[Z]Oczy demona
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kejtova
Sky



Dołączył: 03 Lis 2005
Posty: 4724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z niebiańskiej plaży

PostWysłany: Nie 18:42, 05 Lut 2006    Temat postu:

Muszę przyznać, że do przeczytania tego zachecił mnie pewien osobnik imieniem Ata. ale powiem szczerze, że nie żałuję. Nie, żałuję, ale tego, że wcześniej sie za to nie zabrałam.
I sądze, że bardzo ciekawie opisałaś dzieciństwo Toma. Jednakże trudno jest porównywać z wersją Rowling, gdyż ona tylko robiła tylko wstawki na ten temat, tu mamy tego wiele więcej (i dobrze :D). Chociaż sam wątek Meropy z Riddle'm nie jest jakoś szczególnie pociągający...
Mam nadzieję, że szybko zamieścisz następny rozdziała.
Życzę dużego wena i wielu ciekawych pomysłów na przyszłość.

Pozdrawiam
Kej P.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 22:37, 21 Lut 2006    Temat postu:

Witam! Mała reklama pomogła, jak widzę. Dziękuję, Atuś :) O wycieczce pamiętam, a jakże. Porozmawiam z Twoim przewodnikiem, może uda mi się coś załatwić.
I dziękuję za wszystkie komentarze. Do tego opowiadania mam duży sentyment i cieszę się tym bardziej, że się Wam podoba.
Dark, jeśli jeszcze jakiś błąd rzuci Ci się w oczy, to wypisz go, bardzo proszę. Chciałabym, aby to opowiadanie było wolne od usterek technicznych.
To jest przedostatnia część. Obecnie tworzy się sequel, ale nie wiem, kiedy trafi na forum, bo na razie utknęłam na V części.
Tymczasem miłej lektury.
Pozdrawiam, Vil.


CZĘŚĆ XI – SZARA KOPERTA

Lipiec i sierpień Tom spędził głównie z profesorem Sheltonem. Innym nauczycielom starał się schodzić z oczu, bo zawsze angażowali go do jakiejś pracy, a on miał przecież co robić. Musiał doskonalić swoje umiejętności i planować podróż. Tylko Shelton mu w tym pomagał, choć oczywiście nieświadomie. W tym roku wicedyrektor uznał, że dość już „zwyczajnych” zaklęć i trzeba poćwiczyć pojedynki. Chłopakowi bardzo to przypadło do gustu, bo od dawna chciał nauczyć się walki.
Na początku nauczyciel wygrywał za każdym razem, rozbrajając Toma niemal bez żadnego wysiłku.
- Widzisz, Tom – wzdychał zawsze wtedy, podnosząc ucznia z podłogi – to są skutki złego programu nauczania. Od paru lat walczę z dyrektorem, żeby pozwolił mi wreszcie uczyć pojedynków. Popierają mnie wszyscy nauczyciele, ale Armand nadal nie chce się zgodzić.
- Profesor Dumbledore też pana popiera? – zdziwił się Tom. Nie przypuszczałby, że ten facet jest taki „postępowy”.
- Tak – rzekł z uśmiechem Shelton. – Profesor Dumbledore też. Mam wrażenie, że za nim nie przepadasz, Tom.
Riddle szybko zamrugał powiekami.
- S-słucham?
- Nie lubisz go. Reagujesz tak samo na każdą wzmiankę o nim.
- Ja nie...
- Spokojnie, nie robię ci przecież żadnych wyrzutów z tego powodu. Zastanawiam się tylko dlaczego tak jest. To naprawdę wielki czarodziej. Żebyś ty widział, co on ze mną robi, kiedy pojedynkujemy się dla zabawy... – Nauczyciel znów się roześmiał, ale zaraz spoważniał. – Zapamiętaj moje słowa, Tom. Albus Dumbledore dużo zmieni na tym świecie.
Riddle się nie odezwał. W głębi duszy przyznawał Sheltonowi rację i właśnie to go tak niepokoiło. Dumbledore istotnie był wielkim i potężnym czarodziejem. I dlatego był tak niebezpieczny. I dlatego Tom musi zrobić wszystko, żeby go przerosnąć.
Kiedy o tym myślał, z jeszcze większym zapałem przystępował do następnego pojedynku. Nawet nie przeszkadzały mu kolejne siniaki, które nabijał sobie lądując znów na posadzce.

Wysiłek i ból się opłaciły. Pod koniec wakacji potrafił już od czasu do czasu wygrać z wicedyrektorem. Bardzo go to cieszyło, chociaż sto razy bardziej wolałby, żeby na miejscu Sheltona stał Dumbledore.

***

We wrześniu każdy nauczyciel zaczynał pierwszą lekcję przypomnieniem w stylu: „W tym roku zdajecie owutemy. Czeka was naprawdę dużo pracy i...” I tak dalej, i tak dalej...
Tom był zły, bo po wakacjach do szkoły nie wrócił już jeden z bliźniaków z jego klasy, Bob, oraz jeden Krukon z szóstej klasy, który należał do Bractwa. Mogli mnie chociaż uprzedzić, myślał. Wszyscy powinniśmy zdawać owutemy.
W tym roku było jednak naprawdę ciężko, jako że grę w quidditcha trzeba było godzić z odrabianiem setek prac domowych i przygotowywaniem się do mniej więcej dwóch sprawdzianów w miesiącu. Zwłaszcza Tom miał pod górkę - chodził na wszystkie przedmioty poza wróżbiarstwem i mugoloznawstwem. To już nie były przelewki. Dzieciństwo się kończyło. No cóż, Riddle’owi nie będzie go brakowało.

Mimo nawału pracy Tom zdążył obmyślić projekt znaku, który miał stanowić symbol Bractwa. Była to czaszka z wężem wysuwającym się spomiędzy jej szczęk. Miała stanowić mały hołd Toma na cześć wspomnienia o otwarciu Komnaty i bazyliszku wysuwającym się z ust posągu Slytherina. Przypadła do gustu wszystkim zainteresowanym. Oczywiście, uparli się, aby nadać jej nazwę. Tom nie miał nic przeciwko temu i tak „narodził się” Mroczny Znak.

***

To półrocze minęło bardzo szybko. Tom czuł się mniej więcej tak, jak inne dzieci czują się w Boże Narodzenie tuż przed otwieraniem prezentów. Był podekscytowany. Jeszcze jeden semestr.

Ostatniego dnia przed wyjazdem uczniów na ferie spacerowali razem z Wiktorem nad brzegiem jeziora. Było strasznie zimno, ale im to nie przeszkadzało.
- W tym roku też zamierzasz gnić przez całe święta w Hogwarcie? – zapytał Wiktor, choć doskonale znał odpowiedź.
- To ostatnie chwile w naszej szkole – odparł Tom, uśmiechając się ironicznie. – Chcę się nią nacieszyć, bo będę za nią tęsknił.
Goldstein posłał mu spojrzenie z ukosa.
- Oczywiście. Wiesz, gdybym cię nie znał, to pewnie bym uwierzył.
- A ty... – Riddle urwał, bo w tym momencie na jego głowie wylądowała spora kula śniegu. – Do ciężkiej cholery! - Obejrzał się z wściekłą miną i zaraz zlokalizował winowajcę. – Ravenclaw traci pięć punktów, Graves! Wstrętne smarkacze... Gdybym tylko mógł...
- To co byś zrobił? – zainteresował się niewinnie Wiktor.
- Dobrze wiesz. Wymordowałbym ich wszystkich. – Tom podniósł rękę, żeby uciszyć przyjaciela. – Dobra, dobra, żartuję. Ale wracajmy lepiej do rozmowy. Co ty będziesz robił w te *święta*? – spytał, jak zwykle nieco złośliwie akcentując słowo „święta”.
Puchon raptownie się zatrzymał. Miał dość dziwny wyraz twarzy, na pół przestraszony, na pół uradowany.
- Co jest...? – zaniepokoił się Tom. Taka mina Wiktora nigdy nie wróżyła niczego dobrego.
- Hmm... Dwa dni temu napisali do mnie rodzice. Podobno pojawił się jakiś ślad mojego wujka...
- Naprawdę?!
- Nie wiemy, czy żyje. Ale podobno ktoś widział go gdzieś w Polsce. To w zasadzie tylko poszlaka, ale sam rozumiesz... Rodzice tam jadą. No i w tym roku wreszcie zgodzili się zabrać mnie ze sobą, bo jestem już prawie dorosły. Całe ferie spędzimy w Polsce i będziemy szukać wujka.
Tomowi przebiegły po plecach dreszcze. Nie wiedzieć czemu, nagle poczuł straszny lęk – uczucie dotąd niemal zupełnie mu obce. Nie potrafił podać przyczyny tego strachu, ale miało to jakiś związek z tym, czego się właśnie dowiedział.
- Nie jedź tam – powiedział zduszonym głosem, zaskakującym nawet dla samego siebie.
- Co?
- Nie możesz tam jechać. Przecież jest wojna! Tam cały czas siedzą Niemcy. Polska to nie Anglia, sam tak mówiłeś. To jest po prostu niebezpieczne. Nie...
Wiktor uniósł brwi.
- Mówisz od rzeczy, Tom. To mój wujek, o którego się martwię. Już powoli zaczynałem godzić się z tym, że on umarł, ale teraz... Przecież muszę tam pojechać. Wiem, że dla ciebie nie ma osoby wartej takiego ryzyka, ale dla mnie jest. Spróbuj to zrozumieć.
Riddle lekko skinął głową. Nie powiedział tego oczywiście na głos, ale rozumiał Wiktora. Bo on też miał osobę wartą takiego ryzyka. Ta osoba stała teraz przed nim.
- Pojadę z wami – oświadczył w końcu.
- Nie.
- T...
- Nie – przerwał mu Wiktor. W jego głosie była stanowczość, jakiej Tom nigdy przedtem nie słyszał. Zdziwiło go to.
- Ale dlaczego? Przecież...
- Bo to jest moje zadanie. Nie twoje. I na tym koniec dyskusji.
Tom chciał jeszcze protestować, ale Goldstein nie dopuszczał go do głosu. Riddle’owi wydało się to dość dziwne. Wiktor z jakiegoś powodu nie chciał, żeby Tom z nim jechał. Bredził coś o jakimś zadaniu, ale to nie miało żadnego sensu.
- Nie rozumiem o co ci chodzi. Dlaczego nie chcesz mojego towarzystwa?
Goldstein westchnął ze zniecierpliwieniem.
- Tom, nie zaczynaj. Już ci powiedziałem. To nie jest twoja misja.
- O jakiej misji ty pieprzysz?! Chcę jechać z tobą, żeby zapobiec... – Nie za bardzo wiedział, czemu właściwie chce zapobiec. – No... żeby zapobiec... różnym wypadkom – wykrztusił w końcu.
- Naprawdę tracimy tylko czas na tę nudną sprzeczkę. Nie. Jedziesz. Z. Nami. A teraz chodźmy lepiej do środka, dam ci mój prezent gwiazdkowy. I tak nie uznajesz świąt, więc możesz otworzyć go już dzisiaj.
Tom dostał od przyjaciela, tak jak zwykle, książkę. I jak zwykle świetnie dobraną. W tym roku była to biografia Salazara Slytherina. Gruba, oprawiona w skórę i opatrzona wspaniałymi ilustracjami. Tom podejrzewał, że takie księgi można było kupić na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu, bo obfitowała ona w różne „czarnomagiczne” szczegóły z życia Salazara. Wiktor naprawdę się postarał.
Jego nie stać było na żaden wyszukany prezent, bo własnych pieniędzy miał tylko trochę, przysłanych mu przez Agnes na zeszłoroczne urodziny. Były to pieniądze mugolskie, ale na szczęście w Hogsmeade można je było wymienić na sykle, knuty i galeony. Riddle miał do dyspozycji dwa i pół galeona. Kupił za nie amulet w kształcie pentagramu, który niby miał zapewniać ochronę. „Niby”, bo za taką cenę najpewniej był nieskuteczny, ale Tom wiedział, że dla Goldsteina liczą się chęci.
Wręczył przyjacielowi medalion, jak zawsze bez życzeń.
- Dzięki – uśmiechnął się Wiktor. – Na pewno mi pomoże tam w Polsce. Zobaczysz, znajdziemy wuja.
- Taaa... – mruknął Tom bez przekonania.
- No, rozchmurz się, stary. Ferie szybko miną.

Następnego dnia Wiktor wyjechał, a razem z nim prawie wszyscy uczniowie. Tom nie miał czasu, żeby się nudzić, bo pochłonęła go lektura życiorysu Slytherina. To zabawne, myślał, że Wiktor nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak doskonale trafił z prezentem. Książka miała ponad pięćset stron i zawierała unikatowe materiały, na które Tom nigdy dotąd się nie natknął. Pochłaniała Riddle’a całkowicie. Starał się wydzielać sobie limit stron, które może przeczytać dziennie, żeby nie skończyć jej w jeden dzień i przedłużyć przyjemność. Z tego wszystkiego zapomniał o planowaniu kolejnych etapów swojej podróży, a nawet o Bractwie Czystej Krwi.

Tak zleciały mu święta.

***

Uczniowie wrócili do Hogwartu przeddzień rozpoczęcia nowego semestru. Tom siedział na marmurowych schodach i z niesmakiem obserwował wlewający się głównymi drzwiami tłum radosnych dzieciaków. Wszyscy rozmawiali i śmiali się.
Riddle zły udał się za resztą do Wielkiej Sali na powitalną ucztę. A był zły, bo chciał porozmawiać z Wiktorem i dowiedzieć się jak przebiegła jego wyprawa. Musiał się jednak zagapić, bo nie zauważył, kiedy przyjaciel wszedł.
Zajął swoje miejsce obok Charona i zaczął jeść. Ciągle oglądał się do tyłu, próbując wypatrzyć Goldsteina, ale jakoś nie mógł go dostrzec.
Szybko dokończył ciasto z owocową galaretką i wstał. Podszedł do stołu Puchonów i ze zdziwieniem zobaczył, że krzesło, na którym zwykle siadał Wiktor, jest puste. Czyżby poszedł do toalety? Pokonując niechęć, trącił w ramię kolegę Puchona.
- Gdzie jest Wiktor? – zapytał.
Tamten popatrzył na Riddle’a ze zdziwieniem.
- Miałem cię spytać o to samo. Sądziłem, że ty będziesz coś wiedział...
Pod Ślizgonem ugięły się nogi. Mocno zacisnął dłonie.
- Co to znaczy? O czym miałem wiedzieć?
- No... Wiktora nie było dzisiaj w pociągu. Myślałem, że tobie coś powiedział. Może wróci trochę później...
Tom już bez słowa odszedł. Jak pijany usiadł z powrotem przy stole Ślizgonów. Przez mgłę usłyszał, że koledzy pytają co mu się stało. Nie był w stanie im odpowiedzieć. Ledwo też dotarło do niego, że Shelton położył mu rękę na ramieniu i powiedział:
- Tom, pan dyrektor prosi cię do siebie. Teraz.
Zarejestrował w przebłysku świadomości, że ton wicedyrektora jest smutny. Poszedł za nauczycielem. W milczeniu pokonali ruchome schody. Shelton zapukał, wprowadził Toma do środka, po czym dyskretnie się wycofał. Dippet oderwał wzrok od jakichś papierów leżących na biurku i spojrzał na chłopaka.
- Usiądź, Tom – rzekł cicho, wskazując ręką krzesło. Riddle posłusznie usiadł, starając się nie myśleć o niczym. Bo wyobraźnia zaraz podsuwała mu obrazy, które...
- Wezwałem cię, bo... – zaczął dyrektor – bo... stała się rzecz... straszna.
Ślizgon popatrzył na profesora pustym wzrokiem. Huczało mu w głowie, jakby właśnie oberwał czymś bardzo ciężkim. Dobiegło go pytanie Dippeta:
- Słyszysz mnie, Tom?
Skinął głową, wciąż się nie odzywając. Nauczyciel nabrał powietrza.
- W-Wiktor... Wiktor i jego rodzice... nie żyją. Naprawdę, Tom, bardzo, bardzo mi przykro. Wiem, że przyjaźniliście się z Wiktorem. Podobno raz spędziłeś u niego wakacje, a potem on u ciebie i...
- Jak? – przerwał mu Tom. Było to pierwsze słowo, jakie zdołał z siebie wydobyć od wejścia.
Dyrektor szybko zamrugał powiekami.
- Co „jak”? – zapytał wyraźnie zmieszany.
- Jak zaginęli?
- Tom, czy naprawdę chcesz to...
- Tak! Muszę wiedzieć. – W rzeczywistości wcale nie chciał tego słuchać. Teraz chciał tylko zwinąć się w kłębek i umrzeć. Ale był to winny przyjacielowi i jego rodzicom.
- Więc dobrze – westchnął staruszek. – Prawda jest taka, że nie wiemy do końca, co się z nimi stało. Zapewne wiesz, że wyjechali do Polski, żeby odnaleźć krewnego... Zaginęli trzy dni po przyjeździe do Warszawy. To jest pewne, bo tam mieszkają czarodzieje, którzy służą nam za źródła informacji o sytuacji w tym kraju... pewnie słyszałeś o wojnie i w ogóle... W każdym razie Goldsteinowie skontaktowali się z tymi łącznikami po przyjeździe do Polski. Niestety, po trzech dniach kontakt się urwał. Cóż, teraz zostało najgorsze... Więc... najpewniej zostali aresztowani przez hitlerowców i wywiezieni do jednego z obozów... ee... zagłady. Aż do niemieckiego Dachau. Tam całe transporty ludzi są... eksterminowane. Eksterminacja to znaczy...
- Wiem, co znaczy to słowo. Chcę za to wiedzieć dlaczego.
- D-dlaczego ich zabito? – Dippet zdjął z nosa okulary i potarł je rękawem szaty. Kiedy znów się odezwał, głos mu drżał. – Bo byli Żydami.
- C-co?!
- W krajach okupowanych przez Niemcy trwa proces zabijania ludności przede wszystkim pochodzenia żydowskiego. Oczywiście, giną też Polacy, Cyganie i inni, ale żydowskie nazwisko to, można powiedzieć, przepustka do obozu. Wiktor i jego rodzice zapewne wypytywali na mieście o swojego krewnego, więc w końcu ktoś musiał się nimi zainteresować i... Jeden z naszych ludzi, bardzo ryzykując, zbliżył się do terenu Dachau. Nawet czarodziejom trudno jest to zrobić. Tak czy inaczej, znalazł to. – Dyrektor wyjął z biurka przybrudzony medalion z pentagramem. Ten sam, który Tom dał przyjacielowi przed wyjazdem. Wiktor powiedział wtedy Na pewno mi pomoże tam w Polsce. Zobaczysz, znajdziemy wuja. Tak. Znaleźli, ale śmierć.
- Dlaczego się nie bronili? Przecież mogli ich...
- Troje czarodziejów nie obroni się przed grupą dwudziestu czy trzydziestu mugolskich żołnierzy, Tom. Choćby byli nie wiem jak wyszkoleni. A przecież Wiktor nawet jeszcze nie skończył szkoły...
Riddle nasłuchał się już dość. Przeklęci, przeklęci mugole! A Wiktor ich tak bronił. „To, że nie mają mocy, nie znaczy, że są gorsi od nas.”, „Przecież mugole to fajni ludzie. Mam mnóstwo przyjaciół, którzy nie są czarodziejami.” I kto miał rację, przyjacielu? Widzisz, co oni ci zrobili... Twoi „przyjaciele”.
- Mogę już iść? – zapytał, podnosząc się z miejsca, ale Dippet go zatrzymał.
- Jeszcze nie, Tom. Zostały jeszcze dwie sprawy. Po pierwsze, Goldsteinowie przed wyjazdem zostawili u mnie swój, hm, testament. Tak na wszelki wypadek. Wiesz zapewne, że byli bardzo zamożni... Cały majątek, razem z domem w Crawley, zapisali tobie. Uzyskasz do niego dostęp po ukończeniu szkoły.
- Mnie? – zapytał Tom, nic nie rozumiejąc. Co go mogły w tej chwili obchodzić pieniądze?
- Poza bratem pani Goldstein nie mieli już krewnych. Dlatego postanowili zapisać wszystko tobie.
- J-ja tego nie chcę. Niech pan wyda te pieniądze na szkołę czy na cokolwiek innego. Są pana.
Dyrektor popatrzył na Riddle’a współczująco.
- Rozumiem twoją reakcję, Tom, naprawdę. Ale za jakiś czas spojrzysz na to inaczej. Przecież pieniądze są ci potrzebne, bo z tego co wiem, nie masz żadnych własnych. Szkolne stypendium kończy się wraz z ukończeniem przez ciebie Hogwartu.
Po pewnym czasie Tom miał przyznać Dippetowi rację, ale w tamtej chwili zupełnie nie interesowały go te pieniądze. Chciał wreszcie zostać sam.
- A ta druga sprawa, panie profesorze?
Nauczyciel znów pochylił się nad biurkiem i przesunął kierunku chłopaka szarą kopertę z jego imieniem.
- To dla ciebie, Tom. Wiktor prosił, abym... eee, ewentualnie... ci to przekazał...
Riddle sięgnął po kopertę. Już bez pytania wstał i wyszedł z gabinetu dyrektora. Jak w transie pokonał drogę do pokoju wspólnego Ślizgonów. Tam jednak było za dużo ludzi. Ignorując pytania Jacka i Charona, Tom zawrócił i usiadł na marmurowych schodach. Dopiero wtedy otworzył list. Doznał dziwnego uczucia na widok tak dobrze mu znanego, pochyłego pisma. Ta ręka już nigdy nic nie napisze, pomyślał. Być może to są ostatnie litery stawiane przez przyjaciela na tym świecie. W tej chwili bardzo pożałował, że nie potrafi uwierzyć w życie pozagrobowe.
Odwlekał moment, w którym przeczyta ostatni list od przyjaciela. W końcu jednak otrząsnął się i zaczął czytać.

Drogi Tomie,

Skoro to czytasz, to znaczy, że nie wróciłem z Polski. Hmm... nie bardzo wiem, jak zacząć, więc musisz mi wybaczyć nieskładność tego listu. W końcu nie co dzień pisze się takie pożegnania... A to pewnie zabrzmiało pretensjonalnie, prawda? Przykro mi, nic na to nie poradzę.
Na pewno zastanawiasz się, po co to napisałem. Sam do końca nie wiem. Chyba jestem Ci winien prawdę.
Wiem wszystko o Komnacie Tajemnic, bazyliszku i tych zeszłorocznych atakach na uczniów. Wiem, że to Ty jesteś Dziedzicem Slytherina. Teraz najpewniej wciągasz ze świstem powietrze, jak zawsze to robiłeś w podobnych sytuacjach... Zaskoczony, co?
Zaczęło się to od tego drzewa genealogicznego, które przepisałem dla Ciebie w jednym z listów. Domyśliłem się, że skoro pomimo ojca mugola jesteś w Slytherinie, to musi Cię z tym domem łączyć coś naprawdę silnego. Potem w różnych księgach natykałem się na wzmianki o legendzie Komnaty i o prawie mitycznym Dziedzicu Slytherina. Stwierdziłem, że to mógłbyś być Ty. Musisz przyznać, że jestem dobry... Okazało się, że miałem rację.
Zacząłem Cię śledzić. Nie martw się, nie byłeś nieostrożny. Po prostu miałem pelerynę-niewidkę, z której korzystałem. Domyślasz się już, dlaczego Ci o niej nie powiedziałem. Jak widzisz, nie tylko Ty miałeś swoje sekrety.
Ale nie mam żalu o to, że nie powiedziałeś mi prawdy. Rozumiem... no, może nie do końca rozumiem, ale przypuszczam, że chciałeś mnie chronić. Bo widzisz, ja nie byłem taki naiwny, za jakiego mnie brałeś. Doskonale zdawałem sobie sprawę z mrocznych stron Twojej osobowości. Z Twoich morderczych instynktów, nienawiści do mugoli i braku skrupułów. Mogłeś przede mną udawać, że próbujesz się zmienić, ale wiedziałem, że wykorzystasz każdą okazję do... No właśnie, Tom, do czego? Chcesz się zemścić na wszystkich mugolach, bo Twój ojciec Cię porzucił? Tak, myślę, że chodzi Ci głównie o zemstę. To nie jest dobra droga, wielokrotnie Ci o tym mówiłem. Ale to jest Twoja droga. Rozumiałem to od początku, tylko nie mogłem się z tym pogodzić. Bo wiem, że taki sposób życia prędzej czy później zemści się na Tobie.
I to mnie boli, ponieważ naprawdę mi na Tobie zależy.
Nie potrafię wyjaśnić sobie, dlaczego tak jest. Różnimy się wszystkim. Ty masz cechy charakteru, których ja nigdy nie mogłem zaakceptować. A jednak... Kocham Cię, Tom. Gdybym miał brata, to chciałbym, żeby był właśnie taki jak Ty. Do licha, to już zupełnie dziwne, prawda? Powiem Ci szczerze, że mnie to przeraża. No bo skoro traktuję jak brata osobę taką jak Ty, to może jestem do Ciebie bardziej podobny, niż mi się wydaje? Wybacz, ale tego bym nie chciał.
Przyjaźń z Tobą w ogóle nie była łatwa, odkąd zorientowałem się do czego zmierzasz. A to nastąpiło dość szybko. Jednak jakoś nie potrafiłem po prostu dać sobie z Tobą spokoju. Może poniosę za to karę na tamtym świecie (tak, wiem, że nie wierzysz w „tamten świat”)? Hm, na pewno poniosę karę, bo jak już napisałem, wiedziałem o tym, że to Ty stoisz za napaściami na uczniów. Wiedziałem też, że prędzej czy później wypuszczany przez Ciebie potwór kogoś zabije. I nie mogę sobie wybaczyć, że nie potrafiłem na Ciebie donieść. Przecież wiedziałem, gdzie jest wejście do Komnaty; wystarczyło zaprowadzić tam któregoś z profesorów... Jednak nie mogłem. Teraz jednocześnie tego żałuję, i nie... To zupełnie tak, jakbym był Twoim wspólnikiem. Może nim jestem, sam już nie wiem.
Oczywiście, Ty też nie jesteś ślepy ani głuchy, więc domyśliłeś się, że coś jest nie tak. Dopiero kiedy zapytałeś mnie wprost, uświadomiłem sobie, że zachowuję się wobec Ciebie inaczej od czasu tych ataków. Na poczekaniu wymyśliłem tę bajeczkę o Sophie. Ona jest moją przyjaciółką, ale nic poza tym. Zgodziła się udawać moją dziewczynę. Spokojnie, nie zdradziłem jej prawdziwych powodów mojego postępowania; po prostu mi ufała.
Tak czy inaczej, wtedy zdałem sobie sprawę, że jednocześnie Cię nienawidzę. Bo to przez Ciebie pośrednio stałem się mordercą. Nie... to nie przez Ciebie. Sam jestem sobie winien. I to właśnie tak boli. Ty do niczego mnie nie zmuszałeś. Wręcz przeciwnie, próbowałeś trzymać mnie od tego wszystkiego z daleka. Wyboru dokonałem osobiście.
Chcesz wiedzieć, dlaczego nie pozwoliłem Ci jechać z nami do Polski? Bo podejrzewałem, jak ta podróż się dla mnie i moich rodziców skończy. Pamiętasz tę przepowiednię profesor Pytii? No właśnie. Niby w to nie wierzyłem, ale to jednak we mnie siedziało przez cały ten czas. Ty bardzo boisz się śmierci. Pewnie będziesz robił wszystko, żeby ją pokonać. A ja... Nie, wcale nie chcę umierać. Mało kto chce. Ale czasem nie da się pokonać losu. Mi jest jakoś łatwiej, bo wierzę, że „TAM” coś jest. Ty w to nie wierzysz.
Jeśli jednak wrócę z Polski, tak zadecyduje przeznaczenie. Wtedy ten list nigdy nie trafi do Ciebie. Może to i lepiej...
To wszystko, co napisałem, może wyglądać jak próba usprawiedliwienia się, ale tak nie jest. Nie zamierzam też Cię oskarżać. Zwyczajnie chcę, żebyś wreszcie mnie poznał. Tak do końca. Żebyś wiedział, co mnie dręczyło i cieszyło przez wspólnie spędzone lata. Bo choć dawniej wydawało mi się to nieprawdopodobne, ja znałem Cię znacznie lepiej niż Ty mnie. Dziwne, prawda? Ty – taka introwertyczna i złożona osobowość – i ja – prostoduszny, nieskomplikowany charakter. Tak nie powinno być w prawdziwej przyjaźni. Nie powinno być sekretów, niejasności, ukrytych żalów (jeśli wielokrotne próby zabójstwa można nazwać sekretem). Ale myślę, że mimo wszystko byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Może dlatego, że te „sekrety” nie dzieliły nas, tylko łączyły.
Wyobrażam sobie, jak siedzisz teraz w samotności i czytasz ten mój list. Pewnie drżą Ci ręce, może nawet jesteś przygnębiony. Nie wiem dlaczego, ale chyba w jakiś sposób Ci na mnie zależy. Dam Ci małą radę... Może to zarozumiałość, ale jeśli czujesz chęć, żeby uronić nade mną kilka łez, nie powstrzymuj ich. To niezdrowe, kiedyś nabawisz się przez to wrzodów żołądka.
I jeszcze jedno. Zapisaliśmy Ci w testamencie wszystkie pieniądze. Jest tego sporo, wystarczy Ci do końca życia. Być może w tej chwili jesteś na nas za to zły, bo nigdy nie lubiłeś litości. Ale to nie jest litość. To zwykła zapobiegawczość. Jak już Ci kiedyś mówiłem, nasza rodzina jest już bardzo mała, a skoro czytasz te słowa, to nie ma jej już wcale. Wolę, żebyś te pieniądze dostał Ty, niż żeby mieli je przejąć idioci z ministerstwa. Wykorzystaj je jak tylko chcesz. Są Twoje. Mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Nie spożytkujesz naszego majątku na nic szlachetnego, prawda? Przynajmniej za to jedno nie chciałbym ponosić odpowiedzialności. Ale trudno, będę się tym martwił później, o ile jakieś później będzie (a sądzę, że tak).
Powinienem już kończyć. Rodzice mnie ponaglają. Zaraz ruszamy do Hogwartu, żeby zostawić Dippetowi ten list i testament. Sam widzisz, jak dobrze przygotowaliśmy się do podróży. W Polsce jest naprawdę źle, więc wszystko może się zdarzyć.
Jest pół do dwunastej i pewnie już śpisz. Wybacz, ale nie przyjdę się z Tobą pożegnać osobiście. Zaraz zainteresowałbyś się, co robię w zamku i tak dalej... Tutaj wyjaśniam Ci wszystko, ale mam nadzieję, że jednak tego nie przeczytasz. Wiadomo, każdy chce żyć. Wiesz, prawie chciałbym, żeby Dippet powstrzymał nas przed tą podróżą. Żeby wrzasnął, że to szaleństwo, samobójstwo, że chyba postradaliśmy zmysły i on nie wyraża na to zgody. Albo żeby przynajmniej zabronił moim rodzicom zabierać mnie ze sobą... Boże, ja naprawdę to napisałem?! Niech moi rodzice jadą, byle bym nie musiał jechać z nimi?! Nie poznaję się – kiedyś przecież błagałem ich, aby mi na to pozwolili. A teraz? Czy zawsze byłem takim egoistą? Czy to Twój wpływ... nie, przecież mam wolną wolę. Już nigdy nie będę się zasłaniał Twoim wpływem. Ani przed sobą, ani przed nikim innym. Nie czuj się winny.
Zresztą to, czego „prawie bym chciał” (jakie dziwne określenie!), i tak nie ma większego znaczenia. Nie mogę się teraz wycofać i zostawić rodziców samych. Gdyby nie wrócili, a ja byłbym bezpieczny w Crawley... nie chcę nawet myśleć, co by się ze mną stało. A poza tym dyrektor Dippet tego nie zrobi. To nie jest w jego stylu. Wyobrażasz sobie, jak zrywa się z krzesła, podbiega do mojego ojca, potrząsa nim i krzyczy do niego coś w rodzaju „Co z pana za ojciec?!”. Ha-ha-ha. Ja też nie. Już prędzej Shelton. Ale nie Dippet.
Naprawdę muszę kończyć.
Dziękuję Ci za wszystko. Wspominaj mnie czasem, byle dobrze. O zmarłych powinno się mówić tylko dobrze... Straszna brednia, fakt, ale cóż...
Nie życzę Ci, żebyś spełnił swoje marzenia, bo wiem, że te marzenia doprowadzą Cię kiedyś do zguby. Po prostu życzę Ci długiego, może nawet wiecznego życia, to najbardziej Cię ucieszy. Znam Cię, już Ty coś wymyślisz na tę kostuchę.
Tak więc do zobaczenia... Nie, to nie są najwłaściwsze słowa. Żegnaj? Tak, już lepiej. Więc żegnaj. Przyjacielu. Bracie.

Wiktor


Tom przeczytał list, starannie złożył go na pół i schował z powrotem do koperty. Potem wstał i wrócił do pokoju wspólnego, który zdążył już opustoszeć.
W kominku wciąż trzaskał wesoło ogień a na stolikach piętrzyły się opakowania po cukierkach i butelki po kremowym piwie, którymi to uczniowie żegnali Święta. Przy jednym z foteli Riddle znalazł trzy nietknięte butelki. Otworzył je. On też miał kogo żegnać.
(Może to zarozumiałość, ale jeśli czujesz chęć, żeby uronić nade mną kilka łez, nie powstrzymuj ich).
To dla Ciebie, Wiktor, pomyślał i szczerze się rozpłakał.

c.d.n.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vilandra dnia Czw 20:03, 09 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejtova
Sky



Dołączył: 03 Lis 2005
Posty: 4724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z niebiańskiej plaży

PostWysłany: Śro 17:55, 22 Lut 2006    Temat postu:

Smutny odcinek, ale naprawdę uroczy...
Tak przewidywałam, co wiktora i jego rodzinę może spotkać po wyjeździe do Polski, I to nawet ułatwi bardzo sprawę, prawda? Tom nie musi się już martwić, jak na jego zachowanie zareaguje przyjaciel, jak ma dalej z tym żyć. bo w pewnym momencie Wiktor stał się takim cięzarem dla Riddle'a. Aha, i zemsta. Teraz będzie miał jeszcze większą motywację, by nienawidzić mugoli.

A co do literówek. Coś mi się w oczeta rzuciło:
Cytat:
Wiktor jego rodzice...

Brak przecinka.
Cytat:
Rozumiem... no

Nie powinno być z wielkiej litery? :)

Pozdrawiam
Kej P.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
dinendal
Mugol



Dołączył: 04 Mar 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z 40 metrów nad ziemią

PostWysłany: Nie 0:18, 05 Mar 2006    Temat postu:

Czytałem to opowiadanie, jakiś czas temu i uważam, że jest świetne i niezwykle
wciągające. Błędów jest tak mało, że się nie zauważa.
Tylko Tom wydaję się być "za dobry", nie jestem dobry z psychologii, ale jakoś
nie widzę, żeby z takiego Toma wyrósł osobnik, który za najmniejsze nieposłuszeństwo
rzuca Cruciatusy na swoich podwładnych, ale cóż...
Pozdrawiam
idący spać dinendal


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Wto 17:21, 07 Mar 2006    Temat postu:

A ja juz przeczytałąm te pięć rozdziałów, tylko cii...
I, przez jeden wątek, zapewne domyślasz się, który, zupełnie inaczej patrzę na postać Wiktora i to, co zrobił - czy raczej, czego nie zrobił. Nie będę spojlerować - mam nadzieję, że "Uciekajacy" ujrzy światło dzienne w miarę szybko - ale po przeczytaniu tych paru rozdziałów postać Wiktora jesczez bardziej mi się podoba. taki prostoduszny, przyjacielski... Zwłaszcza przyjacielski... Prawdziwy Puchon. Wyszedl ci genialnie.

Faktycznie, Tom wydaje się odrobinę zbyt dobry - jest zdolny, by w pewnym sensie kochać! - ale nie przeszkadza mi to zbytnio. Wręcz przeciwnie, ten pierwiastek ludzki, który z calą pewnością zaniknie, podoba mi się bardziej niż założenie, ze Tom był od początku zły i męczył rówieśników - jak to przedstawiła Rowling. Ale to juz. chyba pisałam.

List śliczny. O.

Z rzeczy które mało mi się podobaja - wplecenie wątku Polski (jest tyle innych krajów, zaatakowanych przez Niemcy, chociażby Francja, a Polska tak często przewija sie w opowiadaniach początkujacych pisarzy, ze aż mam lekki wstręt) i stwierdzenie "pewnie słyszałeś o wojnie i w ogóle... ". Nie wiem, czy chciałaś zrobić ciołka z Dippeta czy ogółem z czarodziejów, ale to rbzmi tak... Do wojny przyłączyły się niemalze wsyztskie kraje, trwała parę lat, angażowano mnóstwo osób... Wątpie, by czarodzieje mieli tak hermetyczny świat, by trudno w nim było usłyszeć o wojnie.

A tak - jest świetnie. Czekam na następne części. I, oczywiście, na sequela - może jak zaczniesz wklejać i przeczytasz komentarze będziesz mieć więcej Wena i motywacji (;?
I na wycieczkę też czekam, o! Chętnie jeszcze raz pogram w szachy z Bazylem :P...

Aciak


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tasha
Elf



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:42, 09 Mar 2006    Temat postu:

Uffff... W końcu przeczytałam...:)
Zgadzam się z moimi poprzednikami Tom jest za dobry :D
Zmień jego charakter w następnych rozdziałach, Np. Zaczyna obwiniać mugoli za śmierć Wiktora i Jego rodziny, wiąże się z tym nienawiść :D
Perspektywa życia głównego bohatera jest zbyt optymistyczna,
Gdyż jako późniejszy Voldemort od dzieciństwa musiał wykazywać jakieś czynniki, które odbiły się na jego świadomości, czy psychice w późniejszych latach.
Wzruszyłam się po tym liście ;(
Błędów nie zauważyłam :D
Czekam z Niecierpliwością na następny part :P
Pozdrawiam i Życzę weny…

Tasha, Vil już sama napisała, że ma 5 rozdziałów kolejnej części - teraz juz ich nie pozmienia (;...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 20:47, 09 Mar 2006    Temat postu:

Jak zwykle dziękuję za komentarze.
Kej, pierwszy wymieniony przez Ciebie błąd poprawiłam, dzięki :) Co do tego drugiego, to wydaje mi się, że to nie jest usterka, bo jeśli tekst po wielokropku jest dokończeniem poprzedniego zdania, a nie zdaniem samodzielnym, to powinno być właśnie z małej litery. Uff, zagmatwałam chyba trochę, ale mam nadzieję, że wiesz, o co mi chodzi.
Co do zarzutu, że Tom jest za dobry. Kiedy to opowiadanie powstawało, o szóstej części HP fani dopiero marzyli, dlatego nie wiedziałam, jaką wizję młodego Toma ma Rowling. Więc stworzyłam go po swojemu. I po prostu taki mi się urodził. Nie byłam w stanie wyobrazić go sobie jako małego sadysty, który na przykład wyrywa muchom skrzydełka. Wolałam, żeby zło, które niewątpliwie w nim tkwiło, rozwijało się powoli i stopniowo wypierało ten mały pierwiastek dobra, który również był w Tomie (o czym świadczy jego przyjaźń z Wiktorem). Mam nadzieję, że Tom nie będzie się Wam wydawał taki dobry po wklejeniu tej ostatniej części i potem sequela ;)
A poza wszystkim innym, powiem, że zgadzam się z Atą w kwestii Toma kanonicznego. Nie twierdzę, że moja wizja jest świetna czy znakomita, ale Riddle jako mały kleptoman znęcający się nad kolegami już w sierocińcu wybitnie mi nie pasuje.
Atuś, masz rację, że wątek Polski często występuje w opowiadaniach początkujących. I faktycznie mogłam wykorzystać jakiś inny kraj. Jednak pierwotną wersję "Oczu demona" (która w zasadzie nie różni się za bardzo od obecnej) napisałam jeszcze 2004 roku, a wtedy byłam kompletnie zielona jako twórca ff. Czyli twoja teoria potwierdza się również w moim przypadku ;)
Jeśli chodzi o stwierdzenie "pewnie słyszałeś o wojnie i w ogóle... ", to przyznam otwarcie, że Dippeta nie lubiłam od początku, od Komnaty Tajemnic. I to pewnie moje prywatne uprzedzenie spowodowało, że zrobiłam z niego niezdecydowanego, irytującego gadułę. W końcu czego się spodziewać po facecie, który jednemu z najlepszych, najinteligentniejszych uczniów w szkole chce tłumaczyć, co znaczy słowo "eksterminacja"?
Jednak wydaje mi się też, że parę rodzin czarodziejskich, tych czystej krwi, które najbardziej gardziły mugolami i starały się unikać jakichkolwiek kontaktów z nimi, mogły o wojnie nie słyszeć. Oczywiście tacy ludzie należeli pewnie do zdecydowanej mniejszości, ale myślę, że jednak byli.
Uff, to chyba najdłuższa odpowiedź na komentarze, jaką napisałam. Ale bardzo się z tego cieszę, bo to znaczy, że czytacie opowiadanie uważnie i, co najważniejsze, chce się Wam zastanawiać nad jego treścią. A tym samym zmuszacie do tego samego mnie. I za to dziękuję.
A teraz ostatnia część. Nad wklejeniem wkrótce sequela faktycznie się zastanowię, bo może Wasze opinie rzeczywiście obudzą wreszcie mojego Wena? Jak myślicie? ;)
Pozdrawiam.

CZĘŚĆ XII – BEZSENNOŚĆ W HOGWARCIE

Następnego dnia obudzili go koledzy. Okazało się, że zasnął w fotelu, ściskając w dłoni list. Przez chwilę wydawało mu się, że zdarzenia poprzedniego wieczoru to tylko kolejny koszmarny sen, jeden z tych, które ostatnio zdarzały mu się coraz częściej. Ale wystarczył rzut oka na kopertę trzymaną w dłoni i zrozumiał prawdę. Szybko schował ją do kieszeni, żeby uchronić przed wścibskimi spojrzeniami Charona, Jacka i Stana.
- Hej, gdzieś ty się podziewał? – spytał ten ostatni. – Czemu spałeś tutaj?
- Wczoraj zajrzałeś tylko do pokoju wspólnego i zaraz gdzieś wyszedłeś – dodał Charon.
Tomowi ich głosy zdawały się wyjątkowo nieprzyjemne dla ucha, natrętne i męczące. Nie miał jednak siły, żeby na nich nawrzeszczeć ani cisnąć w nich jakimkolwiek zaklęciem, więc tylko milczał.
- A czego chciał od ciebie Dippet? – drążyli dalej koledzy. – Co to za koperta?
Tom nadal się nie odzywał. W końcu zorientowali się, że chwilowo nic z niego nie wydobędą.
- Rusz się, stary – rzekł Jack. – Zaraz zacznie się śniadanie, a pierwszą lekcję mamy już za godzinę.
Lekcje? No tak, lekcje. Przecież zaczął się semestr.
- Nie – mruknął Riddle.
- Co „nie”?
Jacy oni niedomyślni. Tom naprawdę nie miał ochoty im tłumaczyć. Ale nie miał wyjścia, bo ktoś musiał usprawiedliwić jego nieobecność na zajęciach. Zebrał wszystkie siły i wydobył z siebie głos:
- Nie idę dzisiaj na lekcje. Powiedzcie nauczycielom, że źle się czuję.
Potem, nie czekając na ich odpowiedź, wstał i skierował się do dormitorium. Zablokował drzwi zaklęciem i położył się na swoim łóżku. Ignorował pukanie, więc koledzy poddali się i poszli na śniadanie bez niego.
Tom popatrzył na zegarek. Była ósma rano. Zasnął jakoś tak koło pierwszej, więc teoretycznie powinien być w miarę wyspany. Czuł się jednak tak, jakby ktoś rzucił na niego Zaklęcie Imperius i zmusił go do obijania się o ściany – wszystko go bolało od niewygodnej pozycji snu w fotelu, a poza tym bardzo źle było z jego formą psychiczną.
Podłożył ręce pod głowę i zamknął oczy, żeby przypomnieć sobie dokładnie treść listu od Wiktora. Nie chciał go na razie czytać drugi raz; nie miał na to odwagi, bo znów mógłby się rozpłakać, a wczoraj wyczerpał już limit łez i postanowił sobie, że więcej nie wyleje ani jednej.
Więc Wiktor wiedział o Komnacie i bazyliszku. Riddle nigdy nie podejrzewałby przyjaciela o taką przenikliwość. Kolejny grzech, który wobec niego popełniał – nie doceniał go. Ale dlaczego Goldstein nie powiedział o tym nikomu? Przecież zawsze był taki... szlachetny, uczciwy i w ogóle... A tutaj... Chronił Toma, przyjmując jednocześnie na siebie straszny sekret i poczucie winy. Właściwie można by powiedzieć, że dobrowolnie zniszczył sobie życie. Dlaczego to zrobił? Czyżby aż tak mu zależało na Tomie? No tak, niby napisał, że go kocha, ale... Czy miłość mogła prowadzić do aż takich poświęceń?
Potem pomyślał o swojej matce. Ona umarła pośrednio przez to, że pokochała niewłaściwego człowieka. Może więc on, Tom, i ten przeklęty mugol mają jednak coś wspólnego poza genami. Może obaj sprowadzają nieszczęście na innych.
Ze złości mocno zacisnął wargi. On zawsze wiedział, że ta cała *miłość* prowadzi do takich kłopotów. Dlatego się jej wystrzegał. Nie wiedział nawet, czy kochał Wiktora. Owszem, chciałby mieć takiego brata, właściwie tak przyjaciela traktował, ale czy to była miłość? On chyba nie potrafił kochać. Skoro nie wie się, na czym miłość polega, to jak można ją czuć?
Tom wiedział, że nie zasłużył na przyjaźń Puchona. Nie potrafił jej docenić ani zaufać tak do końca. Tylko brał, z siebie nie dawał prawie nic. A mimo to Wiktor tak dobrze go znał i, co więcej, nie odstraszyło go to, co widział. Tego Riddle też nie potrafił zrozumieć. Jak się okazało, to on zupełnie nie znał przyjaciela. Goldstein był o wiele bardziej skomplikowany niż Tomowi zawsze się wydawało. Dlaczego nie umiał tego dostrzec? Zawsze uważał go za prostolinijnego i takiego... zwyczajnego chłopaka. Bardzo, bardzo się mylił. I ta pomyłka kosztowała Wiktora wiele cierpienia.
Ślizgon czuł się winny nawet tego, że Wiktor nie żyje, choć przecież akurat na to nie miał żadnego wpływu.
- Dlaczego? – zapytał na głos, licząc w duchu, że odpowie mu jakieś echo, choćby cień przyjaciela. – Dlaczego tak się męczyłeś? Czy ja naprawdę byłem wart tego wszystkiego?
Oczywiście odpowiedziała mu tylko przytłaczająca cisza dormitorium.
Zmęczony tymi rozważaniami Tom zasnął.

Zbudził go stanowczy głos dobiegający zza drzwi:
- Tom, otwórz mi! Natychmiast!
Dumbledore. O nie, nic z tego. Ten człowiek był ostatnią osobą, z którą Riddle chciał teraz rozmawiać. Odwrócił się plecami do drzwi i usiłował na powrót zapaść w sen. W niczego nieświadomy sen, który odciąłby go od rzeczywistości.
Nie było mu to jednak dane. Po chwili usłyszał huk drzwi wylatujących z futryny. Usiadł na łóżku, zaskoczony. Nie spodziewałby się, że Dumbledore jest taki... stanowczy.
Nauczyciel szybkim krokiem wszedł do dormitorium i rozejrzał się. Kiedy zobaczył Riddle’a siedzącego na łóżku, jakby się rozluźnił.
- Nic ci nie jest – mruknął bardziej do siebie niż do Toma. Chłopak zmarszczył brwi. O co mu chodziło? Chyba... chyba nie myślał, że Tom coś sobie zrobił...? To byłoby niedorzeczne, bez względu na to, jak bardzo żałował przyjaciela.
- Panie profesorze, co...
- Przed chwilą skończyłem lekcję z twoją klasą – rzekł profesor, siadając na łóżku Charona. – Twoi koledzy powiedzieli mi, że nie zszedłeś na śniadanie i że źle się czujesz.
Tom chciał odpowiedzieć mu coś w stylu „To nie pana sprawa”, ale znów opuściła go energia. Czy oni wszyscy naprawdę byli tak tępi i nic do nich nie docierało?
- Rozumiem, jak się teraz czujesz.
Riddle posłał mężczyźnie zabójcze spojrzenie, które jednak nie zrobiło na profesorze żadnego wrażenia. Ciągnął swój wywód, jakby nie zauważając reakcji Ślizgona.
- Wiem, że czujesz pustkę i smutek. Wydaje ci się, że nie byłeś dla Wiktora takim przyjacielem, na jakiego zasługiwał. I pewnie czujesz się winny jego śmierci, choć jednocześnie rozumiesz, że w rzeczywistości wcale winny nie jesteś.
W tym momencie Tom przestał przeklinać w myślach Dumbledore’a i spojrzał na nauczyciela z czymś w rodzaju zaciekawienia. Profesor w kilku słowach bardzo trafnie podsumował chaos panujący obecnie w umyśle chłopaka. Rzeczywiście zdawał się rozumieć... Nie, przestań natychmiast! – upomniał się w duchu. Nie zapominaj, że to jest DUMBLEDORE. Pewnie próbuje wykorzystać tę chwilę słabości i wyciągnąć od ciebie prawdę o Komnacie. Musisz się pilnować.
Jeszcze raz popatrzył ukradkiem na Dumbledore’a, który teraz zamilkł i wpatrywał się w swoje splecione dłonie. Nie wyglądał jak ktoś, kto podstępem chce wpakować cię do więzienia. Ale tego faceta nie wolno było lekceważyć. Na wszelki wypadek Riddle postanowił się nie odzywać.
- Pamiętaj, Tom – powiedział znów profesor – że śmierć nie jest końcem wszystkiego. Wiesz, zawsze lubiłem powtarzać, że dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody. Teraz pewnie tego nie rozumiesz, ale to dlatego, że jesteś bardzo młody. A dla młodych ludzi śmierć jest czymś niewyobrażalnym i przerażającym... Hmm, mogę ci tylko powiedzieć, że z takich lęków na szczęście się wyrasta. Uważam, że najlepsza byłaby taka szkoła, która uczyłaby nas nie bać się śmierci. Takich szkół jednak nie ma, więc sami musimy się tego nauczyć.
Dumbledore popatrzył na swojego ucznia. Tom wytrzymał to spojrzenie, choć znów wydawało mu się, że próbuje przewiercić go na wylot. W końcu nauczyciel wstał.
- Widzę, że nie masz dziś ochoty na rozmowę. Szanuję to. Pamiętaj jednak, że jeśli będziesz potrzebował się przed kimś wygadać, jestem do usług.
Chłopak skinął głową. Mężczyzna wymruczał coś pod nosem, kierując różdżkę na rozwalone drzwi, i naprawił je. Potem wyszedł.
Obaj doskonale wiedzieli, że Tom nigdy do niego nie przyjdzie. Po pierwsze, Tom nie ufał profesorowi – ten na pewno wykorzystałby każdą okazję, żeby zmusić Riddle’a do przyznania się do napaści na uczniów. Po drugie, Tom nie ufał samemu sobie – Dumbledore zawsze miał na niego dziwny wpływ i Riddle mógłby nawet wbrew swojej woli wyznać mu prawdę. A to byłby koniec.
Nagle w drzwiach znów pojawiła się głowa nauczyciela.
- Byłbym zapomniał. Miałem ci powiedzieć, że w sobotę chcemy urządzić symboliczny pogrzeb Wiktora i jego rodziców na rodzinnym cmentarzu Goldsteinów w Crawley. Myślę, że chcesz wziąć w nim udział?
- S-symboliczny?
Dumbledore westchnął ze smutkiem.
- No tak. Niestety, ich... ciał nie znajdziemy prawdopodobnie nigdy. Zatem do zobaczenia, Tom. I proszę, nie opuszczaj zbyt wielu dni w szkole.
- Panie profesorze? – Nagle Riddle poczuł, że musi zapytać o to, o co wczoraj nie miał odwagi. – Dlaczego nie ma ich ciał? Co im zrobili w tym obozie?
Dumbledore, w przeciwieństwie do dyrektora, nigdy nie unikał trudnych odpowiedzi. Zawsze można było liczyć na jego szczerość.
- No cóż. Są różne, hm, metody... Przypuszczam, że nie zginęli w krematorium, bo wtedy wystarczyłoby zwykłe zaklęcie zamrażające, takie jakiego używali ludzie paleni na stosach w czasach średniowiecza, i byłoby po sprawie. To mogła być komora gazowa lub kule z pistoletu... Pistolet to taka mugolska broń. Ciała pali się, że tak powiem, hurtowo, lub zakopuje się w masowych grobach. – Widząc reakcję chłopaka, dodał: - Przykro mi. - Potem jego głowa zniknęła, już bez zbędnych komentarzy.
Tom znów został sam. Komora gazowa... Wyobraził sobie kilkanaście, może kilkadziesiąt osób stłoczonych w jednym ciasnym pomieszczeniu. Opary trującego gazu powoli otulały ich jak upiorny całun. Wśród tych ludzi Wiktor i jego rodzice. Żołnierze na pewno odebrali im różdżki, bo inaczej by stamtąd uciekli (wśród tych tak zwanych hitlerowców prawdopodobnie znalazło się też kilku czarodziei, którzy świetnie wiedzieli, jakie zagrożenia stanowiłyby różdżki – oczywiście, to musieli być czarodzieje mugolskiego pochodzenia). Czy zadawali sobie sprawę z tego, że zaraz zginą? Pewnie tak, bo przecież od początku się z tym liczyli. To musiało być straszne. Wiedzieć, że umierasz, i nic nie możesz na to poradzić.
A potem co? Żołnierze wrzucili wszystkie te ciała na jedną kupę i po prostu zakopali. Albo spalili w wielkim piecu. Takie okrucieństwo nie przyszłoby wcześniej do głowy nawet jemu, Dziedzicowi Slytherina. A mugole robili to bez mrugnięcia okiem.
Przeklęci.
Ale ja tak tego nie zostawię, pomyślał Tom. Pomszczę Wiktora.
Rzecz jasna niemożliwością było odnaleźć tych, którzy osobiście zamordowali jego przyjaciela. Ale to nieważne. Zabije tylu mugoli, ilu tylko zdoła. I każdy z nich będzie jego ofiarą złożoną dla Goldsteinów. O ile wcześniej chciał tylko zniewolić niemagicznych i zmusić ich do służenia prawdziwym czarodziejom, to teraz chciał usunąć ich ze świata.

Następnego dnia Riddle zebrał się w sobie na tyle, by pójść na lekcje. Był aktywny, zgłaszał się do odpowiedzi i wykonywał wszystkie ćwiczenia. Gdyby uczniowie nie wiedzieli o śmierci Goldsteina, po zachowaniu Riddle’a niczego by się nie domyślili – zachowywał się tak samo jak zwykle. Ale poprzedniego wieczora – jak donieśli mu koledzy – zorganizowano w Wielkiej Sali apel, na którym cała szkoła dowiedziała się prawdy. Wszyscy też wiedzieli, że Tom przyjaźnił się z Wiktorem, tak więc patrzyli na niego z mieszaniną współczucia, troski i zdziwienia, że niczego po nim nie widać. Riddle’a trafiał ciężki szlag, bo nienawidził współczucia i ciekawości. Kiedy ktoś składał mu kondolencje, nic nie odpowiadał. Unikał też przebywania w zatłoczonych miejscach i podczas przerw najchętniej chował się w pustych klasach.
Jedynymi uczniami, z którymi rozmawiał, byli członkowie Bractwa. Tom dał sobie trzy dni odpoczynku, a potem potajemne zebrania odbywały się tak jak zawsze.
Ze strachem myślał o zbliżającym się pogrzebie przyjaciela. To nic, że miał być tylko symboliczny. Przerażał go tak czy inaczej. Ale musiał pójść. To był jedyny sposób, żeby jakoś się z tym uporać; musiał przezwyciężyć swoją słabość.

***

W pogrzebie wzięli udział wszyscy profesorowie, cały siódmy rok z Hufflepuffu, delegacja kilku uczniów z pozostałych domów oraz oczywiście Riddle. (Właściwie każdy uczeń mógł się zjawić, ale niewielu chciało. Byli zaszokowani i przerażeni tym, co spotkało ich kolegę. Nagle wojna niemagicznych, o której część z nich wiedziała mało albo nic, wdarła się do ich świata, łamiąc naturalne granice między magią i mugolską rzeczywistością. Dzieciaki nie miały odwagi przez to przechodzić).
Do Crawley przenieśli się za pomocą teleportacji i świstoklikami.
Jak się okazało, cmentarz rodzinny Goldsteinów leżał na terenie ich posiadłości i liczył sobie kilkadziesiąt grobów. W większości były to podwójne grobowce, więc pochowanych tu ludzi było naprawdę sporo. Na każdym pomniku wyryty był napis:

VULNERANT OMINES, ULTIMA NECAT*

Tom nigdy wcześniej nie uczestniczył w żadnym pogrzebie. I teraz, kiedy patrzył na pusty, symboliczny pomnik przyjaciela i jego rodziców, pomyślał, że wcale nie ma czego żałować. Pogrzeb to paskudna sprawa.

Charlotte Goldstein 12. 10. 1893 – 28.(?) 12. 1944
Andrew Goldstein 3. 04. 1891 – 28.(?) 12. 1944
Wiktor Goldstein 8. 05. 1926 – 28.(?) 12. 1944


I to wszystko. Imię, nazwisko, daty narodzin i śmierci. Do tego sprowadzono Wiktora i państwa Goldsteinów. Nawet nie było pewności, kiedy dokładnie zginęli.
Sama uroczystość była krótka i skromna, tak jak sobie w testamencie zażyczyli Goldsteinowie. Dippet powiedział parę słów, złożono kwiaty i znicze.
Tom nie przyniósł ze sobą ani świeczki, ani kwiatów. Coś tak banalnego wydawało mu się wręcz obraźliwe dla pamięci jego przyjaciela.
Czuł na sobie spojrzenia wszystkich pozostałych i ledwo to wytrzymał. Dlaczego nie pozwolą mu na chwilę skupienia nad grobem Wiktora? Dałby bardzo dużo, żeby móc ich stamtąd wyrzucić. Swoją obecnością zakłócali spokój jego i Goldsteinów. Kiedy on zamieszka już w tym domu, cmentarz ogrodzi wielkim murem i nie pozwoli nikomu go odwiedzać. Na samą myśl o tym wzdrygnął się. Jak miał żyć w tej wielkiej pustej posiadłości zupełnie sam?
Najchętniej sprzedałby dom i nigdy więcej tu nie wracał, ale nie mógł tego zrobić. To byłoby wbrew woli jego przyjaciela. Zatrzyma spadek i będzie o niego dbał. Jednak sobie wynajmie jakieś małe mieszkanie w Londynie.
Nagle poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił się i zobaczył zatroskaną twarz Sheltona.
- Wracamy do szkoły, Tom – powiedział nauczyciel.
Riddle rozejrzał się wokoło; niektórzy ludzie powoli zaczynali się teleportować, inni uaktywniali świstokliki. Nawet nie zauważył, kiedy pogrzeb się skończył.
- Jeśli chcesz, Tom – rzekł wicedyrektor – możesz jeszcze tu zostać. Wrócisz, kiedy będziesz gotów.
- Dziękuję – mruknął chłopak, rzeczywiście czując wdzięczność.
Shelton zniknął, ale Riddle czuł, że jeszcze nie jest tu jedyną osobą. Podniósł wzrok. Napotkał spojrzenie złotych, teraz zaczerwienionych i opuchniętych oczu Sophie.
- Tom... – zaczęła cicho i urwała, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć.
- O co chodzi? – zapytał, walcząc z niechęcią. Starał się wytłumaczyć sobie, że ma przed sobą osobę bliską Wiktorowi, która przeżywa jego śmierć równie mocno jak on sam. Jednocześnie widok dziewczyny boleśnie uświadomił mu, że Goldstein miał swoje życie, do którego Tom nie miał dostępu.
Sophie potrząsnęła głową.
- Chciałam wiedzieć... To pewnie nieodpowiednia chwila, ale... Dlaczego Wiktor prosił kiedyś, żebym udawała jego dziewczynę? Ty musisz wiedzieć. Nie daje mi to spokoju. Ja...
Ale Riddle już jej nie słuchał. Jeśli jeszcze przed chwilą próbował wykrzesać z siebie choć minimum współczucia dla niej, to po tych słowach dał sobie spokój. A więc Puchonka nie chciała się wcale dowiedzieć czegoś nowego o Wiktorze. Nie chciała go lepiej zrozumieć dzięki Tomowi. Chodziło jej tylko o zaspokojenie babskiej ciekawości. Tylko tyle.
Włożył rękę do kieszeni, zacisnął palce na różdżce i wyobraził sobie, że przykłada ją dziewczynie do skroni, a potem... Nie, nie może zrobić jej krzywdy. Wiktor, gdyby żył, nie wybaczyłby mu tego.
- Wracaj do szkoły – powiedział spokojnie, wyjmując rękę z kieszeni. – Wracaj.
Zanim będzie za późno, dodał w myślach. Wcale nie opuściła go chęć zabicia Sophie i nie był pewien, czy zdoła się powstrzymać jeśli ona natychmiast nie zniknie mu z oczu.
Musiała wyczuć coś w jego głosie. Spuściła oczy i przygryzła dolną wargę. Chyba zaczęła się bać.
- Do zobaczenia, Tom.
Teleportowała się.
Gdy został już zupełnie sam, jeszcze raz spojrzał na grób Wiktora, a potem ruszył w stronę domu.
Drzwi były otwarte. W środku było tak strasznie pusto... Przestań, powiedział sobie stanowczo. Nie wolno ci się teraz rozczulać nad sobą.
W pewnym momencie przed Tomem pojawiło się małe, dość pokraczne stworzenie z wielkimi uszami i olbrzymimi oczami. Chłopak był tak rozkojarzony, że dopiero po chwili rozpoznał jednego ze skrzatów domowych, które służyły u Goldsteinów.
- Panicz Tom – zapiszczało tymczasem stworzenie, kłaniając się nisko. Riddle zdziwił się, że skrzat go pamięta, bo w końcu ostatnio był w tym domu dość dawno.
- Ee... Tak, to ja. – Poczuł się niepewnie, bo nie miał pojęcia, jak z takim skrzatem postępować. Wiedział tylko, że nie może traktować go jak niewolnika, bo tego Wiktor by sobie nie życzył. Powinien chyba zrobić jedno...
- Posłuchaj – odezwał się, a skrzat pochylił głowę jeszcze niżej. – T-twoi państwo – w tym momencie zadrżał mu głos – nie żyją. Za pół roku ja będę właścicielem tego domu. Chcę powiedzieć, że ty i twoi... ee... koledzy, jesteście wolni. Możecie odejść i poszukać sobie nowego domu.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Toma, na te słowa skrzat zawył rozdzierająco, a z jego oczu popłynęły łzy. Potem przypadł Riddle’owi do nóg.
- Nie, nie, nie... M-my nie chcemy, paniczu. Pragniemy tu zostać i służyć tobie, bo tak rozkazali nasi państwo przed wyjazdem. „Jeśli już nie wrócimy, to będziecie pracować u tego chłopca, który kiedyś u nas gościł. Bądźcie mu wierni i posłuszni”, tak mi powiedzieli zanim wyjechali... I my musimy spełnić ich rozkaz, paniczu. To nasz obowiązek i przywilej. My...
Toma rozbolała głowa od tego potoku słów, więc krzyknął:
- Dobrze już, dobrze, rozumiem! – Skrzat zamilkł natychmiast, najwyraźniej przerażony. Tom odetchnął głęboko i powiedział: - W takim razie możecie zostać. Właściwie to nawet lepiej. Ja nie będę mieszkał w tym domu, zjawię się tu tylko od czasu do czasu. Wy będziecie o niego dbać, żeby nie popadł w ruinę, jasne? Chcę, żeby wyglądał tak jak za życia Wiktora i jego rodziców.
- O-oczywiście, paniczu – wyjąkał skrzat, znów zalewając się łzami, tym razem najpewniej wzruszenia. – Wszystko będzie tak jak zawsze.
Tom skinął głową.
- Dobrze. Teraz muszę już iść. Wrócę za kilka miesięcy.
Odprowadzany potulnymi ukłonami skrzata, jeszcze raz zajrzał na cmentarz. Szkoda, że ten grób jest pusty, pomyślał, dotykając zimnej płyty z czarnego granitu. Gdybyś tu był, może byłoby mi jakoś łatwiej.
Ostry podmuch lodowatego wiatru wygiął poły jego czarnego płaszcza. Niebo zasnuły ciemne chmury, zaczął popadywać śnieg. Natura też nad tobą rozpacza, przyjacielu.
Tom ostatni raz spojrzał na nagrobek.
Potem westchnął i deportował się.

***

Przez następne tygodnie funkcjonował jak w transie. Uczestniczył w lekcjach, zebraniach Bractwa i treningach quidditcha, ale miał wrażenie, jakby stał z boku i tylko biernie przyglądał się komuś innemu. W nic nie potrafił zaangażować się emocjonalnie. Porzucił pisanie pamiętnika, bo to wymagałoby jakiegoś wysiłku z jego strony; tego nie dało się robić automatycznie, bez uczuć.
W środku był niemal zupełnie pusty, jedyne, co był jeszcze w stanie czuć to nienawiść – do mugoli i szlam, ponieważ to oni zamordowali Wiktora. Przysięgał im zemstę każdej nocy przed położeniem się spać.

A sypiał zresztą coraz gorzej. Po śmierci przyjaciela starał się wprowadzić w swój rozkład dnia porządek i rutynę, która pomagała mu przetrwać. Tak więc jadał posiłki o tej samej godzinie, siadał do odrabiania lekcji o tej samej godzinie i kładł się do łóżka o tej samej godzinie – codziennie o pierwszej.
I jakieś dwa miesiące po pogrzebie Goldsteina pojawiły się pierwsze trudności ze snem. Zasypiał bez problemu o stałej godzinie, ale budził się coraz wcześniej. Najpierw było to pół godziny, więc nie zwracał na to uwagi. Potem godzina, wtedy też nie przejmował się tym zbytnio. Nawet braku dwóch, czy następnie trzech godzin nie odczuwał. Ale w kwietniu brakowało już pięciu godzin snu; budził się równo o trzeciej. I to dawało mu się już we znaki. Był wiecznie niewyspany, rozdrażniony jeszcze bardziej niż zazwyczaj i trudno mu było się skupić na nauce i zbliżających się owutemach.
To jednak jakoś by zniósł. Miał silną wolę i potrafił w razie potrzeby zmusić się do pracy. Ale na początku maja stało się coś, co naprawdę go przestraszyło... Zaczął widzieć kolorowe otoczki wokół spotykanych ludzi. Przychodziło mu na myśl określenie aury.
Każdego ucznia czy nauczyciela (poza Binnsem i innymi duchami) okalała dziwna migocąca poświata z jakby... płynnego światła. Te aury były różnokolorowe i „dopasowywały się” do ich właściciela. Kiedy ktoś na przykład machnął ręką, w powietrzu zostawała świetlista smuga w kolorze aury tej osoby, która znikała po kilkunastu sekundach.
Jego własna aura miała kolor soczystej zieleni, podobnej do tej ze sztandarów Slytherinu. Tom nie zauważył dwóch osób o aurze takiego samej barwy; różniły się one przynajmniej odcieniami.
Riddle spostrzegł też jeszcze jedną ich właściwość – kiedy człowiek przeżywał jakieś gwałtowne emocje, jego aura zmieniała się. Gniew powodował czerwone pasma szpecące właściwy kolor otoczki, strach sprawiał, że pojawiały się w niej szare plamki, smutek wywoływał czarną obwódkę wokół aury.
Tom nie miał pojęcia co z tym zrobić. Nie zamierzał nikogo prosić o pomoc, bo nikomu nie ufał na tyle, żeby zwierzyć mu się z tych kłopotów; przecież Wiktora już nie było. Ślizgon zastanawiał się, czy nie zaczyna wariować przez ten brak snu. Ale te aury były takie... rzeczywiste. Nie mógł ich sobie uroić; tego jednego był pewien. Musiały one istnieć naprawdę, ale z jakichś przyczyn były niewidoczne dla osób, które dobrze się wysypiały.
W pierwszej chwili chciał za pomocą eliksiru usypiającego zmusić swoje ciało do większej ilości snu i w ten sposób rozwiązać sprawę. Doszedł jednak do wniosku, że widzenie tych aur może być przydatne. Mógł poznać emocje ludzi, nawet jeśli oni starali się je przed nim ukryć. A poza tym... to było po prostu piękne. Cały świat wydawał się tonąć w kolorowych smugach światła. Czasem, kiedy Tom szedł zatłoczonym korytarzem, albo gdy jadł posiłki w Wielkiej Sali, musiał aż przymykać oczy, bo nagromadzenie aur go oślepiało. Dzięki temu miał trochę koloru w swoim, szarym po śmierci Wiktora, świecie. A nawet tacy jak on czasem potrzebują odrobiny piękna.

***

Do owutemów Tom przystąpił ziewając szeroko i ledwo widząc na oczy. Był coraz bardziej zmęczony, ale po dwóch „przepisowych” godzinach snu opuszczała go wszelka senność. A, jak Tom dowiedział się przez swoje problemy, zmęczenie i senność to dwie zupełnie różne sprawy. Tak więc Riddle trochę bał się o wyniki tych egzaminów.
Okazało się jednak, że nie było takiej potrzeby. Testy pisemne z każdego przedmiotu skończył przed czasem i podświadomie czuł, że poszły mu doskonale.
Przy zadaniach praktycznych miał już trochę więcej problemów, bo to wymagało maksymalnego skupienia się i kontroli nad własnymi gestami, a z tym Riddle miał ostatnio kłopot. Podczas warzenia eliksiru na dodatkowe punkty o mało nie pomylił kolejności dodania bezoaru i sproszkowanego rogu jednorożca. Na szczęście w porę się poprawił – choć była to głównie zasługa jego instynktu samozachowawczego, a nie przytomności umysłu – i dzięki temu mógł liczyć na „wybitny” z eliksirów. Podobnie było z zaklęciami, transmutacją, astronomią i resztą przedmiotów. Kiedy wychodził z klasy zaklęć po zaliczeniu ostatniego przedmiotu, w aurach egzaminatorów mógł zobaczyć perłowe refleksy podziwu i różowe pasemka zadowolenia.

Po zakończonych egzaminach siódmoklasiści mieli resztę dnia wolną. Gdy inni wylegiwali się na błoniach nad jeziorem i bawili się z kałamarnicą, Tom udał się prosto do swojego dormitorium. Czuł, że tym razem czeka go jakaś nagroda za wysiłek ostatnich miesięcy. Nie pomylił się. Spał całe pięć godzin, aż do kolacji. I nie było ważne, że później musiał za to zapłacić bezsenną nocą.

***

Wreszcie nadszedł koniec roku szkolnego. Gdyby Wiktor żył, Tom dosłownie skakałby z radości, bo od bardzo dawna czekał na ten dzień. Ale że przyjaciel umarł, Ślizgon na miał siły na radość. Czuł po prostu ulgę, że kończy się jego dzieciństwo, konieczność udawania kogoś, kim się nie jest i pilnowania się na każdym kroku. No i wszechobecny Dumbledore nie będzie już wchodził mu w paradę z tą swoją aurą w irytującym kolorze czerwieni.

Tom pozostawił w Hogwarcie swoją nagrodę za schwytanie sprawcy ataków na uczniów. Nie chciał więcej oglądać na oczy tego złotego medalionu. Pamiętnik po namyśle zabrał ze sobą, z zamiarem oddania go w przyszłości jakiemuś zaufanemu człowiekowi.
W ekspresie jadącym do Londynu najważniejsi członkowie Bractwa spotkali się z Tomem. W jednym przedziale przy odrobinie dobrych chęci zmieściło się dziesięciu chłopaków (razem z Tomem). Na tym zebraniu Riddle udzielił im ostatnich instrukcji, które obecni mieli przekazać pozostałym.
- Więc wszystko tak jak ustalaliśmy już wcześniej: ja pojeżdżę po świecie i poszukam magii, która może nam się przydać. Będziemy się kontaktować przez sowią pocztę szyfrem, który już wcześniej ustaliliśmy. Wy zostajecie tutaj i zbieracie jak najwięcej ludzi, oczywiście tych czystej krwi...
- Aaa... Jeśli ktoś będzie miał w rodzinie mugola, ale mimo to będzie podzielał nasze poglądy? – zapytał nieśmiało jeden z Krukonów.
Zanim Ślizgon zmierzył go wściekłym spojrzeniem, pomyślał krótko o swoim ojcu. A potem o Wiktorze, którego zabili tacy jak Tom Riddle senior.
- Powiedziałem chyba wyraźnie – syknął. – Żadnych pieprzonych mieszańców!
Cała grupa uczniów cofnęła się lekko, co nie było łatwe ze względu na brak miejsca. W ich różnokolorowych aurach Tom dostrzegł szare pasma strachu. Doskonale wiedział, co o nim myślą – sądzą, że po śmierci Goldsteina zwariował.
Kiedyś naprawdę go lubili, zwłaszcza Jack, Charon i bliźniacy, ale od ostatniego semestru czuli przed nim wyłącznie strach. Nie przeszkadzało mu to zbytnio. Strach jest dobry, bo pozwala kontrolować ludzi. Jeśli się ciebie boją, będą cię słuchać.

***

Tego samego dnia Tom rozpakował najpotrzebniejsze rzeczy z kufra w dawnym pokoju Wiktora. Nie zamierzał zostawać tu długo, ale potrzebował dachu nad głową na pewien czas. Nie może zacząć swojej podróży zanim nie zyska dostępu do pieniędzy Goldsteinów. Nie zyska go dopóki nie będą załatwione wszystkie formalności związane z realizacją testamentu. A cholerne gobliny w cholernym banku Gringotta nie lubią się spieszyć.

Jak zwykle obudził się o trzeciej nad ranem. Nie było sensu próbować ponownie zasnąć, więc Tom zaczął rozmyślać. Co teraz ma ze sobą zrobić? Do czasu kiedy będzie mógł wyjechać miną pewnie jakieś trzy tygodnie, może miesiąc.
Wstał z łóżka i usiadł przy biurku; kiedyś Wiktor pisał przy nim listy do niego, odrabiał wakacyjne lekcje. Stały na nim dwa zdjęcia – Wiktora i jego rodziców oraz Goldsteina i Toma. Riddle szybko schował je do szuflady; nie mógł na nie patrzeć.
Znów obudził się w nim gniew. Rok temu o tej porze Wiktor pewnie leżał w tym łóżku i spał. Być może śnił mu się wujek, o którego nie przestał się martwić, i którego bez wahania pojechał szukać. A teraz... Wiktor też najprawdopodobniej leży. Tyle że w zimnym grobowcu w pobliżu Dachau, gdzieś w Niemczech, razem z setką innych martwych ciał. I to wszystko przez tych [bluzg]ów, którzy w ogóle nie powinni byli się urodzić.
Nagle już wiedział, jak spędzi jutrzejszy dzień. Oczywiście, dlaczego nie przyszło mu to do głowy wcześniej...

Następnego dnia koło ósmej wieczorem był już gotów. Na chwilę otworzył szufladę i spojrzał na zdjęcie przyjaciela. To dla ciebie, Wiktor. Deportował się.

***

Little Hangleton nie zmieniło się właściwie wcale od jego ostatniej wizyty. O tej porze na uliczkach jak zwykle jest już prawie pusto, co teraz akurat mu odpowiada. Mija kościół i swój dawny sierociniec. Tutaj jeszcze wróci. Ale na razie... Bez pośpiechu wspina się na wzgórze królujące nad wioską. Już z daleka widać wielki dom otoczony bogato zdobionym ogrodzeniem.
- Alohomora – szepcze Tom i furtka otwiera się z cichutkim skrzypnięciem. Riddle śmieje się pod nosem. Brama nie naoliwiona... Ktoś tu powinien stracić pracę.
Pokonuje okazały ogród. W salonie pali się światło. Pewnie jaśniepaństwo kończą jeść kolację. Może zaproszą swojego wnuczka do stołu? Witaj, Tom, może z nami usiądziesz? Ta pieczeń jest naprawdę wspaniała. O tak, bardzo chętnie zjem z wami. Pachnie cudownie.
Kolejne zaklęcie i otwierają się drzwi do domu Riddle’ów. Z drugiego pokoju na lewo dobiegają go stłumione głosy i śmiech. Hmm, dobrze się bawią.
Chłopak przywołuje na twarz szeroki uśmiech i wchodzi do salonu. Głosy natychmiast milkną i trzy twarze kierują się na niego. Dwóch mężczyzn, na oko siedemdziesięcio i czterdziestoletni – niestety, uderzające podobieństwo do niego. Nie ma wątpliwości, kto jest jego ojcem i dziadkiem. Kobieta trochę po sześćdziesiątce, ale mimo to wciąż piękna, o arystokratycznych rysach twarzy. W ich aurach pojawiają się białawe pasy zaniepokojenia.
Ten młodszy wstaje z oburzeniem.
Zarozumiały. Zepsuty.
- Co to ma znaczyć?! Co pan tu... – W tym momencie urywa, bo Ślizgon wychodzi z cienia i nareszcie cała trójka może podziwiać jego wygląd. W oczach młodszego pojawia się błysk rozpoznania i jednocześnie obrzydzenia. Ciekawa mieszanka.
- Tyyy... – zawodzi jego ojciec. – Jesteś...
- Witaj, tatusiu – mówi Riddle junior z krzywym uśmieszkiem, kiwając lekko głową.
Na te słowa od stołu zrywa się starszy mężczyzna.
- Tom! – krzyczy, patrząc na swojego syna. – Czy to... to jest syn tej przeklętej wiedźmy?
Chłopak ma już dość tej zabawy. Nikt nie będzie tak nazywał jego matki.
- Avada kedavra! – Stary upada ciężko na ziemię. Nawet nie jęknął. A szkoda. Jego fioletowa aura migoce szybko i gaśnie.
Potem odwraca się do swojej babki. Ona wciąż siedzi za stołem. Płacze. Boi się. Ale... to nie wszystko. Jest... pogodzona z losem? Tak. W kobaltowej otoczce są brzydkie pomarańczowe ślady poczucia winy i czarna obwódka smutku. Jakby uważała, że spotyka ją zasłużona kara. No cóż, ma rację. Zielony błysk i kobieta dołącza do swojego męża.
Zostaje już tylko tatuś.
Tom Riddle senior cofa się powoli, wpatrując się w syna z przerażeniem.
Też się rozpłakał. Ale bynajmniej nie z żalu. Ze strachu.
Żałosne.
Zielona aura mężczyzny – niestety tak podobna do aury Toma – zeszpecona jest przez mnóstwo szarych plamek.
- S-słuchaj... możemy jakoś to załatwić. Jestem bogaty. Bardzo bogaty. Mogę dać ci ile zechcesz...
To naprawdę rozśmiesza Toma. On dzięki Wiktorowi ma teraz więcej pieniędzy niż ten niemagiczny śmieć może sobie wyobrazić.
- To miło z twojej strony, tato. Ale ja nie przyszedłem tu po pieniądze. – Powoli kręci głową, rozkoszując się swoją przewagą. – Ja przyszedłem się zemścić. Twoja żona umarła zaraz po porodzie. A ja przez całe swoje cholerne dzieciństwo wychowywałem się w tym bidulu. Nie wiedziałem nawet, że potrafię różne rzeczy za pomocą takiego patyka jak ten. Dopiero list od twojej żony wszystko mi wyjaśnił. Wiesz, że ona leży na cmentarzu przy kościele? Byłeś tam chociaż raz? Nie, na pewno nie byłeś... Przecież nią gardziłeś. Tak samo jak swoim synem.
- Nie... proszę, synku...
To już wyprowadza Toma z równowagi. Przywołuje swoje „oczy demona”. Niech się tatuś napatrzy przed śmiercią.
- Avada kedavra!
Ciemnozielona aura czernieje i gaśnie.
Po wszystkim.

Życie przemija
Dryfując każdego dnia, odpływając w dal
Gubię się w sobie
Już nikt i nic się nie liczy
Zgubiłem gdzieś chęć do życia
I teraz już nic nie mogę dać
Ani wziąć
Chcę aby nadszedł koniec, co mnie uwolni


Ale o dziwo Tom wcale nie czuje się lepiej. Czuje tylko, jak mrok w jego wnętrzu gęstnieje. Teraz jest lepki, prawie namacalny. Podnosi swoje dłonie na wysokość oczu i widzi, że jego własna aura też nie jest czysta. Kolor jest mętny, jakby zasnuty mgłą. Chłopak nigdy jeszcze nie widział czegoś takiego, więc nie potrafi określić swojego stanu.

Wszystko jest jakieś inne
Jestem w środku pusty
I nie mogę w to uwierzyć
Nie potrafię znieść tego piekła,
Które czuję
Nicość, która mnie wypełnia
Osiągnęła szczyt agonii
Ciemność zawładnęła dniem
To co było mną odeszło


Hmm... Nawet, jeśli to nie była jego droga, to teraz nie ma już odwrotu. Choćby bardzo chciał, te trzy ciała leżące na podłodze nie ożyją na powrót. Ani nawet nie znikną mu sprzed oczu. Nie znikną z jego pamięci.
Ale przecież on wcale tego nie chce.
Znów coś się w nim zmienia. Wcale mu się to nie podoba, jednak nic nie może na to poradzić. Więc tak będzie wyglądać jego nowe życie. Inaczej to sobie wyobrażał.
Nagle czuje dziwny ucisk wokół szyi. Zdziwiony, odchyla krawędź szaty. Dostrzega wisiorek w kształcie klepsydry, o którym zdążył już zapomnieć. A on był tam przez cały czas. I dopiero teraz dał o sobie znać... To znaczy, że...

Tylko sam mogę się ocalić, lecz jest już za
późno
Bo już nie jestem w stanie
Nawet myśleć dlaczego miałbym to zrobić


...że Tom już go nie potrzebuje.
Opuszcza dom Riddle’ów spokojny. Wie, że nikt nie znajdzie najmniejszych śladów prowadzących do niego. Zdaje mu się, że dostrzega jakiś cień i ruch w ogrodzie. Kto to może być? Może któryś ze służących wrócił? A zresztą... Nawet, jeśli ktoś go zobaczył, nie ma to żadnego znaczenia. Mugolscy idioci nazywający siebie policją i tak nie uwierzą w chłopaka widmo, który zamordował troje ludzi, a potem rozpłynął się w powietrzu.
Teleportuje się prosto na cmentarz, który ostatnio odwiedził razem z Agnes, kiedy dowiedział się o swojej matce. Wydaje mu się, że to było tak dawno temu, a przecież minęło zaledwie dziewięć lat. Zaledwie czy aż?

Wydaje mi się, że przeszłości nigdy nie było
Śmierć wita mnie ciepło
Pozostało mi jedynie powiedzieć: „Żegnaj!”**


Grób matki jest mniejszy niż go zapamiętał. A może to dlatego, że on urósł. Zresztą to nieistotne.
Jedyną ozdobę nagrobka stanowi celtycki krzyż. To dla ciebie, mamo, myśli Tom. Ten drań nie żyje.
I dla ciebie, Wiktorze.
(Nie, odzywa się w jego głowie głos, podejrzanie podobny do głosu Wiktora. Nie wolno ci się nami zasłaniać. Zrobiłeś to tylko i wyłącznie dla siebie. Dobrze wiesz, że żadne z nas nie chciałoby takiej ofiary).
Tak, racja, przyjacielu. Tylko dla siebie.
Tom umarł. Żyje Voldemort.
Nie jest pewien, kiedy dokładnie to się stało, ale się stało. Nic już nie jest takie jak dawniej.
Ale może... to nawet lepiej.

***

Tego ranka siostrze Agnes naprawdę nie chciało się wychodzić z łóżka. Łamało ją w kościach, co zapowiadało zmianę pogody. Rzeczywiście, widok za oknem nie prezentował się zachęcająco. Niebo jakoś poszarzało, drzewa uginały się pod wpływem wiatru. Ładne lato, nie ma co.
Ale nie było rady. Pomimo wieku wciąż była w miarę sprawna fizycznie i nie miała powodu, żeby wymigiwać się od obowiązków. Musiała pójść na cmentarz i zająć się kilkoma grobami, które były zaniedbane. Nikt z mieszkańców się nimi nie interesował, więc to zadanie należało do zakonnic. No tak, właściwie mogła posłać którąś ze swoich młodszych, zdrowszych i sprawniejszych podwładnych, ale wolała zająć się tym sama. Dzięki temu mogła powtarzać sobie, że wcale nie jest jeszcze taka niedołężna.
Pomodliła się, ubrała i zjadła śniadanie. Potem zabrała grabie, szmatę i wiadro z wodą do mycia nagrobków, oraz po jednym zniczu na każdy z tych opuszczonych.
Weszła na cmentarz, cicho stękając. Jak zwykle zaczynała od końca, a potem miarowo zbliżała się do wyjścia. I zawsze na pierwszy ogień szedł grób Libry Riddle.
Tom odwiedził go pierwszy i ostatni raz na swoje dziesiąte urodziny. Jej mąż chyba nawet nie wiedział, że kobieta tu leży. Gdyby nie praca sióstr zakonnych, nagrobek szybko popadłby w ruinę.
Zakonnica położyła na ziemi grabie, worek ze zniczami i wiadro. Pochyliła się nad płytą nagrobną, żeby zdjąć z niej dwa zaschnięte liście, i znieruchomiała. Na celtyckim krzyżu było coś zawieszone... Dwa łańcuszki. Jeden wyglądał na złoty pentagram. Agnes skrzywiła się; nie lubiła takich pogańskich ozdób. Zdjęła go z pomnika i spojrzała na drugi. Przeszedł ją zimny dreszcz. To była mała srebrna klepsydra ze złotym piaskiem przesypującym się w środku.
W tej samej chwili dobiegł ją krzyk od strony wyjścia. Jakaś młoda dziewczyna stała w bramie, wymachiwała dziko rękami i coś krzyczała.
Dopiero kiedy Agnes podeszła bliżej, zrozumiała poszczególne słowa.
- Leżą tam z otwartymi szeroko oczami! Zimni jak lód! Nadal w strojach do kolacji!
Minęło tylko parę sekund, zanim matka przełożona zorientowała się, o kim mówi dziewczyna.

* - „Vulnerant omines, ultima necat” – z łaciny: „Wszystkie ranią, ostatnia (godzina) zabija”; napis umieszczany na nagrobkach lub zegarach.
** - piosenka zespołu Metallica „Fade to black”. Tłumaczenie by Carnation.


KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Tasha
Elf



Dołączył: 12 Lut 2006
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:27, 10 Mar 2006    Temat postu:

Przeczytałam... Mam nadzieje, że będzie kontynuacja Very Happy
Jestem zadowolona
<to raczej złe słowo, może uszczęśliwiona, że wyszedł Ci pod koniec zły Riddle>.
Tom, a raczej już Voldemort zmienił się, jest pełen zemsty oraz rządzy władzy <Podoba mi się>.
Bardzo interesujące jest to, iż bohater wyczuwa tą aurę, ciekawy, bardzo dobry pomysł...
Nie wymyśliłabym czegoś takiego.
Błędów nie znalazłam, a szukałam bardzo dokładnie, choć wydaje mi się, że była gdzieś jedna powtórka...
Nie jestem pewna, więc pisze, iż nie znalazłam.
Po za tym sama robię dużo powtórek, więc się nie czepiam
W skrócie Opowiadanie śliczne i dość nietypowe. Applause Applause Applause
Czekam na sequela. Pozdrawiam...
Mam nadzieje, że napiszesz sequela do tego opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Pią 16:41, 10 Mar 2006    Temat postu:

Będzie kontynuacja, nie bój się (;. *wchozi na mejla i czeka na następny fragmencik piątego rozdziału*.

Taak... Tom umarł, narodził się Voldemort. To już on. Może nie stuprocentowy on - jeszcez nie dojrzał do roli zimnego, rzucającego Cruciatusy na wpół demona o lodowatym głosie, ale nie jest to już chłopiec, który mimo skłonności do czynienia zła nie był aż taki okropny... Gdyby Wiktor nie umarł... Ale umarł. Jak dalekosiężne mogą być skutki wojny...

Aury mi się podobają, choc nie mogę doczekać się momentu ich zniknięcia. Ale o tym cii - po prostu zacznij wklejać sequel... Nie mówię, ze dziś czy jutro - ale wiedz, ze czekamy.

Podobała mi się reakcja Toma seniora - taki tchórzliwy sukinkot, no, właśnie taki, jaki mógłby zostawić żonę czarownicę. Dobrze go ujęłaś.
I dobrze dobrana piosenka. Od razu wyobraziłąm sobie scene jak z filmu - wiecie, ojciec Toma upada w zwolnionym tempie, on sam wychodzi z domu, a w tle piosenka... Mrau (;.

Parę braków przecinków, przemowa skrzata też taka trochę nie bardzo. Niby zwraca sie do niego per "paniczu" i tak dalej, ale czegos mi tu brakuje. Tom jest przerażajacy, nawet, gdy nie pokazuje swych oczu demona i nie stara sie nikogo zastraszyć - po prostu taką atmosferę rozsiewa... Taką ma aurę - a skrzaty może i były dobrze traktowane, wiec nie powinny mieć zrytej psychy, ze się tak wyrażę, jak, damy na to, Zgredek - ale mimo wszystko, no, za normalne jakieś były...

Buzi :*,
Aciak


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Wto 16:50, 14 Mar 2006    Temat postu:

Powiem to tak - dużo bardziej przekonywująca historia Stania się złym Lordem jest wersja Rowling, ale mi się bardziej podoba twoja.
Polubiłam Wiktora i było mi go szkoda. Nawet w pewien dziwny sposób przywiązałam sie do samej postaci Toma. Twój opis jego uczuć, zachowania, proces przemiany w Voldemorta, całego życia był naprawdę bardzo rozbudowany i plastyczny... wciąga, oj wciąg ten fick. Fajna też ta zakonnica i pomysł z klepsydrą. Masz talent, oj masz.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
aney
Mugol



Dołączył: 23 Mar 2006
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z miejsca, o kyórym nawet Bóg i szatan nie słyszeli...

PostWysłany: Pią 1:02, 24 Mar 2006    Temat postu:

TO JEST GENIALNE!!! Applause Applause Applause
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Shocked Shocked Shocked
Kiedy czyta sie teks, automatycznie przypominają się - przynajmniej w moim przypadku tak jest- sceny z orginalnej wersji książek pani Rowling.
Ale niewątpliwie, prawdą jest też, że cały tekst kieruje się własnym tokiem myślenia, własną historią, własnymi przebiegiemi zdażeń, własnym życiem. To jest zupełnie inna historia, ale... niesamowite jest to jak się pokrywa z drugim tomem "Harry Potter i Komnata Tajemnic"

Przedstawienie postaci młodego Voldemorta, jego historii- dzieciństwa, dorastania, nauki w Hogwarcie i przede wszystkim- poszukiwań i odkrycia Komnaty Tajemnic- Cudne!!!

Tekst spójny, swobodnie się czyta. Rażących błędów nie zauważyłam- może dlatego że jestem pod tak ogromnym wrażeniem?:)

Muszę się przyznać, że spodkałam się z tym tekstem już dawno ale... jakoś nie mogłam się wziąść za jego przeczytanie. Teraz absolutnie nie żałuję Very Happy

Zdecydowanie więcej takich tekstów, autorka odwaliła kawał dobrej roboty Very Happy Applause

Pozdrawiam serdecznie
aney

Na następny raz poproszę mniej emotek. Nie jest ich moze jakoś niebywale dużo, ale jedna umie wyrazić tyle samo emocji, co trzy...
Aciak


---

W S P A N I A Ł E ! ! !! Applause Applause Applause

Nic dodać nic ująć.
Może to dziwne, ale kiedy wkońcu przeczytałam całość, poczułam dziwny smutek.
Niby zwykłe opowiadanie a tyle daje do myślenia.
Wiem, że po jego przeczytaniu naprawdę można inaczej spojrzeć na postać Voldemorta.
Postać która jest symbolem... niesprawiedliwości tego świata? Okrócieństwa życia? Drwiącego z ludzi losu? Wprawia w melancholię, zadumę... Smutas Smutas Smutas


Całość czegoś uczy. Ale moim skromnym zdaniem każdy powinien to "coś" znaleźć sam. Uwielbiam teksty z ukrytym przesłaniem.... brawa dla autorki:)

Tekst pięknie napisany, bez zgrzytów, niedociągnięć. Na błędy nie zwróciłam uwagi.

Tyle... pisz dalej i uświadamiaj nas podobnymi tekstami. Chylę czoła w geści czci:)

Pozdrawiam serdecznie
aney Jakiś uląg

Aney, nie specjalnie rozumiem, dlaczego są tu dwa komentarze... Nie usunę tym razem, bo oba są dość sensowne i długie, więc o offa czy nabijanie nie sposób posądzić, ale na przyszłość, postaraj się ująć to w jedno (;
I popieram Atę - ostrożnie z emotkami... To może czasami razić.
Nel


Ty nie usuniesz, ale ja połączę. Bez przesady, jak masz coś do dodania, to nie pisz od nowa posta, tylko zedytuj starego... Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adzia
Charłak



Dołączył: 11 Lip 2006
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 17:17, 11 Lip 2006    Temat postu:

To było... cudowne. Do tej pory nie zastanawiałam się w jaki sposób Tom Riddle stał się Lordem Voldemortem. Po prostu chłopak był, jest i będzie zły. Ot tak. Nie zastanawiałam się, dlaczego.
Ty mnie do tego siłą rzeczy, zmusiłaś.
Pięknie opisałaś historię dziecka, które od pierwszych lat swego życia jest dużo bardziej pojętne od swoich rówieśników. I jak, mimo tego, że nigdy miłości nie zaznał, nie dąży do niej. Pokazałaś jak odrzuca wyciągnięte w jego kierunku ręce Agnes, czy Wiktora. Jak nienawidzi mugoli.
Jestem zauroczona.
Naprawdę.
Zachwycona,
Aga

PS: Mam nadzieję że napiszesz kontynuację...

Nie wiem, czy mogę, ale moze jak się więcej osób dowie o "Uciekajacym..." to Vil się w końcu ruszy, więc :P... Kolejna część jest już w drodze. Niestety, poród trudny, Vil stanęła parę miesięcy temu i ruszyć dalej nie może. Wypalenie, czy jak? Nie wiem. Ale, ale, Viluśku, weź się w końcu za "Uciekającego" (;... A.


EDIT: "Uciekający..." wspaniały Vil. Tylko nie wiem, czy moje PW dochodzą, bo meile mi odrzuca :|


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin