XI - "Pozwól żyć"

 
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca...
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Sob 15:00, 09 Gru 2006    Temat postu: XI - "Pozwól żyć"

Co tu dużo mówić? Można jedynie dodać - w końcu ;)

AtA vs. Kejtova

Temat: "Pozwól żyć"*
Tematyka: związana z HP, słodko-gorzka historia
Długość: od 2 do 4 stron, Word, czcionka 12 Times New Roman
Forma: dowolna
Warunki dodatkowe: pojawiać się ma: kałamaż
Beta: Keja sobie znajdzie; Ata pewnie też

Termin walki: 9 grudzień

* To NIE jest inspirowane tą durną piosenką, mówię na początku.

GONG!


---___---____---___---___---___---

Podsumowanie

Tekst I - 17,1
Tekst II - 12,9


Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została
AtA. <fanfary>

Gratulacje i laury na głowę zwyciężczyni.

Nuna


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nundu dnia Wto 15:48, 09 Sty 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 17:16, 09 Gru 2006    Temat postu:

tekst pierwszy



Uwaga – przekleństwa. Może i niezbyt wiele, ale są.
Dedykuję mojej przeciwniczce, której słowa były mi inspiracją. Które – niech to na razie pozostanie słodką tajemnicą, by nie zdradzać, która jest która, ale chodzi, jak się pewnie domyślicie, o temat o Minerwie.


Zdjęcie okularów szybkim, pewnym ruchem. Wyjęcie szpilek z włosów; jedwabiste, gładkie pukle opadły miękką falą na plecy. Zdecydowane machnięcie różdżką i zamiast Minerwy Jones na podłodze stanęła szara, chuda kotka.

Kufry z całym swoim, i tylko swoim – nie będzie niczego od niego brać, co to, to nie! – dobytkiem odtransportowała już wcześniej. Teraz odchodzi. Charles jest już dla niej jak martwy. Chociaż i w niej, niestety, umarło coś za życia.

Obejrzała się jeszcze raz i pożegnała z miejscem, które wiązało się z tyloma wspomnieniami... Tyle rzeczy, przypominających ten przez długi czas udany związek... Gazety, które lubił przeglądać Charles, jego skarpetki i bielizna rozrzucone wokół szerokiego łoża z bordową narzutą, kałamarz z wylewającym się z niego zielonym tuszem, charlesowe kapcie i szlafrok. Kiedyś było im tak dobrze... Dopóki nie stało się jasne, że i ona jest jedynie jego własnością, niczym magiczny toster albo ukochana miotła.

~*~*~

Mimo że Minerwa wydawała się osobą, która zdecydowanie nie da sobie w kaszę dmuchać, w kontaktach z mężczyznami zawsze była odrobinę... nieśmiała. No, dobra, spójrzmy prawdzie w oczy – była zwyczajnie uległa i szczęśliwa, jeśli któryś choć zaszczycił ją spojrzeniem, zwłaszcza w czasach, gdy uczęszczała do Hogwartu. Na babskich wieczorach brylowała, w grupie mieszanej też dawała sobie radę, ale jeśli, nie daj Godryku, musiała porozmawiać z facetem sam na sam, czy nawet z kilkoma... Znają to chyba wszystkie lękliwe osoby – dłonie stawały się zimne, na jej czole pojawiały się kropelki potu, a serce waliło jak młotem. Taka osobowość, po prostu.

Gdy skończyła szkołę i rozpoczęła siedmioletnią naukę przygotowującą do zdobycia tytułu Mistrza Transmutacji, nienawidziła już tej swojej płochliwości. Próbowała z nią walczyć, ale cóż począć... Jak nie nauczysz starego hipogryfa służyć, tak ciężko ci będzie przezwyciężyć nieśmiałość, gdy dorastałaś wraz z nią niczym najlepszą przyjaciółką. Dwudziestoletnia Minerwa starała ubierać się bardziej wyzywająco – bez przesady, oczywiście, w końcu była dobrze ułożoną, młodą panienką ze starego rodu – odzywać w towarzystwie chłopaków, ba, nawet chodzić z nimi na spotkania, których nie odważyła się mienić randkami. Niestety... Z kim udała się raz na „spotkanie”, z tym nie miała więcej szans zamienić słowa poza zdawkowym „cześć” na korytarzu. Minerwa po prostu nie przywykła do normalnych, luźnych pogawędek z rówieśnikami płci przeciwnej – a dość ponura, raczej introwertyczna pannica mówiąca głównie o transmutacji pluszowego misia w na wpół żywe stworzenie nie jest tym, czego pragną faceci.

I wtedy, na trzecim roku, pojawił się Charles.

Był starszy od niej o trzy lata; przeniósł się na University of Magic, bo, jak sam mówił, miał dość Dublina. Trafił na rocznik Minerwy, jako że dwa lata po ukończeniu szkoły poświęcił na podróżowanie i poznawanie świata. Choć początkowo nie zwracał uwagi na Minerwę – nie rzucała się ona zbytnio w oczy – wreszcie zauważył jej nieśmiałe spojrzenia, rzucane spod długich rzęs, ciemne, lśniące włosy i odrobinę zalękniony uśmiech. To było... na swój sposób słodkie. Kobiece i działające na męską dumę, którą Charles posiadał aż w nadmiarze. Aż chciało się tą drobną, szczupłą istotą o surowych, lecz szlachetnych rysach zaopiekować.

Szybko zdał sobie sprawę, że Minerwa nie jest dziewczyną, którą można by szybko poderwać i równie szybko rzucić. Zdobywał ją długo; początkowo opowiadał jej o cudach świata, o piramidach nad błękitnym Nilem, o pięknych widokach Kaukazu, o mroźnej Norwegii i gorącej Brazylii. Stopniowo, pod wpływem jego słów i delikatności, Minerwa otwierała się. Już nie była tą samą zamkniętą w sobie, na wpół okaleczoną emocjonalnie kobietką; była Kobietą. Przez duże K. Kochającą i Kochaną.

W rocznicę ich pierwszej randki – tak, Minerwa mogła wreszcie używać tego słowa – Charles zaprosił ja do domu swoich rodziców. Byli to naprawdę mili ludzie; zdecydowanie nie dorastali do pięt Minerwie, jeśli chodziło o pochodzenie, ale ona sama nie była w końcu Ślizgonką, dla której najważniejsza jest czystość krwi. Matka Charlesa była wesołą kobietą z rumianymi policzkami, poświęconą domowi. Choć miała całkiem dobre wykształcenie, wolała zająć się mężem i synem, urokami domowego ogniska, jak to wówczas określiła. Jej mąż, mimo że odrobinę szorstki w obejściu, był inteligentny i Minerwa omówiła z nim parę ciekawych kwestii dotyczących transmutacji. Był odrobinę zdziwiony, że kobieta może interesować się takimi sprawami, jakby widział płeć piękną jedynie w charakterze kury domowej, ale nie zdradził się ani słowem.

Wieczorem Charles zaprowadził ją na poddasze, na którym uwielbiał bawić się jako dziecko. Tak blisko gwiazd nie była jeszcze nigdy; nie tylko ze względu na wysokość, na jakiej się znajdowała.

W parę miesięcy później Minerwa i Charles – jak sam twierdził, nie wiadomo kiedy usidlony przez tę łagodną kobietę o ostrych rysach – ogłosili swoje zaręczyny. Ślub odbył się z pompą, jak przystało na córkę dumnego rodu McGonagallów i syna bogatego profesora.

~*~*~

Raj, czyż nie? Wszystko tak wspaniale się układało... Minerwa otrząsnęła się ze swoich myśli. Miauknęła, przeciągnęła się i wyszła z domu. Nie kłopotała się zamykaniem drzwi; chciała, by Charles z daleka widział, że coś się zmieniło.

~*~*~

Zmiany... Wieczne zmiany. Nie wiedziała, czemu Charles tak bardzo zmienił się po szczęśliwym miesiącu miodowym; dziś podejrzewała, że od najmłodszych lat przyzwyczajany był do takiego modelu rodziny. Nie pozwolił jej pójść do pracy, mimo że ukończyła studia z lepszym wynikiem, niż on. Chciał, by prała, sprzątała, gotowała – tylko tymczasowo, kochanie, dopóki nie znajdziemy kogoś do pomocy. Bądź grzeczną dziewczynką, zachowuj się jak przyzwoita żona. Zaczął traktować ją jak swoją własność, nie pozwolił jej ubierać się tak, jak chciała – mimo że i tak ubierała się skromnie – widywać się z przyjaciółkami. Krzyczał, gdy za Minerwą obejrzał się na ulicy jakiś mężczyzna. Z czasem stawał się coraz bardziej oschły, zimny. Wieczorami w ich łożu nic nie przypominało już tamtego cudownego uniesienia na poddaszu. Stawał się... obcy.

I to uderzenie... Upokarzające, bolesne uderzenie. Podziałało jak katalizator; to głównie przez nie Minerwa postanowiła odejść.

Był to już siódmy rok ich małżeństwa. Siedem długich lat... Tego wieczoru miała pójść – co nie było ostatnio zbyt częste – do przyjaciółki na kawę. Niestety, gdy przeszła już niemal połowę drogi – lubiła samotne spacery – zobaczyła sowę Hannah; „z żalem” odwoływała spotkanie „ze względu na chorobę matki”. Cóż, trudno, trzeba wracać, pomyślała Minerwa i zawróciła w stronę domu.

To, co tam ujrzała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Charles miał kochankę.

Tego wieczoru po raz pierwszy i jedyny podniosła na niego głos. Krzyczała, że jest draniem, że nie po to za niego wychodziła, by miał teraz panienki na boku, dopytywała się, kim jest ta dzi*ka. Wszelkie hamulce puściły, wykrzyczała cały swój ból, nagromadzony przez te siedem lat.

Charles początkowo przysłuchiwał się spokojnie jej tyradzie – ostatecznie, posiadał coś takiego jak sumienie, wiedział, że Minerwa ma prawo się wściec. Dopiero gdy w przypływie rozpaczy i bezsilności, widząc, że nic na niego nie działa, krzyknęła, że wszystkiemu winien jest ten kut*s, który mieni się ojcem Charlesa – nie wytrzymał. Spoliczkował ją tak mocno, że aż się przewróciła, i splunął.

– Nie waż się nigdy mówić czegoś o moim ojcu, głupia szmato. – Z tymi słowami wyszedł.

To ostatecznie położyło kres ich małżeństwu.

~*~*~

Teraz Minerwa szła swoim miękkim, kocim krokiem przez oświetlone uliczki. Bała się, że teraz powróci dawna nieśmiałość, której wyzbyła się ostatecznie przez tych parę lat mimo dość podłego traktowania ze strony Charlesa, ale nic takiego się nie stało. Tylko, że czuła, jakby coś w niej... umarło. Jej mąż nie dawał jej żyć przez te siedem lat, a teraz, gdy wreszcie się od niego uwolniła, po prostu nie mogła. Jakby życie uleciało z niej z tym wymierzonym jej policzkiem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasia
Elf



Dołączył: 17 Paź 2006
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:25, 09 Gru 2006    Temat postu:

Pomysł:
A 1,1 pkt
B 0,9 pkt

O wiele rzadziej spotykam opowiadania o McGonagall w paringu innym niż z Severusem. FF z Nevillem również spotykam rzadko, ale mimo wszystko częściej.

Styl:
A 1,2 pkt
B 1,8 pkt
Styl w drugim tekście bardziej mi się podobał.

Błędy:
A 0,6 pkt
B 0,4 pkt

W drugim tekście zauważyłam dwa błędy.
B napisał:
Mój popisowy występ pod tytułem, którego tytuł brzmi Pozwalam Ci żyć”.
powtórzenie
B napisał:
Turpin należała do Rewenclawu
Ravenclawu

Realizacja:
A 0,3 pkt
B 0,7 pkt

W obu tekstach temat zrealizowany, jednak, moim zdaniem, w drugim tekście zarówno kałamarz jak i tytuł były wplecione ładniej, bardziej naturalnie.

Ogólne wrażenie:
A 1,2 pkt
B 1,8 pkt

Drugi tekst mimo wszystko bardziej mi się spodobał. Szczególnie początek. Kilka razy uśmiechnęłam się z powodu zachowania Neville'a. Taki neville'owaty ;)

Razem:
A 4,4 pkt
B 5,6 pkt

Gratuluję obu autorkom świetnych tekstów.

Kasia

EDIT: No tak, rzeczywiście przydałoby się przeczytać regulamin. Niby czytałam, ale dawno i widocznie niezbyt uważnie.
Punktację poprawiłam. Widocznie za bardzo przyzwyczaiłam się do punktacji na Mirriel.
Obiecuje, że następnym razem spróbuję nie popełnić znowu tych samych błędów. W końcu człowiek się uczy na błędach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kasia dnia Nie 14:57, 10 Gru 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejtova
Sky



Dołączył: 03 Lis 2005
Posty: 4724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z niebiańskiej plaży

PostWysłany: Nie 11:05, 10 Gru 2006    Temat postu:

tekst drugi




Pozwól żyć.

kontrastowy katalog pragnień
zbyt mocno złączone biodra
kołysze w tańcu muzyka
aż szeptem chwila się stanie


„Nie zawsze tak było, prawda?

Fakt, nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jest nikim. Nie, żebyś powiedziała mi to prosto w oczy. Wystarczy, że się tak poczułem. Doskonale wiesz - to boli jeszcze bardziej. Wolałbym swoje cierpienie zamienić na karę fizyczną, bo wtedy wszystko miałoby swój koniec. A tak, snuję się w ołowianym morzu obojętności, nie mając celu, nie tęskniąc do niczego, nie znajdując sensu życia... Przykre, nie sądzisz?
Nie obwiniam Cię. W końcu serce nie sługa... Cholera! Cóż za idiotyczne powiedzenie! Jak łatwo usprawiedliwić krzywdę wyrządzoną drugiemu człowiekowi... Szepnij: serce nie sługa i po kłopocie. Szybko, prosto i przyjemnie. Ale nie zawsze tak było...

Pamiętasz, kiedy wreszcie się poznaliśmy?

Obserwowałem Cię już od dawna, nie zdawałaś sobie z tego sprawy, bo i jak mogłaś się domyślić, że jakiś słabeusz widzi w Tobie ideał?... Takich było wielu. Miałem ten sam problem, co Harry w czwartej klasie. Ty także nigdy nie pojawiałaś się sama na korytarzu, wiecznie widziałem Cię w towarzystwie koleżanek lub, co gorsza, kolegów.

Nigdy nie zapomnę tego wiosennego dnia. Jeszcze jako szóstoklasista, siedziałem w cieniu ogromnego drzewa, pisząc kolejny list do babci o moich postępach w nauce, czując się jak jakiś pierwszak. Ta kobieta nigdy nie dała mi spokoju! Rozglądając się wokoło, zastanawiałem się, jak delikatnie w słowa ubrać Nędzny z Zaklęć i wtedy zobaczyłem Ciebie. Wybiegłaś ze szkoły z najpiękniejszym uśmiechem na ustach, jaki kiedykolwiek widziałem. Z zapartym tchem obserwowałem jedynie płynne ruchy ciała, ciemne włosy, okalające trójkątną twarz, idealnie komponujące się z niebieskimi elementami na szacie. I, co najważniejsze - byłaś sama! Szłaś w stronę jeziora, nucąc coś radośnie, uśmiechając się cały czas do swych myśli. Nie wiem, jakim sposobem wykrzesałem w sobie tę odrobinę odwagi, by chowając szybko list do wewnętrznej kieszeni, wstać i skierować się w Twoją stronę. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to było trudne!

Eee... cześć.
No tak, moja elokwencja od zawsze powalała. Kolegów to śmieszyło, w końcu każda grupa ma swojego błazna. W naszej paczce byłem nim ja. Ale babci się to nie podobało, chciała, bym w końcu stał się taki, jak ojciec. Nawet nie wiesz, jak ciężko mi było żyć ze świadomością, że nieustannie jestem porównywany do kogoś, kogo tak naprawdę znam tylko ze zdjęć. I opowiadań babci, oczywiście, bo jakby inaczej...
Cześć.
Twój uśmiech jakby przygasł, oczy stały się czujniejsze, jedna ręka natychmiast znalazła się w kieszeni.
Um... Ładną mamy dziś pogodę, nieprawdaż?
Idioto! Moja świadomość wołała o pomstę do nieba, a sam byłem bliski strzelenia sobie Avadą w łeb po tym płytkim jak kałuża tekście.
Mhm...
Dlaczego nie zaśmiałaś mi się prosto w twarz? Każda inna dziewczyna tak by zrobiła, to znaczy, wydaje mi się, że zachowałaby się tak. Nie miałem doświadczenia w sprawach damsko-męskich, co było widać na każdym kroku. Ty też to zauważyłaś, ale do tego nie trzeba było być geniuszem. Od razu się rozluźniłaś.
Bardzo ładną.
Uśmiechnęłaś się, tak normalnie? Bez szyderstwa w oczach? Bez współczucia? Uśmiechnęłaś się... do mnie.
Może się, eee, przejdziemy?
Czy ja naprawdę się o to zapytałem? Dobrze, że nie zacząłem skakać z radości, a wiedz, że byłem tego bliski. Teraz należało się przedstawić, ale ja odurzony własnym szczęściem, rzecz jasna, zapomniałem o tym. Po krótkotrwałym sukcesie nastąpiła wielka kompromitacja.
Jestem Lisa.
Wiem.
Ups... Sądziłem, że nie może być gorzej. Jak widać, moja błaznowatość nie znała takiego pojęcia jak granice. Co mogłaś sobie o mnie pomyśleć w tym momencie? Że jestem jakimś wariatem z obsesją na Twoim punkcie? Ja na Twoim miejscu bym tak uważał.
Taaaak, a skąd?
Zmrużyłaś lekko oczy w rozbawieniu. Nie wyczułaś zagrożenia z mojej strony. Nie dziwi mnie to.
Zresztą, nieważne. Ty jesteś Longobottom, o ile się nie mylę...
E, no... W zasadzie, to tak... Jestem nim.
Czy na takie pytanie można było odpowiedzieć w bardziej żenujący sposób? Ale Ciebie to nie zraziło. Nawet nie pamiętam, jak to się stało, że nasza rozmowa nabrała sensu i potrafiliśmy ze sobą normalnie rozmawiać. Jak ja umiałem coś wydusić? Przy Tobie wszystko wydawało się takie proste, każdy problem stawał się błahym, gdy patrzyłem w Twoje oczy i słuchałem tego perlistego śmiechu.
Takie spacery w końcu stały się codziennością. Akceptowałaś mnie takiego, jakim byłem i nawet docinki ze strony chłopaków nie potrafiły zepsuć mi humoru. Zakochany w duszy Twej i ciele odrywałem się od rzeczywistości. Nigdy nie myślałem, ba!, nie marzyłem, że potrafię słowami wyrazić to, co czuję. Bez wstydu i zażenowania, bez poczucia beznadziejności własnej osoby, które towarzyszyło mi całe życie. Jeszcze z początku zauważyłem, że traktowałaś mnie jako przyjaciela, ale potem... Był taki letni wieczór, gdy przekonałem się, że to nie jest już przyjaźń, ale coś więcej.

rozedrgane powietrze mówiło więcej niż nasze usta
spragnione wiary jak wina z Doliny Rodanu


Tyle, że nie zawsze tak było...
Powiedz mi, jak do tego doszło, że coś, co pielęgnowaliśmy przez ponad rok, rozpadło się bezpowrotnie po kliku tylko słowach?

– Przykro mi... Nie wiedziałam, jak Ci to powiedzieć.
– Więc wolałaś pokazać! Jakież to wspaniałomyślne z Twojej strony, o, boska!
– Nie krzycz, proszę. To nie miało tak wyglądać. Chciałam... Chcieliśmy... Chcieliśmy z Brianem Ci wszystko wytłumaczyć.
– Cóż za idiotyzm...
– Pozwól mi żyć, Neville, tak jak tego pragnę.
– Czyli przy mnie nie mogłaś?! Powiedz, czego mi brakuje?
– Dobrze wiesz, że już od dawna męczymy się ze sobą nawzajem. To nie ma sensu.


Nie zawsze tak było.

Kiedyś stwierdziłaś, że tylko życie ze mną ma jakikolwiek sens. No tak, ale wtedy byłaś młoda, głupia i naiwna, głosiłaś hasła wielkiej, młodzieńczej miłości, które straciły wartość jeszcze wcześniej, niż uczucie, które nas łączyło. A ja byłem głupi, ponieważ nie zauważyłem, jak obojętniejesz i oddalasz się ode mnie. Zbytnia ufność w siłę miłości zgubiła mnie, doprowadzając mą duszę do całkowitego kalectwa.
Teraz, pijąc kawę czarną jak mój los, zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd.

Pozwól mi żyć, Neville.

Wyborne, doprawdy! Brzmi to tak, jakbym zabierał Ci część Twego istnienia. A do tej pory, sądziłem, iż jesteśmy jednością, uzupełniającą się. To interesujące, jak dwoje dorosłych ludzi, po tylu miesiącach bycia ze sobą, nie potrafi zrozumieć się wzajemnie. Gdzie tkwi ten cholerny problem?
Skończyły się bezpowrotnie spacery i noce spędzone wspólnie nad rozmyślaniem, co dalej. Zawsze mówiłaś, że będzie to, co los przysienie. I co tego wynikło? Że Tobie los przyniósł Briana, a mi gorycz porażki. O tak, na taki los czekałem, takiej przyszłości się spodziewałam... Na Merlina, Liso, jak możesz mówić, że to nie ma sensu? Jesteś dla mnie najcenniejsza na świecie! Och, teraz nie tylko dla mnie.
Nie zawsze tak było. Niegdyś byliśmy my, teraz – Ty i ja. I on.
Ty i ja. Byłaś, jesteś i będziesz pierwszą i najważniejszą treścią mojego życia. Ale Ty nie chcesz o tym wiedzieć, wolisz żyć, wymazując mnie stopniowo ze swojej pamięci. Bo tak jest łatwiej, prościej. Ale ja tak nie potrafię, nie jestem w stanie przestać myśleć o tym, co było między nami, a co skończyło się na zawsze. Boję się tego słowa. To nie daje mi nawet cienia nadziei, że coś się zmieni. Na zawsze... Odchodzisz. Ja zostaję.

Kocham Cię. Na zawsze.

Obawiam się przyszłości, wiesz? Martwię się, że może jej w ogóle nie być. Jak to brzmi! Znów się czegoś boję, ale czy to takie dziwne? Nie będę Ci pisał, jak się czuję, bo teraz nie potrafię przelać tego na papier, co więcej – sam nie jestem w stanie tego dokładnie określić. Coraz częściej zastanawiam się, czy moje życie ma jakikolwiek sens. Byłoby ono o wiele łatwiejsze, gdybym nie musiał oglądać Cię kilka razy w tygodniu, kiedy spacerujesz korytarzem w Ministerstwie Magii, dokładnie tak, jak tamtej wiosny, tyle, że bez pamiętnego uśmiechu na ustach i roześmianych oczu. Ale i tak jesteś cudowna. Przypatruję się delikatnie, odwracasz wzrok. Ty też się boisz, ale przeszłości. Nie chcesz do niej wracać, w momencie, gdy to właśnie przeszłość utrzymuje mnie tylko przy życiu. A podobno kiedyś się dopełnialiśmy. Śmieszne? Nie, to jest żałosne.
Dziś też Cię widziałem. Z Nim. Wyglądacie na dobraną parę. Nie mówię tego przez grzeczność, nie. W zasadzie piszę ten list, bo pragnę się pożegnać. Trochę namieszałem, fakt, lecz Ty najlepiej zdajesz sobie sprawę, że dłuższe formy pisemne nie były moją specjalnością. To niesamowite – teraz maczam pióro w kałamarzu, który mi podarowałaś na Boże Narodzenie. Czy kiedykolwiek uwolnię się od Twojej osoby?
A teraz próba generalna. Musi się udać, bo to pierwszy i ostatni raz, gdy piszę do Ciebie, Liso. Mój popisowy występ pod tytułem, którego tytuł brzmi Pozwalam Ci żyć”.

***

Rozległo się pukanie do biura numer czterdzieści osiem. Po chwili uchyliły się drzwi, w których pojawiła się głowa starszej pani, o siwych włosach, ciemnych oczach i łagodnym wyrazie twarzy.
– Panie Longbottom, mam następną próbkę do laboratorium. Zechciałby pan... Na Merlina! Panie Longbottom, panie Longbottom! Ratunku, niech ktoś tu natychmiast przyjdzie, ratunku! On... On chyba nie żyje!

***

Raport z dnia 16 kwietnia, 2001 r.

Neville Longbottom, lat 21, pracownik Wydziału do Likwidacji Niebezpiecznych Roślin i Zwierząt* w dniu 15 kwietnia 2001 roku został znaleziony martwy w biurze numer 48 Wydziału do Likwidacji Niebezpiecznych Roślin i Zwierząt. Osobą, która znalazła zwłoki była 68-letnia Gerda Crace, osobista sekretarka denata. Przyczyną zgonu było zażycie nie rozcieńczonego jadu akromantuli, który doprowadził do wstrzymania pracy serca, a w wyniku do niedotlenienia organizmu, co było bezpośrednią przyczyną śmierci. Przyczyny samobójstwa są wiadome – znaleziony list, zaadresowany do niejakiej Lisy Turpin, dostarczył wielu informacji na temat stanu psychicznego denata. Ze źródeł, udostępnionych przez Szkołę Magii i Czarodziejstwa Hogwart wynika, iż Turpin należała do Rewenclawu, była rówieśniczką Longbottoma. Obecnie jest pracownicą Wydziału Niewłaściwego Użycia Czarów. Twierdzi, iż nie zdawała sobie sprawy ze stanu emocjonalnego Longbottoma. Mówi, że związek z denatem opierał się jedynie na przyjaźni, a wspomniana w liście „pamiętna noc”, to wspomnienie, kiedy pocałowała go w policzek. Jej zdaniem, denat miał manię i urojenia. Wydawało mu się, że są parą, a ona w strachu przed wybuchem gniewu i złości, na wypadek, gdyby mu powiedziała prawdę, wolała udawać jego partnerkę. Od chwili, kiedy zobaczył Turpin z Brianem Balleyem stał się apatyczny i otępiały wobec świata ludzi, a jego obsesją stały się jady magicznych zwierząt. Nie jest do końca jasne, jak udało mu się dostać pracę w Ministerstwie Magii, lecz oczywisty wydaje się fakt, iż chciał być blisko Turpin, której wydział znajdował się na tym samym piętrze, co jego. Turpin dodaje, iż czuła się niepewnie, nawet mijając go na korytarzu, określa jego wzrok, jako „szaleńczy”. Wspomniana wyżej sekretarka Gerda Crace, wypowiada się o Longbootomie, jako o dobrym i rzetelnym pracowniku, „którego jednak męczyło samotne życie i brak bliskości”.
W kieszeni denata znaleziono zdjęcie Turpin z lat szkolnych, na odwrocie którego napisane było:

Nazywasz się cieniem
a nigdy nie stałaś w parze ze słońcem
mówisz, że szepczesz
a zawsze Twoim głosem było milczenie
usnute karmą moich marzeń
dławiłaś się widokiem snów
bo były jak ciernisty lód
którym byłem
ja…


Koniec

___________
* Wymyślony Wydział, rzecz jasna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lusiek
Nimfomanka



Dołączył: 20 Wrz 2006
Posty: 475
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:02, 10 Gru 2006    Temat postu:

Nom. Przeczytałam. Tylko błagam, nie kazcie mi znowu rozwijac, bo mam dzisiaj mało czasu;)

pomysł - 2 pkt
I- 1,5 pkt
II- 0,5 pkt
Minerva- ofiara przemocy domowej była dużo lepsza niż Neville i jego urojenia.

styl - 3 pkt
I- 2
II-1
Tekst peirwszy był napisany o wiele ładniej. I przede wsyztskim- ciekawiej! Tekst II momentami był nudny, niemal naciągany.

realizacja tematu - 1 pkt
I- 0,5
II-0,5
zrealizowano.
Błęcy - 1 pkt
I- 0,7
II-0,3
dwa- wymienione przez Kasie.
ogólne wrażenie - 3 pkt.
I- 2
I-1
Tekst drugi mi sie jakos nie podobał. Nie, zdecydowanie to nie jest to. Za to tekst peirwszy miał taki swój klimat. Był napisany tak...realistycznie. Niemal widziałam cieprneinia Minnie.

razem:
I-6,7
II- 3,3

obu autorkowm gratuluje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pikanderka
Pika Dobra & Miła



Dołączył: 26 Cze 2006
Posty: 397
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:21, 18 Gru 2006    Temat postu:

Pomysł (2 pkt)
I 1
II 1

Jeśli mam byc szczera to musze powiedzieć że żaden z pomysłów mnie nie zachwycił. Minerwa i jej despotyczny mąż nie różni się niemal wcale od Neville'a i wymarzonej 'cód-miód-dziewczyny'. Oba wydają mi się takie... pisane na siłę.

Styl (3 pkt)
I 2
II 1

Za te wstawki na początku i końcu w II raz za dialogi w małych bo małych ale jednak ilościach.

Realizacja tematu (1 pkt)
I 0,5
II 0,5

Zrealizowany.

Błędy (1 pkt)
I 0,75
II 0,25


Ogólne wrażenie (3 pkt)
I 1,75
I 1,25

Minerwa i jej mąż wygrywa. Neville'a i jego niedoszła dziewczyna niestety nie. To jest po prostu za... banalne? Pomysł jak pomysł, ale wykonanie. Tfu. Chodzi po prostu że temat "zraniłaś mnie więc się zabiję" nie podchodzi mi. No, chyba że Neville rzeczywiście byłby szalonym fanatykiem, ale jeśli takie było zamierzenie to ja tego nie odczułam.

Razem
I 6
II 4

Atka, Kej - gratuluję! :**

Pika


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
nundu
Gejsza



Dołączył: 14 Lis 2005
Posty: 2679
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: granica między szaleństwem a...

PostWysłany: Wto 15:43, 09 Sty 2007    Temat postu:

Podsumowanie

Tekst I - 17,1
Tekst I - 12,9


Oficjalnie ogłaszam, iż zwyciężczynią została
AtA. <fanfary>

Gratulacje i laury na głowę zwyciężczyni.

Nuna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Ten temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Arena krwią spływająca... Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin