[Z]Cave hominem unius libri

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 21:53, 29 Sie 2005    Temat postu: [Z]Cave hominem unius libri

Wklejam, skoro AtA prosiła. Miałam dać wraz z nowym odcinkiem, który się pisze, ale cóż mi szkodzi. Na razie tyle, dwa odcinki. Trzeci wkrótce.

Wyobrażam sobie, że umysł każdego człowieka, który para się pisaniem, to jest ogromny regał, na którym stoją szczelnie zamknięte pudełka z pomysłami. Nikt nie wie, skąd się wzięły. Po prostu są. Z tym, że nie można do nich sięgnąć ot tak, na gwizdek. Do każdego opakowania trzeba wymówić odpowiednie hasło.
Dla mnie jest nim zazwyczaj pytanie, które uwalnia lawinę pomysłów. W przypadku "Cave hominiem unius libri" było to pytanie zadane przez Kubisia. Serdecznie jej za nie dziękuję.

Dziękuję także Akzseindze, która w dalszym ciągu wytrzymuje moją marudność i zwalcza ofiarnie moje błędy (rozliczne ostatnio, bo klawiatura żyje własnym życiem). Osobny ukłon w stronę Świstaczego Czytelnika Sadysty. Za to, że "lubi swoją pracę".

Dedykowane Krukonom.
Semele

Cave hominem unius libri*
korekta: Akzseinga



We Florencji mówi się,
że ziemia może być okrągła
i mogą istnieć inne
kontynenty na świecie.
Okręty odchodziły już za ocean
żeby tam szukać drzwi dla drogi do Indii.
Luter przeredaguje Nowy Testament
i my jesteśmy w świcie świata, który rozbija się.
Niejaki Gutenberg
zmienił twarz świata.
Na prasie z Norymbergi
odciska co sekundę
poematy na papierze
przemówienia i pamflety;
nowe idee
które wszystko rozpędzą.
Dzisiejsze małe wybory staną się na końcu duże
i literatura zabije architekturę.
Książki ze szkół zabiją katedry,
Biblia zabije Kościół i człowiek zabije Boga.
To zabije tamto.
Luc Plamondon, Florence (tlum. Ewejka, korekta Semele)


20 kwietnia 1458 r.

Podobno Pokój Wspólny Krukonów wyglądał dokładnie tak samo, jak w czasach Roweny Ravenclaw. Przynajmniej tak głosiła legenda opowiadana przez aktualnego opiekuna domu, Terencjusza z Long Lake. Wprawdzie obite ciemnoniebieską tkaniną fotele były już wielokrotnie odnawiane, a zrobiona z dębowych desek biblioteczka rozrosła się znacznie, ale ogólny wygląd pomieszczenia nie zmienił się ponoć w ciągu ostatnich czterystu lat. Nikt na to nie narzekał. Założycielka miała dobry gust. Ozdobiony w okraszone tu i ówdzie odrobiną żółci granaty Pokój Wspólny sprawiał wrażenie lekko ponure, ale nadzwyczaj swojskie i przytulne. Tak przynajmniej sadziła szesnastoletnia Krukonka Matylda.
Nie miała nazwiska i nie było jej potrzebne. Jej rodzice nie posiadali w sobie ani krzty magii, ojciec był piekarzem w małym, mugolskim miasteczku, a matka zajmowała się głównie utrzymywaniem domu i piekarni w idealnym porządku oraz rodzeniem dzieci, które najczęściej umierały przed swoimi pierwszymi urodzinami. Dziewczyna do dziesiątego roku życia w ogóle nie zdawała sobie sprawy z istnienia świata czarodziejów. Wszystko zmieniło się pewnego październikowego dnia tysiąc czterysta pięćdziesiątego drugiego roku.
Przejeżdżająca wówczas przez miasteczko wiedźma wyglądała jak wielka dama. Miała kosztowne suknie i podróżowała karetą zaprzężoną w siwe konie. Nikt nie wiedział, dokąd podążała. Zatrzymała się w karczmie „Pod pełnym dzbanem”. Już podczas pierwszych godzin pobytu wyłowiła z tłumu drobną piekarzównę z brudnymi blond włosami i bystrymi, ciekawymi oczami. W owych zamierzchłych czasach, kiedy magia była bardziej sprawą umysłu niż idiotycznego machania różdżką, wielu czarodziejów umiało intuicyjnie wyczuć, że stojące przed nimi dziecko ma prawdziwy talent. Ów zmysł był szczególnie wyostrzone u tych magów, którzy na co dzień zajmowali się uczeniem. Kimś takim była właśnie wspomniana podróżna, Penelopa z Devonshire. Postanowiła sprawdzić swoje przypuszczenia i uciekła się do starego, wypróbowanego sposobu hogwarckich „łowców głów”**: zwabiła dziewczynkę do swojego pokoju i nagle zaczęła na nią krzyczeć. Zaskoczenie dziecka szybko przerodziło się w paniczny strach. Kobieta dalej wrzeszczała i sztorcowała, obserwując uważnie otoczenie i czekając, aż mała zdradzi się z magicznymi talentami. Po dziesięciu minutach udało się. Starsza wiedźma zamilkła. Bynajmniej nie z własnej woli. Pierwszym czarem Matyldy było rzucone bezwiednie Silencio.
Penelopa przekonała piekarza i jego żonę, by oddali jej córkę na pokojówkę. Zgodzili się po długich oporach. Czarownica obiecała zwrócić im córkę, gdy ta skończy szesnaście lat. Przyrzekła zapewnić małej posag. To była prawdziwa szansa dla takiego dziecka – szansa na wyrwanie się z biedy. Toteż Matylda wyjechała ze swojego miasteczka tej jesieni. Została przydzielona do Ravenclawu i oddana pod opiekę Terencjusza z Long Lake.
Początki były trudne. Dziewczynka musiała nauczyć się bardzo szybko nie tylko podstaw magii, ale i czytania, pisania, łaciny oraz greki. Bardzo mało manuskryptów było tłumaczonych na angielski. W XV wieku uważano, że taki przekład ujemnie wpływa na precyzję wykonania zaklęcia. W związku z tym Matylda pracowała sumiennie i wytrwale. Wertowała księgi, recytowała formuły i ćwiczyła posługiwanie się różdżką dzień w dzień przez sześć długich lat. Wieczór dwudziestego kwietnia tysiąc czterysta pięćdziesiątego ósmego roku nie był wyjątkiem.
Niewysoka szesnastolatka siedziała przed kominkiem w Pokoju Wspólnym Ravenclawu. Miała na sobie skromną, czarną suknię uszytą nieco na wzór zakonnego habitu. Jej jasne włosy były ciasno związane i przykryte schludną, białą chustką. W domu zapewne nosiłaby warkocze, ale w Hogwarcie dziewczęta obowiązywał zakaz chodzenia z gołą głową. Nikt nie protestował, panienki szybko przyzwyczaiły się do tego wymogu i uznały taki strój za bardzo praktyczny. Matyldzie było to obojętne. Myślała w tym momencie tylko o leżącym przed nią pliku notatek dotyczących mikstur leczniczych. Były to zapiski Penelopy z Devonshire. Dziewczynie udało się je pożyczyć od wiecznie podróżującej czarownicy, która zbierała strzępki informacji wszędzie, gdzie tylko się znalazła. Teraz udała się na nową włóczęgę, a swój dotychczasowy dorobek pozostawiła w Hogwarcie. Młodsza wiedźma została w szkole z misją uporządkowania zebranych przez nauczycielkę wiadomości. Robiła to gorliwie co wieczór, ucząc się przy okazji wielu nowych rzeczy o leczniczych eliksirach. Ta wiedza mogła jej się przydać po powrocie do domu. Wiele receptur składało się wyłącznie z prostych składników, które można było łatwo zdobyć, nie uciekając się przy tym do metod, które mugolscy sąsiedzi mogliby uznać za nadprzyrodzone.
- Nie śpisz, Matyldo?
Krępy osiemnastolatek imieniem Numa*** wszedł bezszelestnie do Pokoju Wspólnego. Był niezbyt przystojny i dość niski, ale miał sympatyczny uśmiech i przyjemną barwę głosu. Dziewczyna odwróciła głowę w jego stronę i przetarła oczy.
- Porządkuję notatki pani Penelopy. Mistrz Terencjusz nie będzie zadowolony, jeśli jutro okaże się, że nie zrobiłam postępów.
Młodzieniec usiadł przy kominku, tuż obok swojej koleżanki i zaczął przeglądać leżące przed nią kartki. Po paru minutach zrezygnował.
- Nie znam się na tym. Eliksiry nigdy nie były moją mocną stroną, wolę transmutację. Podziwiam cię, Matyldo, że rozumiesz te zapiski.
- Pani Penelopa pisze bardzo przejrzyście, spójrz... – Krukonka z błyskiem w oku zaczęła objaśniać koledze zawiłości warzelnictwa. Ten słuchał z zainteresowaniem. To stanowczo nie była jego dziedzina, ale nikt wybrany do Ravenclawu w życiu nie przepuścił okazji, żeby się czegoś nowego dowiedzieć.
Pół godziny później Numa z uśmiechem dziękował za wykład. Rozjaśniło mu się nieco w głowie. Może nawet Terencjusz z Long Lake nie obsztorcuje go tak, jak zwykle, kiedy następnym razem będzie się zabierał za uwarzenie czegokolwiek?
Matylda była w swoim żywiole. Księgi, manuskrypty, notatki – tylko tego trzeba jej było do szczęścia. Uwielbiała naukę, szperanie w bibliotekach, wyszukiwanie informacji. Miała chłonną pamięć, łatwo przyswajała informacje. Nie pociągały jej nauki zakazane czy ciemne moce, wolała zwykle zaklęcia czy lecznicze mikstury. Czerpała przyjemność z samego przyjmowania wiedzy, nie dyskutowała, nie negowała, po prostu chłonęła całą sobą mądrość wieków. Szczególnie pasjonowały ją łacińskie pisma traktujące o niezwykłych zwierzętach, egzotycznych roślinach i dalekich krajach. Spędzała na nauce niemal każdą wolną chwilę. Wiedziała, że jej czas w Hogwarcie jest ograniczony i starała się go w pełni wykorzystać.
Oprócz samotnego światła widocznego w oknach Pokoju Wspólnego Krukonów, zamek był pogrążony w ciemności. Ciężka, ponad czterystuletnia budowla przypominała warownię. Czasy Założycieli nie były zbyt spokojne i niewiele się zdążyło w tej materii zmienić. Wprawdzie Ravenclaw, Hufflepuff, Gryffindor i Slytherin obłożyli szkołę niezwykle potężnymi czarami obronnymi, ale każdy mag wie, że nie ma niezawodnych zaklęć, są tylko partacze, którzy nie umieją ich łamać. W związku z tym w razie, gdyby okazało się, że magia nie zdaje egzaminu, zawsze można było bronić Hogwartu jak twierdzy. Grube mury, lufciki strzelnicze i tajne przejścia do pobliskiej wioski Hogsmeade miały ułatwiać walkę i zaopatrzenie w czasie oblężenia. Ostatni atak na zamek miał miejsce w tysiąc trzysta czterdziestym trzecim roku. Od tego czasu nikt nie był na tyle głupi, by pokusić się o zdobycie tak świetnie bronionego miejsca. Mimo to obecny dyrektor szkoły, Pomponiusz z Wolf Place, nie zamierzał rezygnować ani ze straży, ani z innych środków ostrożności. Wychodził widać ze słusznego założenia, że idiotów nie brak na świecie.
Tej nocy kwietniowej zamek Hogwart pogrążony był w zasłużonym, błogim śnie. Wartownik drzemał w Wieży Północnej. Krukonka Matylda wertowała zawzięcie notatki Penelopy. Terencjusz z Long Lake przewracał się z boku na bok, śniąc o Kamieniu Filozoficznym. Nikt z obecnych w szkole czarodziejów nie zdawał sobie sprawy, że pewien młody podróżnik już o świcie zapuka do bram twierdzy.


*z łac. „Strzeż się człowieka jednej książki.” Cytat wyszperany przez Arien Halfelven, za co autorka jest niewypowiedzianie wdzięczna i zobowiązuje się w stosownej chwili postawić Arience jakiś gustowny pomnik. Albo chociaż sprezentować fresk przedstawiający Katona z nożem w plecach. Dla odstresowania.
**Nie zawsze było tak różowo, że dyrektor Hogwartu mógł sobie zwyczajnie wysłać do mugolskiej rodziny sowę z optymistycznym oznajmieniem ”Panie Smith, pana córka jest czarownicą.”. W dawnych czasach doświadczeni czarodzieje przemierzali Anglię wzdłuż i wszerz, poszukując coraz to nowych młodych talentów. Czasem zdarzało się więc, że zbierająca jagody w lesie dziewczynka nigdy już nie wracała do domu, że wysłany z poleceniem giermek jakby rozpływał się w powietrzu albo że młody mnich pracujący w polu znikał nagle z oczu współbraci. Po jakimś czasie każdego przestawano szukać. Mało kto próbował po skończeniu szkoły wrócić do dawnego świata. Przecież nikt ich nie porywał do Hogwartu wbrew ich woli.
***Imię jest dziwne i czuję się w obowiązku wytłumaczyć, skąd je wzięłam. Otóż zgodnie z legendą Numa Pompiliusz byl królem rzymskim, następcą Romulusa. Historia zapamiętała go jako człowieka niezwykle pobożnego, prawego i mądrego, choć jego związek z nimfą Egerią do dziś pozostaje niejasny.

10 maja 1458 r.

Tego wieczora w Pokoju Wspólnym Krukonów panował tłok. Grupa chłopców w różnym wieku zbiła się pod największym z gobelinów wiszących na ścianie. Tkanina przedstawiała wielką bitwę z goblinami pod Benewentum* i była, jak wieść głosiła, prezentem dla Wielkiej Roweny od jej uczniów w ramach podziękowania za „Przekazanie mądrości życia”. Jednak owego majowego dnia nikt z Krukonów nie myślał o pochodzeniu tego dzieła. Stłoczeni pod nim, wpatrywali się z podziwem w Askaniusza z Yew Park, który opowiadał o swoich przeżyciach związanych z podróżą przez Alpy.
Od czasu, gdy rankiem dwudziestego pierwszego kwietnia zapukał do bram zamku, młody wędrowiec był na ustach wszystkich w Hogwarcie. Wielu uczniów go znało – przed dwoma laty opuścił szkołę i Dom Kruka, by wyruszyć w podróż wraz z ojcem. Miał wtedy szesnaście lat. Udali się w drogę pieszo, po mugolsku. Oczywiście, można było inaczej, szybciej, łatwiej, ale to nie było w stylu starego Pauzaniasza z Yew Park. Dla niego podróż była celem samym w sobie. Mogła trwać bardzo długo, o ile czegoś uczyła i pozwalała zdobyć doświadczenie. A wizyta w Italii była wówczas niezmiernie pouczająca.
Sam Askaniusz zmienił się bardzo przez minione dwa lata. Wyrósł, zmężniał, stał się dużo silniejszy i bardziej zaradny. Nie był już psotnym chłopcem, spoważniał, często się zamyślał. Jednak w takich chwilach, jak ta, potrafił szybko wyrwać się z filozoficznego nastroju i przeistoczyć się w urodzonego gawędziarza. Opowiadał żywo i barwnie, sypał anegdotami jak z rękawa, żartował. Mimo tej werwy i swady było widać, że narrator nie jest już chłopcem, ale młodym mężczyzną. Dojrzał.
Matyldę denerwował nieco szum wokół dziedzica Yew Park. Pamiętała go sprzed dwóch lat. Nie przepadali wówczas za sobą. Dziewczyna uważała swojego kolegę za zbyt hałaśliwego i nie dość skupionego jak na Krukona. Teraz irytowało ją zainteresowanie innych mieszkańców Domu Ravenclawu jego opowieściami. Dziewczynie przeszkadzały nie tyle przytaczane przez wędrowca historie, co rwetes, który on i jego słuchacze robili w Pokoju Wspólnym. To stanowczo nie były warunki do nauki.
Jednak na zainteresowanie barwną opowieścią Askaniusza Matylda nie mogła nic poradzić. Protesty na nic by się nie zdały, w Pokoju Wspólnym wolno było przecież rozmawiać. Krukonka spróbowała jeszcze raz skupić się na szacownym podręczniku „O naturze magii i świata”**.
- Nocowaliśmy w przełęczy. Trudno sobie wyobrazić tamtejsze góry, jeśli się ich nie widziało. Są tak wysokie, że zdają się sięgać nieba. Zresztą nawet ono ma tam trochę inny kolor, niż u nas. Skały są ostre, ścieżki strome i wąskie, nie chcielibyście wpaść w żadną z tamtejszych przepaści. Za to widoki... To, co można zobaczyć ze szczytu góry, nie umywa się do widoku z którejkolwiek z wież Hogwartu. Ta przestrzeń... Człowiek czuje się tam maleńki, nieważny, kruchy, ale z drugiej strony ma się świadomość, że góruje się nad światem, że ma się go jak na dłoni. Niesamowite wrażenie. W jednej chwili czujesz się jak pyłek, w drugiej myślisz, że jesteś władcą świata...
To wszystko przekraczało zdolności Matyldy do koncentracji. Zrezygnowała z nauki w ulubionym miejscu przy kominku. Zabrała swoją książkę i postanowiła poszukać jakiegoś zacisznego pomieszczenia.
By dostać się do drzwi, musiała przejść obok stłoczonych przy gobelinie chłopaków. Zwróciła na siebie ich uwagę – choć nie wszyscy stali obok Askaniusza, to jednak każda ze znajdujących się w Pokoju Wspólnym osób słuchała go bodaj jednym uchem i nikt nie zamierzał przegapić tak emocjonującej opowieści.
- Matylda? Wychodzisz? – Numa zatrzymał koleżankę.
- Tak. Muszę to przeczytać.
- A co czytasz? – Matylda mimowolnie zaklęła w duchu i cichutko wysłała zadającego to pytanie Askaniusza do wszystkich rogatych diabłów.
- “O naturze magii i świata”, zgodnie z poleceniem Mistrza Terencjusza.
Młodzieniec podszedł do koleżanki, wyjął tom z jej rąk i zaczął kartkować. Zamyślił się, milczał przez chwilę. Po paru minutach oddał dziewczynie książkę i na nowo podjął konwersację:
- Przypomniały mi się stare, dobre czasy. Zgadzasz się z Davidem z Marylane?
- Słucham? – Matylda popatrzyła na Askaniusza jak na wariata.
- Czytasz tę książkę. Pytam, czy przemawiają do ciebie zawarte w niej twierdzenia.
- Cóż to za pytanie? Oczywiście, że tak, David z Marylane jest wielkim autorytetem!
- Czy to oznacza, że jest nieomylny? Spójrz na przykład tutaj – młodzieniec znów zabrał koleżance książkę i tym razem otworzył ją na chybił-trafił. Wodził przez chwilę wzrokiem po stronie.
- Czego szukasz?
- Czekaj chwilkę... O, na przykład to: “Magia zamieszkuje w świecie i go napędza. Człowiek jest tylko jej narzędziem. To ona kreuje świat i nadaje bieg wypadkom”. Uważasz, że to prawda?
- Skoro tak jest napisane i uczą nas tego od wieków, to z pewnością jest to prawda. Skąd twoje wątpliwości?
- Czy uważasz siebie za marionetkę?
- Tak. Ciebie, siebie, nas wszystkich. Tak tu napisano i nie zmienisz tego, Askaniuszu z Yew Park! – Matylda już na początku rozmowy była mocno podenerwowana, więc chłopak nadzwyczaj łatwo wyprowadził ją z równowagi. Ostatnie zdanie wykrzyczała i, nie oglądając się na nikogo, wybiegła z Pokoju Wspólnego.
Młodzieniec stał przez moment jak skamieniały, nadal z książką w ręku i z wyrazem bezbrzeżnego zdumienia na twarzy. Milczenie przerwał Numa:
- Pójdę do niej.
- Zostaw. Ja powinienem – Askaniusz otrząsnął się już ze zdumienia i postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
- Jesteś pewien?
- Muszę jej oddać książkę.
Numa nie zdążył zareagować na tę niezbyt inteligentną wymówkę. Dziedzić Yew Park błyskawicznie wyminął go i opuścił pomieszczenie.
Jeśli nie wiadomo, gdzie może być dowolny Krukon, to znaczy, że na pewno siedzi on w bibliotece. Odwieczna zasada sprawdziła się i tym razem. Młody człowiek szybko odnalazł tam wściekłą Matyldę.
- Czego chcesz?
- Zostawiłaś książkę.
Był spokojny i uprzejmy. Dziewczyna zawstydziła się nieco swojego wybuchu.
- Dziękuję.
Usiadł obok niej.
- Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałem. Nie o to mi chodziło.
Odpowiedziało mu milczenie.
- Nigdy mnie nie lubiłaś, prawda?
- O co ci chodzi?
- Nie jesteś głupia. Wiesz, do czego dążysz. Dlaczego jesteś taka bezkrytyczna wobec tego, co inni każą ci poznawać?
- A jaka mam być? Dlaczego ty próbujesz zanegować oczywistości?
- Bo to wcale nie jest takie oczywiste. Dlaczego mam wierzyć, że jakaś moc magiczna świata mną kieruje, skoro jestem tu i teraz i sam decyduję, co zrobię?
Nie odpowiedziała. Wpatrywała się ze skupieniem w okładkę książki i myślała nad tym, co usłyszała. Krukon nie odzywa się pochopnie. Nie w tak ważnych sprawach.
- Świat się zmienia, Matyldo. Widziałem w podróży niesamowite rzeczy...
- Tak, wiem – przerwała mu. – Wysokie góry, wąskie ścieżki, głębokie przepaści... Cóż z tego?
- Widziałem ludzi. Ludzi, którzy zmienią ten świat.
- Negując wszystko? Bzdura.
- To nie tak. To już kiedyś było. W Italii szuka się teraz wszystkiego, co tylko mogło pozostać po dawnych Rzymianach. Antyczny świat wraca. Odrodzenie.
- Słowa, słowa, słowa...***
- Nie tylko słowa.
- A co jeszcze?
- Człowiek. Nie moc magiczna czy siła wyższa. To człowiek kształtuje swój los i dzieje świata, Matyldo.
- Brzmi wspaniale. Co za tym stoi? Masz świadomość, że takie proste stwierdzenie rujnuje cały nasz system wartości? Potrafisz zaproponować coś w zamian?
- Chodź. Pokażę ci.
- Co chcesz mi pokazać? Jakieś notatki wariata podobnego do ciebie?
- Chcę ci pokazać to, co sam widziałem.
- Czyli co? Odkrycia kilku obłąkanych idealistów, którym się wydaje, że potrafią wszystko zmienić?
- Nie. Obrazy, rzeźby, budynki, książki... Matyldo, to nie jest kilku ludzi, to jest cały potężny ruch, który nie planuje zmian, tylko je wprowadza. Myślą, tworzą, piszą! Miałem przed oczami prawdziwe cuda!
- I te „cuda” wystarczyły, by uwierzyć, że jesteś w centrum świata? Pycha jeszcze nikogo daleko nie zaprowadziła, Askaniuszu. Co najwyżej wysoko. Na szafot.
- Lepiej pełzać po ziemi jak wąż? Z głową pokornie szorującą po piachu?
- Trzeba znać swoje miejsce.
- Właśnie próbuję ci udowodnić, że źle definiujesz swoje, ale nie pozwalasz mi na zaprezentowanie wszystkich argumentów. Od kiedy Krukonka sądzi, nie poznawszy racji drugiej strony?
Takie stwierdzenie było nie do odparcia. Matylda westchnęła tylko. Nie było rady. Umiała przecież uznać się za pokonaną, gdy było to konieczne.
- Dobrze. Pokaż mi to, co chciałeś pokazać.
W milczeniu szli korytarzem prowadzącym do Pokoju Wspólnego Krukonów. Nie doszli tam jednak. Askaniusz zatrzymał się pod drzwiami prowadzącymi do małego pokoiku, w którym w ciągu dnia odbywały się lekcje pojedynków.
- Zaczekaj w środku – poprosił koleżankę. – Za chwilę coś ci przyniosę i wolałabym, żebyś oglądała to w samotności.
Wrócił po kilkunastu minutach, niosąc starannie zawinięty w tkaniny pakunek. Usiedli na podłodze i młodzieniec zaczął ostrożnie pozbawiać swój bagaż szmacianego pancerza. Ich oczom ukazała się wkrótce prosta, kamienna misa wypełniona dziwną, świecącą substancją. Dziewczyna wpatrywała się w naczynie jak zaczarowana. Było piękne w swej prostocie i bardzo kuszące.
- To jest myślodsiewnia. Pozwala przechowywać i uporządkowywać swoje wspomnienia. Słyszałaś kiedyś o czymś takim?
- Nie.
- To dość świeży wynalazek. W myślodsiewni deponuje się w sposób magiczny swoje przeżycia i można do nich potem wrócić, jeszcze raz znaleźć się w danej sytuacji i obejrzeć ją z perspektywy osoby trzeciej. Oczywiście może je oglądać także ktoś obcy. Chciałbym, żebyś właśnie to teraz zrobiła.
- Mam... wejść w twoją pamięć?
- W pewien sposób tak. Te obrazy są logicznie poukładane. Myślodsiewnia będzie ci posłuszna. Opuścisz ją, kiedy zechcesz, wystarczy, że nakażesz jej, by cię wypuściła. By wejść, po prostu zanurz głowę w tej świecącej masie.
- Co się na nią składa?
- To są moje myśli, Matyldo. Zostawię cię teraz. Powodzenia.
Askaniusz z Yew Park szedł wolnym krokiem w stronę swojego dormitorium, zaś jego koleżanka powoli i lękliwie zbliżała twarz do tajemniczej, migoczącej powierzchni...

*W owej potyczce dzielni czarodzieje italscy poskromili wraży ród goblinów w roku Pańskim pięćset osiemnastym. Trup ścielił się gęsto, no ale czego się nie robi dla wyplenienia takiej zarazy? Ciekawych poinformuję, że w III wieku p.n.e. starożytni Rzymianie także stoczyli bitwę pod Benewentum.
**Jest to stary i szanowany podręcznik wszystkich zaawansowanych adeptów magii. Został napisany na przełomie X i XI wieku przez Davida z Marylane. Jeśli wierzyć plotce – pomagał mu w tym jego dobry przyjaciel, Salazar Slytherin.
***Jak widać „argument” przytoczony przez Szekspira w "Hamlecie", a potem powtórzony przez Wyspiańskiego w „Weselu” sprawdza się już od wieków.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Sob 12:24, 22 Paź 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Triss
Ningyo



Dołączył: 30 Sie 2005
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Słońca

PostWysłany: Wto 22:29, 30 Sie 2005    Temat postu:

Rozumiem, że ta Rowena nie ma nic wspólnego z założycielką Hogwartu :] Fick jakoś tak średnio mi się podobał. Jeśli sprawdzała go Akzseinega to pewnie nie ma błędów. Narazie na plus masz to, że nie domyślam się co może być dalej. To znaczy, że uważam iż twój fic jest nieprzewidywalny :D Teraz Hogwart mi przypomina jakąś fortecę, a nie ten miły zamek :] Wiecie z fosą i tymi innymi rzeczami.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Śro 9:05, 31 Sie 2005    Temat postu:

dziękuję :*. kiedy skasowałaś tego ficka z DK było mi... przykro? szkoda tego, że nie doczytam? mhm, cos w ten deseń. zwłaszcza, ze wtedy jeszcze na inne fora nie zaglądałam ;)... i, tadadam, Semele wkleiła "Cave..." również tutaj :). strasznie się cieszę, a ty wiesz juz, co sądzę o tym ficku ;). jest bardzo dobry i na dodatek Krukoński ;). przez duże K ;)...

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 9:50, 31 Sie 2005    Temat postu:

Witam!
Wakacje wakacjami, lenistwo lenistwem, pojedynki pojedynkami, a opowiadania same się nie piszą. Smutne, ale prawdziwe. Toteż musiałam przysiąść i napisać. Bardzo przepraszam za tak długą przerwę.
Triss, stwierdzam z żalem, że nie zrozumiałam komentarza. Jedno jest pewne. Źle rozumiesz. Nie tylko Rowena ma coś wspólnego z Założycielką, ale jeszcze jest nią we własnej osobie.
AtO, cała przyjemność po mojej stronie.
Bardzo dziękuję paniom Akzseindze i Susie, które zniosły cierpliwie rozterki me autorskie tudzież podjęły się korekty (dalej sądzę, że to potworne burżujstwo - mieć dwie bety). Głęboki ukłon w stronę Niebieskiej, której chciało się szperać dla mnie w różnorakich źródłach wiedzy i szukać informacji o XV-wiecznej Florencji. Życzę miłej lektury
Semele

Odcinek dedykowany Aleksandrze, Krukonce Pełnoletniej.



10 maja 1458 r., późny wieczór

Matylda dotknęła nosem świecącej masy. Wzięła głęboki oddech i zanurzyła twarz w misie. Spodziewała się uczucia podobnego do tego, które towarzyszy nurkowaniu, ale myśli Askaniusza, choć wyglądały trochę jak płyn, nie miały konsystencji wody, raczej trochę bardziej gęstego powietrza. Nie miała czasu zbytnio się nad tym zastanawiać. Gdy tylko brzeg białej chusty, która przesłaniała włosy dziewczyny, musnął powierzchnię migoczącej substancji, Krukonka jakby straciła równowagę i zaczęła spadać w głąb myślodsiewni. Głową w dół.
Później nie potrafiła oszacować, jak długo wędrowała po wspomnieniach młodego dziedzica Yew Park. Nie umiała też powiedzieć, ile oderwanych od siebie obrazów wówczas zobaczyła. Na początku to były tylko migawki. Wschód słońca w górach. Rozgwieżdżone niebo. Drzewa, na których rosły dziwne, żółte owoce. Nie zdążyła nawet dotknąć lśniącej skórki, przeniosła się na brzeg morza, potem na wąską uliczkę niewielkiego miasteczka, na kwitnącą łąkę, między wysokie drzewa, na opustoszałą ścieżkę... Myślodsiewnia pokazywała jej place budowy, pracownie artystów, kościoły, pałace, dzieła sztuki. Ludzie, których tam malowano i rzeźbiono, wydawali jej się niemal żywi, nie byli tylko alegoriami. Mieli własne rysy twarzy, realistyczne sylwetki. Na długie lata pozostała jej w pamięci wykonana z brązu figura przedstawiająca młodego chłopca z mieczem. Widziała go tylko przez sekundę, potem odwróciła wzrok. Nigdy wcześniej nawet przez myśl by jej nie przeszło, że można wyrzeźbić nagiego człowieka*. Oglądała wszystko jak oszołomiona: obce budynki, zapierające dech w piersiach krajobrazy, nieznane rośliny, dziwnie wyglądających ludzi. Gdyby miała o tym komuś opowiedzieć, nie potrafiłaby zebrać myśli ani znaleźć słów, mogłaby mówić tylko o słońcu, które dawało tam światło jaśniejsze, niż kiedykolwiek widziała w Szkocji i grzało tak mocno, że niemal dusiła się w swojej ciemnej, zapiętej pod szyję sukience. W jego blasku nawet dobrze znane przedmioty miały inny kolor. Nic nie wyglądało tak samo.
W owym czasie myślodsiewnie były nowym wynalazkiem, nie do końca jeszcze dopracowanym i dość kapryśnym. Potrzebowały czasu, żeby dojść do właściwych wspomnień, a że nie mogły trzymać obserwatora w próżni, ukazywały mu szereg drobnych obrazków, strzępki wydarzeń, prawdziwy kalejdoskop barw, kształtów, faktur i dźwięków. Matylda oczywiście nie miała o tym pojęcia. Wędrowała zachwycona od wizji do wizji, chłonąc każdy szczegół. Odczuwała tylko lekki żal, kiedy kapryśne magiczne urządzenie zabierało ją od jednego cudu do drugiego, gdy tymczasem ona nie zdążyła przyjrzeć się poprzedniemu tak dokładnie, jak by chciała. Gdy myślodsiewnia nagle zwolniła swój pęd, dziewczyna była nieufna. Wydawało jej się, że za chwilę obraz znów się rozmyje, a ona powędruje dalej. Ale zamiast tego wizja wyostrzyła się, a do uszu Krukonki dobiegła śpiewna mowa. Gdy wsłuchała się w nią dokładniej, doszła do wniosku, że przypomina jej ona trochę łacinę.
Dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że słucha Askaniusza. Zwracał się właśnie do innego młodzieńca, dyskutowali żarliwie, przekomarzali się, czasem wybuchali śmiechem albo zamyślali się nad zdaniem wypowiedzianym przez któregoś z nich. Mężczyzna w średnim wieku dzielnie dotrzymywał im kroku, ale milczał, pogrążony w myślach. Krukonka uznała, że to musi być sam pan na Yew Park. Nie zastanawiała się nad tym długo. Podążyła za nimi i z ciekawością chłonęła każde słowo, choć nie rozumiała języka, którym się posługiwali. Po prostu podobała jej się melodia tej obcej mowy, sposób, w jaki układały się dźwięki: raz miękko i gładko, a po chwili żywo, buńczucznie, wesoło.
Była tak zasłuchana, że nie zwracała uwagi, gdzie ją wiodą. A wiedli w stronę kamiennego zamku**. Matylda przyglądała mu się z przyjemnością. Wyglądał znajomo. Przypominał jej trochę Hogwart, choć, rzecz jasna, był od niego znacznie mniejszy. Dostojna, stara budowla dawała jej poczucie swojskości. Biorąc przykład z Askaniusza i jego towarzyszy, odważnie weszła do budynku.
Szybko przemierzali długie, ciemne korytarze zamku. Milczeli. Młody mężczyzna, z którym wcześniej rozmawiał dziedzic Yew Park, był najwyraźniej przewodnikiem. Popędzał ich teraz, jakby zależało mu, żeby koniecznie jak najszybciej dotarli do celu, nie pozwalał rozglądać się na boki. Krukonka odniosła wrażenie, że chciał im pokazać coś, co zachwycało go do tego stopnia, że nie potrafił czekać już ani chwili dłużej.
W końcu doszli do zamkowej kaplicy. Wzrok Matyldy spoczął na ścianie ozdobionej dużym freskiem***. Osłupiała.
Spokojna, piękna twarz Madonny. Szaty spływające aż do stóp. Czerwień i błękit. Dzieciątko, choć jest takie maleńkie i kruche, zdaje się już nauczać, napominać wzrokiem, błogosławić z powagą. Fałdy barwnych tkanin. Mieniące się złotem tło. A wszystko razem harmonijne, miękkie, delikatne. Nieruchome i ciche, ale żywe, prawdziwe, dostojne. Młodzieniec w zieleniach obserwuje uważnie, jakby łowił każdy gest, każde słowo, każde spojrzenie. Starzec wskazuje na siebie ręką, jakby czemuś zaprzeczał, zapierał się, tłumaczył. Zachwycona twarz chłopca w bieli. On podziwia, chłonie całym sobą to, co dzieje się wokół niego, stara się zapamiętać każdy dźwięk, każdy zapach, każde drgnienie światła. Silny, stanowczy mężczyzna po prawicy Panny bacznie obserwuje, pilnuje, nakazuje, zarządza. Zamknięte oczy Marii. Ona nie musi patrzeć, by czuwać. Jest pogrążona w myślach i modlitwie, a pomimo tego trzyma swego Synka mocno i pewnie, pokazuje go światu, pilnuje, strzeże, jest czujna. Bo człowiek nie musi patrzeć, by być czujnym.
- Matyldo?
Z trudem wyrwała się z zamyślenia. Askaniusz z Yew Park stał za jej plecami.
- Szukałem cię. Bałem się, że coś się stało. Już prawie świta, a ty jeszcze nie opuściłaś myślodsiewni... Bałem się, że coś się zepsuło, że zostałaś tu uwięziona.
- Byłam tu całą noc?
- Tak. Chodź, czas wracać.
Rzuciła jeszcze tęskne spojrzenie na fresk i z żalem powędrowała za kolegą. Po chwili wylądowali z hukiem na kamiennej podłodze sali szkolnej. Myślodsiewnia znów okazała się kapryśnym wynalazkiem – wyrzuciła ich z taką siłą, że nie tylko nie udało im się utrzymać pozycji stojącej, ale jeszcze poobijali się boleśnie o twardą posadzkę. Chłopak podniósł się pierwszy. Szybko wyciągnął dłoń w kierunku koleżanki, pomógł jej wstać. Teraz, gdy był już spokojny o jej bezpieczeństwo, mógł swobodnie dać upust swojej ciekawości.
- Cóż powiesz teraz? Widziałaś wielkość człowieka?
Długo nie odpowiadała. Trudno jej było zebrać myśli. Nie chciała z nim rozmawiać, a jednocześnie krukońska natura domagała się odpowiedzi na setki pytań, które przyszły jej do głowy podczas wędrówki po wspomnieniach.
- Widziałam – udało jej się w końcu wykrztusić.
- Nic więcej nie powiesz?
- A jakich słów ode mnie oczekujesz? Sam doskonale wiesz, że to było wspaniałe, ale...
- Ale?
- Obce. Zupełnie sprzeczne z naszym światem. Z tym, co tu i teraz.
- Tamto dojdzie i do nas, zobaczysz. Nie za rok, to za dziesięć lat, za dwadzieścia, ale dojdzie!
- Możliwe. Nie znamy przyszłości – odrzekła chłodno.
Była na niego wściekła za to, że pokazał jej swoje wspomnienia. Zobaczyła rzeczy cudowne i niezapomniane, ale teraz musiała wrócić do rzeczywistości. A ta była znacznie łatwiejsza z jej poprzednim, ułożonym i uporządkowanym światopoglądem. Znała swoje miejsce. Wiedziała, że jest w Hogwarcie na krótko. Że gdy już stąd wyjdzie, będzie musiała wrócić do rodziców i tam kryć przed wszystkimi najdrobniejsze przejawy magii. Że będzie leczyć swoimi eliksirami wszystkich mieszkańców okolicznych wsi i będzie musiała bardzo uważać, by przez to nie uznano jej za niebezpieczną wiedźmę. Nie protestowała. To było normalne, zwyczajne. Taki los czekał wiele młodych czarownic pochodzących z mugolskich rodzin. Toteż Matylda była smutna, ale nie buntowała się. A teraz Askaniusz pokazał jej inny świat. Świat jasnego słońca i soczystych barw. Świat pięknych rzeźb i zachwycających obrazów. Pokazał jej innych ludzi – odważnych, pewnych siebie, radosnych, może trochę pysznych, ale pięknych i upartych. Takich, którzy nie pozwalali życiu powodować sobą. Nie mogła tego zignorować. Krukon nie okłamuje sam siebie.
Nie chciała mówić o tym z Askaniuszem. Nie miała ochoty zwierzać mu się. Musiała przemyśleć wszystko sama. Z drugiej strony pytania same cisnęły się na usta. Wiedziała jednak, że tym razem powinna powstrzymać pęd do wiedzy. Że jeśli pofolguje sobie w tym względzie, będzie jej później jeszcze ciężej wrócić do codzienności.
Zbierali się do wyjścia. Dziedzic Yew Park podniósł z podłogi materiał, w którym przyniósł wieczorem myślodsiewnię i zaczął dokładnie zawijać nim swój skarb, by bezpiecznie przenieść go z powrotem do dormitorium.
- Askaniuszu... Jak się nazywa taki... okrągły, lśniący, żółty owoc? – Matylda złamała swoje postanowienie. Chciała wiedzieć choć jedną rzecz. A takie pytanie można łatwo złożyć na karb zwykłej ciekawości.
Chłopak podniósł głowę znad kamiennej misy i wbił wzrok w swoją rozmówczynię. Myślał intensywnie. Po chwili jego twarz rozpogodziła się.
- Cytryna. Musi ci chodzić o cytrynę. Rosły na niewielkim drzewku u podnóża samotnej góry.
- Tak, właśnie o to. Jak ona smakuje?
- Nie ma niczego, co można by porównać do smaku cytryny.


*Matylda miała przyjemność zobaczyć “Dawida” autorstwa Donatella: [link widoczny dla zalogowanych] . Dzisiaj nikogo nie szokuje fakt, że rzeźbiony delikwent z ubrania ma na sobie li tylko kapelusz i buty, ale wtedy... W końcu oglądamy pierwszy akt męski, jaki powstał w pięknej epoce odrodzenia.
**Konkretniej rzecz ujmując – do tego zamku: [link widoczny dla zalogowanych] . Kłaniam się pięknie a uprzejmie Niebieskiemu Migdałowi, która zlokalizowała mi ten tajemniczy budynek i znajdujący się w nim fresk.
*** [link widoczny dla zalogowanych] Tak to cudo wygląda teraz. Autorka przyznaje się bez bicia, że jak zobaczyła ten fresk, to patrzyła długą chwilę jak cielę na malowane wrota, kazała się zachwycać wszystkim znajomym i jest z tego dumna.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Śro 10:28, 31 Sie 2005    Temat postu:

no, faktycznie, ładny fresk ;)...

czy to już koniec? nie zdziwiłabym się, Matylda została przekonana, a i ostatnie zdania są takie... zakończeniowe ;). i ładne ;). można by jeszcze ciągnąć to dalej opisywać, jak sobie radzi... ale to mi jakoś nie pasuje do twojego stylu i sposobu pisania ;)...

cóż, fick mi się podoba, jak napisałam w poprzednim poście. styl masz naprawde łądny, opisy, jak wspomniała gdzieś indziej Cora, bodajże w "In aqua sciribis", naprawdę łądne... pomysł z migawkami też nie jest zły ;)...

inaczej mówiac - uszczęśliw nas jeszcze jakimiś innymi swoimi fickami xD...

Atuś

Wybacz, ale nie mogłam się powstrzymać... mam nadzieję, że ta 'Corn' to nie o mnie? - Nel

matko, Cora, przepraszam, to, yyy, ten... literówka była, o! tak. oczywiście, że literówka... mhm... zapomniało mi się, wybaczysz :*?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ata dnia Nie 11:41, 04 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 22:01, 03 Wrz 2005    Temat postu:

Oj, ja mam dzisiaj fazę czytania i komentowania...

Niesamowicie mi się podobało. Opisy przepiękne, co zauważyła już AtA, do tego swoisty klimat... bardzo bym chciała, żeby była kontynuacja, ale na tyle zdążyłam się zorientować, jaki masz styl, że nie byłabym zaskoczona, gdyby to był definitywny koniec. No, ale nadzieję chyba mieć mogę Very Happy

Napisz, proszę, czy przewidujesz jakiś dalszy ciąg, czy mam się pożegnać ze wszelkimi oczekiwaniami, bardzo nieśmiałymi co prawda, ale zawsze.

Pozdrawiam i życzę weny,
Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 12:23, 22 Paź 2005    Temat postu:

Witam serdecznie!
Serdecznie dziękuję Szu, Mith i Akzs za pomoc serdeczną i życzliwą, tudzież znoszenie mojej gadatliwości. Kończę z ulgą. Życzę miłej lektury i dziękuję za życzliwe komentarze
Semele


1 lipca 1458 r.

Penelopa z Devonshire obdarzyła Matyldę hojnie. Porządnie uszyte sukienki z mocnego materiału. Dwie drewniane skrzynie. Trochę sreber. Pieniądze. Nieco utrwalane czarami sprzęty domowe: garnki, talerze, łyżki. Solidny kociołek i zapas rzadziej spotykanych składników do eliksirów (w razie czego dziewczyna miała twierdzić z przekonaniem, że jej opiekunka miała fantazję i postanowiła ją obdarować zapasem nikomu niepotrzebnych acz niewyobrażalnie drogich przypraw). Najcenniejszy skarb: egzemplarz “O naturze magii i świata” Davida z Marylane, przywieziony nie wiadomo skąd, przepisany przez nie wiadomo kogo. Nie musiała się obawiać, że ktoś zdziwi się, znalazłszy u niej książkę traktującą o czarach. W jej wsi i tak nikt nie umiał czytać.
Krukonka z wielką starannością pakowała swój posag do jednej ze skrzyń. Zabezpieczenie jej bytu na resztę życia. Zapłata za rozłąkę z rodziną. Odszkodowanie za to, że świat magii delikatnie i subtelnie pozbywa się jej. Haczyk na przyszłego męża, przed którym będzie musiała ukrywać swoje umiejętności. Jałmużna od mistrzów hogwarckich, którzy mają prawo przeżyć swoje życie według swojej woli. Cenne rzeczy, które w nowej – starej rzeczywistości staną się wyznacznikiem wartości Matyldy jako człowieka.
Przedmioty codziennego użytku razem z luksusowymi, które miały pomóc jej wyżyć w sytuacjach kryzysowych: pieniądze, srebra do sprzedania, w ostateczności księga. Pozwolili jej zabrać część notatek robionych podczas nauki w Hogwarcie. Rzeczy osobiste – ubrania, drobne pamiątki. Cały dobytek w jednej skrzyni. Druga czekała, aż sama Krukonka zapełni ją zebranymi przez siebie dobrami, ususzonymi ziołami, uwarzonymi eliksirami, uszytymi drobiazgami... Przeszłe i przyszłe życie w dwóch drewnianych pudłach. Życie dziewczyny, która po latach ma powrócić do domu.
Udało jej się ułożyć wszystko idealnie. Nie mogła znaleźć nic, co wymagałoby poprawek. Nie miała już czym zająć rąk. Nie chciała spać, chociaż wiedziała, że powinna wypocząć. Wyruszała nazajutrz. Z braku lepszego zajęcia zeszła jeszcze do Pokoju Wspólnego. Wypadało się pożegnać.
Większość młodszych Krukonów poszła już spać, ale starsi siedzieli jeszcze na fotelach, czytając bądź rozmawiając z cicha. W jednej z dyskutujących grupek dostrzegła Askaniusza. On także zauważył jej przyjście. Z daleka skinął głową, ale nie podszedł. Chyba uznał, że dość już namieszał. Albo po prostu nie chciał jej zakłócać ostatniego wieczoru w Hogwarcie. Pewnie chciałaby go spędzić z przyjaciółmi.
Matyldzie takie zachowanie było na rękę. Nie czuła się na siłach na kolejną dyskusję światopoglądową. Sama nie wiedziała, co sądzić o tym, co ujrzała niemal trzy miesiące wcześniej. Zresztą po jej wizycie w myślodsiewni odbyli kilka rozmów na ten temat. Uparcie trzymała się swego, broniła jak lwica starego porządku, ustalonych reguł, tradycyjnej nauki. Nie robiła tego do końca z przekonaniem, ale za to niezmiernie gorąco. Inaczej przygotowanie posagowej skrzyni do wyjazdu byłoby jeszcze trudniejsze. A łatwe i tak przecież nie było.
Usiadła na swoim ulubionym fotelu przy kominku i zaczęła obserwować ludzi przebywających w Pokoju Wspólnym. Sama nie zaczęła żadnej rozmowy, ale po chwili podeszła do niej Aurelia de Malefoi. Mimo obco brzmiącego nazwiska dziewczyna była Angielką, jej całkowicie magiczna rodzina mieszkała w małym dworku w Wiltshire. Francuski pradziadek przybył na Wyspy Brytyjskie przed niemal stu laty z przyczyn niejasnych. Piętnastoletnia Krukonka, opowiadająca o przygodach swoich krewnych chętnie i ze swadą, na temat awanturniczego imigranta milczała jak zaklęta. Tym razem jednak nie przyszła deliberować o swoich koligacjach.
- Jesteś gotowa?
- Tak, skrzynia spakowana. O świcie ruszamy.
- Nie o to pytam.
- A o co?
- Nie udawaj. Chyba nie jest ci łatwo odchodzić.
- Nie ma się nad czym rozwodzić. Muszę, to pójdę. Jak twoja transfiguracja, Aurelio?
Dziewczyna podjęła temat i z pasją zaczęła opowiadać o starożytnych teoriach, które właśnie poznawała. Marzyła, by w przyszłości zostać Mistrzynią Transmutacji. Matylda odetchnęła. Słuchała uważnie, wtrącając co jakiś czas krótkie komentarze czy pytania. Nawet nie zauważyła, kiedy zrobiło się późno. Od dawna miała ochotę na normalną, krukońską rozmowę.
W końcu jednak zmęczona Aurelia udała się na spoczynek, a jej starsza koleżanka została sama w pustym Pokoju Wspólnym. Nie chciała iść do dormitorium, nie chciała spać, nie chciała oglądać spakowanej skrzyni. Wystarczy, że rano będzie musiała ją przenieść do Sali Wejściowej. Jaki był sens wcześniej drażnić się jej widokiem?
Trudno było powiedzieć, jak długo siedziała w fotelu i wpatrywała się w ogień, nie myśląc w zasadzie o niczym, a tylko czerpiąc przyjemność z ciepła buchającego na twarz i intensywnie grzejącego wyciągnięte w kierunku kominka stopy.
- Matylda? – usłyszała za plecami niski, przyjemnie brzmiący głos. – Ty tutaj? Nie wypoczywasz przed podróżą?
- Nie mogę zasnąć.
Chwila milczenia. Numa przysunął jeden z foteli bliżej kominka, usiadł na nim i spojrzał życzliwie na koleżankę.
- Ty bez książki? Niespotykane.
- Jakoś nie mam dzisiaj głowy do czytania.
- Nie dziwię ci się. Co zamierzasz robić po powrocie do domu?
Zadawał konkretne pytania. Był spokojny, życzliwy, nie szeptał półsłówkami, nie robił z niczego tragedii. Ceniła precyzję. Nie mogła zbyć go milczeniem.
- Wyjść za mąż.
- Słucham?
- Wyjść za mąż. Nie tak od razu, ale matka na pewno kogoś mi wyswata w najbliższym czasie. A potem zamierzam praworządnie żyć w mojej rodzinnej wiosce. Zabieram ze sobą kociołek, trochę ingrediencji, będę warzyć lekarstwa – mówiła spokojnie, zdobywając się nawet na lekki uśmiech. Nadal starała się godzić z losem. Człowiek rozsądny nie przeciwstawia się nieuniknionemu.
- I to wszystko?
- Tak. Różdżkę muszę zostawić. To by było zbyt niebezpieczne – brać ją ze sobą. Nie zapominaj, że moi rodzice cały czas myślą, że jestem służącą pani Penelopy.
Na takie dictum Numa zamilkł. Wpatrywał się teraz w swoje dłonie, wyglądał, jakby zbierał się na odwagę.
- To nie jest dla ciebie dobre.
Zaśmiała się. Krótko, kpiąco, gorzko.
- A widzisz jakąś inną drogę dla mnie?
- Możesz zostać tutaj.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo taki jest ustalony porządek. Czarownice z mugolskich rodzin uczy się magii, żeby umiały kontrolować swoje moce, żeby nie czarowały wbrew woli w chwilach strachu czy złości. Potem muszą wrócić do swojego świata. Zwłaszcza jeśli mają tam rodziny. Ja mam rodziców. A tutaj nie mam środków do życia. Magia nie jest dla każdego. Czemu mnie pytasz? Czemu drażnisz? Nie wiedziałeś o tym?
Poniewczasie zorientowała się, że myśli głośno, że wypowiedziała pytania, które kłębiły się w jej głowie, a miały zostać przemilczane. Numa wyglądał na skonsternowanego.
- Skąd miałem wiedzieć?
- Wystarczyło spytać – stwierdziła gorzko.
Znowu krępująca cisza.
- Zresztą nie ma o czym mówić. Istnieją fakty niepodlegające dyskusji, czyż nie? – odezwała się już spokojnie. – Wybacz, nie zamierzałam być nieuprzejma. Nie ma sensu o tym mówić.
- Ciężko ci odchodzić.
- A tobie byłoby łatwo?
- Zbyt trudno, żeby zrobić to tak spokojnie, jak ty.
- Zawsze mogę rozpłakać się i wpaść w histerię, tylko po co? To nic nie zmieni.
- Musi być jakiś sposób.
- Nie ma sposobu.
- Próbowałaś?
- Nie ma sposobu.
Siedział z nią do świtu przy dogasającym z wolna kominku. Rozmawiali o sprawach błahych, jak zwykle, kiedy spotykali się przez przypadek podczas bezsennej nocy spędzanej w Pokoju Wspólnym. Gdy wzeszło słońce, pożegnali się po przyjacielsku. Matylda podążyła w stronę Sali Wejściowej. Numa usiadł z powrotem w fotelu. Nie słyszał nawet, kiedy Krukoni, jeden po drugim, zaczęli schodzić ze swoich dormitoriów. Miał to i owo do przemyślenia.
To nie może być tak, że człowiekowi nie daje się wyboru.

Epilog

W korytarzu na czwartym piętrze zamku Hogwart wisi niewielki, stary portret. Jest na nim wyobrażona kobieta w średnim wieku. Regularne rysy, lekki uśmiech błąkający się po ustach, inteligentny błysk w oku, twarz wyrażająca spokój, skromna suknia, ciemny czepiec zasłaniający włosy. Dama zazwyczaj jest zajęta swoimi sprawami. Czyta książki z namalowanej za swoimi plecami biblioteczki, notuje coś gęsim piórem, czasem udaje się do innego portretu na pogawędkę. Nie zaczepia uczniów niemal nigdy, oni ją również z rzadka. Żyje w swoim świecie stworzonym za pomocą pędzla i zaczarowanych farb.
Przychodził do niej czasem Albus Dumbledore. Lubił z nią dyskutować o filozofii, niekiedy opowiada też o nowinkach, o szerokim świecie, o życiu szkoły. Poznali się późno, kiedy był już dyrektorem. Darzył ją sympatią przez wzgląd na jej mądrość, stanowczość i wiedzę. Była dobrą dyskutantką, mówiła z zastanowieniem, przemyślanie, ważąc każde słowo. Trudno było wygrać z nią spór, a Albus lubił wyzwania intelektualne.
Niekiedy pojawiał się także Severus Snape, entuzjasta eliksirów. Szukał u niej wiadomości, interesowała go wiedza sprzed setek lat, dawno zapomniane odkrycia, pokryte patyną wieków metody. Potrafił godzinami słuchać jej opowieści, spisywać chciwie receptury, dyskutować na temat sposobów uzyskiwania najbardziej skomplikowanych mikstur, dopytywać się o książki tak stare i rzadkie, że nawet w hogwarckiej bibliotece ciężko było je znaleźć. Zdawała się lubić jego towarzystwo. Wróżyła mu karierę w warzelnictwie. Był taki żądny wiedzy.
Dziwnym trafem z żadnym z nich dwóch nie rozmawiała nigdy o sobie. Jej poglądy były zbyt interesujące, by zajmować się jeszcze jej osobą. Znali ledwie jej imię. Nie zwrócili nigdy uwagi na tabliczkę przytwierdzoną do ściany pod portretem:
Matylda (1442? - 1514), żona Numy z Eggside. Mistrzyni Eliksirów, Dyrektorka Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart w latach 1504 - 1514. Kochała wiedzę na tyle mocno, by poświęcić jej swoje życie."
Na samym dole tabliczki widniał jeszcze jeden napis. Ledwo dało się go odczytać, drobniutkie literki były już niemal całkiem zatarte. Niemniej jednak, gdyby się uprzeć, można by było po żmudnym badaniu zniszczonych przez czas znaków odczytać pochodzący nie wiadomo skąd cytat: Człowiek rozsądny nie orzeka pochopnie, że jakieś zdarzenie jest nieuniknione.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 13:21, 22 Paź 2005    Temat postu:

ja myślałam, że koniec był już poprzednio...

yh. o ile wysmażenie jednego komentarza było dla mnie trudne, to napisanie kolejnego... ja naprawdę nie wiem, co napisac pod twoimi opowiadaniami xD. będę podła. skopiuję posta z dekla (;.

końcówka jest... ah. świetna. zresztą cały fick jest całkiem dobry, bezbłędny, interesujący, ale końcówka... Matyldzie się udało. zmarła jako ok. 70-latka, dokonawszy tego, czego chciała, przeżywszy życie tak, jak cchiała, podczas gdy po powrocie na wieś prawdopodobnie zostałaby znachorką, prowadzącą dom, i umarłaby na jak chorobę, zmęczona życiem, około czterdziestki. nie wiem, no, tak mi się wydaje... cytując za pewnym nie do końca mądrym filmem, zmieniła bieg gwiazd.

matko, normalnie czasem, po przeczytaniu jakiegoś Twojego ficka... nie wiem, najzwyczajniej w świecie, co powiedzieć. to straszne (;. po prostu piszesz tak... poruszająco.

kurde, nie, no, czemu aj ostatnio tak często wychodzę na podlizusa xD? ale naprawdę tak uważam, no...

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 20:37, 22 Paź 2005    Temat postu:

Ojej, jak ja się cieszę, że jest dalszy ciąg. I do tego tak świetny jakościowo!
Przypadł mi do gustu chyba jeszcze niż część pierwsza. To jej poświęcenie i odwracanie biegu pozornego przeznaczenia... Tylko Matylda troszkę sztuczna mi się wydaje, niewiele reakcji z powodu własnego niemiłego losu, ale w sumie - może to złudzenie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin