[Z] Ciastka cioci Eufemii

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Idril Celebrindal
Charłak



Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 12:54, 18 Lis 2006    Temat postu: [Z] Ciastka cioci Eufemii

Tekst został napisany na potrzeby pojedynku, w którym trzeba było ukazać życie Berty Jorkins do momentu spotkania Glizdogona. Musiała się w nim pojawić Narcyza Black i Dumbledore.

Mojej wspaniałej przeciwniczce, Issie. Dzięki, Issuś, za tę Bertę. Nawet nie wiesz, jak dobrze pisało mi się ten tekst. I nie wiesz, jaki jest dla mnie ważny. Ale jest. Dziękuję za wspaniały pojedynek!



Ciastka cioci Eufemii



Najlepsze ciastka robiła ciocia Eufemia. Pachniały wanilią i miały pyszną, kolorową galaretkę, w której zatopione były połówki truskawek. Berta zawsze obgryzała najpierw taką babeczkę naokoło, by dopiero na koniec wyjeść środek.
Jak to możliwe, zastanawiała się, że w takiej chwili myślę o jedzeniu?
Przecież ciężko ci myśleć o czymkolwiek innym… – powiedział złośliwy głosik, dochodzący gdzieś z tyłu czaszki. Plotki i żarcie to jedyne, co cię zajmuje.
Zamknij się. To nieprawda…
Ciemność i cisza. Cisza i ciemność. I domek na odludziu, w środku albańskiej puszczy. Dwa niewielkie, obskurne pokoje i niska przybudówka.
Do malutkiej klitki, w której siedziała pulchna kobieta, nie wpadał ani jeden promień księżycowej poświaty – wszak był nów. Tylko w dzień mętne światło sączyło się przez wąski, brudny lufcik pod sufitem.
Ile dni już tu była? Trzy, może cztery. Na pewno nie więcej. Chociaż pory dnia zlewały się ze sobą, to zorientowałaby się, gdyby przebywała w zamknięciu dłużej.
Przeszła wszystkie stadia – od histerii, poprzez wściekłość, rozgoryczenie, po apatię. Nie miała już siły się wściekać ani płakać. Wolała siedzieć cicho i odpowiadać na pytania. Cruciatusy trzymały się wtedy z dala.
Nie była tępa – co to, to nie – choć inni mogli tak uważać. I doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaki los ją czeka.
Zawsze myślała, że to bujdy, co mówią – że przed śmiercią całe życie przebiega człowiekowi przed oczyma. Taki tani chwyt, pusty frazes. Teraz zaś miała okazję przekonać się, że to najprawdziwsza prawda.
Obrazy, jeden po drugim, przeskakiwały w jej głowie. Jak slajdy. Pstryk, jeden. Zatrzymał się na chwilę. Pstryk, drugi. I znów…
Pstryk…

***

Pstryk.
Trudno powiedzieć, że Berta miała nieszczęśliwe dzieciństwo. Zwykle o takich życiowych nieudacznikach mówi się, że byli niekochani przez rodziców, że wychowywali się w trudnych warunkach, że nie poświęcano im należytej uwagi. Bzdura. Berta Jorkins zrobiła z siebie ofiarę losu tylko i wyłącznie na własne życzenie.

Przy fortepianie siedzi pulchna, dziewięcioletnia dziewczynka o mysich włosach, splecionych w dwa warkoczyki. Nogami ledwie sięga do pedałów, ale wytrwale gra gamy, fałszując przy tym niemiłosiernie. Nie udaje jej się wydobyć z wiekowego instrumentu ani jednej czystej nuty. Obok stoi nieruchomo nauczycielka. Nawet najmniejszy grymas twarzy nie zdradza wielkiego niezadowolenia z uczennicy.
Mała nie jest przecież beztalenciem, myśli panna Star. Nie jest też głupia. Po prostu jej się nie chce, choć rodzice wydają ciężkie pieniądze na lekcje gry, rysunku i śpiewu.
– Kończymy na dzisiaj, Berto – przerywa wreszcie kobieta. – Ćwicz, proszę, do następnej lekcji. Zobaczymy się za tydzień.
Dziewczynka schodzi z okrągłego stołka z wyraźną ulgą, a nauczycielka kieruje się do wyjścia. W drzwiach odwraca się jeszcze i mówi:
– Accio, nuty!
Kiedy panna Star wychodzi, Berta wybiega przez otwarte przeszklone drzwi do ogrodu, gdzie bawi się jej starsza siostra, Lisa. Dziewczynka jest chorobliwie szczupła, ma bardzo bladą, prawie przezroczystą cerę i podkrążone oczy. Nawet w Mungu nie wiedzą, co jej jest.
Siostry widzą, jak matka odprowadza nauczycielkę do furtki. Do ich uszu dociera suchy, donośny głos pianistki:
– Proszę pani, z tego nic nie będzie. Lepiej dać sobie spokój. Bercie po prostu się nie chce. Nie ma na co wydawać pieniędzy. To gra niewarta świeczki.
Młodszej Jorkinsównie łzy stają w oczach.
Mama pewnie mnie już nie kocha… Bo przecież tak chciała, żebym uczyła się grać. Jestem taka okropna…
Nagle jednak odzywa się egoistyczna część jej natury.
Ale ona musi mnie kochać! – krzyczy w myślach Berta. Musi! Musi! Musi!
Tupie nogą, jakby chciała powiedzieć w ten sposób: No, zwróć na mnie wreszcie uwagę! Masz obowiązek, przecież jestem twoim dzieckiem!
Ursula Jorkins czerwienieje gwałtownie.
– Proszę wybaczyć, panno Star – mówi spokojnie, choć widać, że wewnątrz niej wrze wulkan – ale będziemy wydawać nasze pieniądze tak, jak to uznamy za stosowne.
Nauczycielka zdobywa się tylko na chłodne skinięcie głową i odchodzi, stukając obcasami o brukowany chodnik. A pani Jorkins odwraca się i uśmiecha ciepło do córki. I Berta już wie, że matka ją jednak kocha. Mimo wszystko, a nie: ponieważ.


Pstryk.

***

Pstryk.
Czasami paskudny charakter ujawnia się wraz z wiekiem. Naraz dziecko ze spokojnego, nieco ospałego pulpecika, który myśli tylko o tym, jak podwędzić jeszcze jedno ciastko, zmienia się w półdiablę, nad którym ciężko jest zapanować.
Berta prawie nie spotykała się w dzieciństwie z rówieśnikami. Miała tylko siostrę, biedną Lisę, która umarła w rok od tamtej pamiętnej lekcji gry na fortepianie, i kuzynkę Lydię, córkę cioci Eufemii od ciastek z galaretką. Więcej dzieci w jej wieku w okolicy nie było. Urok życia na prowincji. Dworek w Walii, choćby nie wiadomo jak reprezentacyjny, nie mógł jednak zastąpić towarzystwa innych dzieci.
Przełom nastąpił, gdy poszła do Hogwartu. Przeżyła istny szok kulturowy – dzieciaki były pewne siebie, wygadane, z większości czystokrwistych wychodziła rodowa duma, rasa szła przed nimi i za nimi. Szare myszki nie miały szans. Bo kto powiedział, że dzieci nie są okrutne? To właśnie one dzierżą palmę pierwszeństwa w psychicznym znęcaniu się nad innymi.
Walijski akcent Berty był wielekroć wyśmiewany jako prostacki, ona sama – spychana na margines szkolnej społeczności. Gdyby miała dostatecznie dużo silnej woli, wytrzymałaby. Nie było to przecież niewykonalne. Ale ona wolała grać skrzywdzoną istotkę, mszcząc się jednocześnie na tych, którzy zaleźli jej za skórę. I grała tę rolę tak długo, aż wreszcie sama uwierzyła, że jest ofiarą losu.

Pulchna dziewczyna leży na łóżku z żółtymi kotarami. Otwarta książka do numerologii zasłania najnowszy numer „Młodej Czarownicy”. Jest ciepłe czerwcowe popołudnie. Wszyscy inni siedzą na błoniach, rozkoszując się grzejącym mocno słońcem i zdanymi egzaminami.
Ta lafirynda pewnie też! – myśli z pogardą Berta, przewracając gwałtownie stronę. Zbyt gwałtownie. Kartka przerywa się na dwie części. Dziewczyna z wściekłością ciska czasopismo na ziemię.
Pierwsza część zemsty na Narcyzie Black już się dokonała, myśli Puchonka.
Berta chichocze na wspomnienie plotki, jaką rozpuściła w szkole.
Oj, będzie miała panienka Black za swoje! Ciekawe, czy już do niej doszło, że rodzice zapłacili fortunę za uzdrowiciela, który poprawiał jej odstające uszy i garbaty nos…? I ciekawe, co na to Malfoy?
Malfoy. Z tym wiąże się druga część planu panny Jorkins. Wszystko jest już przygotowane. Teraz trzeba tylko wprowadzić zamysły w życie.


Pstryk

Cieplarnie są o tej porze ciche i spokojne. Pani Sprout nie siedzi tam – wbrew obiegowej opinii – przez całe dnie. Dlatego – jeżeli zajdzie taka potrzeba – można swobodnie porozmawiać.
– Czego chcesz, Jorkins? – Berta nie musi się odwracać, żeby wiedzieć, kto to. Ten zimny, dumny, arystokratyczny głos, pretensjonalnie przeciągający sylaby, poznałaby wszędzie.
– Ja wiem, Malfoy – mówi dziewczyna, uśmiechając się złośliwie. – Widziałam, jak całowałeś się za tą cieplarnią z Florence w zeszły czwartek.
Malfoy patrzy na Bertę wyniośle, ale wewnątrz aż się gotuje z emocji.
Wstrętna dziewucha! Dlaczego zawsze włazi tam, gdzie nie trzeba?!
– I co mi do tego, Jorkins? – pyta arystokrata.
– A to, że jeżeli jeszcze raz będziesz się naśmiewać z mojego akcentu, to powiem wszystko twojej narzeczonej!
Chłopak blednie.
Cwana jest, skubana… – myśli.
– Co ma mi powiedzieć, Lucjuszu? – Za arystokratą pojawia się Narcyza. Jak zwykle zimna, jak zwykle opanowana.
Berta uśmiecha się z satysfakcją. Jednak wysłanie do Blackówny liściku z prośbą o przyjście do cieplarni numer trzy było dobrym pomysłem…
– Co ma mi powiedzieć? – powtarza ostro Narcyza.
Ty kretynko, myśli Malfoy. Coś ty narobiła?
Zadowolenie na twarzy Berty działa na niego jak płachta na byka.
Już ja ci zetrę ten uśmieszek z twarzy! – krzyczy w duchu.
– Właśnie mówiłam Lucjuszowi, że widzia…
Nie! Nie! Ona nie może tego powiedzieć!
– Drętwota! – krzyczy Malfoy, posyłając Puchonkę pod drzewo. Dziewczyna odbija się od pnia i pada na ziemię.
– Co tutaj się dzieje? – pyta profesor Sprout, wychodząca właśnie z cieplarni numer sześć. Spostrzega leżącą pod bukiem Bertę i czerwienieje gwałtownie. – Panie Malfoy, do dyrektora, natychmiast! Panna Black też! Skandal… Enervate!
Jorkinsówna budzi się powoli i z trudem kuśtyka do skrzydła szpitalnego. Ma chyba skręconą nogę, ale poza tym nic jej nie jest.
Opłacało się, myśli. Teraz Narcyza dowie się, jak bardzo Lucjusz ją kocha. Poniżę ją w oczach całej szkoły. Niech no jeszcze raz nazwie mnie tłustym krówskiem, to się nie pozbiera.


Pstryk.

Gabinet dyrektora to ciekawe miejsce. Pełno tu dziwnych urządzeń o jeszcze dziwniejszym przeznaczeniu. Ale najdziwniejszy jest rezydent tego pomieszczenia. Berta lubi Dumbledore’a na tyle, na ile może kogoś lubić egoista doskonały. Drops – jak go nazywają uczniowie – jest jej zdaniem zabawny i nieco pokręcony. Ale tym razem stary czarodziej ma poważną minę, w jego oczach brak iskierek wesołości. Siedzi za biurkiem i wpatruje się w stojących naprzeciwko uczniów. Malfoy patrzy hardo na dyrektora, a Narcyza jest uosobieniem spokoju. Bercie czasami wydaje się, że marmurowy posąg Wenus z Milo, który kiedyś widziała, ma w sobie więcej życia.
– Czy ktoś – odzywa się wreszcie Dumbledore – może mi wyjaśnić, co się stało?
Milczą. Wszyscy troje.
– Berto? – ponagla czarodziej.
Dziewczyna bierze głęboki oddech i mówi oskarżycielskim tonem:
– Rzucił na mnie urok, panie profesorze, a ja się tylko z nim drażniłam, ja tylko powiedziałam, że widziałam, jak całuje się z Florence za cieplarnią w zeszły czwartek…*
Narcyza blednie i zaciska ręce w pięści, ale nadal stoi nieruchomo.
– Ale powiedz mi, Berto, dlaczego? – pyta ponuro dyrektor. – Dlaczego go śledziłaś?
Panna Jorkins milczy. Wie, że gdyby powiedziała prawdę, mit pokrzywdzonej dziewczynki by upadł. Podnosi wzrok i widzi niebieskie oczy Dumbledore’a, wpatrujące się w nią przeszywającym spojrzeniem. Ma straszne przeczucie, że Drops wie.
– To… – odzywa się, pojmując wreszcie, że czas działa na jej niekorzyść – to przez przypadek… Nie, żeby specjalnie… Ja po prostu…


Pstryk.

***

Pstryk.
Egoizm doskonały. Jeżeli Berta była kiedykolwiek w czymkolwiek doskonała, to na pewno w egoizmie. Liczyła się tylko ona. Jej życie, jej pragnienia, jej racje. Jej, jej, jej. Ona, ona, ona. Dlatego pracę w Ministerstwie Magii traktowała jako porażkę. We własnym mniemaniu, powinna co najmniej zasiadać w Wizengamocie, a tymczasem zaoferowano jej jedynie marnie płatną pracę urzędniczki. Do tego przenosili ją z miejsca na miejsce, aż wreszcie wylądowała w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Żeby jeszcze stała na jego czele, zamiast tego bufona, Bartemiusza Croucha… Ale nie. Zamiast tego pełniła rolę departamentowego wykidajło, typowego „przynieś, wynieś, pozamiataj”. I myślała o tym, jak bardzo kiedyś zaszkodzi przełożonemu.

Dom Bartemiusza Croucha jest cichy, na pierwszy rzut oka wydaje się opuszczony. Tylko w kuchni pali się słabe światło. Berta idzie szybko w kierunku drzwi, stawiając zamaszyste kroki. Jest zła. Jak zwykle, posłużyli się nią, żeby coś załatwiła. Tym razem ma zanieść stos papierzysk do podpisania Staremu. Jakby młody Weasley nie mógł tego zrobić…
Crouch, cholerny perfekcjonista, raz w życiu o czymś zapomniał i teraz ona za to płaci. Jak zwykle. Nihil novi sub sole…**
Kobieta kołacze w pociemniałe ze starości drewno, a po chwili drzwi otwiera skrzatka domowa.
– O co chodzi? Mrużka słucha – mówi piskliwym głosem.
– Przyszłam do pana Croucha. Przyniosłam mu dokumenty do podpisania.
Berta patrzy z zaciekawieniem na małe stworzenie. Wbrew powtarzanym w ministerstwie plotkom, skrzatka nie nosi na sobie śladów głodzenia i bicia. Wręcz przeciwnie, wygląda – jak na skrzata, rzecz jasna – całkiem przyzwoicie.
– Pan Crouch być poza domem – informuje. – Pani może chce na niego poczekać? Mrużka zaprowadzi do salonu.
Panna Jorkins przechodzi przez duży, ciemny przedpokój, mijając po drodze uchylone drzwi do kuchni. Choć wmawia sobie, że to tylko przeczucie, zdaje jej się, że w środku ktoś jest. Kobieta trzyma kurczowo pomarańczową teczkę z papierami i rozgląda się wokoło. Portrety ze ścian patrzą na nią z uwagą. Niektóre postacie coś między sobą szepczą, a wiekowa kobieta w wiktoriańskiej sukni pokazuje Bertę palcem.
– Niech pani tutaj poczeka na pana Croucha – mówi skrzatka, otwierając drzwi do salonu. Ściany pomieszczenia, obite orzechową boazerią, sprawiają, że wnętrze wydaje się ciemne i nieprzytulne. Tego wrażenia nie rozprasza nawet płonący w kominku ogień. – Mrużka musi wracać do swoich zajęć.
Skrzatka wychodzi, ale nie zamyka dokładnie drzwi i Berta słyszy strzępki rozmowy.
– …paniczu, przecież panicz nie może… Co by to było za nieszczęście, gdyby się ktoś dowiedział! Pan Crouch nigdy by mi nie darował… – mówi skrzatka. – Och, to by było straszne, Mrużka nigdy by sobie nie wybaczyła… Mrużka by sobie coś zrobiła, ukarała się jak porządny domowy skrzat!
– Ależ, Mrużko! – przerywa jej zdecydowanie męski głos. – Skoro namówiłaś ojca, żeby pozwolił mi iść na ten mecz, to nie płacz teraz nad rozlanym wywarem. Nic się nie stanie. Mam pelerynę… Nikt mnie nie zobaczy.
– P-paniczu Barty, ale niech panicz obieca, że nie zrobi żadnego głupstwa! – Berta słyszy szloch.
I w tym momencie kawałki układanki wskakują na swoje miejsce. Panicz Barty… Ojciec… Crouch przetrzymuje tutaj zbiegłego śmierciożercę!
Ciszę przerywa trzask zamykanych drzwi wejściowych. Kobieta wychodzi z salonu i staje oko w oko z Bartym Crouchem Seniorem.
– Co pani tu robi? – pyta chłodno urzędnik.
– Przyniosłam dokumenty do podpisu – mówi piskliwym głosem. Serce bije jej jak oszalałe. – A co pan robi?! Przetrzymuje pan pod dachem zbiegłego z Azkabanu śmierciożercę! Doniosę o tym, komu trzeba, może pan być pewien! Jak pan może?! Moralność! Taki pan moralny?! Aurorzy się dowiedzą, gdzie…
– OBLIVIATE!!! – Crouch jest szybki jak za młodu. Błyskawicznie wyciąga różdżkę, celuje i trafia bez pudła.
Zdezorientowana Berta mruga szybko oczyma i usiłuje coś nieskładnie powiedzieć. Wreszcie wciska Crouchowi pomarańczową teczkę i chwiejnym krokiem wychodzi z domu. Za sobą słyszy jeszcze:
– Chyba przeholowałeś, ojciec…
Ale nie może zrozumieć, co to, na Merlina, znaczy. Bo przecież syn pana Croucha nie żyje. Umarł w Azkabanie.


Pstryk.

***

Pstryk.
Berta rzadko wyjeżdżała na wakacje. Istniała jedna prosta przyczyna – panna Jorkins nie wiedziała, czy po przyjeździe nie dowie się, że pracuje w nowym departamencie albo że straciła posadę. Stąd wolała być na miejscu i mieć wszystko pod jako-taką kontrolą. Ale po przeniesieniu do Departamentu Czarodziejskich Gier i Sportów czuła, że musi wyjechać. Od czasu wizyty w domu Croucha nie czuła się najlepiej, czasami miała problemy z pamięcią, choć nie wiedziała, w czym tkwi przyczyna. Chwilowo nie groziło jej przeniesienie do innego departamentu, a Ludo Bagman obiecał, że zadba, aby nie wyrzucono jej z ministerstwa podczas urlopu. Wzięła więc dwa tygodnie wolnego i wyjechała do Albanii. Dlaczego zdecydowała się na ten dziki, daleki kraj? Merlin jeden wie. Chciała być tylko jak najdalej od Anglii, od Ministerstwa, Knota, Bagmana, Croucha i wszystkich współpracowników, którzy zawsze patrzyli na nią z takim politowaniem. Biedna Berta…
Już ta biedna Berta im pokaże! Wszystkim opadną szczęki, kiedy powiem, że byłam na wycieczce szlakami najsłynniejszych wampirów! – myślała.

Tęga kobieta siedzi przy stole w gospodzie. Jest ciemno, w powietrzu latają kłęby dymu z fajek i papierosów. Czarodzieje i mugole są tutaj dziwnie zasymilowani, niemagiczni wcale nie dziwią się, że kompan od kufla wymachuje różdżką i w alkoholowym upojeniu lewituje dzban z pitnym miodem.
Dziwne.
Berta siedzi wciśnięta w kąt niskiego pomieszczenia, tam, gdzie na pewno nikt jej nie dostrzeże. Pije herbatę z rumem i je ghiveci.*** Na deser pewnie zamówi baklavę.****
Zostały jej tylko dwa dni urlopu i chce je wykorzystać na to, co najbardziej lubi – próbowanie specjałów miejscowej kuchni i słodkie lenistwo.
A jednak najlepsze ciastka robiła ciocia Eufemia, myśli, przeżuwając orzechowy strudel.
Drzwi do karczmy otwierają się z cichym skrzypieniem i wchodzi niewysoki człowiek w kapturze na głowie. Nikt nie zwraca na przybysza uwagi, ale on rozgląda się przez chwilę, jakby się czegoś obawiał. Wreszcie zdejmuje okrycie i przysiada się do Berty. Nie pyta, czy wolno, nie pyta, czy jej to nie przeszkadza. Po prostu siada i zamawia jakieś mięso oraz puchar półtoraka. Dopiero po chwili zaczyna rozmowę.
– Mam nadzieję, że pani nie przeszkadzam? – pyta z czystym, angielskim akcentem. Czyżby Brytyjczyk?
Berta marszczy brwi.
Tak dobrze mi było samej, a ten gbur wszystko zniszczył.
Nieznajomy kogoś czarownicy przypomina. Nie potrafi tylko dopasować do twarzy nazwiska. Nigdy nie miała do tego głowy…
– Nie, skądże – odpowiada wreszcie, zbierając palcem okruszki baklavy z talerzyka. – Jest pan Anglikiem?
– Tak – przyznaje mężczyzna. – Ale dawno nie było mnie w kraju… Mam na imię Peter. A pani?
– Berta Jorkins, pracuję w ministerstwie – odpowiada, zastanawiając się, czy na pewno robi dobrze. Przybysz wzbudza w niej niepokój.
– Ministerstwie… Magii? – pyta Peter, ściszając głos.
Kobieta jest zaskoczona.
A myślałam, że to mugol…
– Tak. Pan też jest czarodziejem? – Już w momencie, kiedy zadaje to pytanie, czuje, jak bardzo jest ono głupie.
Peter kiwa głową. I Berta wreszcie go poznaje.
– Peter Pettigrew!
Czarodziej wygląda jak rażony gromem. Rozgląda się w panice dookoła. Ale nic się nie dzieje. Nikt nie usłyszał tych słów. Pettigrew może odetchnąć z ulgą. Jednak wie, że zrobił zły ruch. Ta urzędniczka z ministerstwa już ma pewność, że to on.
– Wszyscy myślą, że pan nie żyje!
Berta jest oszołomiona.
– Cśśś… Proszę ciszej – uspokaja gorączkowo Peter.
Merlinie, co za durna baba! – myśli.
– Ale…
– Black nie zdołał mnie wtedy zabić, lecz teraz jest na wolności i muszę się przed nim ukrywać – wyjaśnia. – Póki żyje choć jeden śmierciożerca, nie mogę wrócić do Anglii i ogłosić światu, że żyję. Dopadliby mnie prędzej czy później.
Panna Jorkins nie wie, co ma o tym wszystkim myśleć. Tłumaczenie wydaje się sensowne, ale… czuje, że nie powinna ufać temu człowiekowi.
– A pani? Co pani tutaj robi?
– Jestem na wakacjach.
– Więc skoro to nie służbowy wyjazd, może da się pani namówić na spacer? – proponuje Pettigrew.
Berta waha się przez chwilę. Rozsądniejsza część jej osoby krzyczy: Nie idź! Ale kobieta woli posłuchać tej drugiej połowy, która szepcze: No, zgódź się. Już tak dawno żaden facet nie zaprosił cię na spacer…
Czarownica wstaje i wychodzi za Peterem.


Pstryk.

Albańska puszcza jest ciemna i straszna. Drzewa zdają się szeptać, każdy odgłos przeraża, każdy szelest powoduje gęsią skórkę. Bercie jeżą się włoski na karku, jakby była obserwowana. Dlaczego jej towarzysz wybrał akurat to miejsce, tak bezludne i nieprzyjazne?
Rozmawiają o rzeczach błahych. Praca, Hogwart, mistrzostwa świata w quidditchu… Ale pannę Jorkins dławi nieznośny strach.
Są już daleko od skraju lasu. Czarownica nawet nie zauważa, kiedy Pettigrew wyjmuje różdżkę. Cicho wypowiedziane „Imperio!” jest ostatnim, co pamięta.


Pstryk.

***

Pstryk.
Ostatni slajd. Nie ma już żadnego więcej.

KONIEC




* Fragmenty dialogu pochodzą z tomu „Harry Potter i Czara Ognia”, rozdział „Myślodsiewnia”.
** Nihil novi sub sole – (łac.) Nic nowego pod słońcem.
*** Ghiveci to zasadniczo potrawa rumuńska, rodzaj zapiekanki z warzyw, ale uznałam, że tak jak przenikają się kultury, tak mogą przenikać się i kuchnie, zwłaszcza, że wpływy rumuńskie są w Albanii dość znaczne.
**** Baklava to potrawa charakterystyczna dla całego Półwyspu Bałkańskiego, rodzaj strucli z orzechami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Wto 17:35, 19 Gru 2006    Temat postu:

Ach...
Boskie. Warunki oczywiście spełnione, ale to akurat nie jest juz ważne, po zakończeniu pojedynku. Styl - jak to twój styl, wyrobiony, dobrze się czyta. Straszniście mi się podoba.
Zastanawiam sie, jak ty to robisz, że spawiasz wrażenie osoby, która wie wszystko o krajach, o których pisze. Pisałaś o Egipcie - masz kulturę w małym palcu, piszesz o Albanii - wymienaisz nazwy bałkańskich potraw. To tylko wrażenie, zainteresowanie tymi wybranymi krajami, dowiadujesz sie o czymś, zanim zaczniesz pisać cyz faktycznie tak uwielbiasz geografię ^^?

Tytuł i przewijajace sie przez cały tekst ciastka cioci Eufemii dodają opowiadaniu tego smaczku, który sprawia, ze opowiadanie czyta się przyjemnie. Plus ciekawe ującie postaci Berty.

Krótko mówiąc - podobało mi się masakrycznie, no ^^.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pomyLUNA LOVEgood
Kappa



Dołączył: 25 Paź 2006
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z domu

PostWysłany: Czw 16:08, 15 Lut 2007    Temat postu:

Ja sie kompletnie nie nadaje do komentowania. Przed chwilą wiedziałam, co napisać, ale po ostatnim "pstyk" wszystkie litery wyleciały mi z głowy i krążą wokół lampy. Siedzę więc przed klawiaturą i jakoś nie bardzo mogę ubrać w słowa to, co czułam czytając to opowiadanie. Lepiej będzie, jak ubiorę buty i pójdę na spacer. I postaram się dojść do siebie( i do parku przy okazji)

gratuluję i życzę weny- pomyluna


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasia
Elf



Dołączył: 17 Paź 2006
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:52, 16 Lut 2007    Temat postu:

Lubię teksty na oryginalne tematy, jakim życie Berty niewątpliwie jest. Jeśli do tego wplecione są wydarzenia kanoniczne i ogólnie kanoniczność jest zachowana, to jest cudownie. I dlatego Twój tekst bardzo mi się spodobał. Opisałaś wszystko tak realistycznie. Wspomnienia, przemyślenia przed śmiercią.
Spodobało mi się również ukazanie Berty jako egoistki, która sama siebie uczyniła ofiarą. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale Twoja wersja mnie przekonuje. Bo tak naprawdę nikt nie jest ofiarą, jeśli nie wyrazi na to "zgody". Nawet Neville'a ofiarą nazwać nie można, mimo że niektórzy uważają inaczej...
Ten tekst mi się zdecydowanie bardzo spodobał. Zachowałaś kanoniczność postaci, napisałaś całość ładnym, wciągającym stylem.
Gratuluję
Kasia


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marigold
Charłak



Dołączył: 28 Sie 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Silicon Street

PostWysłany: Pon 17:19, 03 Wrz 2007    Temat postu:

kopia z mirriel...

Przeczytałam to ponownie, choć znam ten fik od dawna.
I co ja mogę Ci wiećmo rzec? To, że mui się podoba, to oczywiste. To, że ciekawie napisane - ta forma z fotografiami jako wspomnieniami Berty - też bardzo ładne. Ale oprócz tego ten fik ma w sobie coś, co nie pozwala przejść obok niego obojętnie. Nie jest to kolejne opowiadanie z serii - 'przeczytaj i zapomnij'. Nie, tu coś jest. W zachowaniu Bery, najpierw małej dziewczynki, która koniecznie chciała, żeby matka ją kochała, która nie potrafiła walczyć o swoje, która za bardzo się przejmowała czystokriwstymi uczniami Hogwartu. Potem nastolatki, która coraz bardziej oddalała się od innych, zamykała się w sobie, stawała się coraz większą egoistką. I w końcu dorosłej kobiety, która nie dostała wymarzonej pracy, która po wizycie u Crouchów i przeniesieniu do innego departamentu pojechała na wakacje do Albanii. Wakacje, które przecież teoretycznie mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, a wszyscy wiemy, jak się skończyły. To jej zachowanie w barze, to że poszła z obcym mężczyzną... Jakby było jej wszystko jedno albo jakby chciała, żeby i na nią ktoś zwrócił uwagę.
Bardzo to prawdziwe, wiećma.
No i plus za motyw przewodni z ciasteczkami, zjadam je tak samo jak Berta :).

Idril, gratuluję i życzę wena na takie fiki

M.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin