Szarości

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:45, 03 Wrz 2007    Temat postu: Szarości

Dedykowane Somalijskiemu Związkowi Wielbicieli Surykatek. Nie pytajcie dlaczego. Życzę miłej lektury
Sem


SZAROŚCI
korekta: Susie

Wydawało się, że Fineasa Blacka jasny szlag trafi na miejscu. Mary Abbot rozejrzała się uważnie i, stwierdziwszy z ulgą, że Araminta Meliflua wyszła z sali posiedzeń innymi drzwiami, podreptała za szefem w stronę jego gabinetu. Po paru minutach zrezygnowała z prób dotrzymania mu kroku. Wściekły Fineas niemal biegł przez korytarz.
- Zabiję tę kretynkę! Merlinie słodki, zabiję cholerę! Polowania na mugoli!
- Zakazane. Nielegalne od 1428 roku – wtrącił beznamiętnie jeden z dawnych ministrów, sadowiąc się wygodniej w ramach obrazu.
- I widzisz jak się toto rozpanoszyło? - prychnęła starszawa czarownica z portretu obok. - Gdzie nie pacniesz tam się plącze... Zawsze mówiłam, że odstrzał sanitar...
Fineas z satysfakcją schował do kieszeni różdżkę i rzucił kontrolnie okiem na wiedźmę usiłującą pozbyć się własnej tiary z ust. Wcale go to nie uspokoiło. Na szczęście gabinet był już niedaleko.
Siedzibą szefa Departamentu Przestrzegania Prawa był jasny, przestronny pokój na drugim piętrze. Centralne miejsce zajmowało potężne, dębowe biurko z mnóstwem szuflad całkowicie zarzucone stosami papierów. Stojący obok fotel zdawał się zachęcać do tego, żeby na nim usiąść. Fineas zignorował nieme zaproszenie. Nie, teraz zdecydowanie nie wytrzymałby w bezruchu.
Po pięciu minutach pracowitego wydeptywania ścieżki w dywanie ktoś zapukał.
- Panie Black, pański brat chce się z panem widzieć.
- Który brat u diabła?
- Pan Cygnus.
Czarodziej jęknął. Nie widział się z młodszym bratem od dłuższego czasu i było mu z tym nad wyraz dobrze.
- O nie. Mary, dość rodziny na dzisiaj. Powiedz mu, że nie wróciłem jeszcze z posiedzenia.
- Widział, że pan wrócił. Całe piętro widziało. A jeśli ktoś akurat nie zwrócił uwagi, to Matylda z Anjou zdołała już wypluć swoją tiarę i bardzo głośno obwieszcza co o panu myśli.
- Wspaniale. Rozmowa z kolejnym krewnym to akurat to, czego było mi trzeba na podniesienie ciśnienia...
Gdy Cygnus Black wszedł sztywnym krokiem do gabinetu, Fineasowi przypomniała się krążąca tu i ówdzie dziwaczna plotka, jakoby jego brat miał wkrótce zostać dziadkiem. Owszem, już jakiś czas temu ogłoszono zaręczyny Polluksa z Irmą Crabbe, ale chłopak miał przecież ledwo dwanaście lat... Starszy z czarodziejów nie wierzył do tej pory w tak absurdalne pogłoski, ale gdy teraz spojrzał na swojego gościa, był gotów poważnie się nad nimi zastanowić.
- Dzień dobry, Fineasie.
- Co cię do mnie sprowadza?
- Nie prosisz, żebym usiadł?
- Nie pamiętam, żebyś ostatnim razem grzeszył grzecznością. Do rzeczy.
- Chodzi o Aramintę.
- Oczywiście, że chodzi o Aramintę.
Szef Departamentu Przestrzegania Prawa był bardzo ciekawy, do ilu krewnych zdołała już zafiukać ta furiatka i jakie są szanse, że za moment w jego gabinecie zaroi się od dyszących ze złości Blacków. Zanotował w pamięci, że jeśli w Ministerstwie pojawi się droga cioteczka Elladora, trzeba będzie przyznać Mary premię za pracę w szkodliwych warunkach.
- Popełniasz błąd.
- Cygnusie, wyjaśnij mi jedno. Jak wyobrażasz sobie zalegalizowanie polowań na mugoli? Na Merlina, przecież to jest kompletny absurd! Co zrobisz? Wydzielisz rezerwat mugoli w Zakazanym Lesie i będziesz urządzał gonitwy na świętego Huberta? A może zaczniesz się skradać z różdżką po londyńskich zaułkach i mordować prostytutki? Oprzytomniej!
- Czarodzieje polowali na mugoli przez całe wieki. To element tradycji.
- Zabroniony w piętnastym wieku!
- Co nie znaczy, że nie warto go krzewić.
- Świetnie. To może wróćmy też do chwalebnego zwyczaju zabijania własnych dzieci, jeśli tylko okażą się charłakami?
Twarz Cygnusa jakby skurczyła się i przez ułamek sekundy młodszy z Blacków wyglądał jak wściekły pies gotujący się do skoku. Nie podjął tematu.
- Więc nie zgodzisz się na projekt Araminty?
- Araminta upadła na głowę. Ten projekt jest gorzej, niż niemoralny. On jest bezdennie głupi.
- Licz się ze słowami!
Tego było za wiele na zszargane nerwy Fineasa. Usiadł w swoim zielonym fotelu, schował twarz w dłoniach i wybuchnął gromkim śmiechem.
- A co mi zrobicie, braciszku? Wydziedziczycie mnie drugi raz? Złamiecie mi karierę? Zwołacie naradę i przywołacie mnie do porządku?
- Ty... Ty...
- No, chyba że zechcesz mnie poszczuć ciotką Elladorą. Wtedy kapituluję.
- Ty bezczelny...
- No, dalej. Nie krępuj się, Cygnusie. Chcesz mi powiedzieć coś, za co mógłbym cię oskarżyć o obrazę urzędnika? Nie masz pojęcia, z jaką przyjemnością wyegzekwuję od ciebie grzywnę co do knuta i przeznaczę na jakiś zbożny cel. Co sądzisz o komplecie podręczników do mugoloznawstwa dla biblioteki w Hogwarcie?
Za całą odpowiedź musiał starczyć huk zatrzaskiwanych drzwi.

***

Kolejne dni w Ministerstwie upłynęły raczej spokojnie, jeśli nie liczyć gniewnych pomruków Matyldy z Anjou i kilku gwałtownych dyskusji w sekretariacie szefa Departamentu Przestrzegania Prawa, podczas których kolejni przedstawiciele rodu Blacków próbowali się dostać do marnotrawnego krewnego, a Mary Abbot dzielnie tłumaczyła im, że dyrektor jest czasowo niedostępny. Nawet Prorok Codzienny przestał się już interesować najnowszą inicjatywą Araminty Meliflui, a na Pokątnej dano sobie spokój z ploteczkami na temat ciemnych sprawek mieszkańców domu przy Grimmauld Place 12 i powrócono do zwykłego psioczenia na podatki, ceny i dzisiejszą młodzież. Fineas zaczął już mieć nadzieję, że wszystko się uspokoiło.
Pozbył się jej natychmiast, gdy tylko zobaczył w drzwiach swojego gabinetu Michaela Figga, szefa aurorów.
- Nie chcę wiedzieć, co się stało, prawda?
- Ja bym na pana miejscu nie chciał.
- Ale na swoim miejscu musisz mi o tym zameldować?
- Jakby pan zgadł...
Figg zamknął za sobą drzwi, dyplomatycznie nie zwracając uwagi na odłupany przez Cygnusa kawałek tynku nad górną framugą. Black nie należał do ludzi, których warto było denerwować bez potrzeby.
- Co tym razem?
- Słyszał pan o dzisiejszym meczu quidditcha?
- Hmmm... Strzały z Appleby kontra Osy z Wimbourne? Czemu wydawało mi się, że to miało być wczoraj?
- Zaczęło się wczoraj i w zasadzie nadal powinno trwać. Z tym, że jakąś godzinę temu sędzia podyktował rzut karny dla Os za faul na szukającym. No i kibicom Strzał się to nie spodobało.
- Chwila. Jeśli chciałeś mi powiedzieć, że kibice Os nie mogą patrzeć na kibiców Strzał i vice versa, to się lekko spóźniłeś. Wiadomo o tym od jakiś dwustu lat.
- Ktoś na trybunach Strzał wrzasnął, że szlamowaty sędzia trzyma ze szlamowatym szukającym. Ludzie to podchwycili. Paru co bardziej krewkich zaczęło wywlekać mugolaków z trybun Os. Zrobiła się z tego regularna burda.
- Jak bardzo regularna?
- Dwudziestu aurorów kończy właśnie pacyfikować to całe towarzystwo. Zastanawiam się, czy nie posłać kolejnych dziesięciu na wypadek, gdyby kibice Strzał przypomnieli sobie o swoim starym zwyczaju i wypuścili salwę strzał z różdżek.
- Złapaliście prowodyrów?
Figg uśmiechnął się gorzko.
- Teleportacja to doskonały wynalazek. Nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, jakich prowodyrów, o co panu chodzi, panie władzo.
- Świetnie. Czego jeszcze nie chcę wiedzieć o tym meczu?
- Wśród zaatakowanych w pierwszej kolejności są praktycznie same dzieciaki, siedemnaście, osiemnaście lat. Aurorzy wywlekli nawet dwóch szesnastolatków. Są dość mocno poturbowani, bo najpierw nie odważyli się użyć czarów, a potem już nie mieli jak.
- Nie mogę tego uznać za zwykłą, pijacką burdę podrasowaną strumieniem Ognistej Whisky?
- Napastnicy byli wystarczająco trzeźwi, żeby się błyskawicznie zdeportować. Nie chwaląc się, na ogół mamy niezłą skuteczność w szybkim zakładaniu blokad antyteleportacyjnych.
- Miałeś rację, Figg. Ni cholery nie chciałem tego wszystkiego wiedzieć.
W tym momencie dało się słyszeć ciche pukanie do drzwi.
- Wejdź, Mary. Co się stało?
- Bob Ogden szuka pana Figga.
- Ogden?
- Tak. Mówi, że potrzebuje aurorów. Zaatakowano go podczas wręczania wezwania na przesłuchanie. Szczerze mówiąc, wygląda na roztrzęsionego. Mamrocze coś o dzikusach, wariatach, czarnoksiężnikach i wężomowie.
Black westchnął z rezygnacją. Już od jakiegoś czasu miał wrażenie, że świat wariuje. Owszem, zawsze zdarzali się jacyś czystokrwiści maniacy pokroju ciotki Elladory czy starego Gajusza Bulstrode, który swego czasu zrobił nieziemską wprost awanturę o to, że jego córka miała zamieszkać w jednym dormitorium z półkrwi czarownicą. Z tym, że do tej pory Fineas mógł ich spokojnie określać mianem irytujących oszołomów i umieszczać na skali egzotyki gdzieś pomiędzy Klubem Ochrony Niekochanych Goblinów a Walijskim Stowarzyszeniem Miłośników Gry na Ukulele. Teraz intuicja podpowiadała mu, że zbyt wiele rzeczy dzieje się w jednym czasie. Black nie znosił przypadkowych zbiegów okoliczności. Zwłaszcza, jeśli zaczynały wyglądać coraz mniej przypadkowo.
- To wszystko, Mary? - zwrócił się z nadzieją do pracownicy.
- Kwadrans temu przyszedł do pana wyjec od panny Elladory Black.
- Otworzyłaś go?
- Sądzę, że usłyszałby pan, gdybym to zrobiła. Wyjec leży na moim biurku i zaczyna już lekko dymić.
- W porządku – westchął po raz kolejny Fineas. - Czy któreś z was chce mi przekazać jakąś dobrą wiadomość, zanim pójdę otworzyć to draństwo i posłuchać kilku soczystych obelg, bez których moje życie byłoby miałkie i bez smaku?
- Fiukała pańska żona. Prosiła, żeby był pan dzisiaj wcześniej w domu, bo już od tygodnia obiecuje pan załatać dach.

***

Fineas nie dowiedział się z wyjca niczego odkrywczego. Ze stoickim spokojem przyjął do wiadomości, że jest niegodnym zdrajcą krwi, pozbawionym godności podnóżkiem szlam oraz zmugolałym wyrzutkiem niegodnym różdżki, którą nosi. Gdy nieco już zachrypnięty głos ciotki Elladory poinformował go, że nie jest godny nosić nazwiska swego czcigodnego ojca, uśmiechnął się szeroko i w przypływie wisielczego humoru polecił Mary wysłać na Grimmauld Place słownik synonimów z zakładką na literze G. Po czym, stwierdziwszy słusznie, że na kolejnego wyjca może czekać już w domu, podpisał kilka zaległych papierków, życzył wszystkim miłego popołudnia i teleportował się czym prędzej.
Po raz kolejny udało mu się aportować wprost na ogon wielkiego, burego kota, który wiecznie przesiadywał w sieni. Zwierzę wrzasnęło przeraźliwie, a Fineas potknął się i przewrócił, jeszcze w locie próbując złapać się gładkiej ściany.
- Wszystko w porządku?
- Chyba jeszcze żyję.
- Bardzo mnie to cieszy. Co z moim dachem?
- Wiesz jaka piękna dzisiaj pogoda? Nie ma prawa padać.
Dwadzieścia lat życia pod jednym dachem z własnym mężem nauczyło Jane Black zachowywania spokoju w każdej sytuacji. Niewiele rzeczy było w stanie wyprowadzić ją z równowagi.
Dopiero w otoczeniu domowej ciszy Fineas poczuł, jak bardzo jest zmęczony. Ciężko opadł na kuchenne krzesło i schwycił stojący na stole imbryk. Rozejrzawszy się dookoła nieprzytomnym wzrokiem, przywołał z kredensu dwie filiżanki.
- I jak w Ministerstwie? Uspokoiło się?
- Zależy, jak na to patrzeć. Wprawdzie Cygnus nadal trzyma się ode mnie z daleka, za to ciotka Elladora przysłała mi wyjca.
- Rozumiem. Nie martw się, uspokoją się.
- Powiem ci, że ten wyjec to mnie nawet ubawił.
- Więc co jeszcze się stało?
Black zamyślił się głęboko. Nie był do końca pewien, czy powinien mówić żonie o swoich przeczuciach. W końcu awantura podczas meczu to jeszcze nic takiego.
- Będę musiał skontaktować się z ojcem. Kilku uczniów Hogwartu wzięło dzisiaj udział w bijatyce na meczu Strzał z Appleby z Osami z Wimbourne. Wiem, że są wakacje, ale sprawa jest dość paskudna, interweniowali aurorzy... Obawiam się, że dyrektor Hogwartu jest wystarczająco wysoko postawiony, żebym musiał się z nim skontaktować osobiście. Zaraz wyślę mu sowę, że jutro go odwiedzę. Powinienem zdążyć, zanim przyjdzie kolejny wyjec.
- Wyjec? Od kogo tym razem?
- Od ciotki. Wątpię, żeby zrozumiałą aluzję, którą jej zrobiłem, ale założę się, że profilaktycznie uzna ją za afront.

***

Ku wielkiej uldze Fineasa senior rodu Blacków przebywał akurat w Hogwarcie i właśnie tam zaprosił swojego marnotrawnego syna. Szef Departamentu Przestrzegania Prawa przemierzał puste korytarze szkoły z pewną przyjemnością. Miał sentyment do szacownego zamczyska, a i czekające go spotkanie nie zapowiadało się aż tak potwornie. Jeśli ktokolwiek z jego rodziny miewał przebłyski normalności, to właśnie ojciec. Był zbyt wielkim pragmatykiem, by móc pozwolić sobie na jakiekolwiek skrajności.
Kamienna chimera odsunęła się niechętnie na dźwięk hasła. Jeszcze parę kroków w górę, poprawić szatę, zapukać do drzwi...
- Proszę.
Fineas Nigellus Black nie wyglądał zbyt dobrze. Był bardzo blady i miał zmęczone, pełne zniechęcenia oczy. Sprawiał wrażenie ciężko chorego człowieka, który całą siłę woli wkłada w udawanie, że nic mu nie jest.
- Dzień dobry, ojcze.
- Usiądź. Cóż to za sprawa niecierpiąca zwłoki?
Urzędnik opowiedział pokrótce zajścia na meczu. Nigellus lubił konkrety. Widać było, że słucha syna uważnie.
- Dlaczego przychodzisz z tym do mnie?
- Kilku twoich uczniów zostało dosyć mocno poturbowanych. Było między nimi dwóch niepełnoletnich, którzy bali się bronić. Każdy jeden z mugolskiej rodziny. Wszyscy w czambuł twierdzą, że nie rozpoznali napastników. Fascynujący napad zbiorowej ślepoty.
- Co to ma wspólnego ze mną?
- Przyszedłem zapytać, czy w trakcie roku szkolnego nie zauważyłeś u swoich uczniów nadnaturalnie masowych problemów ze wzrokiem.
Dyrektor spojrzał bystro na swojego gościa.
- Nie przypominam sobie – odrzekł chłodno.
- Ojcze, to nie jest prosta sprawa. Zastanów się, czy nie zdarzyło się ostatnio w Hogwarcie nic podejrzanego.
- Nic a nic.
Fineas wstał z fotela. Cała sytuacja zaczynała go drażnić.
- Teoretycznie mamy dwudziesty wiek – warknął. - Tymczasem najwyższe organa Ministerstwa Magii zupełnie poważnie dyskutują, czy nie należałoby znieść zakazu polowania na mugoli. Towarzyski mecz quidditcha kończy się pospolitą burdą, w której głównymi poszkodowanymi są dzieciaki z mugolskich rodzin. Nadal sądzisz, że nie ma w tym nic niepokojącego?
- Za bardzo się przejmujesz mugolami. Gdybyś pomyślał o tradycji...
- Jasne, tradycja – przerwał urzędnik. - Czyja tradycja? Mam ci zrobić powtórkę z historii magii? O kim chcesz posłuchać? O panu Badfaith, który ciężko zarobione pieniądze swojego mugolskiego tatusia zainwestował w bardzo snobistyczną rezydencję i nazwisko Malfoy, bo mu się wydawało, że z francuska to bardziej arystokratycznie? A może o moim własnym dziadku, który, jeśli dobrze pamiętam, dziwnie unikał wzmianek o swoich rodzicach i jakoś tak gubił się zawsze na tym bajecznym gobelinie z drzewem genealogicznym? Który, między nami mówiąc, na więcej, niż sto lat nie wygląda?
- Jesteś bezczelny.
- A ty krótkowzroczny. Czarodzieje dawno by powymierali, gdyby nie żenili się z mugolami.
- Nie da się ukryć. Ale nie przesadzaj w drugą stronę.
- Jasne. I może jeszcze mam poprzeć Aramintę?
- Araminta to wariatka.
- A nie masz wrażenia, że takich wariatów jest coraz więcej? Ten świat oszalał, ludziom nagle zaczęło się wydawać, że wszystko jest czarno – białe, rozumiesz? Żadnych szarości! Nie widzisz tego?
- Gdybyś tylko...
Zanim jednak Fineas dowiedział się, co powinien według dyrektora zrobić, rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę!
Do gabinetu weszła niewysoka, starszawa czarownica. Pewnie skierowała swe kroki prosto w stronę biurka Nigellusa, gdy jednak spostrzegła, że ten ma gościa, wyraźnie się zmieszała.
- Ojej, przepraszam... Przeszkadzam panom.
- Emily, pozwól, że ci przedstawię. Pan Fineas Black, szef Departamentu Przestrzegania Prawa. Fineasie, to jest pani Emily Bones. Uczy obrony.
Czarodziej ukłonił się uprzejmie, ale nawet nie próbował się uśmiechać.
- Właśnie wychodziłem. Miło było panią poznać, pani Bones. Bądź zdrów, ojcze. Daj mi znać, gdyby ktoś jednak zdecydował się odzyskać pamięć.
Był już w Sali Wejściowej, kiedy usłyszał, że ktoś za nim biegnie.
- Pani Bones? - zawołał ze zdumieniem.
- Już myslałam, że pana nie dogonię. Dyrektor mi powiedział, że pan... - zacięła się na chwilę. - Chciałam zapytać, czy pamięta pan może nazwiska tych uczniów, którzy zostali poturbowani podczas bijatyki?
Spojrzał na nią bystro. Wyglądała na kobietę, która raczej kroczy niż chodzi, szaleńczy bieg przez korytarze nijak do niej nie pasował.
- Opiekunka Domu?
- Ravenclaw.
Po kolei podawał nazwiska, uważnie obserwując jej twarz. Za każdym słowem wydawała się bardziej zmartwiona.
- Zna pani któregoś z tych uczniów?
- Ja muszę znać wszystkich uczniów. Przez pierwszych pięć lat nauki obrona przed czarną magią jest obowiązkowa. Naprawdę nie domyśla się pan, kto może być temu winien?
- Ależ mam pomysł. I to moim zdaniem genialny w swej prostocie. Ma jedną wadę. Nie jestem w stanie go udowodnić.
- Dlaczego?
- Nikt nikogo nie rozpoznał, nikt nic nie wie, nikt nikogo nie oskarża. Zbiorowe porażenie nerwu wzrokowego.
- I nic pan nie może zrobić?
- Mogę, oczywiście. Mogę bić głową w ścianę. Albo wyć do księżyca.
- Nie uważam, żeby to było zabawne.
- Ja też nie, madame. Ja też nie.

CDN.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin