[Z] Blask Twoich oczu...

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Śro 13:00, 01 Lis 2006    Temat postu: [Z] Blask Twoich oczu...

Beta - Jupcia :***.

Blask Twoich oczu...

Wysoki, czarnoskóry mężczyzna z kolczykiem w uchu maszerował szybko w kierunku Biura Aurorów. Że też akurat dziś musiał zaspać! Nie mógł się spóźnić, miał poznać nową Aurorkę, którą trzeba było otoczyć opieką. Zawód Aurora dalej opierał się na nieformalnych związkach mistrz-uczeń, nie wszystkiego uczą na studiach. Mentorem nowej miał być, oczywiście, on, Kingsley Shacklebolt.
Trzeba jednak było skorzystać z sieci Fiuu... Ale już od dobrych paru lat chodził do pracy pieszo; chciał dbać o formę, na dodatek miał blisko. Zresztą, miał się spotkać z nowicjuszką przed drzwiami.
Nareszcie! Jeszcze tylko jeden zakręt i dotrze do Biura. O, już je widać! Zerknął, zdenerwowany, na zegarek; spóźnił się tylko trzy minuty. Niezbyt wiele, owszem; jednak w pracy Aurora czas zalicza się do grona ważniejszych rzeczy. To była jedna z pierwszych lekcji, jaką zamierzał przekazać nowicjuszce. A tu takie buty!
Uspokoił oddech. Dostrzegł w oddali zniecierpliwioną figurkę, czekającą przed drzwiami. Widział jej bladą twarzyczkę w kształcie serca i ciemne, błyszczące oczy.
- Pan Shacklebolt?


~*~*~

Kingsley obudził się, zlany potem. Znowu. Już trzeci raz w tym tygodniu. Ten sam sen. Ten sam koszmar. Chwila, w której się poznali. Chwila, której następstwem były te straszne wydarzenia.
Uczył ją, jak należycie wykonywać zawód Aurora. Była odrobinę roztrzepana i niezdarna, jednak miała wiele innych, pożądanych u łowcy czarnoksiężników cech. Chociażby jej własny, rzadki dar; była też sprytna i inteligentna, angażowała się w prowadzoną sprawę do końca, nie miała uprzedzeń, co w świecie pełnym sług Voldemorta jest niezbędne. No, ale w końcu sama nie była czystej krwi.
To on wciągnął ją do Zakonu Feniksa. Sam był tam wówczas debiutantem, ale jego gorące rekomendacje zostały zaakceptowane. Dostała się do organizacji. Rozświetlała ich życie w ponurej kwaterze, nawet jeśli czasami bywała irytująca.
Zerknął na zegarek; wpół do szóstej. I tak trzeba niedługo wstać, nie ma sensu kłaść się z powrotem. Zrobił sobie kawę, wypił ją i zaczął się ubierać. Koledzy i tak przyzwyczaili się już, że Kingsley przychodzi wcześniej, niż musiał. Oczywiście, pasowało im to; im więcej rąk do pracy, tym lepiej! Voldemort wprawdzie został pokonany, jednak wielu jego popleczników wciąż się ukrywało, wojna jeszcze się nie skończyła. Zresztą, zwycięstwo nad Voldemortem było mocno zaprawione goryczą. Stracili tyle osób... Jak to na wojnie.
Kingsley wciągnął płaszcz i, zamknąwszy drzwi, wyszedł z domu. Byli coraz bliżej złapania tej szajbuski, Bellatriks Lestrange; cenna jest każda chwila, a skoro już i tak wstał wcześniej, odrobina pośpiechu nie zaszkodzi.
Szedł szybko, mijając kolejne przecznice. Słońce powoli rozjaśniało nocny mrok; rozpoczął się wschód. Kiedyś lubił je oglądać – najpierw czerń bez pośpiechu zmieniała się w szarość, potem na horyzoncie pojawiała się czerwona łuna... Zwiększała się, obejmowała coraz więcej nieba... Romantycznej duszy Kingsleya bardzo się to podobało. Teraz romantyzm skrył się pod powłoką twardości, wschody kojarzyły mu się zaś tylko z nieprzespanymi nocami, spędzonymi na pościgach i wartach, całonocnymi naradami w kuchni Grimmauld Place 12 i... i... z jej śmiercią. Znaleźli ciała o poranku.
Zobaczył rysujący się w oddali budynek Biura. Nie chodził już nigdy tą samą drogą, co tamtego dnia, gdy poznał swoją podopieczną. Niezależnie od tego, jak ważny był pośpiech w złapaniu Lestrange, po prostu nie mógł tego zrobić. Tyle razy chodzili nią we dwoje po skończonym dniu pracy, wiązało się z nią tyle wspomnień... Nie, Kingsley, przestań, powtarzał sobie. Nie wspominaj jej, to i tak jej nie zwróci. Leży na zimnym cmentarzu na Graston Hill.
Cmentarz... Cmentarz... Jedyny pomost, łączący nas ze zmarłymi. Możemy zapalać znicze, odmawiać modlitwy, łudzić się, że zmarli nas słyszą. To nie tak. Groby nie są dla zmarłych, one są dla żyjących. Po to, byśmy nie zwracali uwagi na to, że nasi nieobecni rozkładają się w ziemi. Jeśli ich dusze, ich wspomnienie nie krąży wokół nas w życiu codziennym, przyjście na cmentarz niewiele zmieni. Da tylko chwilową ulgę.
Tego jednak potrzebował Kingsley. Ulgi, choćby tylko na parę minut. Nie mógł poradzić sobie z własnymi myślami... Może przyjście na grób coś zmieni? Niemal bezwiednie przeszedł obok Biura, wciąż tym samym tempem podążył na cmentarz. Nie leżał daleko, może Kingsley nawet zdąży, zanim nadejdzie czas jego przyjścia do pracy.
Kupił bukiet kwiatów, by nie przyjść do niej z pustymi rękami. Minął cmentarną bramę. Była całkiem ładna, żelazna, w kształcie wachlarza. Jeśli ją odrobinę odmalować, mogłaby cieszyć oko... Gdyby nie to, że zaraz za nią zaczynał się rząd mogił.

~*~*~

Szli ramię w ramię, oboje ubrani na czarno. Ona zapłakana, popielate włosy wystawały jej spod czapki. On – smutny i poważny, jeszcze bardziej, niż niegdyś. Wojna zmienia ludzi. Zwłaszcza wojna, w której traci się najbliższych.
Podeszli do jednego z nowych grobów. Szary kamień błyszczał w świetle księżyca; świeżo wyryte w nim imię boleśnie odciskało się w świadomości.


Remus John Lupin
10 marca 1959* – 22 kwietnia 2003.

Przez noc – droga do świtania,
Przez wątpienie – do poznania,
Przez błądzenie – do mądrości,
Przez śmierć – do nieśmiertelności.**


Był przyjacielem ich obojga. Kolejna dusza, która odeszła. Kolejny człowiek, na którego miejscu woleliby być; on już nie czuł bólu. Z jego piersi nie wyrywał się szloch na widok mogiły przyjaciela. Nie opłakiwał najbliższych. Śmierć była wytchnieniem; oni wszyscy na nią czekali.
Druga Wojna trwała już ósmy rok; nikt nie wiedział, kiedy się skończy. Ile jeszcze przyjaciół przyjdzie im pożegnać? Nie śmieli zgadywać.
- Żaden dzień się nie powtórzy... – zadeklamowała kawałek swego ulubionego wiersza. Lubiła poezję, mimo swej niespokojnej natury... A może właśnie przez nią? - Czemu, Kingsleyu? Tak chciałabym, by wróciły szczęśliwe czasy sprzed wojny, by Rem... – głos jej się załamał, nie była w stanie wykrztusić już ani słowa.


~*~*~

Pamiętał to dokładnie; to było niemal dwa lata temu. Sam często zadawał sobie pytanie, które było udziałem młodych żołnierzy z Flandrii, siedzących w okopach podczas wojen mugoli, rodziców, płaczących po dzieciach, rozszarpanych karabinami, dzieci, które bezskutecznie czekały na powrót rodziców, torturowanych przez Śmierciożerców. Czemu nie mogą wrócić czasy pokoju? Te szczęśliwe dni, kiedy człowiek mógł się przejmować błahymi troskami, tym, czy jest jeszcze cukier w domu albo czy nie trzeba kupić już nowych butów?
Kingsley przypomniał sobie wiersz, którego wers wówczas wyrecytowała. Żaden dzień się nie powtórzy... Jak to szło dalej? Żaden dzień się nie powtórzy, nie ma dwóch tych samych... Nie, podobnych! Nie ma dwóch podobnych nocy. Dalej było coś o pocałunkach... Dwóch tych samych pocałunków... Dwóch jednakich... jednakich... O! Dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Uwielbiała ten wiersz. Może dlatego, że sama była zmienna, zupełnie jak życie? Nie, nie tylko przez to, że umiała zeszczupleć na zawołanie, czego zazdrościły jej niemal wszystkie koleżanki. Miała zmienne nastroje, zwłaszcza w ostatnich latach... Nic dziwnego. Tyle przeżyć...
Najsilniejszym była, oczywiście, śmierć Remusa. Ukochanego... Kingsley nie mógł nic poradzić na to, że jakaś mała, mroczna część jego duszy cieszy się z tego. Remus był jego rywalem, wydawało się, że tylko on stoi mu na przeszkodzie. Tak świetnie przecież się rozumieli, on i ona... Musiało minąć sporo czasu, zanim uświadomił sobie, że może liczyć tylko na przyjaźń, nie na miłość. Zbyt wiele ich różniło, a ona oddała serce komuś innemu. Umarło wraz z nim. Wtedy czekała już tylko na śmierć reszty ciała.
Losu dopełniła bitwa, w czternaście miesięcy po śmierci Remusa. Walczyła dzielnie, ale tej nocy zginęli wszyscy Aurorzy, którzy walczyli ze Śmierciożercami. Wzięli część z nich razem ze sobą na tamten świat, ale było ich zbyt wielu. Dobrze chociaż, że ci szubrawcy nie zdążyli zabrać ciał; tego już byłoby dla Kingsleya za wiele...

~*~*~

Stał pod parasolem w swym czarnym płaszczu. Był zadowolony, że pada; można było udawać, że łzy na twarzy to krople deszczu, nic więcej. Płakał cicho, bezgłośnie. Nie był jeszcze w stanie odczuwać bólu.
Tego dnia chowali wiele osób. Neville Longbottom spoczął obok swoich rodziców, którzy zginęli w ataku na szpital – nie byli przecież w stanie się bronić. Bellatriks Lestrange dopełniła dzieła, które rozpoczęła wiele lat wcześniej. Teraz nie było już żadnych Longbottomów poza starą Augustą. Terry Boot jęczał nad trumną Cho Chang; jej twarz była potwornie zniekształcona. Pomona Sprout również miała odejść do ziemi, niczym roślina, które tak lubiła sadzić. Ale z niej nic już nie wyrośnie, odeszła bezpotomnie.
A Tonks... Dobra, słodka Tonks...
Wyglądała strasznie. Jakby wszystkie jej zdolności metamorfomaga opuściły jej ciało wraz z życiem. Wychudła, jej popielate włosy zmatowiały, czerwone usta zbladły. Jej oczy były otwarte. W końcu wszyscy zobaczyli jej blizny, które z wykorzystaniem swych mocy próbowała ukryć – szrama, zadana nożem przez Narcyzę Malfoy, szpeciła policzek, spod sukni wystawało też stare oparzenie na nadgarstku. Jakie pamiątki walk miała na reszcie ciała, tego Kingsley nie chciał wiedzieć.
Ksiądz zaczął odmawiać modlitwę. To nie tak, że czarodzieje są niereligijni, o nie! Po prostu rzadziej przejmują się kościołem, nie ma też jak do niego trafić z Hogwartu. Ale pogrzeb odbył się w obrządku rzymskokatolickim.
Kingsley słyszał słowa duchownego, ale jakby ich nie rozumiał; nie pamiętał potem z tej przemowy niczego. Wrócił do domu, nie chciał iść na stypę, nie chciał rozmawiać z innymi. Po raz pierwszy i ostatni od czasu, gdy miał szesnaście lat, upił się. W samotności. Nie było już Tonks, która czasem dotrzymywała mu towarzystwa przy jednym kieliszku po pracy. Nie było już niczego.


~*~*~

Kingsley otrząsnął się ze wspomnienia. Szedł teraz wijącą się ścieżką, do grobu, który, mimo że widywał go niewiele razy, bardzo dobrze pamiętał. Nie rozglądał się; nie zobaczyłby zresztą wielu osób, było parę minut po szóstej. O tej porze ludzie nie przychodzą jeszcze, by uprzątnąć groby.
Przypomniał sobie kolejną strofę z ulubionego utworu Tonks. Czemu ty się, zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć. Miniesz - a więc to jest piękne.
Kingsley sam nie wiedział, czy może zgodzić się z tymi słowami. Jego zła godzina trwała już stanowczo zbyt długo... Pół roku, jeśli liczyć od jej śmierci.
Ktoś kiedyś powiedział mu, że oznaką prawdziwej miłości jest, gdy mężczyzna, poproszony z zaskoczenia, potrafi powiedzieć, jaki kolor mają oczy jego wybranki. Bzdura. On sam nie znał koloru oczu Tonks, zresztą czy ona miała jeden, konkretny? Zapewne tak... Ale jaki? Pamiętał, że gdy spotkał się z nią po raz pierwszy, wydawały mu się one ciemnobrązowe. Kiedyś, w blasku księżyca podczas jednej z akcji błysnęły zielenią. Raz zauważył, że gdy patrzyła na Remusa, miłość odbijała się w ich błękicie. Poza tym... Wszystkie kolory przesłaniał mu jeden, smutniejszy.
Nie mógł, po prostu nie mógł zapomnieć oczu Tonks na pogrzebie. Nie udało się ich zamknąć... Zaklęcie, które miało udręczyć do końca i tak udręczonych? Nie wiedzieli. W każdym razie nie udało im się tego zrobić, Tonks wpatrywała się podczas pogrzebu martwym wzrokiem w szare niebo. Jej tęczówki – co za śmieszna nazwa! W tęczy nie ma szarości! – również były szare... Szare jak kamienny nagrobek. Jak ciężkie, zebrane nad nimi chmury. Szare i puste. Jak życie Kingsleya od tamtego momentu.
Położył bukiet róż na płycie. Słodko pachniały, ale cóż z tego... I tak zwiędną. Ich czerwień zblednie, jak czerwień ust Tonks.
- Róża? Jak wygląda róża? Czy to kwiat? A może kamień? – powiedział cicho zamiast modlitwy.
Odwrócił się i zaczął iść w kierunku Biura Aurorów. Jeszcze trochę i się spóźni. Koledzy na pewno już są zdumieni, normalnie były w pracy od paru ładnych minut. Teraz trzeba wypełniać swoje obowiązki. A kiedyś... Uśmiechnięci, współobjęci, spróbujemy szukać zgody, choć różnimy się od siebie jak dwie krople czystej wody. Jeszcze nie dziś... Ale kiedyś ją spotka. Może zobaczy, jak biegnie mu naprzeciw, a może rozegrają razem z Remusem partyjkę makao? Ostatecznie, najważniejsze, by ją zobaczył, choćby miała być z Remusem. Może znowu zobaczy, jak błyszczą jej oczy, gdy powita go nieśmiałym pytaniem: „Pan Shacklebolt?”?
Jej oczy... Jaki naprawdę miały kolor? Nagle wydało mu się to nadzwyczaj ważne...
Jej oczy... Teraz są szare jak ten nagrobny kamień. Ich blask... zgasł.

---

* Data narodzin Remusa na podstawie [link widoczny dla zalogowanych].
** Wiersz Romana Zmorskiego.
Ulubiony wiersz Tonks to oczywiście „Nic dwa razy”, Wisławy Szymborskiej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ata dnia Śro 14:16, 01 Lis 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pomyLUNA LOVEgood
Kappa



Dołączył: 25 Paź 2006
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z domu

PostWysłany: Śro 13:49, 01 Lis 2006    Temat postu:

Ładne, głębokie refleksje, bez kiczu i przesady. Nie jestem specjalistką, ale mnie się podoba.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivendi
Elf



Dołączył: 09 Mar 2006
Posty: 88
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wyspa Lesbios

PostWysłany: Sob 13:48, 24 Lut 2007    Temat postu:

Powiem jedno ten tekst ma wspaniałą stylizację, jest napisany przez prawdziwą pisarkę, W nie których momentach czuć prawdziwy żal do bohaterów, a są również momenty gdy razem z Kingsley"em chce mi się opłakiwać zmarłych Aurorów, Ata napisałaś coś naprawdę dobrego i nie mogę się doczekać aż napiszesz dokończenie tej wspaniałej historii!!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasia
Elf



Dołączył: 17 Paź 2006
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 11:31, 25 Lut 2007    Temat postu:

Cytat:
normalnie były w pracy od paru ładnych minut

Literówka ;)

Tekst jest napisany świetnym, wciągającym stylem. Świetnie przedstawiłaś emocje Kingsley'a, jednocześnie wzbudzając emocje w czytelniku: od współczucia dla głównego bohatera po smutek po tylu niepotrzebnych śmierciach...

Wzruszył mnie ten fragment:
Cytat:
Neville Longbottom spoczął obok swoich rodziców, którzy zginęli w ataku na szpital – nie byli przecież w stanie się bronić. Bellatriks Lestrange dopełniła dzieła, które rozpoczęła wiele lat wcześniej.

Sama nie wiem do końca czemu. Może dlatego, że ukazuje kompletny brak litości śmierciożerców. Zaatakowanie szpitala, ludzi, którzy nie mają szans się bronić, jest moim zdaniem nieludzkie. A przez to pasuje do Bellatrix...

Pozdrawiam i gratuluję tej miniaturki
Kasia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vivendi
Elf



Dołączył: 09 Mar 2006
Posty: 88
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wyspa Lesbios

PostWysłany: Nie 19:04, 25 Lut 2007    Temat postu:

Błędy się nie liczą Tekst jest świetny, musisz przyznać że nie jest łatwo coś napisać zachowując pełne wymagania J.K.Rowling jeżeli chodzi o postaci i ich charaktery.
Miejsca i Akcja jest prawie tak samo wciągająca jak HP w najlepszych chwilach, cóż można powiedzieć więcej jeżeli nasza ATA chciałaby zastąpić J.K. to ma wielkie szanse...!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karmelia
Duch



Dołączył: 20 Wrz 2006
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Legnica welcome to

PostWysłany: Śro 13:16, 11 Kwi 2007    Temat postu:

No, Atka... Przyszła i kolej na Ciebie ;) Najpierw wady, żeby potem móc osłodzić:

Początek jest napisany nieco chaotycznie, jakbyś nie potrafiła się skupić. W reszcie opowiadania też są niewielkie fragmenty w moim odczuciu "kulejące" pod względem warsztatowym.

Trochę mnie biją po oczach kolokwializmy, np. "takie buty" albo "szajbuska". Co by nie mówić, Kingsley był poważnym, dorosłym mężczyzną i jakoś mi nie pasują tego typu słowa w jego myślach ;)

A teraz ta milsza część:

Niby krótkie, ale potrafiłaś napisać to na tyle treściwie, że człowiek mimo wszystko czuje się syty :)

Rzadko to robię, ale tym razem się przyznam- gdyby nie to, że w połowie musiałam odejść od komputera, to bym się poryczała jak dziecko... Naprawdę poczułam ich ból, żal, poczucie pustki...

Ukłon za bardzo dojrzałe a jednocześnie proste i bardzo... hmm... przyziemne, codzienne spojrzenie na wojnę.

Jednym słowem - wstyd mi, że przeczytałam to dopiero teraz ^^


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin