Ślizgonki szkolne wspomnienia

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Medea
Elf



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Pon 16:57, 29 Sie 2005    Temat postu: Ślizgonki szkolne wspomnienia

Jest to mój właściwy debiut fanfictowy, choć na tym forum zadebiutowałam innym opowiadaniem. Kiedy toto pisałam, byłam młoda, głupia, a przede wszystkim niedoświadczona. Czasami jednak widzę w tej historii pewien potencjał, którego nie zdążyłam jeszcze ubrać w słowa, bo zajęłam się, jak zwykle zresztą, czymś innym (miniaturkami).
Czekam na konstruktywne opinie. Z góry dziękuję za wszelkie słowa krytyki czy uznania!
UWAGA! Zdecydowałam się na zmianę kilku szczegółów, w tym imienia głównej bohaterki.



Gdy w bogatej rodzinie czystokrwistych czarodziejów gorąco popierających niegdyś Czarnego Pana przychodzi na świat dziecko, radość jest ogromna. Przekazanie przyszłemu pokoleniu swoich genów każdy czarodziej i czarownica uznają za punkt honoru, a w rodzinie takiej jak ta, o której mowa, honor stoi na piedestale wartości. Radość z narodzin jest tym większa, że dziecko już od pierwszych dni swojego życia przejawia wyjątkową pojętność w kwestiach magii.
Tym dzieckiem jestem ja. Niemniej jednak żaden ze mnie unikat. Raczej jedna z wielu utalentowanych. Nie przeczę, mam do magii smykałkę, ale to wcale nie znaczy, że w jakikolwiek sposób wyróżniam się spośród innych, którzy również mają ten „dar”. Nie jestem predestynowana do jakichś większych czynów, o ile mi przynajmniej wiadomo, co zresztą jest spędzającą sen z powiek zmorą moich rodziców, którzy najchętniej widzieliby mnie w roli wiernego i oddanego śmierciożercy. Jednakże, na moje szczęście, nie zanosi się na to, bym miała okazję wykazać się czymś w rodzaju odwagi, której zresztą mi poskąpiono. Czarny Pan został pokonany przez niejakiego Harry’ego Pottera, więc nie spełnię ambicji rodzicieli, skupiając się raczej na swoich własnych. Znaczy więc, że moje życie potoczy się słodko i przyjemnie. Taką mam przynajmniej nadzieję…
Prędzej czy później zapytacie, kim jestem. A ponieważ nie mam talentu do pseudofilozoficznych wywodów natury czysto egzystencjalnej, prędzej czy później odpowiem wprost – czarownicą o wdzięcznym imieniu Moira i szlachetnym nazwisku Devereux. Nim ktokolwiek kiedykolwiek zdąży spytać, skąd to imię, spieszę z wyjaśnieniem. Otóż moja matka zaczytywała się w mitologii greckiej. Któregoś dnia wymyśliła sobie, że jeśli patronkami jej córki będą mojry – boginie przeznaczenia i losu ludzkiego, które odpowiadały za życie i śmierć – będzie ona silną kobietą, która poradzi sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu. Powiedziałabym „biedny głupiec”, gdybym tylko była w stanie zamienić to na rodzaj żeński, zostanę więc przy brzmiącej bardziej swojsko „naiwniaczce”.

***

Kolejny zwykły dzień. Dzień jak co dzień, możnaby rzec, choć pozornie powinien należeć do kanonu najważniejszych w życiu każdego czarodzieja, w tym mnie samej. Jednak takim nie był, a przynajmniej nie w moim odczuciu. Wychodzę z założenia, że jeśli tak ma wyglądać naprawdę ważny dzień, nie ma sensu czekać na kolejne. W końcu to tylko rozpoczęcie nauki w Hogwarcie - cóż w tym takiego niesamowitego?
Wbrew zdrowemu rozsądkowi, rodzice okazali znacznie większe podniecenie faktem mojego wyjazdu niż ja sama. Pamiętam to dokładnie, choć minęło już tyle lat… Od rana jedynie mijałam rozbieganą mamę, wydającą polecenia służbie i zaaferowanego ojca, który za każdym razem, gdy mnie widział, pytał, jak się czuję.
– A jak mam się czuć?! – wybuchłam w końcu. – Tato, czemu ty robisz z tego takie wielkie wydarzenie?!
– Ależ córeczko! Bo to jest wielkie wydarzenie!
Nie skomentowałam. Kłótnia przed wielomiesięcznym rozstaniem nie była najlepszym pomysłem, choć kuszącym.
– Kochanie, jesteś już spakowana? – usłyszałam głos mamy.
– Tak.
– To zejdź na dół, zaraz musimy wyjechać.
Posłusznie zeszłam po schodach. Stanęłam przed lustrem, w którym odbijał się mój nieciekawy wizerunek. Zawsze byłam bardzo krytyczna w stosunku do mojego wyglądu, a im byłam starsza, tym więcej miałam sobie do zarzucenia. Moja cera była zdecydowanie za blada, z kolei włosy sprawiały ogromne trudności z ułożeniem, ponieważ się kręciły. W dodatku twarz miałam jakąś taką końską. Niczego złego nie mogłam i wciąż nie mogę powiedzieć tylko o moich oczach, bo zawsze podobał mi się ich stalowoniebieski kolor.
– Znowu wpatrujesz się w lustro? – zapytał tata, który właśnie ściągał z piętra mój kufer, wspomagając się różdżką.
– Nie, tatusiu, nie w lustro. Nie widzę sensu we wpatrywaniu się w lustro. Ja wpatruję się w swoje odbicie w lustrze.
– Wszystko jedno – mruknął. Od dawna nie zwracał uwagi na moją, wówczas jeszcze dość koślawą, ironię.
Chwilę potem na schodach pojawiła się mama, zakładając eleganckie rękawiczki, które idealnie komponowały się z garsonką w odcieniu przydymionego różu.
– No to jak, jedziemy?
– Chodźmy już, chodźmy – bąknęłam i wyszłam przed dom.
Przed ogrodzeniem czekał już na nas biały Rolls Royce. Bardzo go lubiłam, zwłaszcza, od kiedy został zaczarowany tak, że w środku było znacznie więcej miejsca, niż wydawałoby się na zewnątrz.
Kierowca otworzył nam drzwi i wsiedliśmy do środka. Ponieważ do centrum Londynu było niedaleko, szybko znaleźliśmy się na Kings Cross.
– A teraz na peron 9 i 3/4 – powiedział tata, gdy już wysiedliśmy i wypakowaliśmy moje kufry.
Nie miałam w zwyczaju korzystać z komunikacji publicznej, dlatego nie wydał mi się dziwnym numer stacji. Dopiero, gdy stanęłam między dziewiątym a dziesiątym, spojrzałam pytająco na rodziców.
– A teraz słuchaj uważnie. Musisz przejść przez tę barierkę. – Tata wskazał ją palcem.
– Jak?
– Po prostu idź na nią.
– Tak po prostu? I to nie jest żaden żart, nie walnę głową w ścianę i nie zabiję się? Przypominam, że jestem twoim jedynym potomkiem…
– Za kogo ty mnie masz?! – oburzył się.
– Za… ciebie? – spytałam ironicznie, po czym westchnęłam. – Tym razem ci zaufam.
Niepewnie podeszłam do barierki. Najpierw chciałam przejść przez nią szybko, ale obawa przed wygłupieniem się nakazała mi dotknięcie ściany, zanim najprawdopodobniej boleśnie się z nią zetknę. Niepewnie wyciągnęłam rękę i położyłam ją na murze. Tak, jak myślałam – zupełnie zwykła ściana. I nagle poczułam, że ta zupełnie zwykła ściana znikła, a ja znalazłam się na jakimś innym peronie. Stał na nim imponujących rozmiarów czerwony parowóz. Wokół niego zebrało się wiele osób, które wyczyniały różne rzeczy. Jedni ściskali się i obcałowywali z rodziną i znajomymi, inni rozmawiali, często intensywnie gestykulując, a jeszcze inni wyglądali jak spetryfikowani, co pomogło mi ustalić, jakich będę miała ludzi na roczniku.
Za mną pojawili się rodzice.
– I co, kochanie? Podoba ci się? – odezwała się mama.
– Właściwie jeszcze nie zobaczyłam niczego, co mogłoby mi się podobać – stwierdziłam, choć tak naprawdę byłam pod wrażeniem.
Z komina lokomotywy buchnęła para i usłyszałam potworny gwizd.
– No, córeczko. To znaczy, że musisz wsiadać.
– Domyśliłam się, tato. Więc… pa – powiedziałam, ściskając rodzicielkę.
Ojciec pomógł mi wnieść kufer do pociągu.
– Nie zapomnij napisać, gdy tylko będziesz mogła! Chcę się w końcu dowiedzieć, że moja córeczka trafiła do Slytherinu! – zawołał, obejmując szlochającą w chusteczkę mamę.
Hipokryta – pomyślałam. Ojciec nie znosił mugoli i byłby bardzo niepocieszony, gdybym znalazła się wśród szlam lub ich, jak to określał, fanów, choć to właśnie praca z mugolami uczyniła go i nadal czyni bogatym.
– Nie zapomnę! Do zobaczenia! – pożegnałam się dość oschle i ruszyłam w głąb pociągu, szukając jakiegoś wolnego przedziału.
Wkrótce znalazłam takowy, więc weszłam do niego, ułożyłam swoje bagaże i usiadłam w momencie, w którym pociąg ruszył. Wychyliłam się jeszcze przez okno, żeby spojrzeć na rodziców i po chwili poczułam, że żegnam się nie tylko z nimi, ale też z moim zwykłym, na wpół mugolskim życiem, wstępując do zupełnie innego świata…

***

Krajobraz za oknem zmieniał się jak w kalejdoskopie, podczas gdy moje myśli szukały sobie jakiegoś wygodnego miejsca, by się zagnieździć. Nie zdążyły jednak, gdyż skupiły się na otwieranych drzwiach do przedziału.
– Wolne? – zapytała niska, korpulentna dziewczyna o płowych włosach zaplecionych w dwa warkocze, ale nie poczekała na odpowiedź, tylko rozsiadła się wygodnie, tarasując bagażem przejście.
Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą jakiejś ciekawej książki. Nie miałam ochoty na zagłębianie się w rozmowę z kimś tak mało rozgarniętym, a bezmyślne wpatrywanie się w okno nie było wystarczająco zajmujące, by tego uniknąć. Postanowiłam więc przejąć inicjatywę.
– Byłabyś łaskawa zrobić coś z tym bagażem? Zatarasowałaś przejście.
Dziewczyna spojrzała na mnie swoimi dużymi, brązowymi oczami, jakby zupełnie nie zrozumiała, co do niej powiedziałam.
– Weź to z przejścia! – warknęłam, wskazując na jej kufer.
Blondynka podskoczyła szybko na równe nogi i chwyciła swój bagaż. Jednak nie umieściła go na półce, tak, jak się tego spodziewałam, ale z zadziwiającą jak na jej tuszę prędkością wybiegła z przedziału.
– Jeden zero dla mnie – mruknęłam z zadowoleniem, znów przenosząc wzrok na widok za oknem.
Nie dane mi było jednak zbyt długo cieszyć się samotnością, gdyż kilka minut później w przedziale pojawiły się trzy dziewczyny: blondynka, brunetka i ruda.
Cóż za różnorodność – zauważyłam.
– Cześć, możemy się dosiąść?
Mimo złych doświadczeń z niezbyt błyskotliwymi blondynkami, pokiwałam głową.
– Też pierwszoroczna? – spytała ruda. – Nazywam się Olivia Wenham – przedstawiła się, gdy pokiwałam głową.
– A ja jestem Sharon Hammond – odezwała się brunetka.
– Aimee Morgan – rzuciła blondynka, starając się załadować swój kufer na półkę nad siedzeniami.
– Moira Devereux – powiedziałam.
– Fajnie – skwitowała Aimee, chwilowo rezygnując z prób umiejscowienia bagażu na półce.
– Przydałby się jakiś chłopak do pomocy. – Sharon rozsiadła się naprzeciwko mnie.
– To da się załatwić – stwierdziła z uśmiechem Olivia i wyszła z przedziału.
Przyjrzałam się siedzącej przede mną Sharon. Miała prawie czarne, długie do pasa włosy i wyjątkowo ciemną jak na Brytyjkę karnację. Była ładna, choć miała nieco zbyt pełne usta i zdecydowanie za długie w stosunku do korpusu nogi.
– Jesteś czystej krwi? – zapytała mnie nagle.
Potrzebowałam paru chwil, by pytanie do mnie dotarło.
– Tak, jasne – odparłam w końcu.
– My też – powiedziała Aimee, siadając obok mnie.
Blondynka bardzo różniła się od Sharon. Miała jasne, falujące włosy sięgające nieco za ramiona i delikatną, różową cerę. Była drobnej budowy, więc szerokie spodnie, które miała na sobie wyglądały tak, jakby mogła się nimi dwukrotnie owinąć albo zrobić z ich nogawek dwie spódnice.
– No i problem z głowy! – usłyszałam głos Olivii, która właśnie weszła do przedziału z dwoma chłopcami. – To jest Axel. – Wskazała na wysokiego, czarnowłosego chłopaka. – A to Olaf. – Niski szatyn o pucołowatej twarzy kiwnął do nas głową. – Chłopcy pomogą nam z bagażami! – oznajmiła radośnie.
Axel i Olaf szybko uwinęli się z kuframi dziewczyn.
– Wielkie dzięki – powiedziała Olivia, wypychając najwyraźniej liczących na więcej dowodów wdzięczności chłopców za drzwi. Widziałam jeszcze, jak szepczą coś do siebie, rzucając na nas rozgniewane spojrzenia, po czym znikli mi z oczu.
Rzuciłam okiem na Olivię. Miała piękne, lekko falujące włosy do łopatek w kolorze miedzi i wyjątkowo kobiecą jak na swój wiek figurę. Jej twarz, choć odsypana piegami, była według mnie zdecydowanie za ładna, przez co poczułam nagłe ukłucie zazdrości.
Olivia usiadła obok Sharon i przeciągnęła się.
– Nie znoszę podróży. Robię się wtedy okropnie senna – mruknęła.
– To śpij, przecież nikt nie ma nic przeciwko – rzuciła Aimee zza gazety, którą niedbale przeglądała.
– Nie, nie wypada. – Spojrzała na mnie. – Najpierw należałoby się lepiej poznać. Jesteś czystej krwi? – zapytała.
Zastanowiło mnie, dlaczego wszystkie trzy uznają to za ważne. Czy gdybym była szlamą, w ogóle by ze mną rozmawiały?
– Już pytałam, jest czystokrwista – odezwała się Sharon.
– To fajnie. Może w takim razie też trafisz do Slytherinu.
– Mój tata dostałby palpitacji serca, gdyby mnie przydzielono gdzie indziej – prychnęłam z niesmakiem.
– A co, tobie to nie pasuje?
Wzruszyłam ramionami.
– Właściwie jest mi to obojętne.
– Mnie zasadniczo też, ale wolałabym jednak być w towarzystwie osób na poziomie, jeśli rozumiesz, co mam na myśli – powiedziała ruda.
Pokiwałam głową. Doskonale ją zrozumiałam. I jeśli mam być szczera, zgadzałam się z nią. Slytherin rzeczywiście był najlepszym, co mogło mnie spotkać.
Zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek jeszcze powiedzieć, dał się słyszeć kobiecy głos, informujący o możliwości zakupienia słodyczy. Dziewczyny wybiegły szybko do starszej pani z wózkiem wypchanym różnego rodzaju smakołykami.
– Moira, ty nic nie kupujesz? – zapytała Sharon z naręczem czekoladowych żab, Fasolek Wszystkich Smaków i dyniowych pasztecików.
– Nie jadam słodyczy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Sharon spojrzała na mnie ze zdziwieniem tak ogromnym, jakbym jej powiedziała, że mam w zwyczaju zjadać banany ze skórką.
– Nie patrz tak na mnie, po prostu ich nie lubię!
– Okej, ja przecież nic nie mówię – rzuciła, siadając w momencie, w którym reszta dziewcząt wróciła do przedziału.
Aimee spojrzała na mnie i już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy stwierdziłam szybko:
– Nie jem słodyczy, nie lubię słodyczy.
Blondynka zrobiła minę zaskakująco podobną do miny Sharon, po czym wzruszyła ramionami i usiadła, rozpakowując czekoladową żabę.
– Ja kiedyś też nie jadłam, ale to było dawno i nieprawda – odezwała się przyjacielsko Olivia, wyciągając kolejną fasolkę i bacznie się jej przyglądając. – Fuj, tranowa…
Wkrótce udało nam się nawiązać rozmowę i okazało się, że dziewczyny były dość sympatyczne. Co prawda niektórym mogłyby się wydać nieco wyniosłe, ale nie przeszkadzało mi to, póki nie traktowały mnie z góry. Wspólnie obgadałyśmy ową płowowłosą, pulchną dziewczynę, która przez całe dwie minuty była moją współpasażerką. One również miały wątpliwą przyjemność poznania tej „ciekawej” osóbki.
W ten sposób, na rozmowie, a także kilkugodzinnej drzemce, spędziłyśmy sporo czasu.
– To co, może się już przebierzemy? – zaproponowała Olivia, podnosząc się z miejsca i sięgając do swojego kufra.
Ja również wstałam i wygrzebałam spośród moich bagaży szkolną szatę. Po paru minutach w przedziale siedziały cztery odziane na czarno osoby, wymieniające się poglądami na temat muzyki.
– Fatalne Jędze są beznadziejne – stwierdziłam stanowczo. – Zdecydowanie bardziej lubię mugolskie zespoły.
– Jakie na przykład? – zapytała Sharon.
– Guns’n’Roses.
– Daj spokój, to badziewie?! – wykrzyknęła Aimee.
– Chyba nigdy ich nie słyszałaś! Są świetni! – ujęła się za mną Olivia. – Muzyka to jedna z niewielu rzeczy, jakimi mugole mogą się poszczycić!
– Ale chyba nie ta muzyka – prychnęła Aimee. – Przecież ten facet wydziera się, jakby go żywcem ze skóry obdzierali!
– No tak, a Fatalne Jędze to może wzorcowy przykład wokalu idealnego. Oni zupełnie nie mają talentu, po prostu mieli dobrą kampanię reklamową – powiedziałam.
– Nie kłóćmy się o to, nie ma sensu – orzekła rozsądnie Sharon.
Chwilę potem poczułyśmy, że pociąg zaczyna zwalniać, a na korytarzu zrobiło się tłoczno.
– Chodźmy – powiedziała Olivia, ściągając na dół swój kufer. – Zobaczmy, co ciekawego ma nam do zaoferowania ten słynny Hogwart.
Wyszłyśmy z przedziału i przeciskając się przez tłum uczniów, wydostałyśmy się z pociągu. Po chwili zdezorientowania skierowałyśmy kroki w stronę nienaturalnie wysokiego mężczyzny, wykrzykującego głębokim, dudniącym głosem: „Pirszoroczni, pirszoroczni do mnie!”.
Olbrzym okazał się być niejakim Hagridem, a jego zadaniem było doprowadzenie nas do Hogwartu. Przypomniałam sobie chwilę, w której rodzice opowiadali mi, że pierwszoroczni tradycyjnie przypływają do szkoły łódkami. Podobał mi się ten pomysł, ale Aimee najwyraźniej nie była nim zachwycona.
– Mam chorobę morską – wytłumaczyła, gdy wsiadałyśmy do łódek. – Nawet krótkie kołysanie wywołuje u mnie mdłości.
Perspektywa przekonania się, co Aimee dziś jadła, nie należała do optymistycznych, zdecydowałam więc nie siadać na ewentualnej „linii ognia”.
Przeprawa przez jezioro okazała się dość uboga w przygody czy doświadczenia, zwłaszcza, że Aimee zdecydowała jednak nie dzielić się z nami swoimi gastrycznymi rewolucjami, za co zresztą byłam jej bardzo wdzięczna.
Gdy już wyciągnęłyśmy nieco pozieleniałą Aimee z łódki, kierowane instynktem stadnym ruszyłyśmy w stronę Hogwartu. Tak, jak opowiadał tata, był to piękny i ogromny zamek. Choć na tle ciemnego nieba widać było tylko niewyraźne zarysy i jaśniejące kropeczki okien, zrobił na mnie spore wrażenie.
Na schodach czekała na nas szczupła kobieta, która już zdążyła pożegnać się z młodością.
– Nazywam się Minerwa McGonagall. Witam w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Za chwilę nastąpi Ceremonia Przydziału. Proszę ustawić się parami i spokojnie przejść za mną do Wielkiej Sali – ogłosiła tonem służbistki. Jakoś nie przypadła mi do gustu.
Szłam w parze z Olivią, rozglądając się z zaciekawieniem po twarzach idących obok mnie ludzi. Widziałam w ich oczach niepewność, byli spięci, najwyraźniej czymś bardzo się przejmowali. Poczułam się nieco wyalienowana, ponieważ ta cała Ceremonia Przydziału nie wzbudzała we mnie takich emocji. Może coś było ze mną nie tak?
Stanęliśmy przed drzwiami Wielkiej Sali, a profesor McGonagall gdzieś poszła. Wtedy dostrzegłam ową płowowłosą dziewczynę, którą spotkałam w pociągu.
– Patrz – szepnęłam do Olivii i wskazałam dziewczynę podbródkiem.
Olivia uśmiechnęła się szeroko i poklepała po plecach stojącą przed nią Sharon.
– Patrz, kto tam stoi. Może się przywitamy? – zapytała z jadowitym uśmiechem.
– Dajcie spokój, nie róbmy sobie problemów już pierwszego dnia – stwierdziła Aimee.
– My tylko zapytamy, dlaczego tak nieładnie nas potraktowała, uciekając! –powiedziała Sharon, robiąc niewinną minę.
– Jak chcecie, ale ja nie przyłożę do tego ręki.
– I dobrze – warknęła Olivia, ciągnąc mnie w stronę płowowłosej.
Wcale nie miałam ochoty się z nią witać czy pytać o cokolwiek, ale chciałam zaskarbić sobie sympatię dziewczyn. Owszem, było to zachowanie niedojrzałe, wręcz szczeniackie, ale wówczas czułam, że potrzebuję przyjaciół, a gdybym się im przeciwstawiła, uznałyby mnie za sztywniaczkę. Od kiedy zależało mi na czyjejś opinii?
Podeszłyśmy do stojącej na uboczu dziewczyny. Gdy nas dostrzegła, skuliła się nieco.
– Spokojnie, nic ci nie zrobimy… na razie – powiedziała Sharon. – Jak się nazywasz?
– Emily Zane – szepnęła, cofając się o krok.
– Dlaczego tak się boisz? Czyżbyśmy były takie straszne? Może wyglądamy ci na potwory, co? – zapytała Olivia.
Dziewczyna pokręciła szybko głową.
Nagle skuliła się i wrzasnęła:
– Nie bijcie mnie! Proszę!
Zanim zdążyłam dać wyraz swojemu zaskoczeniu jej zachowaniem, poczułam za plecami czyjąś niepożądanie bliską obecność.
– Co tu się dzieje?! – wykrzyknęła profesor McGonagall.
– Nic, pani profesor. Chciałyśmy się przywitać – odpowiedziałam natychmiast.
– Co ci zrobili? – zwróciła się do roztrzęsionej Emily.
Dziewczyna milczała.
– Pani profesor, one nic jej nie zrobiły. Rozmawiały tylko, sam widziałem – odezwał się jakiś blondyn o wyjątkowo ciemnych oczach.
McGonagall spojrzała na nas groźnie.
– Ustawcie się w szeregu. Cała szkoła czeka na Ceremonię Przydziału – powiedziała szorstko.
Wróciłyśmy do grupy z poczuciem ulgi. Już wyobrażałam sobie rodziców otrzymujących od dyrektora sowę z naganą już w pierwszym dniu.
Odwróciłam się, żeby po raz kolejny spojrzeć na trzęsącą się Emily, jednak na jej twarzy dostrzegłam jedynie złośliwy uśmiech wymieszany z czymś, co bardzo przypominało triumf, burzący doszczętnie wizerunek, który jak dotąd kreowała.
Nie miałam jednak czasu na dłuższe zastanowienie się nad tą kwestią, gdyż wkroczyliśmy do Wielkiej Sali. Było to wyjątkowe pomieszczenie z czterema długimi stołami ustawionymi do siebie równolegle i prostopadłym do nich stołem, za którym siedzieli nauczyciele. Jednak największą uwagę przykuwał sufit, którego na pierwszy rzut oka tak właściwie nie było. Wydawało się, jakby nad nami rozpościerało się niebo. Był to naprawdę wspaniały widok, zwłaszcza, że wśród gwiazd błyszczały płomienie zawieszonych nad ziemią świec.
– Piękne, nie? – usłyszałam szept Olivii.
McGonagall postawiła przed nami stołek z czymś, co wyglądało na bardzo starą i bardzo zniszczoną tiarę.
Wkrótce dowiedziałam się, że jest to Tiara Przydziału, gdyż ta nie omieszkała nas o tym poinformować, wyśpiewując pieśń, w której pokrótce scharakteryzowała wszystkie domy.
– No tego jeszcze nie było. Gadający kapelusz! – odezwał się jakiś szatyn, który stał za mną.
– Śpiewający – poprawiłam go, uśmiechając się z politowaniem.
– Ten, kogo wyczytam, usiądzie na stołku – powiedziała McGonagall i rozwinęła pergamin. – Armstrong Aiden.
Z tłumu wyłonił się ów blondyn o czarnych oczach, który niedawno wyratował nas z opresji. McGonagall włożyła mu na głowę tiarę. Po chwili ta wykrzyknęła:
– Slytherin!
Chłopak niemalże podbiegł do oklaskującego go stołu.
Przydzielono jeszcze parę osób.
– Devereux Moira.
Niepewnie wysunęłam się z tłumu i usiadłam na stołku. Tiara wylądowała na mojej głowie, a po chwili usłyszałam jej głos.
– Tak, inteligentna. Lojalna i pewna siebie, więc może Gryffindor? Ale widzę tutaj też dużo sprytu, przebiegłości, no i ta ironia… Hm… No, niech będzie… SLYTHERIN!
Szybko wstałam, ściągnęłam tiarę z głowy i podbiegłam do stołu Ślizgnów. Usiadłam obok jedynej jak dotąd znanej mi tu osoby – blondyna, który, jak się dowiedziałam, miał na imię Aiden.
– Cześć – przywitał mnie.
– Cześć – odpowiedziałam i skupiłam się na dalszej części ceremonii.
Wkrótce przyszła kolej Sharon. Tiara nie namyślała się długo, przydzielając ją do Slytherinu. Chwilę potem na stołku usiadła Aimee. Tym razem tiara bardzo długo zastanawiała się nad wyborem domu.
– Ravenclaw!
– CO?! Jak to?! – zawołała zaskoczona Sharon.
Aimee z nieco niewyraźną miną usiadła przy stole Krukonów, ale szybko okazało się, że wcale nie była niezadowolona, ponieważ szybko znalazła sobie nowe koleżanki.
Olivię na szczęście przydzielono do Slytherinu. Bardzo się z tego ucieszyłam, bo zdążyłam już ją polubić.
Na końcu Tiara Przydziału spoczęła na głowie Emily.
– O ile zakład, że Hufflepuff? Tam trafiają same łamagi jej pokroju – mruknęła Sharon.
– Slytherin! – wykrzyknęła tiara, a płowowłosa spokojnie podeszła do naszego stołu.
Sharon i Olivia spojrzały na mnie z ogromnym zdziwieniem, a każda wyglądała tak, jakby szczęka na zawsze miała jej pozostać w stanie półotwartym.
– Jak to możliwe?! – zapytała w końcu Olivia.
– Nie wiem, ale mówię wam, że z tą dziewczyną jest coś nie tak… – odpowiedziałam.

C.D.N.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Medea dnia Pon 21:43, 09 Sty 2006, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 20:57, 03 Wrz 2005    Temat postu:

Nie powaliło mnie na ziemię, ale podobało mi się. Ot, taka inna wizja - Twój pamiętnik - bo tak wnioskuję z połączenia imienia bohaterki i twojego nicku.
Będę niecierpliwie czekać na ciąg dalszy, bo mnie wciągnęło. Mam tylko nadzieję, że nie zrobisz z siebie kolejnej dziewczyny Dracona Malfoy'a, który nie wiadomo skąd się tam weźmie.

Pozdrawiam,
Nel

Tak właściwie jest to mało udany debiut blogowy, po którym zapędziłam się na fora, a toto porzuciłam. Wkleiłam tu z sentymentu.
O Dracona się nie martw - nigdy nie miałam czegoś takiego w planach, a Medea jest od niego starsza o rok.
Med


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ann
Wojownik Światła



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 420
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z skądś na pewno.

PostWysłany: Nie 14:21, 04 Wrz 2005    Temat postu:

Nie jest wybitne, ale podobało mi się. Lubię pamiętniki typu 'Hogwart i ja'. Odrazu skojarzyło mi się to z blogami (;
Wciągnęło mnie to, jak wszystkie Twoje inne opowiadania, Medeo (; Chociaż myślę, że to jest jednopartówka, a szkoda.
Czekam na następny rozdział,
Astreoś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triss
Ningyo



Dołączył: 30 Sie 2005
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Słońca

PostWysłany: Nie 14:57, 04 Wrz 2005    Temat postu:

Taki średni narazie jest ten fick. Chociaż jakby spojrzeć głębiej to może być ciekawie. Widzę, że to nie czasy Draca, ani Pottera więc się z nimi nie zakoleguje. Miło jest widzieć, że opisujesz narazie zwykłą dziewczynę. Zastanawiam się co napiszesz później. A w sumie napisałaś już i musisz tylko umieścić :) Jeśli chodzi o błędy to nie szukałam. Jak zwykle jestem za wielkim leniem ;)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Nie 15:07, 04 Wrz 2005    Temat postu:

mi się podoba, chociaż postać Medei jest taka zbyt... cwana, dorosła, używająca zbyt mądrych słów, jak na jedenastolatkę ;). ale ogółem całość - całkiem, cąłkiem :P. lubię twój styl, uwielbiam pierwszoosobową narrację, zwłaszcza, jeśli bohater jest, jak twoja Medea, "wyszczekany". jak dotąd czytałam chyba... ile to było? dwie części? w każdym razie, ile tam umieściłaś na deklu :P. mam nadizeję, że teraz przeczytam więcej ;).

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin