[Z]Rok 2015

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pią 19:12, 02 Wrz 2005    Temat postu: [Z]Rok 2015

OD AUTORKI: Na początek kilka słów. To opowiadanie budziło spore kontrowersje na innych forach, więc tutaj z góry uprzedzam - ten fick jest bardzo silnie inspirowany książką G. Orwella "Rok 1984". To był taki mały eksperyment - zastanawiałam się, jak wyglądałby świat Rowling pod kontrolą Wielkiego Brata (kto czytał ksiązkę to wie o co chodzi). Niektórzy mojemu opowiadaniu zarzucają, że jest 'zupełnie zerżnięte' z Orwella. No i chyba mają rację. Powinnam była wnieść więcej swojego wkładu, zwłaszcza w pierwszą część. Kiedyś postaram się jakoś to poprawić.
W trzeciej, ostatniej części może się pojawić trochę brutalnych scen.
To koniec ogłoszeń parafialnych. Jeśli jeszcze nie zasnęliście, zapraszam do czytania.

CZĘŚĆ I – IMPERIUM CIEMNOŚCI

Słońce powoli wstawało nad Londynem. Oświetlało stare, zniszczone budynki i zaśmiecone ulice. Zaśmiecone, bo zaledwie wczoraj skończyła się Parada Ciemności. Przygotowania do niej trwały kilka miesięcy i pochłonęły mnóstwo pieniędzy; sama parada natomiast trwała tylko dwa dni. Po asfalcie walały się teraz setki ulotek propagandowych, które przez kolejnych kilka godzin będą usuwały służby porządkowe. Bo Pan lubił te coroczne „zabawy”, ale nie chciał, żeby zostawał po nich bałagan.
Ronalda Weasleya obudził przenikliwy i bardzo nieprzyjemny dźwięk budzika. Trwał dokładnie trzydzieści sekund i zaraz potem samoistnie się wyłączył. Te trzydzieści sekund musiały Ronaldowi wystarczyć, żeby w pełni się rozbudził. Powinien jak najszybciej wstać z łóżka i bez potrzeby nie zwracać na siebie uwagi. W jego mieszkaniu, tak samo zresztą jak we wszystkich innych, znajdowały się czujniki zwane oculus tenebrae – oko ciemności. Za pomocą tych czujników każdy był nieustannie obserwowany przez specjalną jednostkę ludzi przewrotnie nazywaną Służbą Światła; Pan uwielbiał stosować ironię. Długie ociąganie się rano przy wstawaniu mogło oznaczać zmęczenie. Zmęczenie mogło sugerować kłopoty ze snem. Kłopoty ze snem mogły świadczyć o wewnętrznych rozterkach. A wewnętrzne rozterki były absolutnie niepożądane i zwykle kończyły się dla człowieka śmiercią. Tak więc Ronald usiadł na łóżku, przybrawszy wcześniej neutralny wyraz twarzy; taki był najbezpieczniejszy z samego rana – żadnych emocji, najlepiej kamienna maska. Potem lekko się przeciągnął, żeby rozprostować mięśnie, i wstał. Szybko umył się pod wiecznie cieknącą z prysznica zimną wodą, następnie ogolił, kalecząc się przy tym kilka razy. Podczas golenia, chcąc nie chcąc, musiał oglądać swoje odbicie w lustrze; patrzyła na niego szara twarz trzydziestopięcioletniego mężczyzny z wysokim czołem i początkami łysiny na skroniach. Rude włosy były co prawda jeszcze dość gęste, ale Ronald wiedział, że przy takiej diecie to nie potrwa już długo. Nie żeby za bardzo go to obchodziło; nie miał dla kogo dbać o wygląd. Osuszył twarz szorstkim ręcznikiem i przeszedł do kuchni. Zawartość lodówki nie było była imponująca, kawałek zeschłego żółtego sera i resztka masła, w szafce znalazł też trochę czerstwego chleba; wystarczy, i tak nie był głodny. Śniadanie popił wstrętną kawą cuchnącą jak ropa czyrakobulwy. Z pewną nostalgią pomyślał o pysznym soku dyniowym, który kiedyś popijał w Hogwarcie. Teraz już go nie produkowano.
Ubrał się w czarną, dość zniszczoną szatę i wyszedł z domu. Blok Ciemności znajdował się na ulicy Chesterfield Hill, w dzielnicy nazywanej przed laty Mayfair. Teraz w Londynie nie istniał już podział na dzielnice. Pan uznał, że to zbędne. A wszystko (i wszyscy), co zbędne, będzie usuwane.
Po kilkuset metrach skręcił w lewo, w Street Farm, i dalej szedł już prosto. Jego zakład pracy położony był w miejscu, które Weasley pamiętał jeszcze jako Hyde Park. Teraz nie miało nazwy ani nie przypominało parku. Zostało tam niewiele drzew, o które i tak nikt nie dbał.
Idąc ulicą ciągle napotykało się spojrzenie wielkich czerwonych oczu. Plakaty z płaską białą twarzą i tymi oczami umieszczone były na każdym budynku. Wizerunki Pana. Twarz śledziła każdy ruch przechodnia, dopóki ten się nie oddalił; wtedy „przejmował” go inny plakat.
Ronald z rękami w kieszeniach i ze wzrokiem wbitym w asfalt doszedł wreszcie do sporego gmachu z czarnego szkła i stali. Drzwi otworzyły się same. Ronald zbliżył się do stanowiska ochroniarza. Musiał dostać swoją różdżkę, bo była mu potrzebna do pracy. Zaraz po Rewolucji Ciemności odebrano wszystkim „szarakom” różdżki i poddano je inwentaryzacji. Wydawano je tylko w godzinach pracy, a i tak wszystkie zaklęcia wykonane za jej pomocą były rejestrowane przez srebrne obrączki umieszczone na każdej różdżce.
- Numer? – zapytał ochroniarz, gburowaty chłopak trochę po dwudziestce.
- 800520 – Weasley wyrecytował swoją datę urodzenia i czekał.
Chłopak stuknął swoją różdżką w płaski szklany ekran i powtórzył numer podany przez Ronalda.
- Czternaście cali, wierzba, włos z ogona jednorożca, zgadza się?
Ronald potwierdził. Ochroniarz z bardzo ważną miną otworzył odpowiednią przegrodę w olbrzymiej szafie pancernej i wręczył Weasleyowi jego różdżkę. Ona wciąż pamięta dawne czasy, pomyślał mężczyzna, patrząc na podłużny przedmiot. Sam miał coraz większe problemy z pamięcią. Niedługo chyba zupełnie zapomni o dniach przed Rewolucją. Zauważył, że ochroniarz przypatruje mu się podejrzliwie, więc szybko ruszył do swojego pokoju. Zamyślanie się też było niebezpieczne.
Może określenie „pokój Ronalda” nie było właściwe, bo pracowało w nim jeszcze pięć innych osób. Ale przynajmniej miał własne biurko.
Okazało się, że przyszedł pierwszy. To dobrze, bo nienawidził swoich współpracowników tak samo, jak oni nienawidzili jego. Cała szóstka zgodnie starała się unikać siebie nawzajem.
W obecnym społeczeństwie wzajemna nienawiść była zjawiskiem powszechnym i bardzo pożądanym. Pan chciał, żeby ludzie wzajemnie się nienawidzili, bo dzięki temu mógł liczyć na to, że będą lojalni tylko wobec niego.

Ronald usiał na swoim krześle. Potarł oczy i dotknął różdżką czarnej gałki na samym brzegu biurka, zgłaszając tym samym gotowość do pracy. Nie musiał czekać długo. Zaraz pojawił się przed nim stos fotografii, które dzisiaj musiał przerobić. Z tyłu każdego zdjęcia znajdowały się krótkie instrukcje, co należało poprawić. Wziął pierwsze z nich do ręki i nawet nie musiał tych wskazówek czytać. Od razu wiedział, co było nie tak. Zdjęcie przedstawiało 98. rocznik Gryffindoru z ówczesnym dyrektorem i opiekunką domu. Siódmoklasiści z każdego domu dostawali takie fotografie razem z dyplomem ukończenia szkoły. Ronald sam był na niej. Co za ironia, pomyślał, że właśnie ja mam to zdjęcie retuszować. Ktoś na górze się zagapił.
Z fotosu machali do niego ludzie, których bardzo dawno temu nazywał przyjaciółmi. I którzy nazywali przyjacielem jego.
Był więc siedemnastoletni Neville Longbottom, który cztery lata później został stracony za „spiskowanie przeciwko Rewolucji”; byli Seamus Finnigan i Dean Thomas, których zabito jako jednych z pierwszych za „mugolską krew”; była Parvati Patil, z którą właściwie nie wiadomo co się stało, Ronald wiedział jednak, że nie chciała wyjść za mąż za jednego z członków Służby Światła, więc pewnie też nie żyła; obok niej stała Lavender Brown, która z tego, co Ronald pamiętał, zabiła się po śmierci swoich rodziców i profesor McGonagall, którą napadnięto w jej mieszkaniu po klęsce Zakonu (ciała nigdy nie odnaleziono). No i na koniec dwójka, która kiedyś była dla niego niemal wszystkim: Hermiona Granger i Harry Potter. Rok po skończeniu Hogwartu Hermiona Granger zatrudniła się w Szpitalu świętego Munga, a dwa lata później zmieniła nazwisko na Potter. Wraz z mężem i Albusem Dumbledore’em stała się symbolem walki z Czarnym Panem. Stanęli na czele nowego pokolenia Zakonu Feniksa, który przez jeszcze mniej więcej rok dość skutecznie powstrzymywał śmierciożerców. Niestety, w końcu przepowiednia Sybilli Trelawney spełniła się w ten straszniejszy sposób – Chłopiec, Który Przeżył nie był już tym, który Przeżył. Jego żona została złapana wkrótce potem i miała bardzo widowiskowy proces. Oskarżono ją o to samo, co Longbottoma, ale stracono w dużo mniej „humanitarny” sposób, ponieważ była „szlamą”. Dzisiaj nawet głośne wymienienie ich nazwisk było karane co najmniej trzydziestoma latami pracy w kopalniach srebra. Albusowi Dumbledore’owi udało się zbiec i podobno ukrywał się gdzieś na drugim końcu świata, znów gromadząc podziemie do walki z Panem. Jednak na razie nie było o tym podziemiu ani widać, ani słychać. Czarny Pan natomiast rozpanoszył się na Wyspach Brytyjskich, a potem opanował także Stany Zjednoczone i pół Europy. Czarodziejom z reszty świata udawało się jeszcze zachować odrębne granice od Imperium Ciemności, ale Ronald był pewien, że w końcu wchłonie ono też Azję, pozostałą część Europy, Amerykę Południową i Australię.
Weasley popatrzył na dwójkę nastolatków: dziewczynę z burzą brązowych włosów i okularnika z potarganą czupryną. Już od dawna nic nie czuł myśląc o nich. Kiedyś bolało, nawet bardzo, ale teraz już nie.
On sam stał na tym zdjęciu między swoimi przyjaciółmi i szczerzył zęby. Dlaczego go nie zabito? No właśnie, to było dobre pytanie, przecież był spiskowcem i przyjacielem Pottera. Ten szczur, Dracon Malfoy, na pewno skwapliwie doniósł o tym Panu. A jednak... Dostał pracę i nowe mieszkanie (bo jego Norę spalono razem z resztą Weasleyów w środku na samym początku wielkich czystek około czternastu lat temu). Oczywiście, Służba Światła przeprowadziła z nim „poważną rozmowę” w gmachu Ministerstwa Światła, które odpowiadało za tropienie i skazywanie zdrajców. Ostrzeżono go, że jest pod stałą obserwacją i najmniejszą próbę buntu natychmiast przypłaci życiem. Nikt mu jednak nie zdradził, dlaczego Pan postanowił go oszczędzić.
Często się nad tym zastanawiał, dopóki obchodziło go jeszcze cokolwiek. Potem dał sobie spokój i starał się po prostu przetrwać. Czuł też pogardę do samego siebie, że nie wybrał śmierci. No cóż, tak pewnie by postąpił, gdyby to było takie łatwe. Ale śmierć dla zdrajców nie była tylko Avadą kedavrą, o nie. Śmierć dla zdrajców oznaczała wielotygodniowe tortury, ale takie, żeby nie zabić; były też przesłuchania, poniżanie, głodzenie, brak snu. I dopiero, kiedy taki człowiek zaczynał ich błagać o litość, przyznał się do wszystkiego, upokorzył się przed nimi i wyznał miłość do Czarnego Pana, jego życie było kończone. Właśnie dlatego Ronald nie wybrał śmierci.
Nie mógł też się zabić, bo na zakup wszystkich trujących eliksirów trzeba było mieć zgodę przełożonego zatwierdzoną dodatkowo przez Czarnego Pana i to w trzech egzemplarzach. Kupienie jakiegokolwiek ostrego narzędzia do użytku własnego też było praktycznie niemożliwe. Natomiast na różdżki były nakładane odpowiednie blokady i nie można było użyć Avady kedavry. Lavender Brown zdążyła z samobójstwem, czego mężczyzna bardzo jej zazdrościł.
Dlatego właśnie Ronald Weasley, po śmierci Harry’ego i Hermiony Potterów i swojej rodziny, po spektakularnym upadku Zakonu Feniksa i po zniknięciu Albusa Dumbledore’a został zupełnie sam. Zabrakło mu determinacji i odwagi, by sprzeciwić się Złu. Skoro dano mu z jakiegoś powodu szansę przeżycia, wykorzystał ją.
Pracował w tak zwanej Inkwizycji, urzędzie zajmującym się usuwaniem wszelkich śladów po świecie sprzed Rewolucji Ciemności. Przerabiano zdjęcia, stare gazety, obrazy i książki. Wszystko, co kojarzyło się z Potterami, Dumbledore’em i Zakonem Feniksa trzeba było poprawić – dla przyszłych pokoleń, jak mówiono. Działalność Inkwizycji wcale nie była tajna i całe społeczeństwo doskonale wiedziało o tych codziennych fałszerstwach. Ale zupełnie nikomu to nie przeszkadzało, bo na wolności pozostali już tylko śmierciożercy – którym taki stan rzeczy odpowiadał - i nieliczni czarodzieje z rodzin czystej krwi, którym zwyczajnie już nie zależało. Wszyscy mugole i szlamy albo zostali wymordowani, albo zesłani do obozów pracy, gdzie i tak umierali z wycieńczenia czy chorób.
Ronald zamyślił się na chwilę. Zdjęcie należało poprawić, a potem zostanie ono ponownie włączone do kroniki Hogwartu (pełna nazwa brzmiała teraz: Międzynarodowa Akademia Czarnej Magii Hogwart). Trzeba było zretuszować postacie Pottera, Granger, Longbottoma, McGonagall i Dumbledore’a. Pozostali nie byli aż tak znani i mogli zostać. Weasley stuknął kilka razy różdżką i przyjrzał się uważnie końcowemu efektowi. Potter był teraz blondynem z kręconymi włosami, bez okularów i, rzecz jasna, bez słynnej blizny; Granger miała długie, gładkie czarne włosy związane w koński ogon i zmienione rysy twarzy; Longbottom wyglądał jak osiłek, który przesadził ze sterydami; McGonagall była niska i gruba; Dumbledore natomiast był panią profesor w średnim wieku. No, gotowe. Ronald miał talent do takich zadań i lubił je wykonywać. Stanowiły jedyną odskocznię od rzeczywistości.
Chyba się dzisiaj na mnie uwzięli, pomyślał, kiedy przyjrzał się drugiemu zdjęciu. To była fotografia uczniów Slytherinu z tego samego rocznika. Był więc Dracon Malfoy, Crabbe i Goyle, Pansy Parkinson i inni; wszyscy oni żyli do dziś i mieli się świetnie, większość (poza Crabbe’em i Goyle’em) zajmowała ważne stanowiska, Malfoy na przykład pracował w Służbach Światła. Ale w tym wypadku trzeba było poprawić tylko dwie osoby – opiekuna tego domu i tak jak wcześniej dyrektora. Severus Snape zaraz na początku Rewolucji otwarcie wystąpił przeciwko Czarnemu Panu i przyznał się do spiskowania. Podobno razem z Dumbledore’em ukrywa się i próbuje obalić rządy Zła. Zaraz obok byłego dyrektora Hogwartu, Snape był wrogiem publicznym numer jeden.
Ronald szybko zmienił sylwetkę Dumbledore’a na taką samą jak na zdjęciu Gryffindoru; Snape’owi skrócił włosy i „przefarbował” je na kasztanowy kolor, dodał trochę opalenizny do bladej karnacji nauczyciela i kilka kilogramów nadwagi. Nawet Malfoy by go teraz nie poznał i o to właśnie chodziło.

Resztę przedpołudnia poświęcił na modyfikowanie kolejnych fotografii, ale nie były one już tak ciekawe jak dwie poprzednie: kilka zdjęć Korneliusza Knota, który według plotek uciekł z kraju zaraz jak tylko zrozumiał, że Czarny Pan naprawdę powraca – Knot stał się teraz młodą kobietą, duży plakat uwielbianego kiedyś zespołu muzycznego, Fatalnych Jędz, którym trzeba było „wytatuować” Mroczne Znaki na ramionach i parę innych obrazów.

Około czternastej sygnał dźwiękowy oznajmił mu, że czas na obiad. Ronald nie był wprawdzie głodny, ale nie miał wyboru, bo stołówkę zamykano dokładnie o trzeciej po południu. Potem nie mógłby nic zjeść aż do powrotu z pracy, a to miało potrwać jeszcze kilka ładnych godzin. Dlatego też wstał i starannie omijając wzrokiem towarzyszy, wyszedł z biura Inkwizycji. Zastanawiał się przez chwilę, czy uczestniczyć w szalonym wyścigu do jedynej działającej windy, ale ostatecznie zdecydował, że pójdzie schodami. To były tylko cztery piętra.
W końcu, z lekką zadyszką, stanął w kolejce do okienka. Po pięciu minutach trzymał w rękach wyszczerbiony talerz z czymś, co szumnie nazywano zapiekanką z mięsem mielonym. To była oczywiście brednia, bo Ronald pamiętał jeszcze smak zapiekanki podawanej w Hogwarcie – prawdziwej zapiekanki. Ale w sumie mu to nie przeszkadzało.
Zajął miejsce przy pustym stoliku w samym końcu sali i zaczął jeść. Chciał jak najszybciej wrócić do gabinetu, gdzie na pewno będzie czekała już kolejna porcja dokumentów czy fotografii do podrobienia.

O dwudziestej mógł wreszcie z czystym sumieniem odesłać ostatnie poprawione zdjęcia do zatwierdzenia. Każda zretuszowana fotografia, książka czy cokolwiek innego przechodziło najpierw przez ręce Kontrolerów. Dopiero wtedy mogło wrócić na swoje miejsce, albo ewentualnie było odsyłane z powrotem do pracownika Inkwizycji w celu dokonania kolejnych zmian. Ale Ronald rzadko musiał poprawiać swoją pracę.
Teraz sprawdził dokładnie, czy nie zostało mu nic do zrobienia. Upewnił się, że nie, i opuścił pokój, po drodze z niechęcią kiwając głową swoim współpracownikom. Nie bez satysfakcji zauważył, że oni nie uporali się jeszcze ze swoimi stertami dokumentów. Jednak nie było w tym nic dziwnego. W całym Londynie trudno byłoby znaleźć takiego specjalistę od retuszu jak Weasley.
Doszedł do stanowiska ochroniarza i bez słowa wręczył mu swoją różdżkę. Ten umieścił ją w specjalnym skanerze, połączonym ze szklanym monitorem. Po kilku sekundach na ekranie pokazała się lista zaklęć użytych dzisiaj przez różdżkę „800520”. Kiedy strażnik przekonał się, że Weasley zastosował jedynie „nieszkodliwe” zaklęcia służące do obróbki fotografii, różdżkę na powrót umieścił w metalowej szafie, a Ronaldowi podał odpowiednią przepustkę. Miała formę małego Mrocznego Znaku i była wykonana z platyny. Na własność posiadali je tylko członkowie Służby Światła. Zwykli śmiertelnicy otrzymywali takie, jeśli kończyli pracę późno wieczorem albo przed jakimś świętem; potem, musieli ją zwracać.
Taka przepustka pozwalała na poruszanie się po mieście po Godzinie Mroku, która zaczynała się właśnie o ósmej wieczorem a trwała do szóstej rano. Ktoś zatrzymany w tym czasie na ulicy przez patrol Służby Światła, a nie mający przepustki, mógł zostać skazany nawet na cztery lata w Więzieniu Ministerstwa Światła.
Ministerstwa Światła bali się wszyscy. Powszechnie uważano, że jest tam znacznie gorzej niż w miejscu nazywanym kiedyś Azkabanem. Ale nikt nie miał pewności, bo większość osób skazanych na pobyt tam nigdy nie wracała; a jeśli nawet wracali, to nigdy nie wspominali o tym doświadczeniu.
Ronald wiedział, że jeden z jego współpracowników, Anderson, został kiedyś aresztowany. Odesłał do Kontrolerów zdjęcie, z którego zapomniał usunąć postać Neville’a Longbottoma. Za to trafił do ministerstwa na dwa miesiące. Nic wielkiego, myślał Ronald. Przecież mogli go odesłać do obozu pracy… Ale zmienił zdanie, kiedy Anderson wrócił do biura Inkwizycji. Z wielkiego, rosłego chłopa zamienił się w chudego i trzęsącego się mężczyznę, który się garbił i podskakiwał przy każdym hałasie. Jego cera nabrała niezdrowego, żółtego odcienia a palce były dziwnie powykręcane, jakby Anderson nagle zachorował na ciężką odmianę artretyzmu. Tylko że Anderson miał dwadzieścia osiem lat; w tym wieku nie choruje się na artretyzm. Przecież to były tylko dwa miesiące, przeraził się Weasley, kiedy zobaczył zmienionego mężczyznę. Anderson nie wspominał nawet słowem o pobycie w lochach Ministerstwa Światła. Inna rzecz, że nikt go o to nie pytał...

Ronald wreszcie dotarł do swojego bloku. Na szczęście nie spotkał po drodze żadnego patrolu. Miał wprawdzie przepustkę, ale panicznie bał się tych ludzi i wolał unikać kontaktu z nimi.
Po Godzinie Mroku w drzwiach do każdego budynku mieszkalnego stał Dozorca. Jego zadaniem było pilnowanie, żeby nikt z mieszkańców nie wymykał się nigdzie w nocy. Dozorcami byli dementorzy. Czarny Lord powierzał im tego typu funkcje w wielu miejscach publicznych. Byli w swoim żywiole, bo mieli mnóstwo ludzi do nadzorowania. A w dzisiejszych czasach ci ludzie mieli niemal wyłącznie straszne wspomnienia.
Dementor wyciągnął pokrytą liszajami dłoń. Ronald oddał mu swoją przepustkę, za wszelką cenę starając się uniknąć dotknięcia skóry potwora. Otoczyła go biaława mgiełka. Wzdrygnął się, bo nawiedziła go wizja…

*

Harry wpychający go pod stół i szepczący do niego: „Jest coraz bliżej… Ron, zostań tu i się nie odzywaj, rzucę na ciebie Zaklęcie Kameleona…Nie! Nie zmuszaj mnie, żebym cię związał! Słuchaj, jeden z nas musi przeżyć. A on idzie po mnie. Dlatego siedź tu. I… w razie czego… zajmij się Hermioną, Ron. Walczcie do końca… obiecaj mi…”
Chwilę później drzwi wylatują z futryny…
Zimny głos mówi: „No, no, Potter… gdzie twoi obrońcy? Żoneczka szlama i wielki dyrektor Hogwartu? Bez nich nie jesteś już taki silny, co? Nikt już nie zasłoni cię przed Avadą kedavrą.”
Harry coś odpowiedział, padały liczne zaklęcia, odgłosy tłuczonego szkła, niszczonych mebli. Harry jakoś sobie radził, ale to nie mogło trwać wiecznie. Potem Ron usłyszał „Crucio!” wypowiedziane przez zimny, wysoki głos, na pewno nie głos Harry’ego. I znowu. I znowu… I znowu... Jego przyjaciel zniósł to bez krzyków. W końcu upadł na kolana.
„Jak, Potter, gotowy na śmierć?”
„Idź do diabła, Riddle.”
„No nie wiem, Potter…W tym celu trzeba chyba umrzeć. Więc jak już go spotkasz, to pozdrów go ode mnie, bo ja się z nim raczej nie zobaczę. Avada kedavra!”
Głuchy odgłos upadającego bezwładnie ciała. Szeroko otwarte zielone oczy, wpatrujące się pod stół, gdzie kulił się Ron. Weasley dokładnie zobaczył, jak z tych oczu giną iskierki życia, które tak dobrze znał, i jak (oczy) stają się puste.
Martwe.
Martwe oczy. Martwy Harry…
Wepchnął sobie pięść do ust, żeby nie zacząć wyć.
Zimny śmiech, kroki, a potem już długa cisza. Cisza, dopóki znów nie przerwały jej kroki i wrzask. Wrzask Hermiony. Ron wypełzł spod stołu i przyjaciółka wpadła mu w ramiona. Tulił ją tak, aż przyszli Dumbledore ze Snape’em. Ktoś ich zawiadomił. Weasley musiał coś zrobić, jakoś przerwać milczenie, bo inaczej by oszalał. Zaczął więc wrzeszczeć na Snape’a: „Ty cholerny sukinsynu, na pewno jesteś szczęśliwy! Co?! Powiedz! Przecież nienawidziłeś Harry’ego!”
Snape się nie odezwał. Dopiero kiedy Dumbledore i Hermiona wyszli z ciałem, syknął: „Wcale nie jestem szczęśliwy, mały nadęty dupku, bo właśnie umarła nasza ostatnia nadzieja. Nie ma znaczenia to, że rzeczywiście go nie lubiłem. Był naszą ostatnią nadzieją. I nie waż się mnie obwiniać o jego śmierć! To nie ja, siedząc bezpiecznie w ukryciu, pozwoliłem zabić mojego najlepszego przyjaciela.” I zostawił Rona w o wiele gorszym stanie, niż był zaraz po śmierci Harry’ego.


*

Ronald dotarł do drzwi swojego mieszkania. Obecność dementorów zawsze wywoływała u niego wspomnienia, które normalnie starał się zepchnąć w najdalszy kąt umysłu. Takich właśnie wspomnień miał wiele.

*

Po śmierci Chłopca, Który Przeżył wszystko się zmieniło. Ludzie tracili nadzieję, ze strachu przyjmowali Mroczny Znak. Nawet autorytet Dumbledore’a nie mógł ich przed tym powstrzymać. Członkowie Zakonu Feniksa byli stopniowo zabijani; najpierw w spontanicznych atakach grup śmierciożerców a potem - kiedy w końcu Czarnemu Panu udało się dojść do władzy - w publicznych egzekucjach.
Ronald nie był w stanie walczyć. Nie po tym, co zobaczył spod tego stołu. Przez jakiś czas się ukrywał, ale kiedy usłyszał o złapaniu Hermiony Potter, przestało mu zależeć. Zwyczajnie wyszedł na ulicę, gdzie złapano go po kilku godzinach.
Pamiętał, jak poprowadzili go do pierwowzoru Ministerstwa Światła. Pamiętał duże pomieszczenie z białymi ścianami, ze światłem zainstalowanym w podłodze i suficie. Światłem, którego nigdy nie gaszono, ani na sekundę. Tam go umieścili. Tam zrozumiał, że ciągła jasność może być torturą. Nie potrafił przy tym świetle zasnąć, myśleć...
Przesłuchiwali go przez dwa tygodnie. Przez ten czas nie jadł i nie spał. Bito go, rzucano na niego różne zaklęcia, podawano różne eliksiry: od veritaserum - żeby wymusić zeznania, po festucam powodujący powstawanie setek drzazg w ciele – dla czystej przyjemności zadania mu bólu.
Głównodowodzącym jego przesłuchania był Dracon Malfoy. Ta dzika satysfakcja w jego bladych oczach była dużo gorsza od bólu fizycznego.
„Pamiętasz, Weasley, ostrzegałem Pottera jeszcze w szkole, że zadawanie się z niewłaściwymi ludźmi źle się dla niego skończy. Ale nie chciał mnie słuchać. No i co? Jego najlepszy przyjaciel spokojnie siedział sobie pod stołem (to wyznanie Malfoy uzyskał od niego z pomocą veritaserum), kiedy Czarny Pan go mordował. Przyjemnie było słuchać jego ostatnich krzyków?”
To były słowa, która zadawały znacznie gorszy ból niż Cruciatus.
Po czternastu dniach Ron był już wrakiem samego siebie. Wyśpiewał śmierciożercom wszystko, co chcieli wiedzieć. Na szczęście nie miał pojęcia, gdzie mógłby być Dumbledore, bo o tym też by im pewnie powiedział.
Liczył, że jego męki dobiegły końca, i że wkrótce zobaczy zbawienny błysk zielonego światła. Malfoy najwyraźniej też na to liczył. Ale kiedy miało to nastąpić, do sali przesłuchań wszedł ON. Czarny Lord. Mroczny Pan. Dawniej: Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
- Nie, Malfoy – powiedział cicho. - Zostaw.
Dracon natychmiast przypadł mu do stóp.
- Ale… panie… to zdrajca! Przyjaciel Pottera!
- Doskonale wiem, kim on jest! Ale poniósł już wystarczającą karę. Trzeba pamiętać, że Weasleyowie są rodem czystej krwi. Po prostu zbłądzili, a naszym zadaniem jest przywrócić ostatniego żyjącego Weasleya na właściwą drogę. Teraz go wypuścimy i damy mu pracę.
Malfoy drgnął, ale nie odważył się zaprotestować. To byłoby śmiertelnie głupie, a Malfoy głupi nie był.
Pan tymczasem zwrócił się do Ronalda:
- Powiedz mi, czy żałujesz swojej przyjaźni z Potterem – zażądał.
Ronald starał się zebrać myśli. Czegoś od niego chcieli. Ale czego? Ach tak, miał zdradzić Harry’ego. Miał się go wyprzeć.
„I… w razie czego… zajmij się Hermioną, Ron. Walczcie do końca… obiecaj mi…”
Czy obiecał to przyjacielowi zanim Czarny Pan go zabił? Ron nie był pewny. Chyba był wtedy zbyt przerażony i zrozpaczony, żeby się w ogóle odezwać. A nawet jeśli obiecał… Harry’ego już nie było. Hermioną też nie trzeba już było się zajmować. Został on. Poświęcić się i umrzeć?
Wtedy do jego uszu dobiegły dzikie wrzaski z sąsiedniego pokoju przesłuchań; nieludzkie wycie, od którego włosy stanęły mu dęba.
Czarny Pan przelotnie spojrzał w stronę drzwi.
- Aa, to pewnie pan Longbottom. On, niestety, nie chce wrócić na właściwą drogę. Będzie musiał umrzeć. Ale…- uśmiechnął się paskudnie – dopiero za jakiś czas. Więc jak, żałujesz?
NIE!!! Nie żałował. Harry był jego przyjacielem. Kolejnym bratem. Kochał go. Harry ocalił mu życie.
Znów usłyszał zawodzenie Neville’a. Umrze „dopiero za jakiś czas”. Ron byłby gotów umrzeć. Naprawdę. Ale od razu. Avada kedavra i po wszystkim. Nie zniósłby kolejnych dni tortur. Z trudem podniósł wzrok na wysoką, chudą postać.
- Ż-żałuję.
To koniec, myślał. Zdradziłeś właśnie Harry’ego, Hermionę, Dumbledore’a. I siebie. To koniec.
A Lord nadal pytał:
- Chcesz żyć w moim świecie?
- Tak. – NIE!!!
- Chcesz być mi wiernym i posłusznym?
- Tak. – NIE!!!
- Przyjmiesz Mroczny Znak?
- Przyjmę.
- No, czy od razu nie lepiej? Wystarczyło przecież zachowywać się tak od początku. Jeszcze tylko ostatnie pytanie: Co jest najważniejsze dla każdego czarodzieja?
To zaskoczyło Ronalda. Skąd miał wiedzieć?
- J-ja nie wiem…
Cruciatus trafił go tak niespodziewanie, że na początku krzyknął bardziej z zaskoczenia niż z bólu.
- Na pewno wiesz. Postaraj się trochę.
Tak. Oczywiście, że wiedział.
- Czystość krwi – wyjąkał z trudem, bo nadal był pod wpływem zaklęcia.
Po tej odpowiedzi ból natychmiast zniknął.
- Wspaniale. A teraz, Malfoy, pomóż mu. Ubierz go porządnie w nowe szaty i nakarm. I daj mu jakiś eliksir wzmacniający. I oczywiście porozmawiaj z nim odpowiednio. Potem przyprowadź do mnie.
Dopiero kiedy Lord wyszedł, Dracon ośmielił się wstać. Szarpnął Ronalda za ramię i podniósł go z podłogi.
- Rusz się, Weasley. – Zaczął go prowadzić w stronę krzesła. Ron upadł.- Nie przesadzaj, do diabła! Jesteś tu dopiero dwa tygodnie. Longbottom, chociaż nigdy bym się tego po nim nie spodziewał, jest dużo twardszy od ciebie. Kiedy jeszcze miał zęby, uśmiechał się do mnie szyderczo jak tylko wchodziłem do jego celi.
Kiedy jeszcze miał zęby, pomyślał Ronald ze skrajnym przerażeniem.

Potem rzeczywiście ubrano go i nakarmiono. Silne eliksiry częściowo zaleczyły obrażenia. (Chociaż źle zrośnięte żebra czasem jeszcze dawały się Ronaldowi we znaki.) Malfoy jeszcze na koniec „porozmawiał” z nim, to jest parę razy rzucił Cruciatus i uprzedził, że będzie pod stałą obserwacją, i że drugiej szansy od pana nie dostanie. Czarny Lord wypalił mu na ramieniu Mroczny Znak.
A w końcu… zwyczajnie odprowadzili go do drzwi. Tak jakby nic się nie stało. Jakby nie było dwóch tygodni odczłowieczania.
Dali mu adres jego nowego mieszkania. Adres nowego miejsca pracy. Krótką instrukcję wyjaśniającą, na czym będzie polegać jego funkcja.
I kiedy szedł do dawnej Mayfair, żeby zobaczyć swój dom, dotarły do niego słowa Pana: „Po prostu zbłądzili, a naszym zadaniem jest przywrócić ostatniego żyjącego Weasleya na właściwą drogę.” OSTATNIEGO!!!
Cudem złapał jakiś pociąg i dojechał do wioski Ottery St Catchpole. Ostatnie dwa kilometry od dworca pokonał biegiem, na ile tylko pozwalało mu okaleczone ciało. Ale kiedy dotarł wreszcie do Nory, pożałował, że w ogóle opuszczał Londyn. Nory już nie było. Były za to zgliszcza, wciąż jeszcze gorące i przesycone silnym zapachem spalenizny. A więc musieli to zrobić dzisiaj, najdalej wczoraj. Oprócz zapachu palonego drewna i plastyku, dotarł do jego nozdrzy jeszcze inny. Zapach palonego mięsa.
Znalazł wszystkich – matkę, ojca, Percy’ego, Freda, George’a, Billa i Charlie’ego (obaj wrócili do Anglii zaraz po wybuchu Rewolucji Ciemności, żeby walczyć w Zakonie) i Ginny. Wszystkich.
Ronald nie płakał nad nimi, leżał tylko na resztkach swojego pokoju, bezmyślnie gapiąc się w niebo. Po kilku godzinach znalazł go patrol Służby Światła i kazał mu się wynosić z powrotem do Londynu. Posłuchał. I już nigdy więcej nie odwiedził tamtego miejsca.

*

Ronald otrząsnął się z tych myśli dopiero w łóżku. Cholera, to było niebezpieczne. Oznaki rozkojarzenia były podejrzane. Zgasił światło i w końcu zasnął.

Śnili mu się Harry i Hermiona. On sam też był w swoim śnie. Siedział na środku Wielkiej Sali i miał na głowie Tiarę Przydziału. Kapelusz zastanawiał się chwilę, a potem zawołał: „GRYFFINDOR!”. Przy stole Gryfonów rozległy się oklaski. Ronald uradowany zdjął tiarę i ruszył w jego kierunku. A wtedy Harry i Hermiona wzburzeni zerwali się ze swoich miejsc. „On nie zasługuje na Gryffindor!!! To zdrajca i tchórz! Tiara się myli! Powinien być w Slytherinie!” - krzyczeli oboje.
Weasley czuł, że wszyscy, i uczniowie, i nauczyciele, gapią się na niego. Czuł, że policzki palą go ze wstydu. Spojrzał błagalnie na Dumbledore’a. On na pewno zrozumie. Ale dyrektor miał surową minę.
„Obawiam się, że pan Potter i panna Granger mają rację”, oznajmił uczniom. „Pan Weasley będzie się uczył w Slytherinie”.
Ronald zobaczył, że Dracon Malfoy robi mu obok siebie miejsce. „Chodź, Weasley. Zajmiemy się tobą”.
Chłopak usiadł obok Ślizgona, choć był bardzo nieszczęśliwy. Nagle na salę wleciały sowy z pocztą. Niektórym uczniom przynosiły paczki, innym listy, jeszcze innym prenumeratę różnych czasopism. Przed Ronaldem usiadła Świstoświnka i zostawiła mu czerwoną kopertę. Wyjca. „Lepiej go otwórz, Ron”, powiedział Malfoy głosem Neville’a z początku drugiej klasy. „Jak nie otworzysz, będzie jeszcze gorzej. Kiedyś babcia mi jednego przysłała, a ja go nie otworzyłem i…to było straszne.”
Ron skinął głową i rozerwał kopertę. Ale zamiast krzyku matki („…PO TYM, JAK UKRADŁEŚ SAMOCHÓD…”), usłyszał tylko nieprzyjemny, metaliczny zgrzyt… który trwał trzydzieści sekund.

Ronald, zalany łzami, usiadł na łóżku. Budzik. Czas wstawać.

***

Od czasu, kiedy Ronald dostał te dwa przeklęte zdjęcia do obróbki, nie poznawał sam siebie. Ciągle łapał się na tym, że powraca myślami do szczęśliwego dzieciństwa, czego już od dawna udawało mu się unikać.
Do rodzinnej Nory - strasznie biednej - ale za to zawsze przyjaznej.
Do swoich lat nauki - często trudnych i wypełnionych ciężką harówką, żeby dorównać choć trochę Hermionie - ale za to w pewnym sensie beztroskich.
Do dwójki przyjaciół – Harry’ego i Hermiony – z którymi często się kłócił (zwłaszcza z Hermi), ale którzy w razie potrzeby zawsze byli przy nim.
A także do takich bardziej przyziemnych rzeczy:
do quidditcha, którego mecze wprawdzie wciąż się rozgrywały, ale teraz przegrana drużyna była skazywana na Więzienie (ku uciesze Służby Światła);
do pysznego jedzenia, podawanego w Hogwarcie, albo gotowanego przez jego matkę – teraz w sklepach można było dostać tylko marne podróbki mięsa i innych produktów;
do sklepu Freda i George’a z ich magicznymi akcesoriami, który otworzyli po ucieczce ze szkoły, a który był teraz siedzibą Komitetu Do Spraw Organizacji Parad Ciemności.
I do wszystkiego innego. Do wszystkiego, co było wolne od Mrocznego Znaku. Ale takich rzeczy już nie było. A przynajmniej nie w Imperium Ciemności. Może gdzieś, daleko stąd, w Australii czy Azji... Ale nie tutaj.
Ronald zaczął się bać, bo takie myśli, wspomnienia i tęsknoty były BARDZO niebezpieczne. Ludzi, których podejrzewano o nieortodoksyjne myślenie, zabierano na przesłuchanie w lochach Ministerstwa Światła. Spora część z nich nigdy nie wracała.
A niektórzy byli zabijani podczas publicznych egzekucji. Oskarżano ich o współpracę ze znienawidzonym Dumbledore’em, do której oni posłusznie się przyznawali. Wyznawali swoje zbrodnie przed rozjuszonym tłumem gapiów, wśród gwizdów i pełnych pogardy okrzyków.
Jedni płakali i błagali o litość, drudzy stali wyprostowani i spokojnie patrzyli na zbliżający się zielony promień, jakby chcieli już umrzeć. Ale łączyło ich jedno – przed śmiercią każdy mówił o swojej miłości do Czarnego Pana. Ginęli, krzycząc „Kocham cię, Panie!” i patrząc jednocześnie z uwielbieniem na obsydianowy tron Mrocznego Lorda.
To Ronalda przerażało najbardziej. Oni naprawdę wierzyli w swoje ostatnie słowa, to było widać.
Weasley nie chciał umierać. To znaczy...chciał, ale nie w ten sposób. Nie w samotności lochów Ministerstwa Światła. Nie w samotności tłumu postaci ubranych w czarne szaty i patrzących na niego z pogardą. Nie w samotności swojej nienawiści do Czarnego Pana. Dlatego musiał zachowywać się ostrożnie.
Krzycz to co inni.
Rób to co inni.
Mów to co inni.
Myśl... to co tylko ty sam chcesz.
Taki był sposób na bezpieczne przetrwanie, bo na szczęście Czarny Lord nie mógł dostać się do jego umysłu za pomocą legilimencji. Ronald jeszcze w szóstej klasie zaczął pobierać lekcje oklumencji od profesora Dumbledore’a. Podobnie zrobili inni młodzi czarodzieje, chcący podjąć służbę w Zakonie Feniksa. Nie było to łatwe, ale po skończeniu siódmej klasy Ronald potrafił już chronić swój umysł przed magiczną penetracją z zewnątrz. Podczas przesłuchania ocaliło mu to najprawdopodobniej życie, bo mógł przekazywać Służbie Światła zmieniony obraz swoich myśli.
Legilimencji co prawda nigdy nie opanował, ale oklumencja mu wystarczyła.
Zresztą Czarny Pan niemal zaniechał stosowania legilimencji w stosunku do swoich poddanych. Według Ronalda to było bardzo głupie posunięcie, ale Pan zdawał się tego nie dostrzegać. On był zbyt pewny siebie i zarozumiały. Wierzył, że wszyscy ci ludzie go uwielbiają. Nie dopuszczał innej możliwości. Nie brał pod uwagę potencjalnego zagrożenia ze strony szpiegów Dumbledore’a. Niestety, Ronald wiedział, że Lord ma rację. Mieszkańcy Imperium Ciemności naprawdę go uwielbiali. A przynajmniej ich większość. Śmierciożercy byli tacy od początku, a całą resztę widocznie udało się do tego zmusić długimi torturami w Ministerstwie Światła.
Poza tym tej „reszty” nie było zbyt wiele. Kilkaset tysięcy czarodziejów z rodzin czystej krwi nie związanych wcześniej z Mroczną Stroną. Dla porównania w całym Imperium żyło trochę ponad czterysta milionów ludzi.
Ronald czuł się zupełnie osamotniony w tej swojej nienawiści, którą doskonale zresztą ukrywał. Nie opuścił żadnej, organizowanej z różnych „okazji”, Parady Ciemności, które upamiętniały śmierć Pottera, upadek Zakonu Feniksa albo ostateczne objęcie władzy przez Mrocznego Lorda. Zawsze zgadzał się zostać w pracy po godzinach, kiedy trzeba było spreparować szczególnie dużo dokumentów i zdjęć. Kiedy podczas „spontanicznie” urządzanych na cześć Pana manifestacji palono wizerunki Potterów, Dumbledore’a czy Snape’a, on zawsze był gdzieś z przodu i jako jeden z pierwszych rzucał zaklęcie Incendio (na czas takich demonstracji oddawano uczestnikom różdżki) na zdjęcia wrogów.
A jednocześnie wszystko w nim krzyczało z rozpaczy. Ale ten krzyk słyszał tylko on sam. I tak musiało być.

W końcu udało mu się jakoś na nowo pozbierać. Złe sny wywołane fotografią jego szkolnych przyjaciół pojawiały się coraz rzadziej. Całe szczęście, bo Ron nie był pewny, czy z powodu tych koszmarów nie krzyczał przez sen. Nie trzeba chyba dodawać, że krzyczenie przez sen było równoznaczne z wyrokiem śmierci wydanym na samego siebie.

***

Minęło kilka miesięcy, podczas których Ronald pracował jak rzadko kiedy. Szykowano kolejną Paradę Ciemności, tym razem z powodu rocznicy procesu i egzekucji Hermiony Potter. Trzeba było przygotować sporo plakatów i fotografii. Na plakatach Ronald miał umieścić podobiznę Hermiony Potter, rzucającej Avadę kedavrę na grupę bezbronnych i przerażonych dzieci. Te plakaty powiększano później do gigantycznych rozmiarów i rozwieszano na budynkach. To była swojego rodzaju kampania propagandowa na użytek młodego pokolenia, urodzonego już po śmierci kobiety. Młodzi ludzie mieli uwierzyć, że przed Rewolucją Ciemności żyło się znacznie gorzej, pod rządami psychopatycznych i okrutnych Potterów i Dumbledore’a.
Ci, którzy jeszcze pamiętali Hermionę Potter, wiedzieli, że nie zrobiłaby czegoś takiego. Ale tym, którzy ją jeszcze pamiętali, zupełnie takie kłamstwo nie przeszkadzało...

Paradę zorganizowano z dużym rozmachem. Cały Londyn był poobwieszany wcześniej wspomnianymi plakatami żony Pottera, a także wizerunkami Czarnego Pana jako tego przynoszącego ratunek.
Na kilka godzin przed ósmą wieczorem wszyscy pracownicy Inkwizycji zostali zwolnieni do domów. Przedtem wręczono każdemu przepustkę ważną przez trzy doby – tyle, ile miała trwać parada.
Ronald dotarł do mieszkania, przebrał się w mniej znoszone szaty (Pan lubił schludny wygląd) i wyszedł. Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby cokolwiek zjeść, bo Parady Ciemności były dla zwykłych obywateli jedną z niewielu okazji, kiedy mogli najeść się do woli. Było mnóstwo jedzenia, i to naprawdę dobrego, wino i Ognista Whisky – taka, jak za dawnych czasów, a nie to gówno, które sprzedawano obecnie i którym trudno się było nawet porządnie upić. I to wszystko za darmo.
Ronald nie mógł się nadziwić, dlaczego Pan urządza takie uczty dla szaraków, ale przypuszczał, że miały na celu podtrzymanie jego wizerunku jako dobrego władcy. Oczywiście, Czarny Lord nie musiał uciekać się do takich sztuczek, wystarczyła przecież jego potęga i strach przed Służbą Światła, żeby utrzymać ludzi w ryzach. A mimo wszystko zadawał sobie tyle trudu... To cholernie miło z jego strony, myślał Ronald ironicznie.
Weasley szybkim krokiem pokonał Chesterfield Hill, Street Farm i dawny Hyde Park. W ten sposób doszedł do jednej z nielicznych części Londynu, o którą wyjątkowo dbano – Kensington Gardens.
Tutaj nadal rosły drzewa: dęby, tarniny, olchy, wiązy, jarzębiny, ostrokrzewy, cedry i żarnowce. Alejki były czyste. Trawnikami spacerowały zwierzęta: pomniejszone za pomocą magii różne gatunki smoków, dziki – symbole bogactwa i płodności, węże – jako symbole Czarnego Pana, ptaki, głównie kruki i wrony – jako symbole wojny, a w stawach żyły łososie – symbolizujące mądrość.
Wszystko to oczywiście należało do Mrocznego Lorda. W samym środku Kensington Gardens stał wspaniały pałac – Dom Nocy - ze srebra, obsydianu, przyciemnianego szkła i czarnego marmuru, który zawsze pięknie lśnił. Ronald nigdy nie był w środku, tam wpuszczano tylko ścisłą elitę, tak zwany Wewnętrzny Krąg, i kilku najwyższych członków Służby Światła. Tam mieszkał Czarny Pan. W normalne dni zwykli ludzie nie mogli podejść nawet pod bramy, których pilnowali dementorzy, ale w czasie parad cywilom wolno było wejść do ogrodów.
Dzisiaj wszystko było już gotowe, ale Ronald dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych. Ludzie dopiero zaczynali się gromadzić. Przechadzali się uliczkami albo siadali na ławkach i podziwiali luksusy, które mogli oglądać tylko od święta. Dementorzy krążyli między nimi, ale trzymali się w pewnej odległości, tak że nie byli w stanie do końca zepsuć tego wieczoru.
Weasley wziął sobie z jednego z wielkich stołów załadowanych jedzeniem trochę puddingu i szklankę Ognistej Whisky. Opróżnił ją jednym haustem; była mocna i paliła gardło. Taka była na ślubie Harry’ego i Hermi, przypomniał sobie nagle Ronald, zanim zdążył stłumić tę myśl. Nie! Przestań! – upomniał się stanowczo. Żeby znów nie zacząć myśleć o niebezpiecznych rzeczach, podszedł do bufetu i sięgnął po następną szklankę. Potem jeszcze jedną, i jeszcze jedną. Chciał się upić... Ale nie zdążył. Przybyło już mnóstwo ludzi. Wrota Domu Nocy się otworzyły. Wyszedł przez nie Czarny Lord.
Z setek gardeł wydobył się okrzyk radości; bardzo niespójny, bo każdy krzyczał co innego, ale brzmiał z przerażającą wręcz mocą. W tej chwili ludzie nie byli ludźmi, byli sługami Mrocznego Pana. Tylko on się teraz liczył. Nie było poszczególnych jednostek – mieszkańcy Imperium Ciemności byli w tej chwili jednym. Ronald nienawidził się za to, że sam też tracił nad sobą kontrolę i zaczynał skandować hasła na cześć Pana razem z innymi. I nie było to już elementem jego kamuflażu, w takim tłumie nie musiał udawać. Po prostu coś zapanowało nad jego ciałem i nagle zorientował się, że wrzeszczy: „Niech żyje Pan!”
W końcu Lord podniósł ręce, aby uciszyć tłum. Natychmiast przestali krzyczeć. Czarnoksiężnik uśmiechnął się, jak zawsze budząc w Ronaldzie tym uśmiechem przerażenie, ale i jakąś mroczną fascynację. Weasley zawsze zastanawiał się, jaki ten uśmiech jest naprawdę: pełen miłości czy władczy i okrutny. Czy kiedyś znajdzie odpowiedź na to pytanie?
Pan tymczasem przemówił:
- Witajcie, drodzy przyjaciele. – Ronald zobaczył, jak kobieta stojąca obok niego zalewa się łzami wzruszenia. – Jak co roku spotykamy się tu, aby uczcić dzień, w którym uwolniłem świat od jednej z najgroźniejszych wspólniczek Albusa Dumbledore’a. – Na dźwięk nazwiska starego czarodzieja z piersi zgromadzonych wyrwał się pomruk niechęci. – Hermiona Potter była bezwzględną morderczynią i uzurpatorką. Wraz z mężem pragnęli władzy absolutnej, ale na szczęście otrzymali za to stosowną karę. Nigdy już nie pozwolę, aby waszemu bezpieczeństwu zagroził Zakon Feniksa czy ktokolwiek inny. A teraz... bawmy się!
Ludzi znów zaczęli wiwatować, a Ronald zaczął rozglądać się wśród nich. Gdyby ci wszyscy cywile powstali, może udałoby się obalić rządy Zła. Może mogliby się jakoś przedostać za granicę i odnaleźć Dumbledore’a. Może mogłoby być prawie tak jak dawniej. Może...
Ale to nigdy nie nastąpi. Ci ludzie kochają Mrocznego Pana.
A za kilkanaście, góra za kilkadziesiąt lat, umrą ostatni pamiętający czasy sprzed Rewolucji. Każde następne pokolenie będzie pamiętało tylko Czarnego Lorda jako uosobienie obrońcy. I Harry’ego oraz Hermionę Potterów jako Tych, Których Imion Nie Wolno Wymawiać.
Na tę myśl Ronald poczuł gwałtowną chęć, żeby się rozpłakać. Po prostu się rozpłakać. Zamiast tego z kamienną jak zwykle twarzą podszedł do stołu i rozpoczął nową kolejkę z Ognistą Whisky.

Kolejnych dwóch dni nie pamiętał zbyt dokładnie. Whisky i wino zrobiły swoje i właśnie o to mu chodziło.

Gdy parada wreszcie się skończyła, jakimś cudem dotarł do mieszkania i padł w ubraniu na łóżko. Nim usnął, zdążył się jeszcze zastanowić, jak wstanie jutro do pracy.

A jednak przyzwyczajenie okazało się silniejsze od kaca i wyczerpania. Na dźwięk budzika szybko zerwał się na równe nogi.
Z wczoraj zostały mu jedynie mgliste wspomnienia toastów wznoszonych na cześć Pana, licznych śpiewów, pokazu tańców ślicznych mugolskich tancerek-niewolnic i widowiskowej egzekucji dwóch mężczyzn oskarżonych o szpiegowanie dla Zakonu Feniksa. Pewnie byli niewinni, ale na takich paradach tłum oczekiwał rozrywki, którą trzeba mu było zapewnić.
Po krótkim namyśle zrezygnował z golenia się, bo nie miał ochoty poderżnąć sobie gardła, a ręce bardzo mu się trzęsły po nadmiarze alkoholu.
Śniadania też nie chciał; od wczorajszego obżarstwa bolał go jeszcze brzuch.
Przemył tylko twarz lodowatą wodą, żeby się trochę docucić, ubrał się w coś, co nie śmierdziałoby napojami wyskokowymi, i wyszedł do pracy.

Tego dnia wszyscy byli zmęczeni. Atmosfera w biurze Inkwizycji numer osiem była jeszcze gorsza niż zwykle. Ci ludzie, gdyby tylko mogli, pozabijaliby się nawzajem. To wcale nie byłoby takie złe, myślał Ronald. Mielibyśmy przynajmniej spokój. Ale niestety, „licencje na zabijanie” posiadali jedynie członkowie Służby Światła. Weasley to rozumiał. Gdyby wszyscy mogli się tak bezkarnie mordować, Czarny Lord bardzo szybko zostałby w swoim w Imperium Ciemności zupełnie sam.
Mężczyzna nie miał dzisiaj zbyt dużo pracy, ale i tak musiał dwa razy poprawiać to samo zdjęcie. Ronald Weasley robiący poprawki - to był nieomylny znak, że właśnie zakończyła się wyjątkowo huczna parada.

Kiedy o osiemnastej trzydzieści wracał do Bloku Ciemności, ledwo widział na oczy. Z ulgą myślał o jutrzejszym dniu, który będzie miał wolny. Wstanie najwcześniej o jedenastej i poczyta sobie książkę. Co prawda w księgarniach można było dostać jedynie skorygowane wersje wielkich dzieł mugolskiej (oczywiście, ich autorzy byli przedstawiani jako czarodzieje) i czarodziejskiej literatury, ale to nie było ważne. Ronald lubił czytać, a zwykle nie miał na to czasu. Miał w domu małą biblioteczkę, za którą nie miał okazji się zabrać. Jutro przeczytam „Hamleta” i „Sen nocy letniej”, postanowił. W końcu Szekspir był utalentowanym czarodziejem, zachichotał w myślach.
Trochę podniesiony na duchu wziął prysznic, omal nie zasypiając pod strumieniem zimnej wody, narzucił na siebie coś, co było nazywane piżamą, i położył się do łóżka.

We śnie odwiedził go Harry. Usiadł na brzegu jego łóżka i przyglądał się mu spokojnie. Ronald nie czuł strachu, zdawał sobie sprawę, że śni.
„Wiesz, ciężko mi tak samemu”, wyznał przyjacielowi.
Potter uśmiechnął się, a Weasleyowi ulżyło, że nie będzie wypominał mu tchórzostwa, tak jak w śnie z Tiarą Przydziału.
„Wiem, Ron. Wiem. Ale nic nie trwa wiecznie. I ty też nie będziesz wiecznie sam.”
„ON będzie trwał wiecznie”, zaprotestował Ronald. Harry nie odpowiedział, tylko znów lekko się uśmiechnął.
„Chcę cię o coś prosić, Ron, odezwał się po chwili milczenia, [/i]cokolwiek się zdarzy, nie zdradź samego siebie. To bardzo ważne”[/i]
Ronald spojrzał na przyjaciela bezradnie. „Ja już się zdradziłem. I ciebie. I Hermi.”
Harry jakby gniewnie potrząsnął głową. „Wcale nas nie zdradziłeś. Jeszcze nie.”
„Co to znaczy?”, zapytał zdezorientowany Ronald.
„Za jakiś czas sam się tego domyślisz”, odparł Harry i wstał. „Muszę iść. I... jeszcze jedno. Ron, do cholery, zrób coś z tymi włosami. Wyglądasz okropnie.”
Obaj się roześmiali. Ronald miał tylko nadzieję, że nie robi tego na głos.


c.d.n.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vilandra dnia Czw 21:05, 15 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Sob 22:52, 03 Wrz 2005    Temat postu:

Nic nie poradzę, ale wydaje mi się to wręcz kopią "Roku 1984". Dlatego nie doczytałam do końca - być może tracę, ale po prostu nie potrafię, by wydaje mi się tylko, że pozmianiałaś kilka nazw własnychi parę faktów.

Osobiście lubię parafrazy, parodie... ale tu zakrawawa mi to na - nie znajduję innego słowa i przepraszam cię za to, bo powiedziałaś o podobieństwie na początku, więc zasadniczo nie do końca "Rok 2015" sobie na to zasłużył - plagiat.

I dam ci taką radę - rób jak uważasz, odnośnie kopiowania pomysłów, ale pamiętaj, że Orwell był mistrzem i niełatwo, wręcz niemożliwe jest dorównanie mu (nie twierdzę tu, że pisałaś gorzej, co więcej nie oceniam w ogóle twojego stylu, bo za mało przeczytałam).

Zdecydowanie wolę inne Twoje opowiadania ('Rozmowa sióstr' czy 'Walc angielski' to rewelacja po prostu). Tu mi nie pasuje.

Pozdrawiam,
Cora


Że Orwell był mistrzem wiem i nigdy nie próbowałabym się z nim porównywać. Zbyt niekorzystnie takie porównanie by dla mnie wypadło :] Tylko co do tego plagiatu to jednak się do końca nie zgodzę, bo plagiat z definicji to podpisanie się pod czyimś dziełem. A ja na początku uprzedzałam. To opowiadanie określiłabym raczej "Za dużo fan, za mało fiction". Przynajmniej w pierwszej części. Jak mówiłam, może kiedyś postaram się nieco to przeredagować. Dziękuję za komentarz, który choć nieprzychylny, to za to konstruktywny i szczery. Dla mnie takie właśnie są najważniejsze i zawsze będę je brała pod uwagę przy pisaniu kolejnych opowiadań. Pozdrawiam, Vil.

Dlatego też przeprosiłam cię za użycie słowa 'plagiat', bo jak pisałam nie do końca ono pasuje, zwłaszcza, że ostrzegałaś przed tak rażącym podobieństwem.

A teraz mi tak jeszcze przyszło do głowy, już odnośnie twoich pomysłów - masz plusa, że to Ron wylądował w tym świecie, nie Harry, bo Ron jakoś bardziej mi pasuje na obraz takiego zmęczonego życiem człowieka, nie wiem nawet sama dlaczego.

A już w ogóle się cieszę, że się nie obraziłaś, że tak ostro skrytykowałam - bo nie ma co ukrywać, to była krytyka. Nie było to nic wymierzonego w ciebie, mało tego, twoje pozostałe opowiadania bardzo mi się podobają. Tu tylko mi po prostu niepasowała ta duża dawka 'fan', jak to sama nazwałaś.
Pozdrawiam,
Nel


Obrazić się po prostu nie było za co, bo jak pisałam - krytyka była wyrażona w sposób konstruktywny i kulturalny. Ja takich komentarzy nigdy nie odbieram jako wymierzonych personalnie we mnie, a jedynie jako odnoszące się do opowiadania. Taki dystans jest potrzebny każdemu.
Wybrałam Rona, bo mnie też pasował do tej roli bardziej niż Potter. A poza tym... lubię go znacznie bardziej niż Złotego Chłopca. (No tak, i dlatego skazałam go na taki los w opowiadaniu... Niech żyje logika :>).
Pozdrawiam, Vil.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cornelia Cole dnia Nie 14:30, 04 Wrz 2005, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Nie 13:12, 04 Wrz 2005    Temat postu:

a mi się podoba. może dlatego, że nie czytałam jeszcze "roku 1984", chociaż dostałam już e-booka i powoli się zabieram ;). niemniej jednak, to jeden z dwóch... no, trzech... khm, czterech :P... znaczy, wszytski ficki Vil mi się podobają, a ten jest jednym z moich ulubionych ;).

moze gdy w końcu przeczytam oryginał Orwella spojrzę na to opowiadanie innym okiem, ale podoba mi się :P...

Atuś

A ja wiem, od kogo dostałaś "Rok 1984" *wskazuje na siebie* ;> - Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Nie 20:13, 04 Wrz 2005    Temat postu:

CZĘŚĆ II – HISTORIA LUBI SIĘ POWTARZAĆ

Od zakończenia parady minął tydzień i w Londynie nie było już widać śladów po niedawnej zabawie. Niedługo zaczną się przygotowania do następnej, tym razem upamiętniającej ostateczny upadek Zakonu Feniksa i – jak to określano – ucieczkę Dumbledore’a z kraju. Ronalda aż mdliło na samą myśl o nawale pracy, jaki będzie wtedy czekał Inkwizycję.
Ale ten kocioł zacznie się dopiero za jakiś miesiąc, pocieszał się. Do tego czasu mam trochę wytchnienia.
Kierownictwo Inkwizycji zdawało się rozumieć, że wypoczęty pracownik jest lepszy od martwego pracownika i po takich okresach wzmożonego wysiłku, dawało Inkwizytorom mniej pracy.

***

Był sierpień. A dokładniej piątek trzynastego. Ronald słyszał, jak niektórzy z tych przesądnych głupców, z którymi musiał pracować, mamroczą coś pod nosami o pechowej dacie. Musiał się bardzo starać, żeby nie parskać ostentacyjnym śmiechem za każdym razem, kiedy słyszał te idiotyzmy.
Jednak w zasadzie nie miał im tego za złe. Przesądy były jedną z niewielu rozrywek, jakie pozostały tym ludziom. Tak więc mieszkańcy Imperium Ciemności zachowywali się jak kretyni każdego trzynastego dnia miesiąca, który przez przypadek był też piątkiem. Urządzali polowania na czarne koty. Karali linczem niezdary, którym zdarzyło się rozsypać sól. Otaczali lustra obsesyjną wręcz opieką, żeby tylko nie stłuc żadnego. I tak dalej. A Ronald był chyba jednym z niewielu, którzy zupełnie nie przywiązywali wagi do zabobonów.
Weasley szedł teraz ulicą. Przed chwilą skończył pracę, a była dopiero szesnasta. Miał też wolny cały nadchodzący weekend i prawie zachłysnął się myślą o takiej ilości wolnego czasu. Przechodził przez Deanery, potem skręcił w St. Hill. Właściwie mógł stąd dojść do domu, ale po namyśle postanowił się jeszcze trochę przejść.
Niebo miało błękitny kolor, nie było żadnej chmury, wiał lekki wietrzyk, który dawał przyjemne ochłodzenie, bo temperatura była bardzo wysoka. Na dworze było tak ładnie, jakby natura buntowała się przeciwko temu, co działo się w świecie ludzi.
Ronald wzdrygnął się, bo właśnie minął go patrol Służby Światła. Dwóch śmierciożerców minęło go, jedynie przyglądając mu się badawczo. Ale to wystarczyło. Kiedy tylko zniknęli za zakrętem, Weasley oparł się plecami o ścianę jakiegoś budynku i, ciężko dysząc, ukrył twarz w dłoniach. Ci ludzie zawsze napawali go przerażeniem i przypominali mu o dniach spędzonych na przesłuchaniu.
Po kilku minutach zdołał się trochę opanować i zdecydował, że przejdzie się do dawnej Chelsea. Obecnie była to jedna z najbiedniejszych części Londynu, gdzie w zniszczonych barakach mieszkali nieliczni mugole i szlamy, którym udało się zostać w mieście. Pracowali w wielkich fabrykach żywności po piętnaście godzin na dobę, a resztę dnia musieli spędzać w swoistym getcie, które dla nich stworzono. Mugol lub szlama złapany poza godzinami pracy w „elitarnej” części Londynu, był skazywany na śmierć. Prowadzono też ścisłą kontrolę ich narodzin i „nadprogramowe” dzieci zabijano. To było bardzo korzystne, bo rządzący mogli w ten sposób utrzymać przy życiu darmową siłę roboczą, a jednocześnie nie pozwalano im na zbytnie rozmnożenie się.
Pogrążony w takich rozmyślaniach Ronald mijał właśnie niegdysiejszy Belgrave Square. Wyszedł na ulicę i nagle usłyszał dźwięk drewnianych kół trących o asfalt i szum skrzydeł. Prosto na niego pędził czarny, zaprzężony w testrale dyliżans członka Wewnętrznego Kręgu*. Nie zdążę uskoczyć, pomyślał. Zamknął tylko oczy i czekał.
I... nic się nie stało. Nie poczuł uderzenia. Zdezorientowany otworzył jedno oko. Potem drugie. Przeżył szok. Powóz zatrzymał się dosłownie kilka centymetrów od niego. Ale to nie był koniec. Wokół Ronalda wszystko się zatrzymało. Jakby... zawisło w przestrzeni. Jakby ktoś zatrzymał czas, pomyślał.
- Weasley – usłyszał nagle. Podskoczył i rozejrzał się zdezorientowany. – Tutaj jestem, za tobą.
Obejrzał się. Za nim stała kobieta. Była wysoka, ale garbiła się. Sprawiała wrażenie wychudzonej, chorej i bardzo zmęczonej. Miała całkiem siwe włosy, które upięła w ciasny kok. Ale chociaż tak strasznie się zmieniła, Ronald rozpoznał ją natychmiast.
- Profesor McGonagall! – wykrzyknął. Zapomniał o kamiennej masce, którą nosił tyle lat. Jego twarz musiała teraz wyglądać cokolwiek zabawnie.
Wydawało mu się, że kąciki jej ust drgnęły leciutko, jakby w cieniu dawnego uśmiechu.
- Co się stało, Weasley, zobaczyłeś ducha?
Ronald przez chwilę poważnie rozważał taką możliwość.
- N-nie. Chyba nie. Ale przecież... pani... no...
- Żyję, Weasley i mam się na tyle dobrze, na ile sam widzisz. Ale dość tych głupich powitań, nie mamy czasu. Spowalniacz nie będzie działał zbyt długo.
- Spowalniacz?
- Wynalazek Dumbledore’a. A teraz słuchaj i zapamiętaj jak najwięcej. Jestem tu z misją dla Zakonu. Chcieliśmy cię odnaleźć i znów włączyć do służby w ruchu oporu. Dumbledore uważa, że jesteśmy już dość silni, żeby zacząć działać.
- Podziemie – szepnął Ronald.
McGonagall skrzywiła się.
- Nazywaj to jak chcesz. W każdym razie potrzebujemy zaufanego człowieka, który bezpiecznie może poruszać się po Londynie. Czy jesteś gotów znów nam pomagać?
Ronald zastanawiał się chwilę. Czy miał porzucić to w miarę spokojne życie, które teraz wiódł i najpewniej skazać się na śmierć? Nie, przecież to nie było ŻYCIE. To była EGZYSTENCJA. Nic więcej. A Ronald nie chciał już dłużej egzystować.
- Jestem gotów.
- Muszę cię uprzedzić, że to będzie bardzo ryzykowne. Codziennie będziesz narażać życie, i najprawdopodobniej w końcu cię złapią. My nie będziemy mogli ci wtedy pomóc. Zostaniesz sam.
- Ja cały czas jestem sam.
- Fakt – przyznała kobieta. – W takim razie czekaj. Za jakiś czas dostaniesz swoje pierwsze zadanie; nie wiem jeszcze, na czym będzie ono polegało. Nie muszę ci chyba przypominać, że twoja działalność jest tajna?
- I tak nie rozmawiam prawie z nikim.
Czarownica spojrzała na zegarek.
- Mamy jeszcze piętnaście minut, zanim spowalniacz przestanie działać. Chcesz o coś spytać?
Pewnie, że chciał. Miał w głowie miliony pytań. Po krótkim namyśle wybrał cztery dla niego najważniejsze.
- Jak pani profesor udało się przeżyć? Dlaczego po mnie wróciliście, przecież zdradziłem? Gdzie jest profesor Dumbledore? I czy dużo jest takich jak ja?
- Miałam raczej na myśli jedno pytanie, Weasley, ale niech będzie. Wszyscy przywódcy Zakonu dostali zaraz na początku Rewolucji Ciemności specjalny eliksir, wywar Mendacium Mortem, który po wypiciu daje wrażenie śmierci na cztery godziny. Kiedy tylko Zakon upadł, wiedziałam, że prędzej czy później po mnie przyjdą. Gdy nagle pojawili się w moim mieszkaniu, szybko wypiłam eliksir, który cały czas miałam pod ręką. Myśleli, że popełniłam samobójstwo i zostawili moje ciało gdzieś pod Londynem, zapewne na pożarcie zwierzętom. Potem Albus przysłał po mnie kogoś i ocknęłam się już w jego kwaterze.
Wróciliśmy po ciebie dlatego, że jesteś Weasleyem. Ani Albus, ani ja nie wierzymy, że mogłeś nas zdradzić. Wiemy oczywiście, że na torturach wyznałeś im wszystko, co chcieli wiedzieć, ale nam chodzi o twoją wierność względem ideałów Zakonu. Wciąż skrycie nienawidzisz Czarnego Pana, prawda? – Ronald słabo skinął głową, a kobieta ciągnęła: - W tym społeczeństwie starasz się jedynie przetrwać robiąc to co wszyscy, a w samej chęci przetrwania nie ma niczego złego.
Co do dwóch ostatnich pytań, to nie mogę na nie odpowiedzieć. Jeśli... a raczej k i e d y w końcu cię złapią, nie możesz wiedzieć za dużo. Ujawniłam ci, że żyję tylko dlatego, że Czarny Pan też już o tym wie. Dlatego na ewentualnym przesłuchaniu mi nie zaszkodzisz. Staram się ukrywać, na razie z powodzeniem. Czy to wszystko, panie Weasley?
To wcale nie było wszystko, ale Ronald wiedział, że nie ma już czasu, i że oboje dla własnego bezpieczeństwa powinni się stąd jak najszybciej wynosić. Ale m u s i a ł dowiedzieć się jeszcze jednego.
- M-mówiła pani o tym eliksirze... Mendacium Mortem, czy jakoś tak... Czy...?
Nie odważył się mówić dalej, ale McGonagall sama się domyśliła.
- Czy Potterowie też zażyli ten eliksir? Przykro mi, ale nie. Oni naprawdę nie żyją. Tak samo jak Hagrid, Lupin i Longbottom. Teraz musimy się już rozstać. Idź szybko w stronę domu, za kilka minut działanie spowalniacza się skończy.
- Spotkamy się jeszcze? – zapytał szybko Weasley.
- Jestem teraz twoim łącznikiem, więc ewentualne zadanie dostaniesz ode mnie. Ale jeśli do tego czasu mnie zabiją, przydzielimy ci kogoś innego.
- Rozumiem – odparł, chociaż wcale nie rozumiał.
- Więc idź już. – Zmęczona twarz kobiety przybrała dziwny wyraz, jakby miała się zaraz rozpłakać. - I... do zobaczenia.
Ronald szybko odszedł, nie oglądając się już za siebie. Rzeczywiście, po paru minutach wszystko zaczęło wracać do normy. Ludzie zaczęli się ruszać, samochody jeździć i tak dalej.
Tylko dzięki długoletniej praktyce zdołał utrzymać neutralny wyraz twarzy. Spojrzał na zegarek i poważnie się zląkł. Spowalniacz musiał coś poprzestawiać, bo jego zegarek wskazywał za dwadzieścia ósmą. Tego dnia nie dostał przepustki; jeśli miał zdążyć do domu, musiał biec. Niestety, jego źle zrośnięte żebra wybrały sobie właśnie ten dzień, żeby przypomnieć mu o swoim istnieniu, więc ledwo zdążył.

Rzężąc i spazmatycznie chwytając powietrze, dowlókł się do drzwi swojego mieszkania. Właśnie miał wejść do środka, kiedy uchyliły się inne drzwi i cichy głos zapytał:
- Hm, przepraszam, panie Weasley, ale czy mógłby pan mi pomóc?
Ronald domyślił się, że głos należał do jego sąsiadki, Anny Roso. Była to młoda Kubanka, która wyszła za mąż za jednego z członków Komitetu Do Spraw Organizacji Parad Ciemności. Wprowadzili się tu z mężem cztery lata temu i zdążyli już dorobić się dwójki dzieciaków.
Weasley zaklął w duchu, bo właśnie teraz potrzebował chwili spokoju, ale mimo wszystko odwrócił się. Lubił Annę, choć była naiwna, głupia i przesiąknięta ideologią Czarnego Pana.
Wziął głęboki oddech i odezwał się, starając się, aby jego głos zabrzmiał w miarę normalnie.
- Mogę coś dla pani zrobić, pani Roso?
- No... - Anna spuściła wzrok i się zarumieniła. – Zlew mi się zapchał – wypaliła po chwili. – A Martina nie ma w domu, bo znowu zaczynają organizować paradę i...
- W porządku – przerwał jej Ronald. Nie miał ochoty słuchać o kolejnych osiągnięciach zawodowych tego kretyna. – Zaraz przyjdę, tylko wezmę narzędzia.
Twarz kobiety wypogodziła się. Ronald przypuszczał, że na swój sposób sąsiadka również go lubiła. Wiedział, że nie była zbytnio przywiązana do męża i kiedyś zastanawiał się nad możliwością nawiązania z nią romansu, lecz ostatecznie z tego zrezygnował. Nie było to wprawdzie karane jakoś szczególnie surowo, ale nie potrzebował dodatkowych problemów, zwłaszcza teraz, kiedy znów miał po co żyć.
Chwilę później, uzbrojony w odpowiednie narzędzie, pukał już do mieszkania Rosów. Anna otworzyła mu natychmiast, pewnie czekała pod drzwiami.
Szybko i sprawnie usunął zator, którym okazał się dziecięcy smoczek.
- Nie mam pojęcia, jak to mogło się tam dostać – tłumaczyła się Roso z zażenowaniem. – To pewnie dzieci...
Ronald był w tak dobrym nastroju po spotkaniu z McGonagall, że pozwolił sobie na lekki uśmiech.
- Nie ma problemu. Domyślam się, że z dwójką dzieciaków musi być kłopot.
- Tak. Dziękuję jeszcze raz, panie Weasley.
Żeby dostać się do wyjścia, musiał przejść obok pokoju dziecięcego. Ponieważ drzwi były uchylone, mimowolnie zajrzał do środka. Dzieci były bliźniętami; Ronald nigdy nie mógł zapamiętać ich imion. Oboje mieli nieco egzotyczną urodę matki. Teraz siedzieli na podłodze i bawili się w „Wielkie Czystki” specjalnym kompletem figurek.
- A mas, tiy neńdzny mugolu!!! – krzyczała zapamiętale dziewczynka, uderzając swoją figurką w ludzika brata. – Giń!!!
Nie umie jeszcze poprawnie mówić, a już nienawidzi mugoli, pomyślał Ronald z przerażeniem. Pewnie wyrosną z nich małe pluskwy podsłuchujące rodziców i sąsiadów. Może nawet oboje wstąpią do Akademii Służb Światła.
Wszystkie dzieci to bydlaki. O tak.

Tej nocy nie spał nawet przez sekundę. Nadmiar adrenaliny w organizmie utrudniał mu nawet spokojne leżenie w łóżku, ale musiał się do tego zmusić. Oko ciemności pracowało.
Chyba ja też zacznę wierzyć w przesądy, pomyślał Ronald. Tylko że piątek trzynastego będzie odtąd najszczęśliwszym dniem w moim kalendarzu.

***

Przez następne dwa tygodnie Weasley pracował automatycznie, prawie nie zastanawiając się nad tym, co robił. Poprawiał na zdjęciach to, co trzeba było poprawić, usuwał osoby, których nie powinno być. Kształtował rzeczywistość. Modyfikował przeszłość. Zmieniał prawdę.

Każdego dnia czekał na kolejne spotkanie z byłą nauczycielką. Musiał przyznać, że wyglądała naprawdę strasznie. Gdzieś zniknęła ta silna, pewna siebie kobieta, którą pamiętał. Gdyby mu nie powiedziała, że udało jej się uniknąć tortur, pomyślałby, że to Służby Światła jej to zrobiły.
Zastanawiał się, na czym będzie polegać jego pierwsze zadanie. Czy będzie musiał kogoś zabić? Jeśli tak, to martwiła go tylko jedna sprawa – czy dostarczą mu odpowiednie narzędzie, bo przecież różdżką nie mógłby zrobić nikomu krzywdy. Samo zabicie kogokolwiek nie sprawi mu żadnych kłopotów; często, idąc na przykład ulicą, miał ochotę pozabijać wszystkich przechodniów. Oczywiście, te mordercze instynkty musiały dotąd pozostać w sferze marzeń. D o t ą d. Ronalda przebiegał miły dreszcz na myśl o bladych oczach Dracona Malfoya otwartych szeroko z przerażenia. Uprzyjemniał sobie wolny czas wymyślaniem coraz gorszych cierpień, jakie zadałby swojemu dawnemu prześladowcy.
Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że osobista zemsta nie może przesłonić najważniejszego celu – zniszczenia Imperium Ciemności. Nie wolno mu było głupio ryzykować.

Nadszedł trzydziesty pierwszy sierpnia. Upłynęło więc osiemnaście dni od spotkania z McGonagall. Ronald zaczął się już niepokoić. Może ją złapali? Może zabili? Może Dumbledore uznał, że jednak on, Weasley, nie jest godny zaufania? Tej możliwości bał się najbardziej, chociaż była ona najbardziej prawdopodobna.
Kiedy jednak zmierzał po pracy do domu, tuż przed jego nosem zawisnął w powietrzu gołąb. Nie żadna sowa, tylko zwyczajny gołąb, od których zaroiło się ostatnio w Imperium. Ptak upuścił na rękę mężczyzny małą kulkę papieru i szybko odleciał. Ronald rozejrzał się dyskretnie dookoła. Albo miał po prostu szczęście, albo to był wyjątkowo bystry gołąb, bo na ulicy nie było akurat nikogo.
Mimo wszystko wziął kilka głębokich wdechów, żeby się uspokoić. W końcu w każdej chwili zza rogu mógł się wyłonić patrol Służby Światła; wtedy na jego twarzy nie powinno być widoczne podniecenie. Gdy się już upewnił, że panuje nad mimiką, rozwinął kulkę. Jak łatwo można przewidzieć, była to wiadomość. Mimo zapadającej już szarówki, zdołał odczytać kilka skreślonych pospiesznie słów:

Zaułek przy Old Park Lane. Teraz.

Kiedy tylko skończył czytać, karteczka spłonęła. Na wszelki wypadek rozsypał po ziemi odrobinę popiołu, jaka po niej pozostała.
Teraz był na Tilney Street, więc jeśli się pospieszy, dotrze na wskazane miejsce w jakieś piętnaście minut. Przy Old Park Lane nie było właściwie zaułka, tylko uliczka, którą przy odrobinie dobrej woli można było dojść na Down Street. Była to jednak dość obskurna i rzadko uczęszczana droga, więc Ronald nie zdziwił się, że McGonagall właśnie ją wybrała.
Dla bezpieczeństwa postanowił dojść tam okrężną drogą, żeby móc upewnić się, czy nikt go nie śledzi. Dotarł więc do Hertford Street, potem skręcił w lewo i wyszedł na Old Park Lane. Później kolejny zakręt w lewo i był na miejscu. Za kilkoma przepełnionymi śmietnikami dostrzegł znajomą sylwetkę.
- Dlaczego po prostu nie użyła pani spowalniacza tak jak ostatnio? – zapytał szeptem bez wstępów. – To był dużo bezpieczniejszy sposób.
- Przecież wiem, Weasley – usłyszał zmęczony głos. – Ale one są jednorazowe, a ich produkcja wymaga sporo czasu i nakładów. Dlatego nie zawsze nimi dysponujemy. A jeśli nadal chcesz z nami pracować, to lepiej przyzwyczaj się do ryzyka, chłopcze.
Ronaldowi wydało się nagle bardzo zabawne, że nazwała go „chłopcem”; prawie pieszczotliwie. Chociaż zdawał sobie sprawę, że się naraża, nie mógł się powstrzymać od histerycznego chichotu. Był tak bardzo zdenerwowany całą tą sytuacją, że musiał znaleźć jakieś ujście dla tego stresu.
- Weasley, na litość boską, zamknij się.
Ugryzł się w język, trochę nawet za mocno, ale przynajmniej poskutkowało. Przestał się śmiać.
- No, już lepiej. I radziłabym w przyszłości powstrzymać się od takich ataków; mogą cię zgubić.
- Wiem.
- Dobrze. Teraz słuchaj. Mam już dla ciebie pierwszą misję, ale zanim cokolwiek ci wyjaśnię, muszę zadać ci kilka pytań.
- Słucham – odparł nerwowo, przestępując z nogi na nogę.
- Muszę wiedzieć, jak dużo jesteś w stanie zrobić dla walki z Czarnym Panem.
Milczał przez chwilę. Ale tylko przez chwilę, bo właściwą odpowiedź znał już dawno.
- Wszystko. Zrobię wszystko, co mi rozkażecie.
- To znaczy, że...
- To znaczy, że mogę mordować, torturować, szpiegować, kraść i kłamać. Nie zawaham się, nie będę zadawał zbędnych pytań, nie będę dociekał słuszności waszych rozkazów. Myślałem do niedawna, że nie ufam już nikomu, ale teraz wiem, że to nieprawda. – Popatrzył McGonagall prosto w oczy. - Ufam Dumbledore’owi i pani. Tylko wam dwojgu. Ale zaufam też każdemu, komu rozkażecie mi zaufać. Oddaję się w wasze ręce.
Wydawało mu się, że przez jej twarz przebiegł mimowolny skurcz. Czyżby chciała mnie przed czymś ostrzec? – pomyślał z nagłym niepokojem. Jednak po ułamku sekundy ten grymas zniknął i Ronald uznał, że mu się przywidziało. Jestem zbyt nerwowy.
- Dobrze więc, Weasley. Twój pierwszy rozkaz: jutro dostaniesz ode mnie spowalniacz; udasz się pod ten adres – podała mu zwiniętą karteczkę - i zabijesz wszystkich, których tam zastaniesz; tutaj masz różdżkę, która nie jest obłożona żadną blokadą, nikt o niej nie wie. – Ronald wyciągnął rękę po różdżkę. – Kiedy jutro skończysz pracę, wyjdź z Inkwizycji i skieruj się na Wood Mews. Tam dostaniesz spowalniacz. Wiesz, gdzie to jest?
Ronald przytaknął.
- Ale skąd pani wie, że pracuję w Inkwizycji?
- Mam swoje sposoby. Musieliśmy cię najpierw sprawdzić, rozumiesz to chyba. – W głosie byłej nauczycielki pobrzmiewała teraz nutka irytacji, którą Ronald pamiętał jeszcze z dawnych lat. To podniosło go na duchu. Tej kobiety nic nie jest w stanie złamać. Rozwinął kartkę i przeczytał adres.
- A kogo... kto tam mieszka?
Teraz McGonagall na pewno była zirytowana.
- Podobno miałeś nie zadawać zbędnych pytań – rzekła surowo. Weasley znów poczuł się jak uczniak, co bardzo go ucieszyło. – Kiedy będziesz na miejscu, zobaczysz kto tam mieszka.
- Oczywiście, przepraszam. Więc spotkamy się jutro na Wood Mews.
- Tak. – Głos McGonagall nagle złagodniał. - I uważaj na siebie... Ron.
Mężczyzna drgnął. Od tak dawna nikt nie nazywał go „Ronem”. Był numerem „800520”, ewentualnie „Weasleyem”. „Ronem” ostatnio nazwała go Hermiona na potajemnym pogrzebie Harry’ego. Potem już nigdy się nie widzieli...
- Weasley! Czy ty koniecznie chcesz zostać złapanym przed wykonaniem chociaż jednego zadania? Ruszże się!
- Tak, pani profesor, zatem do zobaczenia.

Ronald, idąc ulicą, musiał się bardzo pilnować. Okazało się, że wcale nie tak łatwo jest utrzymać swoją maskę, kiedy w środku emocje aż kipią. Od lat nie przeżywał takiej ekscytacji, więc „efekt” obojętnej twarzy przychodził mu bez większego problemu.
Dwóch śmierciożerców z patrolu przyglądało mu się nieufnie. Ale go nie wylegitymowali. To było dość dziwne, lecz Weasley nie miał głowy, żeby się tym przejmować.
Dotarł do swojego mieszkania. Wziął długi, zimny prysznic, zjadł coś i położył się do łóżka. Wtulił twarz w poduszkę, żeby oko ciemności nie zarejestrowało jego przyspieszonego oddechu.
Przed oczami wciąż widział słowa, które przeczytał na wręczonej mu przez McGonagall kartce:

Thurloe Place 6, Brompton.

Adres jego ofiar lub ofiary. Na tę myśl prawie roześmiał się na głos. Nie wiedział, kto tam mieszka, ale najpewniej ktoś ważny, bo Brompton była luksusową dzielnicą, niedostępną dla „zwykłych” mieszkańców Londynu.
Liczył na jakiś miły sen (może Harry znów go odwiedzi?), ale o dziwo śniły mu się tylko koszmary z lochami Ministerstwa Światła w roli głównej.
To pewnie przez te nerwy.

Następnego dnia ledwo mógł pracować. Główny problem stanowiło usiedzenie na jedynym miejscu przez dobrych kilka godzin.
Do stołówki zbiegał po schodach, bo to była jedyna okazja do pozbycia się choć odrobiny rozsadzającej go energii. Nawet obrzydliwa zupa (podobno pomidorowa) smakowała mu jak nigdy.
Po przerwie na obiad nie zostało mu już wiele do poprawienia. Musiał tylko umieścić na zdjęciu z Dumbledore’em śmierciożercę, który z jakichś przyczyn popadł w niełaskę.

O pół do piątej był już wolny. Wstał zza biurka. Zmusił się do spokojnego i powolnego kroku. Opuścił biuro Inkwizycji numer osiem. Oddał ochroniarzowi różdżkę. (Zgadnij, co mam w kieszeni, frajerze! - pomyślał z uciechą.)
Kiedy wyszedł na zewnątrz, musiał ciaśniej otulić się zniszczonym płaszczem, bo zaczęło padać. Niebo było dzisiaj dziwnie szare i ponure. Co za paskudna pogoda, pomyślał Ronald.
Wyszedł na Park Lane i skręcił w lewo. Po dziesięciu minutach był na Wood Mews. Przy jednej z bram siedział wyliniały kot. Na jego pyszczku widać było czarne obwódki, które przypomniały okulary. Kot podszedł niespiesznie do Weasleya i zaczął ocierać się o jego nogi. Wtedy mężczyzna zobaczył, że do obroży zwierzęcia przymocowany jest mały przedmiot w kształcie tarczy zegarka. I mała karteczka.
Ronald dyskretnie rozejrzał się wkoło, żeby upewnić się, czy jest sam. Odczepił od obroży obie rzeczy. Szybko rozwinął kartkę.

To jest spowalniacz. Wszystko jest ustawione; uaktywni się, kiedy dojdziesz na miejsce. Od tego momentu będziesz miał pół godziny na wykonanie zadania. Drugiej szansy nie będzie, więc nie zawiedź. Jeśli się nie uda, nie licz na pomoc. Powodzenia, M.

Podobnie jak dwie pozostałe wiadomości, ta również spaliła się kiedy tylko Ronald ją przeczytał. Kot wciąż go obserwował. Weasley skinął głową na znak, że wszystko zrozumiał. Potem szybko zawrócił i wyszedł na Park Lane. Jeśli będzie się trzymał głównych dróg, to niedługo powinien dojść na miejsce.

Dotarł do rozwidlenia przy Brompton Road i wybrał lewą drogę; był na Thurloe Road.
Kilkoro przechodniów popatrzyło na niego ze zdziwieniem. A właściwie nie tyle na niego, co na jego znoszone ubrania. Zwykły człowiek rzadko zapuszczał się w te okolice. Tutaj rządzili bogaci.

Dom z numerem sześć był jednym z większych. Otoczono go wysokim murem; przy bramie stał ochroniarz z manifestacyjnie wyciągniętą różdżką.
W tym momencie Ronald poczuł dziwne wibracje i ciepło w kieszeni, w której trzymał spowalniacz. Ochroniarz, przedtem spacerujący w tę i z powrotem przy wejściu, nagle znieruchomiał; podobnie jak reszta ulicy. Spowalniacz zaczął działać.
Z drugiej kieszeni Weasley wyciągnął swoją nową różdżkę i zbliżył się do furtki.
- Alohomora! – To było takie niezwykłe uczucie. Znowu mógł użyć każdego zaklęcia, jakiego zapragnął. Jakby ktoś dawno temu pozbawił go jednej ręki, a teraz mu ją oddał. Ale nie było czasu na głupie rozmyślania; musiał się pospieszyć. Pół godziny.

Przeszedł przez podjazd prowadzący na ganek. Zbliżył się do drzwi i nacisnął klamkę. Zdziwił się, bo nie były zamknięte.
Hol oczywiście urządzony był z przepychem, ale z drugiej strony raczej bez gustu. Z głębi domu nie dochodziły żadne dźwięki. No tak, spowalniacz.
Weasley rozejrzał się i na końcu holu zobaczył duży pokój. Zdecydował się zajrzeć najpierw tam. Powoli podszedł do tamtego wejścia i zajrzał do wewnątrz.
Gdyby nie to, że opierał się o ścianę, na pewno by upadł. Kilka razy zamrugał powiekami, żeby się upewnić, czy mu się nie przywidziało. Jednak nie. W środku, na skórzanej kanapie, siedział Dracon Malfoy. Obok jego żona i czteroletni syn – mała kopia ojca i dziadka. Naprzeciwko Lucjusz i Narcyza Malfoyowie.
Ronaldowi serce omal nie wyskoczyło z piersi. To oni byli jego zadaniem. Ich miał zabić. Nawet w najbardziej optymistycznych fantazjach nie ośmielił się o tym marzyć.
Spojrzał na zegarek. Zostały mu jeszcze dwadzieścia trzy minuty. Nie musiał się aż tak bardzo spieszyć. Przyjrzał się całej rodzinie. Podszedł do nich.
Powoli przejechał różdżką po twarzy Dracona. Och, Malfoy, i kto teraz jest górą? Mogę z tobą zrobić co zechcę... Jaka szkoda, że nie jesteś tego świadom. Dużo bym dał, żebyś czołgał się przede mną i błagał o litość. Tak jak ja to kiedyś robiłem przed tobą. Pamiętasz? Na pewno pamiętasz. Założę się, że pielęgnujesz to wspomnienie w tej swojej tlenionej czaszce i masz z tego niezłą anegdotę na spotkania ze znajomymi... Cóż, już nigdy nie opowiesz nikomu żadnej anegdoty.
Dość tej zabawy. Ronald wystarczająco się już rozkoszował. Dracona zostawi sobie na koniec. Zacznie od Lucjusza. Za to, że kiedyś, dawno temu, podrzucił Ginny dziennik Toma Riddle’a. Teraz ma wreszcie okazję mu za to odpłacić.
Odwrócił się do Malfoya seniora. Żegnaj, sukinsynu.
- Avada kedavra!
I... nic się nie stało. Żadnego błysku zielonego światła. Nic.
- Avada kedavra! – krzyknął znów Ronald, czując, że ogarnia go rozpacz. – Avada kedavra! Av... – Urwał, bo nagle zobaczył coś, co przyprawiło go o dreszcz przerażenia. Syn Dracona... starał się ukryć złośliwy uśmieszek, ale nie bardzo mu to wychodziło. A kiedy Weasley tam wszedł dzieciak na pewno się nie uśmiechał. Ronald był tego pewien. Przecież powinien być unieruchomiony przez spowalniacz! Zostało jeszcze piętnaście minut czasu!
- Avada...
- Podaruj to sobie, Weasley. – Zimny, wysoki głos wywołał u mężczyzny niemal mdłości. To nie był głos Dracona Malfoya. Ani żadnego z Malfoyów. To był głos Pana. Czarnego Pana.
Obejrzał się. I rzeczywiście, za nim stał wysoki, chudy czarodziej o płaskiej białej twarzy i czerwonych oczach. Uśmiechał się z... satysfakcją.
- Tak sobie właśnie myślałem, że się tu spotkamy, Weasley – rzekł Mroczny Lord. – No i proszę, miałem rację. Prawda, Malfoy?
- Oczywiście, panie – odpowiedział mu pretensjonalny głos Dracona. Całą rodziną klęczeli teraz na podłodze. – Ty zawsze masz rację.
- No tak – westchnął Pan jakby ze smutkiem w głosie. – Zawsze. Chociaż w tym akurat przypadku wolałbym się mylić.
Ronald był zbyt przerażony, żeby cokolwiek powiedzieć. Gorączkowo myślał, co poszło nie tak. Jak Voldemort się dowiedział? Było mu niedobrze; przed oczami latały czarne plamy; każdy oddech sprawiał niemal fizyczny ból. Co się z nim teraz stanie? Co mu zrobią? Oczywiście, prędzej czy później pozbawią go życia, ale co zrobią mu przedtem? Właśnie tego „przedtem” Ronald bał się najbardziej.
Z tych niezbyt przyjemnych myśli wyrwał go Pan:
- Ach, Weasley, nic nie mówisz... Aż tak cię zaskoczyłem? Powiedz, chyba nie myślałeś poważnie, że uda ci się mnie nabrać? Że przez tyle lat będziesz sobie spokojnie żyć w moim Imperium Ciemności i ukrywać swoją nienawiść do mnie?
- J-jak to? – wykrztusił w końcu Ronald, bo te słowa zabrzmiały jakoś dziwnie.
- Czternaście lat temu, kiedy wypuściłem cię na wolność, doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie powiedziałeś prawdy obiecując mi wierność.
- J...
- Jak, chcesz zapytać... Cóż, to było dość proste. Legilimencja. A raczej nowa jej odmiana, którą stosuję tylko ja. Potrafi przeniknąć osłonę tak zwanej oklumencji, a także penetruje umysł człowieka zupełnie bez jego wiedzy. W ten sposób od lat sprawdzam wierność moich sług. Nigdy nie dziwiło cię, że stosuję legilimencji? Otóż stosuję, tylko w tej nowej postaci. Stworzyłem ją po incydencie z Severusem Snape’em. Potrzebny mi był sposób, żeby kontrolować umysły śmierciożerców w sposób, którego nikt nie mógłby powstrzymać.
Ronald się nie odezwał. Jak mógł być taki głupi?! To przecież powinno być dla niego oczywiste!
- A Malfoy wciąż mi powtarzał, że zdołał cię złamać. Przekonywał, że naprawdę zdradziłeś Pottera i jesteś wierny mnie.
Dracon skulił się i przypadł Voldemortowi do stóp.
- Tak, panie pomyliłem się... wybacz mi... – Nie skończył, bo Czarny Pan rzucił na niego Cruciatus.
- Do znudzenia powtarzam wam wszystkim, że ja nie wybaczam – oświadczył chłodno, przekrzykując krzyki Malfoya. – Prosząc o przebaczenie, tylko mnie irytujecie.
W końcu Lord cofnął zaklęcie. Ronald z otępieniem patrzył, jak Dracon rzężąc i drżąc podnosi się z ziemi. Reszta jego rodziny patrzyła na Pana z lękiem, pewnie bojąc się podzielenia jego losu. Ale Czarnemu Panu najwyraźniej znudziło się już karanie swoich sług. Ponownie przypomniał sobie o istnieniu Weasleya.
- Zajmijcie się nim – rozkazał Malfoyom. – Sprowadźcie go do Ministerstwa Światła. – Po tych słowach wyszedł.
Weasley poczuł, że ktoś wygina jego ręce do tyłu i je wiąże. Jego „nowa” różdżka leżała na podłodze, chociaż nie pamiętał, żeby ją wcześniej wypuszczał. Malfoy zbliżył twarz do jego ucha.
- Teraz sobie porozmawiamy, Weasley - szepnął. – Historia lubi się powtarzać, nie uważasz?
Do Ronalda prawie nie dotarły jego słowa. Posłusznie wyszedł za Malfoyem. W tej chwili nie myślał o niczym ani się nie bał. Na myśli i strach przyjdzie jeszcze czas.

Wepchnęli go do służbowego auta ukrytego w garażu. Wyjechali na ulicę. Nie czekała ich zbyt długa droga, bo Ministerstwo Światła mieściło się w dawnym Royal Albert Hall. Był to duży budynek zbudowany na planie okrągłym, oczywiście z czarnego szkła i stali. Otoczono go kilkoma strefami ochronnymi i zwykły obywatel na co dzień nie miał tam prawa wstępu. Nikomu zresztą nie spieszyło się do odwiedzania Ministerstwa Światła.
Samochód podjechał do tylnego wejścia. Ronald wiedział już, że stamtąd bliżej było do lochów i więzienia. Wysiedli i skierowali się do drzwi.

* początkowo był samochód. Pomysłu z dyliżansem użyczył mi Barty Crouch Syn, za co mu serdecznie dziękuję.



c.d.n.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 21:03, 15 Wrz 2005    Temat postu:

CZĘŚĆ III – EKSPERYMENT Z RZECZYWISTOŚCIĄ

Dopiero kiedy schodzili długimi marmurowymi schodami, Weasley uświadomił sobie w pełni swoją sytuację. Dumbledore ani McGonagall mu nie pomogą. To już koniec. Zadrżał, co Malfoy skwitował ironicznym uśmieszkiem.
Dotarli do korytarza z celami. Zza drzwi dochodziły ciche jęki albo rozpaczliwe wrzaski. Dracon wyjął z kieszeni klucz i otworzył jedną z cel. Popchnął więźnia i Ronald upadł na podłogę, w której było zainstalowane rażące światło. Tak samo jak w suficie. Weasley jęknął, bo przypomniał mu się koszmar sprzed lat: brak snu i ta przeklęta jasność wdzierająca się do mózgu nawet przez zamknięte powieki. Malfoy miał rację – historia lubi się powtarzać.
„Chcę cię o coś prosić, Ron. Cokolwiek się zdarzy, nie zdradź samego siebie. To bardzo ważne.” Więc Harry’emu o to musiało chodzić, kiedy przyśnił mu się jakiś czas temu. Tym razem dotrzyma słowa danego przyjacielowi. Nieważne, co mu zrobią. Nie wyprze się Harry’ego. Nie zdradzi go.
Mimo wszystko jakoś udało mu się przysnąć. Był to lekki, męczący letarg, z którego często się budził. Nie miał żadnych snów.

- Dość tego, Weasley, wstawaj. – Do rzeczywistości przywrócił go głos, który z pewnością należał do Malfoya. Ronald niechętnie otworzył oczy; natychmiast oślepiła go światłość sącząca się z podłogi.
Został brutalnie postawiony na nogi i zawleczony do stołu. Potem siłą posadzili go na krześle. Trzech strażników wyszło, a Dracon opadł na drugie siedzenie i przyglądał się więźniowi spod przymkniętych powiek.
- No – zaczął niemal lekkim tonem. – Niestety, zanim przejdziemy do tak zwanej resocjalizacji, musimy zacząć od nudnego spisania protokołu. Ta część – jak zapewne pamiętasz – nie obejmuje tortur, chyba że nie będziesz odpowiadał na moje pytania. Szczerze mówiąc byłbym ci za to wdzięczny, bo lubię torturować, ale o tym też pewnie pamiętasz.
Malfoy pochylił się nad stołem i wziął z niego kartkę papieru. Ziewnął ostentacyjnie i zaczął odczytywać pytania monotonnym tonem.
- Czy nienawidzisz Czarnego Pana i Ideologii Mroku? Czy wciąż odczuwasz lojalność wobec Harolda Jamesa Pottera, jego żony i Albusa Dumbledore’a? Czy przyznajesz się do spiskowania przeciw Czarnemu Panu? Czy przyznajesz się do próby zabójstwa rodziny Malfoyów, w przekonaniu, że działasz na zlecenie wymienionego już Albusa Dumbledore’a?
Ronald na wszystkie te głupie pytania odpowiedział twierdząco. Malfoy zapisał jego odpowiedzi, wyraźnie zawiedziony faktem, że oskarżony tak chętnie przyznaje się do wszystkiego. Potem sporządzony protokół podsunął Weasleyowi do podpisania.
- Po co to wam? – zapytał Ronald z wściekłością, ale podpisał. - Po jaką cholerę ta cała farsa? Przecież i tak mnie zabijecie.
- O to możesz być spokojny – zgodził się Dracon. – Ale Czarny Pan lubi porządek. Jak mówi, porządek daje siłę. Dobrze, teraz możemy przejść do ciekawszego etapu. Twoja resocjalizacja…
- Co to znowu za idiotyzm? – przerwał mu Weasley. Strach albo jeszcze nie nadszedł, albo go już opuścił, bo nagle poczuł chęć kłótni ze swoim oprawcą.
- To nowy program, który jest dopiero w fazie, że tak powiem, testów. Możesz się czuć zaszczycony, że posłużysz nam do badań. – Malfoy uśmiechnął się złośliwie i ciągnął: - Do niedawna zdrajca był po prostu przesłuchiwany, karany i stracony. Jednak nasz Pan doszedł do wniosku, że to mu nie wystarcza. W swej mądrości postanowił także zmusić każdego zdrajcę, żeby szczerze żałował swoich zbrodni i przed śmiercią pokochał Pana, tak jak my wszyscy go kochamy. Muszę ci wyznać, że ten program bardzo mi się podoba, bo zwykle przedłuża czas trzymania skazanego w więzieniu, a co za tym idzie, daje mi możliwość dłuższego o b c o w a n i a z nim. Tak właśnie będzie w twoim przypadku, Weasley. Umrzesz dopiero wtedy, kiedy całym sercem pokochasz Czarnego Pana. D o p i e r o wtedy.
- Dlaczego Czarnemu Panu tak zależy na m i ł o ś c i zdrajcy? – Ronald był zaskoczony, bo tym razem zdobył się nawet na sarkazm.
- Pozwól, Malfoy, że ja mu to wyjaśnię – odezwał się ktoś od strony drzwi. Jak się można było domyślać, był to Czarny Pan. Dracon oczywiście zaraz padł na podłogę. Ten to umie się podlizywać, pomyślał Ronald.
Tymczasem Czarny Pan mówił:
- Widzisz, Weasley, dawno temu żył sobie cesarz rzymski nazywany Kaligulą. Rządził twardą ręką i chociaż był mugolem, to muszę powiedzieć, że pod tym względem mi imponuje. Ale, zapewne właśnie dlatego, że był mugolem, popełnił pewien błąd. Jego ulubione powiedzenie podobno brzmiało: „Niech nienawidzą, byleby się bali.”. Przyznam, że dawnej też taką wyznawałem zasadę. I najpewniej dlatego pierwsza moja próba opanowania świata skończyła się tak, jak się skończyła. Gdyby moi ówcześni śmierciożercy mnie kochali, odnaleźliby mnie znacznie szybciej po tym, jak Potterowi udało się mnie, hmm, wyeliminować. Kaligula panował zaledwie cztery lata i zginął zasztyletowany przez jednego ze swoich zaufanych pretorian. Gdyby ludzie go kochali, dożyłby późnej starości nadal sprawując swoje rządy. Rozumiesz analogię? Nie popełnię drugi raz tego samego błędu i dlatego nawet zdrajcy będą mnie kochać. Jedyną rzeczą, której będą żałować przed śmiercią, będzie to, że mnie zdradzili.
Ronald słuchał tego ze spokojem. No cóż, musiał przyznać, że w tym co Voldemort mówi, jest jakiś sens. Przerażający, ale jednak sens.
- Widzę, że podzielasz mój punkt widzenia, Weasley.
Mężczyzna szarpnął się ze zgrozą. Naprawdę n i c nie poczuł. Ta nowa wersja penetracji umysłu była naprawdę skuteczna. Znacznie praktyczniejsza niż tradycyjna legilimencja… Nagle coś, odwaga albo głupota, dodało mu sił, żeby zapytać:
- Po co było to wszystko? Dlaczego pozwoliłeś mi przez czternaście lat żyć w twoim Imperium, skoro wiedziałeś, że cię okłamałem?
Czarny Lord zachichotał.
- Czekałem, kiedy o to spytasz, bo jestem bardzo dumny ze swojego pomysłu. Otóż postanowiłem przeprowadzić mały… powiedzmy, eksperyment z rzeczywistością. Jak rozwinie się w tobie ta skrywana nienawiść?, Czy będziesz próbował walczyć zaraz po wypuszczeniu czy się poddasz i będziesz starał się po prostu przetrwać?, Czy spróbujesz wzniecić bunt przeciwko mnie? I wreszcie najważniejsze – czy po wielu latach w miarę spokojnego życia zgodzisz się rzucić to wszystko na szalę i znów zacząć działać w Zakonie Feniksa? To były założenia, które chciałem potwierdzić lub obalić. Muszę przyznać, że dobrze się bawiłem w roli obserwatora i naukowca.
Weasley poczuł się jak ogłuszony. Chciał przełknąć ślinę, ale odkrył, że w ustach ma zupełnie sucho. Czyli… całe jego życie po upadku Zakonu było pod kontrolą. Było eksperymentem, zabawą Czarnego Pana… Szczurem doświadczalnym…
- Szczur doświadczalny to takie nieładne określenie. – Voldemort najwyraźniej dobrze się bawił odczytując myśli Ronalda i wypowiadając je na głos. – Wolałbym na przykład… obiekt badań. – Czarnoksiężnik uśmiechnął się okrutnie.
- A-ale skąd wiedzieliście, że dostałem propozycję od McGonagall? Przecież spowalniacz…
- Oj, Weasley, czy to przesłuchanie czternaście lat temu nie uszkodziło ci przypadkiem mózgu? Jesteś aż tak naiwny?
Kiedy Ronald nadal patrzył na Voldemorta nic nie rozumiejącym wzrokiem, ten westchnął.
- Widzę, że tak. Więc zademonstruję ci to. - Czarny Lord przesunął się na bok i Ronald dopiero wtedy zobaczył stojącą za Panem postać. Wysoką a jednocześnie przygarbioną postać siwowłosej kobiety. Zrobiło mu się zimno.
- Profesor… profesor McGonagall… - wyszeptał.
Kobieta drgnęła, spojrzała na Ronalda i prawie natychmiast opuściła wzrok. Miałem rację, pomyślał Weasley. Ten mimowolny skurcz na jej twarzy… to było ostrzeżenie.
- Przykro mi, Weasley. Czasem po prostu nie ma się wyjścia – powiedziała cicho, patrząc w podłogę.
Mężczyzna poczuł narastającą wściekłość. Czegoś takiego spodziewałby się po Snape’ie… do diabła, po wszystkich, ale nie po Minerwie McGonagall! Ta kobieta była jego autorytetem przez tyle lat… Zerwał się z krzesła i podbiegł do niej. Zbyt silne emocje nie pozwoliły mu jednak krzyczeć.
- Ty dziwko – wysyczał jadowicie – ja ci tak ufałem. Oddałem swoje życie w twoje ręce, a ty… Nie było żadnego eliksiru Mendacium Mortem, prawda? Ty zaraz po upadku Zakonu przyłączyłaś się do zwycięskiej strony! Cały czas…
- Muszę przerwać tę uroczą tyradę, Weasley – rzekł Voldemort kpiącym tonem – ponieważ jesteś niesprawiedliwy. Profesor McGonagall, kiedy znalazła się już w naszych rękach, na początku wcale nie chciała zapomnieć o tym idiocie Potterze. Wcale nie chciała wyprzeć się ideałów Dumbledore’a. Ale ja doceniłem inteligencję i siłę tej kobiety, i postanowiłem o nią walczyć. Nie było to łatwe, ale na szczęście w końcu, chyba po dwóch latach, udało się. Prawda, Minerwo?
McGonagall przyklęknęła i ucałowała wyciągniętą w jej stronę dłoń Czarnego Pana. W jej oczach zalśniły łzy. Weasley ze zgrozą zauważył, że były to łzy wzruszenia.
- Tak, panie… Nie wiem, jak ci dziękować, że pomogłeś mi odnaleźć siebie…
Zrobili jej pranie mózgu. Ona naprawdę wierzy w to, co mówi… Nagle, kiedy była nauczycielka tak pochylała się przed Voldemortem i tym samym była zwrócona do mężczyzny bokiem, Ronald dostrzegł mały detal, którego przedtem zupełnie nie zauważył. Jej nos. Przypomniał mu nosy Dumbledore’a lub Snape’a. Był złamany, najwyraźniej w kilku miejscach. A przecież kiedyś jej nos był prosty. To właśnie był jedyny dostrzegalny ślad po torturach, jakie musieli jej tu zadać przed laty. Gdyby Ronald zobaczył to podczas poprzedniego spotkania… dałoby mu to do myślenia („Dlaczego ma złamany nos, skoro twierdzi, że uniknęła złapania?”). Nie byłby taki ufny wobec niej. Ale niestety… teraz jest za późno.
- A teraz, Minerwo – odezwał się nagle Voldemort, podnosząc kobietę z kolan – kiedy spełniłaś już swoje ostatnie zadanie, ja mogę spełnić swoją obietnicę. Czarny Pan zawsze dotrzymuje obietnic.
McGonagall podniosła głowę i popatrzyła na niego z wdzięcznością.
- N-naprawdę? Avada…
- Nie, Minerwo – przerwał jej Lord z jakąś dziwną łagodnością w głosie. Ronald zapomniał chwilowo o swoim beznadziejnym położeniu. Ze zdziwieniem i fascynacją obserwował tę osobliwą scenę. – Nie zasługujesz na Avadę kedavrę. Powinnaś dostać coś lepszego.
Wyjął z kieszeni szaty fiolkę z połyskującym eliksirem w kolorze indygo.
- To Eliksir Wiecznego Snu, wynaleziony przez moich alchemików. Ma zapewnić stosunkowo… przyjemną i łagodną śmierć. To moja nagroda za naprawienie twoich błędów. Chodźmy. W ostatnią drogę zabiorę cię osobiście. Do mojej posiadłości, do Domu Nocy.
Czarny Pan zdawał się zapomnieć o obecności więźnia i Malfoya. Wziął McGonagall pod rękę i razem wyszli z celi Weasleya. Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, Dracon rzucił do Ronalda:
- I co, Weasley, podobało ci się? Nigdy byś się tego po niej nie spodziewał, nie? Stara, dobra McGonagall... Widzisz, jak taka ślepa wiara w ludzi się kończy?
Więzień nie odpowiedział. Ciągle nie mógł otrząsnąć się z tego, co zobaczył. Jego była opiekunka miała łzy szczęścia w oczach, gdy Voldemort oznajmił, że zaraz ją zabije... Czy on też tak kiedyś skończy...?
Te rozmyślania przerwał dopiero długi, profesjonalny Cruciatus rzucony przez Malfoya.

***

Od tej pory czas przestał mieć dla Ronalda jakiekolwiek znaczenie. Nie wiedział, czy jest dzień czy może noc. Nie wiedział, czy jest w tej celi dopiero tydzień czy już rok. I wcale go to nie obchodziło. Chciał tylko wreszcie umrzeć. Ale oczywiście nie liczył na szybki koniec.

- Powiedz, dlaczego jesteś taki uparty? – pytał ciągle Malfoy. – Źle ci się żyło przez te czternaście lat w Imperium Ciemności? Miałeś mieszkanie, pracę, jako takie pieniądze, a nawet pewien prestiż, że tak powiem. Jesteś... to znaczy byłeś najlepszym pracownikiem Inkwizycji, jakiego znam. Zdradzę ci w tajemnicy, że wszyscy zawsze podziwialiśmy zretuszowane przez ciebie zdjęcia. Dlaczego zrezygnowałeś z tego wszystkiego? Dlaczego nie posłałeś McGonagall do diabła, kiedy złożyła ci tę propozycję? Dlaczego dałeś się nabrać na tą prowokację, szytą przecież grubymi nićmi? Dlaczego teraz nie chcesz pokochać Czarnego Pana tak jak my? Czy tak nie byłoby łatwiej?
Ronald zwykle zbywał takie pytania milczeniem. Ale któregoś dnia (a może to było tylko kilka godzin po aresztowaniu?) nie wytrzymał.
- WCALE NIE BYŁOBY ŁATWIEJ!!! Myślisz, że jak się czułem, kiedy mnie wtedy wypuściliście?! Czułem się jak ostatni śmieć! Całe czternaście lat żyłem ze świadomością, że moi przyjaciele i rodzina zginęli, a ja ciągle chodzę po tym świecie! Miałem koszmary, przy dementorach ciągle nawiedzały mnie wizje o umierającym Harrym! Chciałem się zabić, ale nie mogłem, bo nigdzie nie można dostać trucizny ani ostrych narzędzi; nawet żyletki zabezpieczyliście magią. Odebraliście ludziom możliwość decydowania o swoim życiu. Pan, jak go nazywasz, jest zwykłym psychopatą i dyktatorem, nikim więcej! Marzyłem, żeby spotkać człowieka pracującego dla Dumbledore’a i wreszcie móc walczyć jak przed laty! I to samo zrobiłbym teraz! Tym razem mnie nie złamiecie. Nie poddam się waszemu...
Dracon słuchał tego z wyraźnym rozbawieniem, ale po jakimś czasie zamknął Weasleyowi usta w swój ulubiony sposób: mocne Silencio, a potem Cruciatus.
- Powiem ci, że miło słucha się twoich narzekań, R o n – ostatnie słowo wypowiedział z kpiną. – Jednak rozbolała mnie już głowa od tego bełkotu, a ja nie lubię jak mnie boli głowa. Myślę, że teraz przyda ci się trochę bólu. To bardzo dobra metoda wychowawcza, nie sądzisz? A w końcu jesteśmy tu po to, żeby cię wychować, czyż nie?
Gdy Ronald zaczynał tracić przytomność, Malfoy natychmiast cofał zaklęcie. Podawał więźniowi eliksir wzmacniający i znów zaczynał kolejną rundę. I tak bez końca.

***

- Mam dla ciebie małą niespodziankę, Weasley – usłyszał kiedyś Ronald. Za Malfoyem do jego celi weszło dwóch napakowanych osiłków, których Ronald nie widział już kilka dobrych lat. – Twoi starzy znajomi, pamiętasz ich? Na wypadek ci przypomnę: Vincent Crabbe i Gregory Goyle. Teraz na pewno poznajesz. Pomyślałem sobie, że chętnie by cię odwiedzili, i okazało się, że miałem rację.
Malfoy uśmiechnął się. Potem skinął ręką na swoich dawnych goryli. Ci podeszli do leżącego na podłodze więźnia i zaczęli go bić. Kopali w brzuch, żebra, nerki, nogi, przydeptywali palce. Już po chwili Ronald czołgał się we własnych wymiotach i krwi, daremnie próbując uniknąć ciosów. Dotarły do niego słowa Malfoya:
- Tylko nie bijcie go po głowie, bo wtedy zemdleje i nie będzie zabawy.
Kiedy strażnicy zobaczyli, że Ronald jest już bliski śmierci, przestali go bić. Crabbe i Goyle podnieśli go za ramiona. Malfoy zbliżył swoją twarz do twarzy więźnia.
- Teraz odpocznij sobie trochę – powiedział niemal przyjaźnie - a potem zobaczysz, co mugole robili ze swoimi więźniami. Powinna ci się spodobać ta mała lekcja historii, skoro tak lubisz niemagicznych.
Mówiąc to napoił Weasleya eliksirem wzmacniającym i kazał położyć go na pryczy. Potem cała trójka prześladowców wyszła. Ronald zapadł w niespokojny sen.

Wrócili najprawdopodobniej po kilku godzinach. Wyprowadzili go z celi i skierowali do pomieszczenia na samym końcu korytarza. Chociaż wszystko rozmywało mu się przed oczami, Ronald zdołał odczytać numer tego pokoju - 666.
To pomieszczenie było tak samo oświetlone jak cele, tylko znacznie większe. Weasleya aż zemdliło na widok jego „umeblowania”. Coś takiego widział już dawno temu w podręczniku do mugoloznawstwa pożyczonym od Hermiony. To były średniowieczne mugolskie narzędzia tortur. Lekcja historii... Zrozumiał, o czym mówił Malfoy.
Poczuł, że oblewa się zimnym potem.
- Nie, nie, nie, nie, nie... – Usłyszał rechot Malfoya i zorientował się, że powtarza to na głos.
- O co chodzi? Nie podobają ci się zabawki mugoli?
Dracon skinął głową. Crabbe i Goyle popchnęli Ronalda na spore drewniane łoże. Potem przywiązali jego ręce i nogi sznurem; każdą kończynę osobno. Ronald zastanawiał się gorączkowo, czemu to ma służyć. Wszystko się wyjaśniło, kiedy Malfoy zaczął kręcić jakąś korbą. Sznury skracały się powoli, wyciągając ręce i nogi więźnia ze stawów. Weasley krzyczał jak jeszcze nigdy; nawet podczas sesji z Cruciatusem. Czuł palący ból i słyszał ohydny trzask towarzyszący wypadaniu kości z panewek. Dracon jednak nie dopuścił do całkowitego ich wyłamania.
- Myślę, że wystarczy już tego. Eliksir – rozkazał Goyle’owi. Ten wlał Ronaldowi do gardła płyn o obrzydliwym smaku; po kilku sekundach kości gwałtownie powróciły na swoje miejsce, sprawiając więźniowi dodatkowe cierpienia. Potem razem z Crabbe’em odwiązali go i postawili na nogi. Ledwo mógł ustać, więc musieli go podtrzymywać.
- A teraz – zaczął znów Malfoy – bardzo ciekawa rzecz. Spójrz. – Wziął w dłonie twarz Ronalda i skierował ją w prawo.
Stała tam duża drewniana kadź. Do jej krawędzi przymocowany był długi, gruby kij zakończony czymś w rodzaju krzesełka; całość przypominała trochę dziecięcą huśtawkę.
Crabbe i Goyle zaciągnęli Ronalda pod ten pojemnik, wwlekli go po małej drabince przystawionej do jego ściany i usadzili mężczyznę na krzesełku. Związali mu ręce z tyłu pleców. Ronald zobaczył, że „wanna” po brzegi jest wypełniona wodą.
- Widzisz, Weasley, to narzędzie było stosowane przez mugoli podczas przesłuchań osób podejrzanych o uprawianie czarów. Na pewno chcesz wiedzieć, jak działa... Otóż delikwenta sadza się na tym właśnie, powiedzmy, krześle i zanurza się go w wodzie na kilkanaście sekund. Potem wyciąga się go na powierzchnię i tak w kółko, dopóki oskarżony nie przyznał się do winy. Podobno bardzo skuteczne. To co, próbujemy?
Malfoy pstryknął palcami i któryś z jego ludzi uniósł do góry drugi koniec „huśtawki”. Ronald w jednej chwili znalazł się pod wodą. Dracon „zapomniał” wspomnieć, że była lodowato zimna. Wlewała mu się do ust, nosa i uszu, a on nic nie mógł zrobić ze zawiązanymi rękoma. Zaczęło mu brakować powietrza. Napił się wody. Kiedy go w końcu wyciągnęli, zaczął się krztusić i gwałtownie wypluwać wodę.
- Spokojnie, Weasley, bo pochlapiesz mi buty. Podobało się? Nadal chcesz bronić tych, którzy stosowali takie metody? Nadal nie żałujesz swojej zdrady?
- NIE!!! – wycharczał Ronald, z trudem łapiąc oddech.
- Jak sobie życzysz. Crabbe...
Minęła sekunda i więzień znów był pod wodą. Tym razem było gorzej, bo nie zdążył nawet nabrać powietrza na zapas, więc zaczął się dusić od razu. Przed oczami zrobiło mu się czarno, płuca niemal pękały. Nie czuł już zimna wody. Nie czuł już nic.

Ocknął się obolały. Znów był w swojej celi, ale nie leżał, tylko... stał, zgięty w pół. Czuł ucisk wokół nadgarstków i szyi. Nie mógł nawet przekręcić głowy, żeby przyjrzeć się swojej sytuacji. Co się dzieje? – myślał zdezorientowany. Od niewygodnej pozycji bolały go krzyż i zesztywniałe mięśnie karku.
- To są dyby – usłyszał nagle głos swojego oprawcy, tak dobrze już mu znany. – Zakuwano w nie przestępców i wystawiano na widok publiczny, żeby tłum mógł z nich szydzić do woli. Ciekawa metoda, czyż nie?
Ronald zdobył się tylko na nienawistne spojrzenie.
- Hm, pewnie chcesz pić, co? Gdyby to ode mnie zależało, nic byś nie dostał, ale niestety, musimy trzymać cię przy życiu. Czekaj...
Malfoy obszedł go i więzień usłyszał, jak manipuluje gdzieś w okolicy jego lewego ucha. Po chwili ucisk zniknął.
- Możesz się wyprostować, rozpiąłem dyby. – Ronald nie zareagował. Po prostu n i e m ó g ł się wyprostować, bo za długo stał w jednej pozycji. – Weasley, mówię do ciebie! – warknął Malfoy. Gdy i to nie pomogło, kopnął więźnia w krzyż, tym samym zmuszając go do wyprostowania się. Ronald mógłby przysiąc, że w tej chwil zobaczył tysiące gwiazd latających mu przed nosem. Potem został popchnięty na krzesło. Malfoy niechętnie podał mu kubek wody; pił łapczywie, bo rzeczywiście był spragniony. Dracon dał mu też codzienną porcję suchego chleba i eliksir wzmacniający.
- Jesteś tu już dość długo, Weasley – zaczął niespodziewanie Malfoy. Ronald wciąż milczał, zajęty jedzeniem. – Powiem ci, że wytrzymałeś więcej niż niejeden z naszych więźniów. Wyrywanie paznokci, eliksiry, zaklęcia, podtapianie, łamanie kołem...
- Nie musisz tego wszystkiego wyliczać – przerwał mu w końcu Weasley z wściekłością. – Sam wiem najlepiej co mi zrobiliście.
Dracon uśmiechnął się z satysfakcją.
- Aaa... więc jednak umiesz jeszcze mówić. To miło. Ale to nie zmienia faktu, że nadal mamy z tobą poważny problem. Resocjalizacja nie skutkuje, a przynajmniej nie tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Nadszedł więc czas na ostatni i najskuteczniejszy jej etap.
Coś w jego głosie przyprawiło Ronalda o dreszcz.
- E-etap?
- Taak... Nazywa się Panicus Terror, Paniczny Lęk. Chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Nie.
- Cóż, i tak ci powiem. Bazuje on na najgłębiej zakorzenionych w człowieku lękach; tych najsilniejszych i najbardziej pierwotnych. Jest indywidualny dla każdego więźnia. Fobia to ciekawe zjawisko; obezwładnia człowieka i nie pozwala mu myśleć racjonalnie. Właśnie wtedy nad człowiekiem najłatwiej jest zapanować.
Ronald nieświadomie zaczął drżeć. Okaleczyli już chyba wszystkie części jego ciała. Zmusili go do czołgania się przed nimi i błagania o litość. Obciążył zeznaniami setki zupełnie nieznanych mu osób... Zrobił to wszystko... Nie byli tylko w stanie skłonić go do wyparcia się kolejny raz Harry’ego. Co jeszcze mogą mu zrobić, żeby osiągnąć ten ostateczny cel?
- Chodź, Weasley, już pora.
Wiedział, że opieranie się nie ma sensu, więc posłusznie wstał. Za drzwiami czekali na nich Crabbe i Goyle. Znów zaprowadzili go do pokoju 666. Ale tym razem nie było w nim żadnych narzędzi tortur. Tylko jeden przedmiot stał na samym środku pomieszczenia... Duża trumna z czarnego drewna.
Co znów kombinują? – myślał Ronald z niepokojem. Przecież ja nie mam klaustrofobii, wiedzą o tym...
Malfoy uchylił wieko trumny i w parodii zachęty poklepał wyściełający ją materiał.
- Wskakuj, stary.
Crabbe i Goyle podnieśli go i ułożyli w sarkofagu. Goyle na chwilę gdzieś zniknął, po czym wrócił, trzymając w grubych łapskach czarny pojemnik.
- Dobrze, Goyle, daj mi to. – Malfoy otworzył pudełko i...
Ronald ze świstem wciągnął powietrze. Czuł się tak, jakby ktoś położył mu na piersi kilkutonowy kamień. W opakowaniu były p a j ą k i. Całe mnóstwo pająków. To, czego Weasley zawsze bał się najbardziej.
- Zobaczymy, Weasley, jak radzisz sobie ze swoją arachnofobią...
NIE!!! Nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie... nie...!!! Wszystko tylko nie pająki...!!! Wszystko tylko nie...
Malfoy przechylił pudełko. Ronald poczuł na sobie setki... tysiące drobnych nóżek. Stworzenia szybko rozpierzchły się po całym jego ciele. Były wszędzie. Spróbował krzyczeć, ale kiedy tylko otworzył usta, kilka pająków usiłowało wejść do środka. Jęczał więc tylko bezgłośnie i próbował oczyścić twarz z pajęczaków. Oczywiście, była to syzyfowa praca.
Nie mógł myśleć normalnie, w jego głowie panował niewyobrażalny chaos, gonitwa myśli i obrazów... Martwy Harry; pewnie pożarły go pająki... martwa Hermiona; setki czarnych pająków łażących po jej zimnym ciele... martwa McGonagall; ciekawe, czy pająki już ją zjadły... martwy on sam; martwy, ale wciąż czujący na sobie te stworzenia... PAJĄKI p a j ą k i pająki... setki... tysiące... miliony... miliardy...
I nagle przez ten koszmar przedarł się cudowny obraz... Wizja, która w jednej chwili odgoniła wszystkie lęki... Uśmiechnięta twarz Czarnego Pana... Jego wyciągnięte ręce... Fiolka niebieskiego Eliksiru Wiecznego Snu... Albo utęskniony błysk zielonego światła...
Dlaczego wcześniej tego nie rozumiał...? Pan cały czas go kochał... Tyle trudu zadał sobie, aby sprowadzić go na właściwą drogę... A on...? Okazał się taki niewdzięczny... Zawiódł zaufanie Pana i sprawił mu zawód, przykrość...!
Zapłakał gorzko w duchu. Jak mógł tak postępować? Panie, pomóż mi! Wybacz... Zapadł się w ciemność.

***

- Już dobrze, Ron, otwórz oczy. Pająków już nie ma.
Cudowny, przyjazny, kojący głos.
- No dalej, otwórz oczy.
Otworzył. Nie oślepiła go wszechobecna jasność więzienia. Tam, gdzie się znajdował, panował przyjemny półmrok. Mógł już normalnie myśleć. Nie czuł już obrzydliwych ciał setek pająków na sobie. Niczego się już nie bał. Było mu ciepło i miło.
Zamrugał kilka razy powiekami. Obraz zaczął odzyskiwać ostrość. Ktoś przeniósł go do pokoju urządzonego z niezwykłym przepychem. W barwach srebra i zieleni. Poczuł zapach wspaniałego jedzenia. I wina.
Obok niego siedział Pan. Patrzył na niego uważnie, a czerwone oczy wyrażały... troskę.
- Czujesz się lepiej?
- T-tak... Ale... gdzie my jesteśmy...?
- W Domu Nocy, Ron.
Wzruszenie prawie odebrało Ronaldowi głos. Pan nazywał go „Ronem”...
- Jak... jak to? – wykrztusił w końcu.
- Okazało się, że faza Paniczny Lęk rzeczywiście jest tą najskuteczniejszą. Udało nam się wreszcie wyplenić z ciebie te idiotyzmy, którymi naszpikowali cię przed laty Potter i Dumbledore.
- Ja... nie rozumiem... Nie pamiętam...
- Wzywałeś mnie, kiedy Malfoy wysypał na ciebie pająki.
Ronald zadrżał na samo wspomnienie tego. Zaraz otoczyły go silne ramiona i poczuł promieniującą od Pana siłę. Straszne wspomnienie natychmiast znikło.
- Panie, ja...
- Teraz już wszystko jest dobrze... Zrozumiałeś swój błąd. Żałujesz go. Wiem to. I doceniam. Ale... nie wybaczę.
- Nie zasługuję na przebaczenie, Panie, wiem. Proszę tylko...
- Już niedługo. Masz na to moje słowo, Ron. Najpierw jednak zjedz coś i napij się. Pan wynagradza każdą wierność; nawet tą spóźnioną.
Ronald wstał z wielkiego, luksusowego łoża, w którym leżał. Pan wziął go pod ramię, tak jak kiedyś Minerwę McGonagall. Obaj opuścili wspaniałą sypialnię i weszli do jadalni. Duży stół aż uginał się pod ciężarem różnych potraw.
Pan usiadł przy jednym końcu stołu, a Ronaldowi wskazał krzesło naprzeciwko swojego. Obok jego talerza stała fiolka z płynem w kolorze indygo. Wieczny Sen.
Ronald spojrzał na to i poczuł, że łzy płyną mu po twarzy.
- Dziękuję, Panie... Ja nie zasłużyłem...
- Zaufaj mi, zasłużyłeś. – Pan podniósł kieliszek z winem. – Ale to dopiero po uczcie. Teraz smacznego... drogie dziecko.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Nie 15:00, 05 Lut 2006    Temat postu:

Mrauu.

Przy okazji przypomnienia sobie Oczek stwierdziłam, że zajrzę i tutaj... Jestem już dawno po przeczytaniu "Roku 1984", bo w końcu za tego e-booka od Cory się wzięłam, i muszę się z nią zgodzić - "inspirowane" strasznie, zwłaszcza pierwsza część. Ale wyszło ci to łądnie, zgrabnie i ciekawie, świetnie dobrałaś postaci i osadziłaś to w świecie Pottera, więc można cię rozgrzeszyć xD.
Tym bardziej, ze dodałaś i własne pomysły - zatrzymywacz czasu chociażby - niektóre wątki poucinałaś - szkoda mi troche ksiażkowego romansu z Julią, ale wiadomo, gdybyś uwzględniła postać ukochanej, to po pierwsze za bardzo by się rozrosło, po drugie faktycznie byłoby to już zerżniecie totalne... - niektóre zmieniłaś, czyli, ogółem, przerobiłaś to najbardziej, jak można (no, prawie) bez zatracenia ogólnego sensu. I jest ślicznie :P.

A tytuł to ja zgapiłam od ciebie i wykorzystałam przy pisaniu artykułu do gazetki :P. Mam nadzieję, ze sie nie obrazisz xD. Musiałam po prostu napisać streszczenie jakiejś książki, wybrałąm Orwella, i w sumie... [link widoczny dla zalogowanych], wiele nie zgapiłam :P. Po prostu nie wiedziałam, jak zakończyć :P.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Pon 21:22, 20 Mar 2006    Temat postu:

Przepraszam za offtop - do usuniecia jeśli sie mylę.
Czy używasz Autorko czasem nicku Justynka?
Jeśli nei to cie splagiatowano...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Vilandra
Elf



Dołączył: 24 Sie 2005
Posty: 74
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 23:21, 20 Mar 2006    Temat postu:

Nie, nie używam takiego nicka. Dziękuję bardzo za informację, Madlen. Gdybyś mogła jeszcze powiedzieć, gdzie jest ten plagiat.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Vilandra dnia Śro 16:02, 22 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Wto 8:30, 21 Mar 2006    Temat postu:

Mogę. Teraz (przysięgam, ze wcześniej tego nie widziałam! Ślepa jestem? A czytałam uważnie, zeby zobaczyć, czy to rzeczywiscie twoje) pojawił się napis, że fick napisany przez Vilandrę. Ale chyba bez zgody i tak nie powinno się umieszczać, prawda? Zwłąszcza, ze owa Justynka, administratorka jeszcze, umiesciła juz cudze tłumaczenie, niby zaznaczając kto jest autorem, ale też bez zgody chyba...
I to niby ma być dział ff?

http://www.rupertgrintron.fora.pl/viewtopic.php?t=504 - tutaj.

A tak sie przy okazji wypowiem co do ficka. Naprawdę świetna wizja świata, kontrolowanego przez Voldemorta. Chyba nic nie może sie tam stać bez jego wiedzy. w dodatku urządził to tak, że ludzie nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że to jest złe. Podoba im się to, wpłynął na ich psychikę... choćby te dzieci, które bawiły się w taki sposób.
Ach zakończenie piękne, choc takie smutne... gdyby Ron tylko zginął, a nie zdradził Pottera... ale cóż - trudno go winić.

EDIT

Ano wiem. Ja sobie od początku nie wyobrażałam, żeby zakończenie mogło być inne... niemniej smutne:D


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez madlen dnia Wto 16:24, 21 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Wto 15:23, 21 Mar 2006    Temat postu:

Mhm... Justynka wspominała tam, że otrzymała od ciebie zgode na publikację, wiec nie drążyłam tematu, niemniej jednak faktycznie - wkleiła tam twojego ficka, choć zaznaczyła, kto jest autorką...

Cóż, Mad, Vil też nie można za to winić - skoro wzorowała się na Orwellu, to zakończenie naprawde nie mogło być inne (;.

Aciak

Atuś, gdzie wspominała? Przeczytałam wszystkie jej posty w tym temacie, ale tego nie zauważyłam. Podała tylko, kto jest autorką, co jej się chwali (plagiatem tego nie można nazwać). Ale nie podoba mi się, że wzięła to opowiadanie bez mojej zgody.
Vil.


Aha... Wydawało mi sie, ze napisała, ale może faktycznie coś mi sie pokopało... Tyle przekopiowanych ficków w necie xD... A ty, biedactwo, zawsze trafisz na kogos, kto ci ficka podbierze. Najpierw ten Rok 2015, potem Rozmowa sióstr w tym e-booku... Masz doświadczenie już XD.
Cóż, szczerze mówiac, aż tak bardzo sie jej nie dziwię. Jeśli w opisie forum jest napisane, że można tu wklejać opowiadanka, niekoniecznie swoje... Wiadomo. Nie usprawiedliwiam jej, bo mogłaby cię chociaż poinformować... Podła xD.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ata dnia Śro 15:46, 22 Mar 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Beata
Charłak



Dołączył: 06 Mar 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:53, 22 Mar 2006    Temat postu:

Na poczatku, przepraszam za Justynke :P , mój bąd też bo chyba sama jako Admin tamtego form powinnam się dowiedzieć czy takową zgodę ktoś otrzymał od autora.

A co do ff jest poprostu świetny. To jaką moc ma Voldemort i to jak sprytnie potrafi wykorzystać swoje umiejętności. To, że ludzię nawet nie zdają sobie sprawy, że stają po stronie zła świetnie to napisałaś. Chociaż myślałam, że Ronald nie zdradzi samego siebie, no ale cóż mysliłam się.
Fic świetny gratulacje.
Pozdrawiam
Beata

W porządku. Justynka też już do mnie napisała, przeprosiła, więc się nie gniewam i sprawę uznaję za zamkniętą. Po prostu wolę wiedzieć, gdzie w sieci krążą moje teksty. I tylko o to chodziło.
A za komentarz bardzo dziękuję. Cieszę się, że przypadło Ci do gustu :)
Pozdrawiam takoż,
Vil.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Adzia
Charłak



Dołączył: 11 Lip 2006
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:27, 11 Lip 2006    Temat postu:

To jest takie smutne...
Dziwne. Jednocześnie nie cierpię takich "dołujących" ff-ów, ale nie mogę też ich nie czytać, gdy raz zacznę. Taki mały nałóg chyba.
Może i jest to odwzorowanie "Roku 1984", tego nie wiem - bo nie czytałam.
Podobało mi się. Bardzo. Bardzo, bardzo. Jednak teraz zostaje takie pragnienie (wrażenie?), żeby to nie był ostatni rozdział, żeby w następnym wszystko się ułożyło, Harry zmartwychwstał, a Voldemort umarł.
Tylko że wiem, że tak się nie stanie.
Mniejsza z tym - "Rok 2015" w tej chwili dodaję do listy moich "najulubieńszych" opowiadań (;
Pozdrawiam
Aga


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Idril Celebrindal
Charłak



Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:38, 16 Wrz 2006    Temat postu:

To opowiadanie czytałam rok z okładem temu, a jeszcze pamiętam, o czym traktowało. A to świetnie świadczy o tekście. Podobało mi się bardzo. Bardzo bardzo. To jest skrajnie pesymistyczna wizja. Widzę nad tym tekstem widmo Schopenhauera. I jeszcze jedno - nie cierpię Orwella, a ten tekst chłonęłam. A to dobrze świadczy o stylu. Nie mogę powiedzieć, by mi się taka wizja świata podobała, ale ja ją kupuję z całym dobrodziejstwem inwentarza. A to dobrze świadczy o logice. Jestem zdecydowanie na tak.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin