masz do tego talent, co tydzień, to potrzebne nowe nakrycie głowy. No, ale tym razem krawcowa naprawdę się postarała, a... – ściszyła głos – a ja ze swojej strony również postaram się ją trochę wzmocnić, dobrze?
Godryk również się roześmiał. Wiedział, o co chodzi. Uwielbiał, gdy mama to robiła, zawsze chciał ją wtedy obserwować, a w jego dziecinnej jeszcze główce rodziły się marzenia, że może i on będzie tak umieć.
Tiara uroczo pasowała do jasnobrązowej grzywki chłopca.

~*~*~

– Nie do wiary, Godryku, że wciąż nosisz tę samą, starą tiarę! – Poważna, wiotka brunetka szła obok roześmianego dwudziestolatka.
– Tak, ma już piętnaście lat. Wszystko dzięki, wiesz, moja matka...
Przez twarz dziewczyny przemknął się cień uśmiechu. Oboje wiedzieli o tajemnicy matki Godryka; byli w końcu tacy sami. Samotni w świecie zwykłych ludzi, którzy nie mają takich mocy, jak oni.
Zeszli akurat ze ścieżki na piękną łąkę, zieloną i pełną kwiatów. Trawa jeszcze nie zwilgotniała; były dopiero wczesne godziny popołudniowe.
– Widzisz, Roweno, zastanawiałem się, czy nie dałoby się znaleźć więcej osób takich jak my. Znaczy się... Jednego nawet znalazłem, pamiętasz, jak opowiadałem ci o Salazarze? W jego rodzinie od wielu pokoleń byli magowie i czarownice! To niesamowite, ilu ich ma wśród swoich przodków, i to z obu stron! Rozmawialiśmy trochę o tym, że warto by było nauczać przyszłe pokolenia... Rozumiesz, ani on, ani ja nie dziedziczymy, musimy się zająć czymś innym...
– Ja też znalazłam jeszcze jedną czarownicę! Ma na imię Helga, pochodzi z ludu, ale jest naprawdę uroczą osobą. Poznałam ją, gdy zwiedzałam dolinę Hufflepuff...
Godryk zamyślił się. Była ich z jego matką tylko piątka... A może aż piątka? Nie, nie, czarodziejów wokół musiało być wielu więcej!
– Roweno... A gdybyśmy tak założyli jakąś szkołę? Póki co nic wielkiego... Nie spodziewam się, byśmy znaleźli wiele osób, ale te osoby, które znajdziemy mogłyby uczyć następne, a te jeszcze następne, i...
Tym razem Rowena naprawdę się uśmiechnęła. – Mój ty geniuszu – szepnęła Godrykowi do ucha.
Przyciągnął ją ramionami.
Tiara upadła na trawę.

~*~*~

Rowena otarła ukradkiem łzę z oka. Helga kołysała się na krześle w kącie, patrząc przed siebie pustym wzrokiem; ona też bardzo polubiła Lady Gryffindor.
Usłyszały trzask zamykanych drzwi.
– Godryku... – wyszeptała.
Do komnaty wszedł trzydziestokilkuletni mężczyzna, który wyglądał, jakby bardzo schudł w krótkim czasie. Niegdyś wesołe iskierki w jego oczach zgasły, tiara na głowie była krzywo nałożona. Na policzkach miał ślady łez.
– Godryku... Nie chcę, żebyś tam szedł. I ona też by na pewno nie chciała. Ona... będzie wtedy cierpieć jeszcze bardziej, wiedząc, że ty to wszystko zobaczysz. Że zobaczysz ją złamaną, prawdopodobnie błagającą, pło... – głos jej się załamał – płonącą...
– Roweno... Ja muszę tam pójść. Mogę zadbać, by mnie nie zobaczyła, skoro twierdzisz, że tak będzie lepiej, ale po prostu muszę... Nie wiem, może jednak będzie mnie potrzebować, może będę mógł jakoś jej pomóc – mówił jak w malignie, niemal nie robiąc przerw miedzy słowami.
Rowena spuściła głowę i wycofała się.
– Cholerny Kościół... – rzucił jeszcze Godryk przed wyjściem i podążył na miejsce kaźni.
Nasunął tiarę na oczy, by nikt nie mógł zobaczyć jego łez.

~*~*~

– Nareszcie! – rozległ się śmiech Godryka. Tak, on znów zaczął się śmiać, choć wiele czasu minęło, nim mógł się otrząsnąć ze stanu, w jakim znajdował się po skazaniu jego matki na stos. Zresztą, zawsze już miało czegoś w tym śmiechu brakować... Za to coś się w nim czaiło. Może jakaś zdradliwa nuta, może wrażenie to sprawiał nowy rys wokół ust... Nie wiadomo. W każdym razie Godryk nigdy już nie stał się znów tym radosnym mężczyzną sprzed osierocenia.
Minęło dwadzieścia lat. Godryk, Rowena, Salazar i Helga – która, jako jedyna z nich, pochodziła z ludu, więc postanowiła nagiąć odrobinę prawo i przybrać nazwisko od nazwy doliny, z której pochodziła – wspólnymi siłami zdołali wiele zdziałać. Głównie dzięki pomocy Salazara, który miał wiele wpływów, więcej nawet, niż Godryk i Rowena, zdołali znaleźć odpowiednie miejsce na zamek, w którym chcieli nauczać i, używając magii, wybudować go. Potem obłożyli go wieloma zaklęciami ochronnymi – po tym, co stało się z matką Godryka, którą wciąż żywo pamiętali, woleli się zabezpieczyć. Później musieli jeszcze tylko omówić to, czego będą nauczać i w jaki sposób.
Mimo uporu Helgi, która stanowczo nalegała na wybudowanie kaplicy czy jakiegoś innego miejsca, w którym pobożni czarodzieje mogliby się modlić, Godryk stanowczo odmówił.
To Kościół zamordował moją matkę – rzekł. Jeśli Bóg jest taki, jak jego przedstawiciele, to nie chcę go w szkole, w której mam uczyć. Czarodzieje nigdy nie będą żyć w zgodzie z religią.
Teraz mógł wreszcie wejść do swojego gabinetu, już ukończonego, całkowicie umeblowanego, głównie sprzętami z jego dawnego zamku, których odstąpił mu starszy brat. Zasiadł w wygodnym fotelu, rozejrzał się po swoim małym królestwie. Jasne drewno i czerwono–złote dodatki – czerwień i złoto to jego ulubione kolory, podobnie zresztą jak niegdyś jego matki.
Matka... Ciekawe, co by powiedziała, gdyby zobaczyła, do czego doszli. Oczywiście, jeszcze wiele pracy przed nimi, ale mieli już na oku paru młodych utalentowanych, zamek został wykończony...
Ech... Czas się zbierać, zaraz kolejna narada. Doprawdy, nie mogli dojść do zgody! Po tych dwudziestu latach, zaprzyjaźnieniu się na śmierć i życie, wspólnych trudach, płaczach i śmiechach, kłócili się o takie pierdoły, jak to, jakie zwierzę powinno być w ich herbie – już dawno ustalili, że będzie to zwierzę – czy kto będzie czego nauczać! Te ostatnie problemy już rozwiązali, ale został jeszcze jeden – kogo nauczać? Salazar upierał się przy sprytnych, lojalnych i czystokrwistych – jakby nie wiedział, że takich trudno znaleźć! – Rowena przy wyjątkowo inteligentnych i lotnych umysłowo, a on sam, Godryk, przy tych odważnych – nie chciał jakichś tchórzy, którzy uciekaliby na najmniejszą wzmiankę o stosie. Jeśli jego matka miała odwagę, by parać się magią, to jego uczniowie też powinni. Jedynie Helga chciała nauczać wszystkich... Cóż, podziwiał ją, ale sam nie miał ochoty nauczać bojących się trzęsiportków.
A zresztą... Jakoś sobie poradzą, jak zwykle zresztą. Czas już iść.
Zerknął na tiarę leżącą na półce. Prezent od matki. Miała już prawie pięćdziesiąt lat, podobnie jak Godryk, a mimo to dalej wyglądała niemalże jak nowa. Fakt, rzadko ją ostatnio nosił – to była jedna z najbliższych serca pamiątek, kapelusz kupiony przez matkę, wzmocniony przez nią jej własną magią... Nie chciał, żeby się zniszczyła. Ale skoro przez tyle czasu tak dobrze się trzyma...
Godryk wyszedł ze swojego gabinetu i poszedł na spotkanie.
Na jego włosach – w których uważnemu widzowi mogłoby mignąć parę siwych kosmyków – po raz kolejny pyszniła się tiara od matki.

~*~*~

– Godryku, herbata! – W drzwiach stanęła Rowena.
Ona jedna wyglądała jeszcze całkiem młodzieńczo. Uczniowie żartowali nawet, że, jako najbardziej obeznana w czarodziejskich nowinkach z czwórki założycieli, zamyka się wieczorami na wieży i warzy eliksir z krwi dziewic, pozwalający jej zachować wieczną młodość. Ona tylko wszystkie takie uwagi kwitowała śmiechem. Faktem było, że jej włosy wciąż zachowały ten smoliście czarny kolor, między którym chowało się zaledwie kilka siwych, dodających uroku pasem, a twarzy nie pokryło jeszcze zbyt wiele zmarszczek. W przeciwieństwie do niej, Helga, Godryk i Salazar znacznie się postarzeli... Ale też nic dziwnego, minęło już ponad pół wieku!
Pół wieku... Pół wieku nauki, wyszukiwania młodych czarodziejów i wiedźm. Pół wieku płaczu i śmiechu, rozlegającego się pośród hogwardzkich murów. Pół wieku rywalizacji między czterema domami, których nazwy pochodziły od nazwisk założycieli – Gryffindora, Ravenclaw, Hufflepuff i Slytherina. Pół wieku...
Godryk oderwał wzrok od ognia i spojrzał na kobietę, z którą niegdyś miał romans, a która teraz była jego najlepszą przyjaciółką. Z Salazarem ostatnio nie mógł rozmawiać o wszystkim, zbyt często się kłócili, z Helgą nigdy nie miał jakichś wyjątkowo dobrych stosunków, natomiast Rowena... Rowena była Roweną. Oboje podjęli decyzję o rozstaniu, początkowo trudno im było na siebie patrzeć, ale mieli przecież wspólny cel. Teraz, po siedemdziesięciu latach, gdy oboje mieli już swoje rodziny, dzieci i wnuki, ta miłostka była zaledwie słodkim wspomnieniem.
– Dziękuję, Roweno. – Upił łyk życiodajnego płynu. – Pyszna jak zawsze.
Rowena uśmiechnęła się. Robiła to teraz dużo chętniej, niż gdy była nastolatką, życie otworzyło jej oczy na swoje humorystyczne aspekty.
– Wiesz... – podjął Godryk po chwili ciszy. – Starzejemy się. Ty też, nawet jeśli tak dobrze to ukrywasz.
– Zauważyłam – zgodziła się odrobinę oschle Rowena. Żadna kobieta nie lubi w końcu, gdy przypomina się jej o wieku.
– Zastanawiałaś się kiedyś, co będzie, gdy... Gdy odejdziemy? Kto będzie rozdzielał uczniów do ich domów? Przecież nasi wychowankowie, mimo całej swojej wiedzy i tak dalej, nie pojmują, w jaki sposób tak naprawdę ich rozdzielamy... Oni... Oni po prostu nie są nami!
Rowena patrzyła przez chwilę w ogień.
– To też zauważyłam... I również się nad tym zastanawiałam. Wiesz, słyszałam kiedyś o zaklęciu Fidiasza, pozwalającym zawrzeć czarodziejowi – lub paru czarodziejom – zakląć cząstkę swoich myśli w jakimś ważnym dla niego przedmiocie... – mówiła podekscytowanym głosem, jak zawsze, gdy rozprawiała o jakichś zaklęciach. – Gdyby dodać jeszcze Zaklęcie Mowy i jakieś mocny Czar Trwałości...
– Rozumiem, o co ci chodzi. – Przez twarz Godryka przemknął cień uśmiechu. – Całkiem inteligentne...
– Całkiem? Ty chyba mnie obrażasz! To jest bardzo inteligentne! Trzeba tylko znaleźć jakiś odpowiedni obiekt magiczny, trwały i mocny, a równocześnie odpowiednio wyglądający, rzucić zaklęcia połączone z Urokiem Opóźniającym, tak, by wszystko zaczęło działać dopiero po naszym odejściu, wytłumaczyć wszystko naszym następcom i już!
– Tak, tylko który to mógłby być obiekt...
Wzrok Godryka padł na tiarę, stojącą na półce.

~*~*~

– Mam tego dość!
Jeszcze nigdy nie widzieli Salazara tak rozwścieczonego. Owszem, zdarzało się, że wpadał w gniew – był cholerykiem, podczas kłótni często się złościł, ale jeszcze nigdy na policzkach nie wykwitały mu takie czerwone plamy, nigdy jego oczy nie ciskały takich gromów, nigdy nie wyglądał tak... nieludzko.
– To miała być elitarna szkoła! Szkoła dla najlepszych, dla tych najbardziej utalentowanych! Dla wybranych! A my tu przyjmujemy jakieś barachło, szlamiastych wyrzutków, jeśli tylko są wystarczająco mądrzy, by umieć drapać się po tyłku i pluć równocześnie! Połowa z nich nie ma wśród swoich przodków nawet jednego czarodzieja, zanim ich nie znaleźliśmy nie wiedziała, że umie czarować! I to ma być magiczna elita Wielkiej Brytanii? Ta hołota?!
Helga chlipała cicho w kącie – zawsze reagowała płaczem na podniesiony głos – Roweny nie było z nimi w pokoju, rozmawiała ze swoimi uczennicami. Godryk westchnął i odpowiedział przyjacielowi zmęczonym głosem:
– Salazarze, Salazarze... To ty chciałeś, by ta szkoła była elitarna. Rowena, Helga i ja chcieliśmy po prostu nauczać pokolenia przyszłych czarodziejów. Po to, by mieli swoje miejsce, do którego mogą powrócić, kiedy będą prześladowani. Po to, by mogli rozwijać swoje zdolności w bezpieczny sposób. By mieli jakichś doradców. Nie chcieliśmy tworzyć jakiejś elity!
Slytherin splunął mu pod nogi.
– Kochasie brudnej krwi, wszyscy troje... Doradców? Tych niedoświadczonych młokosów? Wolne żarty! I jeszcze do rozdzielania na domy ten kapelusz, brudne ścierwo po twojej brudnej mamuśce...
Tego Godryk już nie wytrzymał. Nie bawił się w sięganie po różdżkę, w finezję. Mocno i po mugolsku uderzył Salazara w szczękę. Odwrócił się, oparł rękoma o fotel i wyszeptał:
– Moja matka była czystej krwi, jeśli tak cię to interesuje, Salazarze... A teraz wynoś się stąd. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Mężczyzna otarł zielonym rękawem krew z wargi.
– Ani ja nie chcę już tu nauczać. Ale, zobaczycie... Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa... Wrócę i się zemszczę. Jeśli nie ja, to mój potomek... Hogwart jeszcze zadrży, gdy obudzi się potwór Slytherina, wy głupcy!
Wybiegł, spakował kilkoma ruchami różdżki wszystkie swoje rzeczy i opuścił zamek. Nigdy więcej nie wrócił.
Tiara Przydziału otrzymała swe pierwsze zadanie – miała rozpoznawać uczniów, z których Slytherin byłby dumny.

~*~*~

– Ojcze, ojcze!
Gladys Gryffindor czuwała przy łóżku swego konającego ojca. Godryk miał już dobre sto pięćdziesiąt lat; kaszel raz po raz wstrząsał jego chudym, wymizerowanym ciałem. Starość... Nie ma na nią żadnego lekarstwa.
Odchodził ostatni z Założycieli.
Salazara nie widzieli od tamtej pamiętnej nocy, gdy wybiegł, miotając przekleństwa na wszystko, co znajdowało się na terenie zamku. Nie widzieli go od ponad trzydziestu lat... Prawdopodobnie już nie żył.
Rowena, ku wielkiej rozpaczy Godryka – wciąż była przecież jego najlepszą przyjaciółką, i na dodatek tak dobrze się trzymała! – zmarła w parę miesięcy po odejściu Slytherina. Cóż... Zawsze lubiła czarodziejskie nowinki, czyż nie? Lot na miotle – niewygodnym kiju z wiechciem, chciałoby się raczej rzec – skończył się dla niej tragicznie. Straciła nad nią kontrolę i wylądowała na drzewie. Została znaleziona przez swojego syna i zaniesiona do zamku, gdzie po kilku dniach zmarła w wyniku odniesionych obrażeń. Pochowano ją na błoniach, tak, jak chciała.
Potem zamkiem władali już tylko on i Helga. Gdy Godryk nie chciał przyjąć jakiegoś ucznia, nakładali mu tiarę na głowę, a ona decydowała, czy delikwent nadaje się do Ravenclawu, czy do Slytherinu. Jeśli do żadnego z tych dwóch domów – przyjmowała go Helga, jak zwykle zresztą. I tak żyli, we dwójkę, razem ze swoimi rodzinami i uczniami.
W końcu i na Helgę nadszedł czas. Zawsze miała najsłabszy organizm z nich czworga. Zachorowała. Ostatnie dni życia spędziła wpatrując się w sklepienie pustym wzrokiem i nie rozumiejąc, co się do niej mówi...
Godryk bardzo podupadł na zdrowiu po jej śmierci. Była ostatnią z osób, z którymi zakładał Hogwart. Mimo że nie porozumiewali się ze sobą zbyt dobrze – konflikt trwał właściwie od czasu, gdy Helga nalegała na zamkową kaplicę, a Godryk odmówił – to jednak byli złączeni wspólną sprawą. A teraz... Godryk pozostał sam.
Przez te ostatnie piętnaście lat coraz częściej pragnął śmierci. Owszem, dalej zajmował się przydzielaniem uczniów, wyszukiwaniem talentów i tak dalej, jednak coraz więcej obowiązków składał na barki swoich następców. Cóż, starość! Starość i samotność – tak, samotność, mimo tych wszystkich ludzi, w tym jego potomków, którzy kręcili się po zamku. Przed nimi dwiema nie da się uciec.
Aż wreszcie nadszedł ten dzień. Nikt nie miał wątpliwości, a już najmniej Gladys – jej ojciec odchodził. Odchodził do swojej matki, do swych przyjaciół.
Zamknął oczy wraz z zachodem słońca.
Gladys wstała od jego łóżka i wyszła na korytarz. Nie odezwała się do nikogo. Poszła jednym z rzadziej uczęszczanych przejść do gabinetu ojca, który znajdował się dość daleko od jego kwater. Wbiegła truchcikiem po schodach i otworzyła ciężkie drzwi.
Ojciec już jakiś czas temu powiedział jej, co ma zrobić po jego śmierci.
Podeszła do półki, na której leżała przeszło stuletnia, odrobinę zakurzona tiara. Gladys dmuchnęła delikatnie, wzbijając w powietrze chmurę pyłu.
– Nadszedł twój czas... Tiaro Przydziału. Nie ma już żadnego z Założycieli.
Na stary kapelusz spadła jedna łza.

Koniec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pikanderka
Pika Dobra & Miła



Dołączył: 26 Cze 2006
Posty: 397
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:53, 11 Sie 2006    Temat postu:

tekst drugi





Dedykowane Szanownej Przeciwniczce


O Tiarze Przydziału słów kilka...


"Łatwo być przyjacielem dla kogoś, kto jest twoim przyjacielem, ale być przyjacielem dla kogoś, kto uważa się za twego wroga - to kwintesencja prawdziwej religii. Pierwszy rodzaj przyjaźni - to czysta interesowność."
Mohandas Gandhi


– Salazarze Slytherin! Ostrzegam cię po raz ostatni! Jeżeli jeszcze raz tkniesz mojego Bolusia choćby palcem to już teraz możesz pożegnać się z tą swoją przeklętą hodowlą!
Nie po raz pierwszy w korytarzach całkiem niedawno wybudowanego zamku, jakich wiele pojawiło się ostatnimi czasy w Szkocji, zatrzęsły się ściany. Zresztą nie tylko one. Cała budowla zatrzęsła się w posadach. A może nawet i w fundamentach. Tym razem było to tym dziwniejsze, że piskliwy wrzask przywodzący na myśl skrzek torturowanej ropuchy, który powodował większość szkód zdrowotnych wśród mieszkańców zamku, dobiegał nie jak zazwyczaj z głównej sali, ale z niższych rejonów. Z zimnych i obskurnych lochów – siedziby samego Slytherina.
Helga Hufflepuff, panna licząca sobie dwadzieścia i siedem lat umiała krzyczeć jak nikt. Być może było to spowodowane jej bujną piersią. Choć nie tylko piersią. Helga wszystko miała bowiem bujne. Nawet brązowe włosy potargane jak po bliskim spotkaniu dwóch wściekłych psidawków. Bujność piersi, jaką obdarzyła Helgę Matka Natura i Ojciec Merlin, dawała szerokie możliwości jej przeponie. Bujnej przeponie. Co po niektórzy twierdzą jednak, że iście operowe zdolności panny Hufflepuff spowodowane są niczym innym, jak latami praktyki. Bo w końcu praktyka czyni mistrza, a praktykowanie mieszkania pod jednym dachem z Salazarem Slytherinem to dla Helgi prawdziwa szkoła życia.
– Bolusia? Bolusia?! Do stu galopujących gargulców! Helgo, naprawdę nie spodziewałem się tego po tobie! – Męski, tubalny śmiech rozniósł się echem po lochach, docierając chyba do najciemniejszych zakamarków podziemnego królestwa.
– Boluś to skrót jest! Od Bolimysł, ty śliska, przemądrzała, bezzębna kreaturo!
Jakby chcąc zaprzeczyć, czarodziej uśmiechnął się szeroko, ukazując brak jakichkolwiek niedostatków uzębienia i z jawną kpiną wpatrywał się w oczy panny Hufflepuff.
– Milcz, jak do ciebie mówię, gadzie jadowity! Czemu się uśmiechasz, co? Ty szujo wężowata! Co ci się, na litość Merlina, nie podoba w Bolimyśle, hę? No przestańże się ciągle śmiać! Patrzcie no go tylko! A Salazar to niby lepiej?
Śmiech się urwał, a razem z nim urwało się na pół rozbawione na pół złośliwe spojrzenie. Helga skurczyła się instynktownie, widząc w oczach Slytherina jakieś straszne błyski. Małe diabliki pojawiły się, wykręciły koziołka, a potem znikły gdzieś w głębi tęczówek, zostawiając za sobą tylko chłodną obojętność.
– Skończyłaś? Mam ważniejsze sprawy na głowie niż pogawędki z tobą. Więc jeśli nie masz mi nic więcej do powiedzenia, idź już sobie. Zostało mi jeszcze kilka eksperymentów alchemicznych. Nie chciałbym być niedelikatny, ale przeszkadzasz mi.
Salazar Slytherin dużo umiał. I nie chodzi tu tylko o doskonałe władanie zarówno białą, jak i czarną magią (z dziwną przewagą tej drugiej), o posługiwanie się orężem i interesowanie filozoficzną naturą człowieka. Salazar Slytherin umiał doskonale manipulować. Innymi i sobą. Jego specjalnością było utrzymywanie emocji w ryzach i zakładanie maski chłodnej obojętności. Ale nie tylko on dużo umiał. Mieszkający z nim od przeszło dziesięciu lat ludzie także wiele potrafili. Helga Hufflepuff wiedziała na przykład, jak odkrywać emocje Slytherina. Teraz Salazar był ewidentnie wściekły.
– Posłuchaj, ty podstępny hipogryfie z ambicjami przewyższającymi nawet twoje własne ego! – Problem polegał na tym, że Helga też była wściekła. A wściekłość Salazara obchodziła ją tyle, ile zeszłoroczny śnieg. – Nie wiem, co też sobie wyobrażałeś, ale wiedz, że Boluś to nie kolejny eksperymentalny okaz do kolekcji! Nie dam zrobić z mojego ukochanego Boleczka jakiejś tam zabawki, rozumiesz?! Możesz wsadzić sobie głęboko w rzyć całą swoją hodowlę i zamienić ją w żuki gnojowniki, ale nie waż mi się dotknąć Bolusia! Rozumiesz, ty kanalio lochowa?!
– Ależ, Helgo, nigdy nawet nie tknąłem twojego – jak ty to nazywasz – Bolusia. Ten futerkowaty stwór nie jest mi do niczego potrzebny. A nawet jeśliby byłby, to nie dotknąłbym go za żadne skarby świata. Nawet za różdżkę samego Merlina. – Głos Salazara był spokojny. Może nawet za spokojny. Przypominał Heldze uśpione jezioro na chwilę przed burzą. Tak samo cichy i opanowany. Tak jak żaden wiatr nie porusza taflą wody, tak samo żadna zdradziecka głoska na wyższym niż zazwyczaj tonie nie przestrzegała przed tym, co za chwilę ma się wydarzyć. Cisza przed burzą, rzec by można.
– Jak śmiesz! Ty wynędzniały…
– Helgo, opanuj się.
– …podły, perfidny i nieczuły…
– Helgo, proszę.
– …nieznający się na prawdziwej urodzie zwierząt…
– Helgo, więcej nie będę powtarzać.
– Potworze!
– Helgo! Koniec z tym! Masz mi jeszcze coś do powiedzenia?
– Tak, ty wężowaty ekspercie od zwierząt, ty chełpiący się…
– Chodziło mi o coś poza wyzwiskami, Helgo – przerwał Slytherin. – A teraz posłuchaj. Spokojnie. Za nic nie dotknąłbym tego twojego sierściucha. Brzydzę się. Jest brzydki, prążkowany, a na dodatek ma futro. Rozumiesz? Nawet nie chcę myśleć, co może mu się tam kryć w tych jego chaszczach. I naprawdę nie wiem, jakim cudem jest teraz żółty.
– Skąd wiesz, że jest żółty, ty parszywy zadku testrala?! Nawet słowem nie wspomnia…
– Silencio!
Helga Hufflepuff zmrużyła oczy, wpatrując się w mężczyznę. Właśnie oberwała zwykłym Zaklęciem Uciszającym. Zwykłym! Ona, Helga Hufflepuff, córka samego hrabiego Cefeusza Hufflepuff, pana na zamku Perseusza w północnej Anglii, mistrza zaklęć i zanikającej już magii bezróżdżkowej, dała się podejść zwykłym Silencio! I wcale nie podobało jej się, że Salazar Slytherin właśnie wyszedł z komnaty, zostawiając ją samą. W ogóle.


***

Godryk Gryffindor był przygnębiony. Był tak przygnębiony, że jego nastrój rozniósł się po całej sali niczym mgła i udzielił nawet skrzatom, krzątającym się przy kominku. Niecodzienny widok młodego panicza Gryffindora, siedzącego przy długim stole w Sali Jadalnej i opierającego na nim łokcie mógł zaskoczyć. Niektórych mieszkańców mógł nawet doprowadzić do stanu ciężkiego szoku, czego dowiódł jeden ze skrzatów, który o mało nie wpadł do żarzącego się kominka, widząc jak głowa Godryka co trochę opada na rozłożone dłonie, to znów podnosi się, by utkwić oczy w pucharze z pitnym miodem. Całości dopełniały ciche pomruki, które z każdą chwilą przybierały na sile. Godryk Gryffindor po prostu mówił sam do siebie.
– Oczywiście. Borsuk może zostać, niechluj i brzydal. Kruk też może, no, bo przecież Rovena nie przeżyje bez tego wrednego ptaszyska nawet kilku dni. Na cmentarzysko z krukiem! Żeby go tak coś pożarło, kiedy przyleci w środku nocy na okno i zacznie kruczeć. Kra! Kra! Khra! Khra! Phi! – Godryk, użalając się dziwnym, podchodzącym pod sznapsbaryton głosem, zaczął wymachiwać rękoma, przewracając przy okazji swój puchar miodu. – A Salazar też nie lepszy. Trzyma te swoje oślizgłe jadowite potwory. „To moja sprawa”. Hik! Jego sprawa? Hodowla żarłocznych węży to też moja sprawa! Hik!
Mamrotanie pod nosem przestało wystarczać czarodziejowi, bo zaraz przerzucił się na donośnie huczenie, strasząc przy tym skrzaty do tego stopnia, że uciekły spłoszone, znikając gdzieś w korytarzu, prowadzącym do kuchni.
– Oczywiście. Wszyscy mają te swoje małe zwierzaczki. Te kreaturki latające, pełzające albo człapiące. Oni to mogą, jasne to jak słońce. A ja? „Lew? No co ty, Godryku! Przecież lwy są niebezpieczne!”. Tak, a węże to niby nie? A te szponiaste kruki? Tylko ten borsuk. Boluś! Ha! Przynajmniej mój zwierz tak się nie nazywa. Prawda?
Godryk utkwił wzrok w swojej tiarze, leżącej na stole i natychmiast się do niej uśmiechnął.
– Dobrze, że mam ciebie, kochana – powiedział, przyciskając do swej piersi kapelusz. – Moje ty maleństwo. Ale nie martw się! Niedługo sprowadzimy naszego zwierzaka! I niech schowają się te ich chuderlawe monstra!
– Godryku, słyszałeś, że mówienie do siebie jest pierwszą oznaką szaleństwa? Arsenius Padlowski napisał o tym w swojej książce „Remedium Perfektum”, że każdy szaleniec zaczyna od rozmawiania ze sobą. Mówienie do tiary to chyba to samo. Nie sądzisz?
Uśmiechnięta Rovena Ravenclaw wkroczyła do sali szybki, raźnym krokiem, od razu zasiadając po drugiej stronie stołu. Poprawiła swojego nienagannie ułożonego koka i, uśmiechając się złośliwie, popatrzyła na leżący na kamiennej posadzce puchar, a potem na rozlany obok miód. Wyciągnęła różdżkę i, czekając na odpowiedź Godryka, sprzątnęła rozlaną plamę złotawego trunku.
– Co jest, Godryku? Czyżby odebrało ci mowę? Przemówże do mnie.
Godryk zaklął pod nosem tak, jak nie przystoi przy damach, a Rovena automatycznie zmarszczyła brwi.
– Godryku, gdzie twoje maniery? Dziedzic Gryffindora, a zachowuje się jak zwykły pachołek. Więcej ogłady, mój drogi.
– Pachołek?! Ja, Godryk Gryffindor, nie jestem pachołkiem! W moich żyłach płynie krew króla! Angielskiego króla! Jam jest dzielny Gryffindor z wrzosowisk! Hik!
– Godryku, dość. Przestań bredzić i przestań pić. Accio!
Dzban z miodem przeleciał całą szerokość stołu i wylądował tuż przed Roveną. Godryk nic nie powiedział, tylko znów wsparł głowę na dłoniach.
– Oczywiście. – Cichy, ledwie słyszalny szept dobiegł Rovenę od strony „tej kupki nieszczęścia”, jak zdążyła w myślach nazwać siedzącego przed nią czarodzieja. – Bredzić. Ja nie bredzę, Roveno! Nie dość, że nie mogę sprowadzić tutaj mojego zwierzaka, bo niby jest niebezpieczny, nie dość, że wszelkie błędy, jakie zdarzają się od początków tej niby szkoły to moja wina, to jeszcze bredzę! Ale to przecież takie oczywiste! Zbyt mała część zamku dla Helgi – moja wina! Dzicz zamiast parku – moja wina! Dwie ogromne kałamarnice – moja wina! Wszystkiemu winny jestem ja! A to nie moja wina, że Helga chciała mieszkać sobie przy kuchni! Ja nie sprawiłem, że ciągnie ją do jedzenia! Nie moja wina, że to zaklęcie powodujące zalesianie się rozrosło! To miał być zagajnik! Taki maleńki! Maciupeńki! Taki z tego zagajnik, jak z hipogryfich zadków kobza, ot, co!
– Godryku! – Rovena wydała z siebie zduszony okrzyk i zamarła z łyżką w połowie drogi do ust.
– No co? A nie?! O. A te całe kałamarnice… To miały być tylko druzgotki! Takie małe były w pudełeczku, jak kupowałem!
Rovena przewróciła oczami pokazując ostentacyjnie co myśli „tylko” o druzgotkach.
– Ale nic się nie bój. Kiedyś wymrą. Wątpię, żeby przeżyły dłużej niż my – szepnął mężczyzna, zacierając ręce. Wizja wymarłych kałamarnic widocznie poprawiła mu humor.
Kobieta pokiwała tylko głową na znak dezaprobaty dla tych słów, po czym spojrzała na nadlatującego właśnie kruka. Wystawiła rękę, a ptak niczym sokół zanurkował i usiadł wprost na jej wyciągniętym ramieniu.
– Znowu to pierzaste diabelstwo – mruknął Godryk i, korzystając z nieuwagi czarownicy, podprowadził jej dzban miodu. Rovena pogłaskała ptaka po głowie i podała skórkę od chleba. Ptak poderwał się i wyleciał przez pocztowe okienka na górze sali.
– Godryku, nie wydaje ci się, że czegoś nam brakuje?
– Nie.
– Czegoś małego, aczkolwiek istotnego?
– Nie.
– Czegoś takiego jak przydział.
– Jaki przydział?
Godryk poderwał głowę i spojrzał na siedzącą przed nim kobietę jak na gumochłona tańczącego angielskiego walca.
– Tak, przydział. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam żyć wiecznie.
– Oczywiście. Głupi Godryk zawsze o czymś zapomina. Ale nie szkodzi! Od czego jest Rovena! – Godryk uśmiechnął się kpiąco, pocierając usta dłonią i udając, że w ogóle nie zauważa grymasu zniesmaczenia na twarzy siedzącej naprzeciwko czarownicy.
– Godryku, nie sil się na złośliwości. Tak, mam na myśli przydział. Coś, co pomoże nam rozdzielać uczniów. Bo chyba nie chcesz przeprowadzać z każdym rozmowy kwalifikacyjnej?
– Jakiej rozmowy? – zapytał Salazar Slytherin, siadając przy stole i nakładając sobie sporą porcję pieczonego mięsiwa.
– Może by tak na początek „Dzień dobry, Roveno, dzień dobry, Godryku”?
– Bry.
– Salazarze!
– Roveno!
– Salazarze, Roveno – cicho!
Godryk naprawdę nie rozumiał, jaj ta dwójka mogła kłócić się o zwyczajne „dzień dobry”! Przecież do omówienia była rozmowa kwalifikacyjna. Cokolwiek miałoby to oznaczać.
– Dziękuję, Godryku. Żadna rozmowa. Musimy po prostu zrobić coś, co pozwoli po naszej śmierci ulokować uczniów w odpowiednich domach. Więc?
– Możemy robić im test sprawności, umysłu i sprytu. Wtedy pomyłka co do domu byłaby o wiele mniej prawdopodobna – odparł Salazar i spojrzał na tiarę, którą Godryk ciągle trzymał na kolanach. Jego brwi podjechały delikatnie w górę, ale o nic nie zapytał. Rovena była mu za to wdzięczna.
– Dzieeeń doooobry – mruknęła Helga Hufflepuff, wchodząc do Sali Jadalnej. – Godryku, proszę, powiedz tej slytherińskiej żmii, że jego pomysł jest do niczego.
– Salazarze, twój pomysł jest…
– Słyszałem! – przerwał Slytherin. – Roveno, proszę, powiedz tej pyskatej miłośniczce prążkowanych kłębków futra, żeby wymyśliła coś lepszego, jeśli tak doskonale wie, co jest do niczego, a co wprost przeciwnie.
Helga prychnęła, kiedy Rovena już otwierała usta, żeby wygłosić umoralniającą przemowę o tym, jak to dwoje dorosłych czarodziei zachowuje się gorzej niż dzieci.
– Godryku, powiedz, proszę, temu czarodziejowi od siedmiu boleści, że owszem, a jakżeby inaczej, mam lepszy pomysł. I zaraz wam go przedstawię.
- Godryku, powiedz, proszę, tej kobiecinie, która uważa się za czarownicę, że bardzo ciekawi mnie jej rzekomo genialny pomysł.
Salazar Slytherin wstał. Helga Hufflepuff nie pozostała mu dłużna i po chwili stali naprzeciwko siebie mierząc się wzrokiem.
– Dobrze – powiedziała Helga.
– Dobrze – powiedział Salazar, siadając z powrotem za stołem i biorąc od Roveny koszyczek z pieczywem.
– Proszę bardzo. Pragnę przypomnieć, że nadal mamy Czarę Ognia.
– I?
– Nie przerywaj mi, ty potworze z lochów! Czara Ognia może wybierać. Proste, prawda?
– Nie całkiem – mruknęła posępnie Rovena. – Czara może wybierać tylko raz na pięć lat.
– Jak to na pięć lat?! – oburzył się Godryk.
– Normalnie. Moi rodzice dostali ją jeszcze po prababci. A to oznacza, że sam Merlin może wiedzieć, kto sprawił, że uaktywnia się tylko w takich odstępach czasowych. Ma ktoś jakieś inne propozycje?
– Tak. – Salazar Slytherin dalej wpatrywał się w tiarę na kolanach Godryka, a na jego twarzy powoli wykwitał uśmiech. Niebezpieczny uśmieszek knującego czarodzieja. – Zaczarujemy pewien bardzo cenny przedmiot. Przedmiot, który łatwo będzie mógł spenetrować osobowości uczniów.
Rovena i Helga zorientowały się o co chodzi. Bardzo dokładnie się zorientowały. Tylko Godryk nie mógł pojąć, czemu wszyscy patrzą akurat na niego.

***

Kilka godzin później młody panicz Gryffindor nadal szedł w zaparte. Tylko, że z samym sobą. Trójka jego przyjaciół już dawno zabrała mu to, co było im potrzebne.
– Oczywiście. Szukamy gumochłona ofiarnego, i co? I jest Godryk! Chcemy na kogoś zwalić winę, i co? I jest Godryk! Moja biedna tiara. Moja ukochana! A mamusia mówiła mi, żebym został w domu, ale ja nie, no, bo przecież magia, zamek, szkoła to ważniejsze sprawy niż jakieś tam rozporządzenia ziemskie. Merlinku, ratuj.


<schodzi ze sceny łapiąc przy okazji nadlatującego pomidora> Dziękuje, to wszystko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
magdalenka
Elf



Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 90
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze, niestety.

PostWysłany: Pią 22:03, 11 Sie 2006    Temat postu:

Pisałyście kiedyś komentarz przez 4 godziny? --' Nie ma to, jak kasująca się wiadomość, rozhisteryzowana rodzina i pakowanie przed wyjazdem.
Poza tym, to wczorajsze wywalanie mnie sprzed komputera, a na koniec rozkaz pójścia spać... (co i tak nie ma znaczenia, bo do 12.30 czytałam książkę :D) Najpierw poganiałam Pikanderkę, a potem sama zawaliłam sprawę.
No, ale koniec ględzenia, trzeba pisać jeszcze raz.

1. Pomysł (2 pkt)
Tekst A - 1 pkt
Tekst B - 1 pkt
Punkty rozdzieliłam po równo. Dlaczego? Otóż, oba teksty na swój sposób urzekły mnie. W opowiadaniu A zachwyciły mnie opisy uczuć, relacji młodego Godryka z matką i rozpacz po jej zamordowaniu, kłótnia między Założycielami oraz końcówka. Wszystko takie pełne emocji, poważne, nastrojowe. W 100% zgodne z tematem (ale o tym później). Natomiast do tekstu B wkradły się elementy humorystyczne, które, chociaż nie za bardzo zgodne z tematem, ubarwiły opowiadanie i dodały mu wyrazistości. Tutaj spodobał mi się opis sprzeczek między Założycielami co do herbu oraz spisek wymierzony w biednego Godryka :)

2. Styl (3 pkt)
Tekst A - 1,5
Tekst B - 1,5
Heh... Nie mam się do czego przyczepić. Ładnie i płynnie.
No. :)

3. Realizacja tematu(1 pkt)
Tekst A - 0,5
Tekst B - 0,5
Zrealizowano, chociaż ręka zadrżała mi przy wpisywaniu punktacji dla testu B. Na poważnie miało być, nie z humorem!

4. Błędy (1 pkt)
Tekst A - 0,5
Tekst B - 0,5
Powinnam chyba napisać "Błędy... A raczej ich brak" :) (tak, tak jak w Regulaminie). Jupka=dobra beta :D

5. Ogólne wrażenie estetyczne (3 pkt)
Tekst A - 1,6
Tekst B - 1,4
Dałam więcej punktów tekstowi A, ponieważ zrobił na mnie lepsze pierwsze wrażenie. Jak pisałam w punkcie 1., od razu mnie urzekł.

6. Wyniki
Tekst A - 5,1
Tekst B - 4,9

Gratuluję udanego pojedynku!

Pozdrawiam,
M.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez magdalenka dnia Sob 18:24, 12 Sie 2006, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jupka
mumiak



Dołączył: 31 Sie 2005
Posty: 1517
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Sob 9:54, 12 Sie 2006    Temat postu:

To teraz JO!

Pomysł (dwa punkty):
TEKST I: 1 pkt.
TEKST II: 1 pkt.
W tekście A bardzo podoba mi się to zagranie z powstaniem tiary i śmierć matki Godryczka, no, i autorka ukazała kłótnię między załozycielami, to też plus. No, a końcówka jest fenomenalna... Ale w tekście B, bardziej humorystycznym, mamy cudną kłótnię o zwierzaki [biedny Godryczek...], spisek, mający na celu zdobycie tiary... Boskość. XD

Styl (trzy punkty):
TEKST I: 1,5 pkt.
TEKST II: 1,5 pkt.
Tak samo lekko, płynnie i bez zgrzytów.

Realizacja tematu (jeden punkt):
TEKST I: o,5 pkt.
TEKST II: o,5 pkt.
Zrealizowano.

Błędy (jeden punkt):
TEKST I: o,5 pkt.
TEKST II: o,5 pkt.
Przy betowaniu nic nie zauwazyłam, więc. XD

Ogólne wrażenie estetyczne (trzy punkty):
TEKST I: 1,5 pkt.
TEKST II: 1,5 pkt.
Nienawidzę tego podpunktu. XD Zwłaszcza, gdy betowałam oba teksty, ych...
No więc. Oba teksty mi się podobały, ale oba są inne. A - powazniejszy, i w tym jego urok; B - bardziej lekki. Dlatego remis! O, o, o!

Podsumowanie:
TEKST I: 5 pkt.
TEKST II: 5 pkt.


Kochajmy się! :D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Amanda
Duch



Dołączył: 13 Sty 2006
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z krainy smoków ;)

PostWysłany: Sob 17:24, 12 Sie 2006    Temat postu:

No dobre bo Ata mi spokoju nie da a skoro już przebrnęłam. Gra mi „Pozwól żyć” więc może być dziwnie.

1. Pomysł (2 pkt)
Tekst I – 1 pkt
Tekst II – 1 pkt
Oba pomysły niczego sobie. Mają w sobie coś co mnie bez wątpienia urzekło. W tekście pierwszym była to Gladys, a potem sam Godryk. Tekstowi drugiemu dziękujemy za zwierzątka i lekko nabzdryngolonego Godryka gadającego z tiarą.

2. Styl (3 pkt)
Tekst I - 1,5 pkt
Tekst II – 1,5 pkt
Damy po równo, bo jakiś większych zastrzeżeń nie mam a aż tak czepialska nie jestem, chociaż przez jedynkę przechodziło mi się lepiej i płynnej.

3. Realizacja tematu (1 pkt)
Tekst I - 0,75 pkt
Tekst II – 0,25 pkt
Tam było w warunkach na poważnie, drugi niestety był na śmiesznie. Coś pominęła? Chyba nie, a jeśli nawet to na korzyść pojedynkujących się.

4. Błędy (1 pkt)
Tekst I – 0,45
Tekst II – 0,55
Albo ja źle zrozumiałam albo w pierwszym najpierw Godryk miał lat dwadzieścia a kiedy sam mówił odmłodził się o pięć?

5. Ogólne wrażenie estetyczne (3 pkt)
Tekst I - 1,5 pkt
Tekst II – 1,5 pkt.
Było miło i szkoda, że się skończyło. Nic mi za bardzo nie przeszkadzało a nie wiem dlaczego gorzej czytało mi się dwójeczkę. Mniejsza z tym. Ogólnie było bardzo przyjemnie.

Podsumowanie:
Tekst I – 5,2 pkt
Tekst II – 4,8 pkt

Dziękuję
Am


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Louis Szalona
Gość






PostWysłany: Nie 12:16, 13 Sie 2006    Temat postu:

1. Pomysł (2 pkt)
Tekst A - 1 pkt
Tekst B - 1 pkt
Oba pomysłu mi sie podobały:D

2. Styl (3 pkt)
Tekst A - 1,5
Tekst B - 1,5
Oba teksty napisane sa ładnym, zgrabnym i lekkim stylem.

3. Realizacja tematu(1 pkt)
Tekst A - 0,5
Tekst B - 0,5
zrealizowano.

4. Błędy (1 pkt)
Tekst A - 0,5
Tekst B - 0,5
nie szukałam.
5. Ogólne wrażenie estetyczne (3 pkt)
Tekst A - 1
Tekst B - 2
w tekscie pierwszym bardzo, ale to bardzo nie spodobalo mi sie zrobienie z Helgi takiej biednej, za przeproszeniem, pierdoły. mówimy stanowcze NIE stereotypom! a teksty drugi jets zabawny:D
punktacja

tekst 1: 4
tekst 2: 6
Powrót do góry
dementora
Nimfomanka Dede



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 1604
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Azkaban, najwyższe okno w najwyzszej wieży

PostWysłany: Sob 8:10, 19 Sie 2006    Temat postu:

Nie jest źle, Nuna. Wzięłam sie za to już *liczy* 16 godzin później ^^. I to tylko dlatego, że spać nie mogłam ;/. Spałam hmm... z 3 godiznki z 20 minutami. Fajnie, ale nie chce mi się kłaść, chociaż jestem śpiąca. Dlatego mogę nietrzeźwo ocenić XD. Ale przeczytałam. Podobało mi się? Podobało!
Każdy tekst miał swój styl. Jeden poważny - jak miało być, drugi trochę mniej, ale nawet to tak nie kłócilo sie z tym, ze musi być poważne, bo jak nie to będzie tragedia. Tak wiec ocena:

Pomysł (2 punkty)
Tekst I: 1,1
Tekst II: 0,9
Obydwa pomysły bardzo mi się spodobało, jednak ten pierwszy przypadl mi jakoś bardziej. Poważniejszy, to po pierwsze. Było wiele faktów, interesujące pomysły, dokładne pochodzenie samej Tiary - co wydaje mi się ważne, jak i sama decyzja, ze to Tiara bedzie przydzielac do domów. Piekne było zakończenie. Prawie i mi się zakręciła łezka w oku. Do tego smierć matki, przyrownanie do Kościoła.. hehe lałam z tego trochę. No i osobowości, pochodzenie dokładnie, wsyztsko to wcześniejsze, czergo nie było w tekście drugim zaimponowalo mi, że tak powiem.
Ale w drugim tekscie bardzo spodobał mi się Godryk ^^ Taki śmieszny no. Biedny. Helga trochę wkurzała, ale cóż no. Nie dość że ma jakiegoś okropnego futrzaka - żółtego!! (kocham futrzaki). Przydałby się w sumie opis dlaczego jest żółty., Ja tam lubię szczegóły, to mi w tym tekscie brakuje czegoś. Moze też tak myslę po przeczytaniu bardziej szczegółowego tekstu I XD.

Styl (3 punkty)
Tekst I: 1,6
Tekst II: 1,4
Autorka I tekstu ma bardzo ładny styl. Serio, to komplement XD. Ładnie potrafiła ująć opowieść na poważnie, porównania oryginalne, wszystko no takie cycuś-glancuś XD.
W II tekście styl jest raczej lżejszy, może nawet lepiej się czytalo, chociaż jestem bardziej przekonana do tekstu pierwszego. Styl jak najbardziej mnie zaskoczył, że taki ladny XD. Spodziewałam się w sumie trochę bardziej lżejszego tekstu niż wyszedł XD. To plus oczywiscie. No tylko porównania były raczej oklepane, epitety to samo. Co prawda znalazłam parę dziwnych, nie znanych mi nawet słów/porównań, więc źle nie ejst, chociaż chciałabym wiedzieć co to jest to-to czego nie rozmiem.

Realizacja tematu (1 punkt)
Tekst I: 0,51
Tekst II: 0,49
No tekst I ma jednak bardziej zrealizowany temat, ale II mimo, ze ma bardziej humorystyczną formułę, co było lekką sprzecznością, bo miało być na poważnie; jak zauważyłam, zaznaczono to dokładnie XD. Dlatego te dwie setne różnicy w punktach XD.

Błędy (1 punkt)
Tekst I: 0,5
Nie było żadnych blędow. Nie zauwazyłam, coś tam mi się nie zgadzało, ale to myślę, ze było i tak prawidłowo (;
Tekst II: 0,5
Też nie zauwazyłam błędów. W końcu Jupuś dobrą betą jest XD. No też cos mi się nie zgadzalo, więc równo w punktach. Tak nawiasem mówiąc:
Cytat:
Poprawiła swojego nienagannie ułożonego koka
Myślę, ze zdanie jest sforumowane, ale coś mnie w nim razi. Może pisarką i betą dopskonało nie jestem, ale lepiej by mi się to przcezytało, gdyby brzmiało: "Poprawiła swój nienagannie ułożyony kok" hmm? XD

Ogólne wrażenie estetyczne (3 punkty)
Tekst I: 1,5
Tekst II: 1,5
Nooo, obydwa były fajen XD. Coś chciałam dodać, ale mój umęczony czytaniem tego i niewyspaniem umysł, zapomniał. ech. Taka drobna uwaga.. Bo wydaje mi się jednak, ze kruki "kraczą", a nie "kruczą" XD [tekst II]

PODSUMOWANIE:
Tekst I: 5,21
Tekst II: 4,79


Buźka wy moje artystki!!!!! :* :*

Torciak

PS i co? Dede sie spisała, nie? XD No. Jak komentuję, to to staram, się chociaż pożądnie zrobić. Zadowolone? XP

Ja tą Dede to kiedyś pejczykie przez łepetynke zdzielę!
Ocenzurowałam. Bo po tym, co było na końcu, dokładnie widać, że wiesz, kto co napisał. I bardzo dobrze - domyślaj się. Ale nie oznajmiaj tego nikomu innemu.
No. Bura dana. Alem dumna z Ciebie i tak.
Nunuś


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Wto 18:57, 29 Sie 2006    Temat postu:

Podsumowanie

Tekst I - 24,51

Tekst II - 25,49

Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została
Pikanderka. <fanfary>

Gratulacje i laury na głowę zwyciężczyni.

Nuna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin