[Z] Różdżka nie czyni bohaterem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Medea
Elf



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Śro 21:07, 24 Maj 2006    Temat postu: [Z] Różdżka nie czyni bohaterem

RÓŻDŻKA NIE CZYNI BOHATEREM

Julie nie była nastawiona do tego wyjazdu pozytywnie. Tak właściwie, miała do niego bardzo negatywny stosunek. Wprawdzie od dawna chciała polecieć do Stanów i bardzo lubiła ciocię Amy i kuzyna Tobiasa, jednak nie chciała spędzać wakacji z dala od rodziców, kiedy w magicznej części Londynu działy się coraz okropniejsze rzeczy. Znacznie bardziej wolałaby zostać w domu, choć było to, jak twierdzili rodzice, niebezpieczne. Mówili, że Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać powrócił i chce doprowadzić do wojny, więc będzie lepiej dla wszystkich, jeśli Julie wyjedzie.
I może nawet nie wzbraniałaby się tak usilnie przed tą podróżą, gdyby nie jej starszy kuzyn Chris. Nie widziała się z nim od paru dobrych lat, ale była pewna, że chętnie utrzymałaby ten stan rzeczy przez kilka następnych dekad. Chris jakiego znała był potworkiem z przerośniętym gruczołem wredoty, który zawsze robił jej złośliwe kawały. Wciąż pamiętała, jaka wściekłość ją ogarnęła, gdy zauważyła, że Chris ogolił jej brwi. Właśnie wtedy dowiedziała się, że jest czarownicą. Kiedy stłukła wszystkie szklane przedmioty w swoim pokoju, nawet ich nie dotykając, rodzice musieli jej powiedzieć prawdę.
To była najwspanialsza wiadomość w jej życiu. Tata, naprawiając jednym machnięciem różdżki wszystkie szkody, jakie wyrządziła, opowiedział jej o istnieniu świata czarodziejów. O tym, że jej dziadkowie też posiadali ten, jak to określił, dar; o tym, że nie byli zachwyceni, kiedy ożenił się z mugolką – jej mamą; o magicznej szkole, do której uczęszczał. I o tym, jak bardzo się cieszy, że jego mała córeczka odziedziczyła po nim moc.
Pierwszym, co wpadło Julie do głowy, gdy już wszystkiego się dowiedziała, było pochwalenie się Chrisowi. To by mu dopiero utarło nosa! Jednak ojciec szybko ochłodził jej zapał.
– Pamiętaj, Julie, że nie wolno ci nikomu o tym mówić! – powiedział ze stanowczością, jakiej dziewczynka nigdy wcześniej u niego nie dostrzegła. – To tajemnica i musimy jej strzec przed mugolami, rozumiesz?
Julie pokiwała głową.
– Tak, tatusiu.
Z początku ciążył jej sekret, którego musiała dochowywać, ale z czasem ukrywanie wyjątkowych umiejętności stało się dla niej czymś naturalnym. Nauczyła się płynnie przechodzić z „trybu czarodziejskiego” na „mugolski” i odwrotnie. Jednak od kiedy dostała swoją różdżkę, nigdy nie musiała się z nią rozstawać na dwa miesiące.
Gdyby ktoś zajrzał tego poranka do kuchni niewielkiego, londyńskiego domu o charakterystycznym, fioletowym dachu, miałby okazję za jednym zamachem poznać wszystkich członków rodziny, która w nim mieszkała. Przy okrągłym, nakrytym kraciastym obrusem stole siedział wysoki mężczyzna o ciemnych włosach, kwadratowej szczęce i pedantycznie przystrzyżonej bródce. Obok niego na kuchennym stołku huśtała się szczupła dziewczyna o jasnoblond włosach i w okularach na nosie. Po całym pomieszczeniu krzątała się zaś niska, filigranowa blondynka w średnim wieku, która przygotowywała śniadanie.
– Jak ja mam wytrzymać bez magii przez całe wakacje? – zapytała nagle Julie, a nóżki stołka uderzyły o podłogę. – To nieludzkie!
Tata dziewczyny roześmiał się znad Proroka Codziennego i wziął łyk kawy z kolorowego kubka, który postawiła przed nim żona.
– Moja krew, moja krew! – stwierdził z uznaniem. – No właśnie, kochanie. Jak ona ma wytrzymać bez magii całe wakacje?
Mama, smażąca właśnie jajecznicę, odwróciła się do nich i oparła ręce na biodrach.
– Jak widzisz, ja jakoś sobie radzę, więc nie jest to wcale takie trudne.
– Ty musisz sobie radzić, bo jesteś niemagiczna! Ale ja? Co ja mam powiedzieć? – jęknęła Julie.
– Najlepiej „dziękuję za śniadanie, było pyszne”. A potem, jeśli łaska, dokończ się pakować.
Dojadła swojego tosta, po czym wstała od stołu i ruszyła schodami na piętro. Jej ostatnia, rozpaczliwa próba odwiedzenia rodziców od pomysłu wysłania jej do Stanów spaliła na panewce.

* * *

Nigdy wcześniej nie leciała samolotem. I wcale tego nie żałowała.
– Będę miała uraz psychiczny do końca życia i wiecie o tym, prawda?
Czekali już na lotnisku i obserwowali samoloty kołujące na pasie startowym.
– Julie, nie rób z siebie ofiary. Wielu dałoby sobie rękę uciąć za taką podróż – stwierdziła jej mama, przeglądając oferty biura podróży.
– A ja bym sobie dała rękę uciąć, żeby zostać. No dobra, może nie rękę, ale paznokieć na pewno.
– Cóż za poświęcenie! Cały paznokieć! – roześmiał się tata.
Trąciła ojca łokciem.
Wiedziała, że to będą najtrudniejsze wakacje w jej życiu.
– Pasażerowie lotu numer szesnaście do Connecticut w USA proszeni są do wyjścia numer trzy! – zakomunikował donośnie megafon.
Julie pożegnała się z rodzicami i z ciężkim sercem ruszyła do wskazanego wyjścia, usilnie powtarzając sobie, że to TYLKO dwa, a nie AŻ dwa miesiące.

* * *

Była zdenerwowana. Cholernie. W dodatku stewardessa z każdą przyniesioną paczką fistaszków posyłała jej coraz bardziej nienawistne spojrzenia. Nic dziwnego – Julie wzywała ją średnio co piętnaście minut. Myślała, że jeśli skupi się na jedzeniu, łatwiej zniesie lot. Po szóstej porcji orzeszków zrozumiała, że się myliła.

* * *

Kleryk Adam siedział w swoim gabinecie i z niepokojem przeglądał dopiero co dostarczone mu papiery. Zdawał sobie sprawę, że musi się spieszyć, więc starał się czytać tylko najważniejsze fragmenty długiego raportu, na który czekał już od paru dni.
Stwierdzono wysoką aktywność… spore zagrożenie… sugerowana natychmiastowa reakcja…
Jego największe obawy potwierdziły się. Zaklął pod nosem i podniósł słuchawkę telefonu.
– Proszę księdza, przyjeżdżam.

* * *

Postarała się, by być pierwszą wysiadającą pasażerką. Może i lot nie był taki straszny, jak przypuszczała, ale stały grunt pod nogami dawał jej większe poczucie bezpieczeństwa.
Rozejrzała się po lotnisku. Przy filarze podtrzymującym strop dostrzegła swoją ciocię i Tobiasa. Z ulgą stwierdziła, że najwyraźniej nie mają zamiaru wywijać olbrzymim, jaskrawym transparentem z napisem „Witamy w USA, Julie!”, choć tata przekonywał ją, że bez tego się nie obędzie.
– Ciociu! – wykrzyknęła, machając ręką.
– Julie! – Kobieta podbiegła do swojej siostrzenicy i uścisnęła ją. Jej długie, falujące włosy wcisnęły się dziewczynie do ust. – Julie, kochanie, ależ ty wyrosłaś! Tylko spójrz, Toby, jaką masz dużą kuzynkę!
– Cześć – przywitał się Tobias. – Fajnie znów cię widzieć.
– Ciebie też, maluchu. – Przytuliła kuzyna. – Mam coś dla ciebie w torbie, ale najpierw muszę się dowiedzieć, jak ją odzyskać.
Chłopiec uśmiechnął się, ale Julie zauważyła, że nie był to dość radosny uśmiech jak na dwunastolatka, który właśnie miał otrzymać prezent.
– To ja przyniosę twój bagaż – zaoferowała ciocia i ruszyła w stronę terminalu bagażowego.
– Miałam ciekawą podróż, wiesz? Jakiś facet dwa rzędy przede mną schlał się pokładową brandy i zaczął udawać Elvisa Presleya. Jego „Love me tender” będzie mi się śniło po nocach.
Julie liczyła na coś więcej niż blady uśmiech.
– Co jest, Toby? – spytała.
– A co ma być?
Nie lubiła, gdy ktoś odpowiadał jej pytaniem na pytanie.
– Przecież widzę, że coś jest nie tak. Poza tym gdzie jest Chris? – Rozejrzała się wokół, jakby spodziewała się, że jej starszy kuzyn wyskoczy nagle spod ławki z pistoletem na wodę. – Nie żebym za nim tęskniła, ale zwykle nie przepuszczał żadnej okazji, żeby się na mnie wyżyć.
– Chris został w domu. Ostatnio spędza tam bardzo dużo czasu.
Toby mówił o tym z takim smutkiem, że od razu było widać, w czym tkwi problem.
– Co, przeżywa trudne, męskie chwile i ci dokucza?
Chłopiec pokręcił szybko głową.
– Sama zobaczysz. Zrobił się strasznie dziwny.
Nie mogła dowiedzieć się niczego więcej, bo wróciła ciocia z jej bagażami, a Julie wiedziała, że takie sprawy lepiej załatwiać na osobności.

* * *

Hartford było dużym i bardzo różnorodnym miastem. Julie już kiedyś je odwiedziła, ale miała wówczas zaledwie cztery lata, więc niewiele pamiętała. Jej ciocia mieszkała w jego wschodniej, bardziej przedmiejskiej części. Dwa lata wcześniej przeprowadziła się tam do dużego domu, który udało jej się kupić za wyjątkowo korzystną cenę. Co prawda budynek wymagał generalnej renowacji, ale to nie stanowiło problemu, ponieważ jej mąż był projektantem wnętrz. Niestety, po pół roku rozwiódł się z nią i zostawił samą z niedokończonym remontem. Jakież więc było zdziwienie Julie, gdy dojechawszy na miejsce, ujrzała całkowicie odremontowany, dwupiętrowy dom o białej elewacji i czerwonym dachu.
– Jak ty to zrobiłaś, ciociu? – zapytała, wysiadając z samochodu i rozglądając się wokół.
– Ten dom to moja miłość – odpowiedziała kobieta, po czym otworzyła bagażnik i zaczęła wyciągać z niego torby.
Tobias poprowadził kuzynkę jasną, wyłożoną różnokształtnymi kamieniami drogą, która wiła się wśród kwiatów i krzewów, wprost na przytulny ganek.
– Trzymaj się blisko mnie – powiedział nagle z taką miną, jakby wkraczali na pole minowe, które sam obsadzał i tylko on był w stanie ich przez nie przeprowadzić.
Zanim zdążyła zapytać, o co mu chodzi, drzwi stanęły przed nimi otworem, ale nikt się w nich nie pojawił.
– Chodź.
Kuzyn pociągnął ją za rękę i wprowadził do ciemnego przedpokoju. Julie obmacywała właśnie ścianę w poszukiwaniu włącznika światła, gdy te zapaliło się.
– Och! – wyrwało jej się, kiedy zobaczyła swojego starszego kuzyna. – Cześć – dodała szybko, by zamaskować zaskoczenie.
Trudno było się dziwić jej reakcji. Ostatnim razem gdy go widziała, Chris był zielonookim blondynem, który wprost uwielbiał dawać wyraz swoim zainteresowaniom, nosząc różnokolorowe koszulki z nadrukami. Teraz jego wygląd wykonał zwrot o równe sto osiemdziesiąt stopni. Chłopak miał długie, czarne włosy, które zebrał w kucyk, postrzępione dżinsy i czarną koszulkę z logo jakiegoś mugolskiego, heavymetalowego zespołu.
– Cześć, kuzyneczko – odrzekł, opierając się o framugę drzwi, które, jak zauważyła Julie, prowadziły do piwnicy. – Miło cię gościć w naszych skromnych progach.
– Chris, posprzątałeś u siebie, jak cię prosiłam? – spytała ciocia, która właśnie weszła do domu.
Chłopak nie odpowiedział, tylko wycofał się do piwnicy.
– Chłopcy i ten ich okres buntu…
– Zaprowadzę cię do twojego pokoju – zaproponował Toby.
Weszli po rzeźbionych schodach na pierwsze piętro, po czym doszli długim korytarzem do niewielkiego pokoju dla gości. W środku stało duże łóżko nakryte haftowaną narzutą z różowej satyny, w oknach wisiały zaś białe, muślinowe firanki, a na ścianach antyramy ze zdjęciami różowych i żółtych tulipanów.
– Ładnie tu – stwierdziła krótko Julie, choć nie przepadała za cukierkowymi wystrojami. – Toby, kiedy Chris zrobił się taki… satanistyczny?
– Usiądźmy. – Chłopiec wskazał łóżko, po czym zamknął za sobą drzwi. – To się zaczęło jakiś rok temu, kiedy tata odszedł. Właśnie wtedy Chris zaczął się tak ubierać i zamieszkał w piwnicy. Właściwie – oblał się nagle rumieńcem – pomyślałem, że jeśli przyjedziesz, to jakoś go wyciągniesz z tej mroczności. Wiesz, trochę mi go brakuje – dodał na swoją obronę.
– Więc to był twój pomysł, żeby mnie tu zaprosić?
Wiedziała, że bezinteresowność nie istnieje.
– Yhym – przytaknął niechętnie. – Nie myśl tylko, że chcę cię wykorzystać czy coś, bo naprawdę bardzo cię lubię. Ale fajnie by było, gdybyś jakoś wpłynęła na Chrisa. – Chłopiec wstał z zamiarem wyjścia, ale w drzwiach odwrócił się jeszcze. – Bo z nim naprawdę jest coś nie tak i to coś jest bardzo złe.
To coś? Jakie coś?!
Julie westchnęła i położyła się na łóżku. Nie była zła na Tobiasa, że miał wobec niej plany, o których ona dowiedziała się jako ostatnia, jednak nie podobało jej się to wszystko. Miała niedobre przeczucia. Coś wisiało w powietrzu i była pewna, że to coś wywoła nie byle jakie kłopoty. Czyżby to było to coś, o którym mówił jej kuzyn?
Przesadzasz, Julie – pomyślała. Uznała, że cztery lata wróżbiarstwa ze zbzikowaną nauczycielką cierpiącą na manię prześladowczą nie były najlepszym pomysłem. Najwyraźniej była to zaraźliwa przypadłość.

* * *

Wysiadł z samochodu i szybkim, sprężystym krokiem ruszył w stronę zakrystii. Wpadł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.
– Adamie, co się dzieje? – zapytał niewysoki, szczupły mężczyzna w habicie.
– Księże, mamy problem.
Adam opadł na krzesło i wziął parę głębokich wdechów. Poczuł się tak, jakby właśnie przebiegł maraton. Ksiądz usiadł przed nim i spoglądał na niego z niepokojem w swoich głębokich, niebieskich oczach.
– Czy stało się to, co przewidywaliśmy?
Kleryk powoli pokiwał głową.

* * *

Dzień był bardzo nieprzyjemny. Julie od rana bolała głowa i schodząc na śniadanie do kuchni, myślała tylko o tym, jak zbędna w takiej chwili jest jej ta część ciała.
– Dzień dobry – mruknęła od progu, drapiąc się po ramieniu, na którym odcisnął się guzik poduszki.
– Dzień dobry, kochanie! – zaszczebiotała ciocia i podała jej kubek kakao. – Jak minęła noc?
– Dobrze, dziękuję.
Dziewczyna usiadła przy stole obok Tobiasa, który właśnie męczył się z sałatką warzywną.
– Mama każe nam ją jeść codziennie rano, a ja nie lubię warzyw – wyszeptał, nachylając się do kuzynki.
– A gdzie Chris?
– Chris je śniadania w swoim pokoju. Odwiedź go! – zawołała ciocia, wyraźnie zachwycona tym pomysłem. – Na pewno ucieszy się z twojego towarzystwa.
Julie miała inne zdanie na ten temat, ale nie śmiała odrzucić propozycji cioci. Co miałaby powiedzieć? „Nie, dziękuję, odrobina Chrisa o poranku może zepsuć nawet już spartolony dzień”?
Dopiła kakao i niechętnie powlokła się do drzwi piwnicy, odprowadzana wzrokiem przez Toby’ego.
No nic, słowo się rzekło, sklątka u płota – pomyślała i nacisnęła klamkę. W piwnicy panowała ciemność. Zeszła po schodach na sam dół.
– Puk, puk! Jesteś tu, Chris? – Próbowała przebić wzrokiem mrok pomieszczenia. – Halo!
Już miała zamiar wyjść, gdy zapaliła się mała lampka nocna.
– Czego?!
Chris leżał na łóżku z rękami splecionymi za głową i patrzył na nią groźnie.
– Aleś ty gościnny, naprawdę… – westchnęła. – Pomyślałam, że warto by się było przywitać.
– Witaj.
– A witam, witam.
Nastała nieznośna cisza.
– To może zaproponujesz mi krzesło?
– Z mojego pokoju niczego się nie wynosi, a już krzeseł zwłaszcza. Mają dla mnie ogromną wartość sentymentalną. Przepierdziałem na nich całą podstawówkę.
Julie uśmiechnęła się sztucznie i mimo wszystko usiadła.
– Co ciekawego powiesz? – zaczęła niezobowiązująco.
Chłopak podniósł się na łokciach.
– Dobra, nie udawaj słodkiej idiotki.
Poprawiła okulary na nosie, udając, że nie rozumie, o co mu chodzi.
– Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego tak się zmieniłem. Zapewne mój [bluzg] braciszek naopowiadał ci bzdur o tym, jaki jestem straszny, co nie?
– Jesteś największym egocentrykiem, jakiego znam! Myślisz, że nie mamy innych tematów do rozmowy? Otóż wiedz, że nawet nie wspomnieliśmy o tobie – skłamała bez mrugnięcia okiem. Była w tym dobra.
Chris posłał jej jeszcze jedno groźne spojrzenie, po czym usiadł.
– To… jak minęła podróż?
– Dobrze, dziękuję. A jak tam… w szkole?
– W porządku, studiuję malarstwo na akademii sztuk pięknych.
Zamienili jeszcze parę zdań, ale rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Kiedyś, choć się nie lubili, potrafili ze sobą rozmawiać.
– To może ja już nie będę ci przeszkadzała – powiedziała i weszła na schody.
– Julie!
Odwróciła się gwałtownie.
– Co?
Jej kuzyn wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był pewien, jak to zrobić.
– Nie, nic.
– Na pewno?
– Tak, idź już sobie.
Wzruszyła ramionami i wyszła z piwnicy. W przedpokoju natknęła się na Toby’ego. Udawał, że zajęty był naprawianiem błotnika swojego roweru, ale dziewczyna wiedziała, że tak naprawdę czekał na nią.
– I co? – zapytał z obawą w głosie, odkładając śrubokręt.
– Nic – odpowiedziała.
– Był miły?
– A czy o nim kiedykolwiek można było to powiedzieć? Nie, nie był zbyt miły, ale nie był też niegrzeczny.
– To dobrze, dobrze…
Wydawało się, że chłopiec poczuł ulgę.
– Toby, musimy poważnie porozmawiać. Chodź, wyjdźmy do ogrodu.
Usiedli w małej altance na tyłach domu. Zbudowana była z jasnego drewna, w którym wyciosano misterne, kwiatowe wzory. Przez parę minut milczeli, spoglądając przez szklany dach w niebo.
– Dobra, mały. Masz mi powiedzieć, co ci się tak naprawdę nie podoba w zachowaniu Chrisa. Fakt, jest trochę ekscentryczny, ale…
– Ty nic nie rozumiesz. – Chłopiec pokręcił głową. – Ale ja nie mogę ci tego powiedzieć.
– Dlaczego?
– Bo to coś mnie usłyszy – wyszeptał konspiracyjnie.
– Cholera jasna! Jakie coś?! – Julie była już porządnie poirytowana. Miała dość słuchania bzdurnych historii o dziwnym zachowaniu Chrisa i jakimś „czymś”, o którym cały czas mówił Toby. – Chodzi ci o duchy? – zapytała, bo nagle przyszło jej do głowy, że w domu może mieszkać jakiś nie–do–końca–umarły.
Kuzyn spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Duchy?
– No, takie półprzezroczyste skupiska ektoplazmy. Duchy.
– Nie wiem, czy to jest duch. Nie wydaje mi się. To coś jest zbyt złe na ducha.
– Zbyt złe, powiadasz? Ale to coś w rodzaju ducha?
Toby poderwał się nagle na równe nogi.
– Nie, nie! Nie mogę ci nic powiedzieć!
Wybiegł szybko z altanki, zanim Julie zdążyła go zatrzymać i uspokoić.
Wszystko jasne. Proszę państwa, mamy tu nawiedzony dom – pomyślała.

* * *

– Musisz porozmawiać z tamtejszym proboszczem, wypytać o tę rodzinę. Wiesz, że nie mamy czasu do stracenia, prawda?
Adam doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
– Nasz informator twierdzi, że mają gościa. Najprawdopodobniej z Anglii.
– Niedobrze. – Ksiądz wstał i zaczął się przechadzać po pomieszczeniu.
– Wiem, księże. To podobno młoda dziewczyna.
– Tym gorzej. Może nie wykazać odporności na takie zjawiska.
Kleryk pokiwał w zamyśleniu głową. Młodzi ludzie z reguły nie byli odporni na aktywność tak zwanych „istot paranormalnych”. Ich rozchwiana hormonami psychika stanowiła więc łatwy cel. Adam sam był młodym, zaledwie dwudziestokilkuletnim człowiekiem, ale miał za sobą siedem lat przygotowań, które obejmowały nie tylko ciało, ale przede wszystkim umysł.
Wysoki kapłan podniósł słuchawkę telefonu.
– Dzwonię na lotnisko. Wylatujesz natychmiast.

* * *

Julie niewiele wiedziała o duchach. W jej szkole ich nie było, choć słyszała, że w Hogwarcie jeden był nawet nauczycielem. Nie sądziła, że nadejdzie chwila, w której będzie żałowała, że nie uczęszczała do tej szkoły. Przydałoby się jej doświadczenie z takimi „paranormalnymi” istotami. Pomyślała, że warto by było skontaktować się z tatą. On, dumny absolwent Hogwartu, powinien wiedzieć coś więcej na temat duchów i obchodzenia się z nimi.
Weszła do domu i zadzwoniła do rodziców, ale natknęła się tylko na automatyczną sekretarkę, która głosem jej mamy oznajmiała, że „chwilowo nas nie ma, wiesz, co robić po sygnale, prawda?”.
– Mamo, tato, jeśli tam jesteście, odbierzcie! – Jej rodzice często nie odbierali telefonów, kiedy bardzo im się nie chciało. – A jeżeli was nie ma, to tym bardziej odbierzcie! To sprawa życia i śmierci, choć ja bym się bardziej skłaniała ku temu drugiemu. Oddzwońcie, gdy wrócicie!

* * *

Następnego dnia ciocia Amy wyjechała w podróż służbową. Na początku Julie była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Ustaliła z ciocią, że dostanie pieniądze za zajmowanie się domem przez najbliższe trzy dni. Zapowiadało się sielankowo.
Aż do momentu, w którym Chris włączył muzykę. Choć prawdę mówiąc dźwięki, które wydobywały się z głośników w piwnicy, nijak nie zasługiwały na to miano. Dom drżał w posadach, rozsadzany od środka setkami decybeli, a Julie drżała na całym ciele, próbując nie myśleć o tym, jak bardzo gwałcone było jej poczucie estetyki.
– Czy on zawsze słucha tego potwornego jazgotu?! – zapytała Toby’ego, starając się przekrzyczeć hałas.
– No, często. Ale tylko jak mamy nie ma, bo ona strasznie tego nie lubi.
Chłopiec wydawał się nie zwracać uwagi na muzykę i ze spokojem przeglądał komiks.
– Dość tego! – stwierdziła nagle Julie. Jej cierpliwość się wyczerpała. Wstała z kanapy i ruszyła do piwnicy.
Gdy tylko weszła na schody, poczuła nagły chłód, jakby wchodziła do lodówki, z której na dodatek uciekł chochlik włączający światło.
– Chris, do jasnej ciasnej, ścisz to! Chris, słyszysz mnie?!
Dostrzegła w ciemności podskakujące wskaźniki na wyświetlaczu wieży stereo i wyłączyła ją. Wtedy zapaliło się światło.
– Czego?!
Chris wyrósł przed nią jak spod ziemi i z ogromną siłą popchnął ją na łóżko. Po chwili doskoczył do niej, chwycił za szyję i przycisnął do ściany.
– Co ty robisz?! – wykrzyknęła. – Oszalałeś?!
– Nie wchodzi się do mojego pokoju bez pozwolenia!
Chłopak wyglądał tak, jakby z trudem powstrzymywał się przed uduszeniem jej. Żyła na jego czole pulsowała niebezpiecznie. Przestraszyła się. Jeszcze nigdy nie był tak brutalny.
– Nigdy… nie dotykaj… mojego sprzętu… – wycharczał przez zaciśnięte zęby.
– CHRIS! Zostaw ją!
W piwnicy pojawił się Toby. Starszy chłopak odskoczył gwałtownie w bok i spojrzał z wściekłością na swojego brata.
– Nie wtrącaj się, mały – powiedział groźnie, choć do jego głosu wkradła się jakaś obawa. Toby chyba wyczuł tę przewagę.
– Zadzwonię do mamy! – zagroził.
– Ty mały gnojku!
Chris był rozjuszony. Przypominał byka, który szykuje się do ataku.
– Nie mów tak do mnie – wyszeptał nerwowo Toby, jakby chciał się postawić bratu, ale nie miał wystarczającej odwagi.
Nagle Chris poderwał się do biegu i pognał za przerażonym Tobiasem po schodach. Julie pędem ruszyła za nimi. Prawie przewróciła w przedpokoju lampę. Wpadli do ogrodu.
– Puść mnie! – wrzeszczał chłopiec, szamocząc się z o wiele od niego silniejszym bratem. Julie wiedziała, że sama nie da kuzynowi rady. Mimo to rzuciła mu się na szyję, starając się go odciągnąć. Odepchnął ją mocno. Uderzyła plecami o murawę.
– Dość tego! EXPELLIARMUS!

* * *

– EXPELLIARMUS! – wykrzyknął Adam zza ogrodzenia. Dwa jasne promienie wystrzeliły z różdżek. Trafiły chłopaka w plecy i w klatkę piersiową. Osunął się na trawę i stracił przytomność.
Kleryk ze zdziwieniem rozejrzał się po ogrodzie. Dostrzegł młodą dziewczynę, która trzymała w ręku różdżkę i teraz kierowała ją wprost na niego. W geście obrony podniósł ręce do góry.
– Spokojnie, nic ci nie zrobię. Chciałem pomóc.
Mały chłopiec podniósł się z trudem z ziemi.
– Chodź tu, Toby – zawołała dziewczyna i zasłoniła go swoim ciałem. – Czego tu chcesz?!
– Pozwól, że najpierw schowam różdżkę. Nie chcę, żeby jakiś mugol mnie z tym zobaczył.
– Pamiętaj, że w każdej chwili mogę rzucić zaklęcie! – ostrzegła go niska blondynka. Nie wyglądała groźnie, ale lepiej było nie wdawać się w niepotrzebną wymianę ognia.
– O, już – powiedział, gdy wsunął różdżkę do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Nazywam się Adam. I naprawdę chciałem ci tylko pomóc.
– Jestem Julie. – Opuściła różdżkę. – I wiem o tym… – Odwróciła się do chłopca i przytuliła go. – Nic ci nie jest, mały?
– Chyba nic.
Starszy chłopak powoli zaczynał odzyskiwać świadomość.
– Wybacz, że przeszkadzam, Julie, ale on chyba zaraz się obudzi.
Blondynka spojrzała najpierw na chłopaka, a potem na kleryka.
– No dobra, panie Adamie. Najpierw pomożesz mi z nim, a potem powiesz, skąd się tu wziąłeś.

* * *

Jej kuzyn okazał się znacznie cięższy, niż przypuszczała. Kiedy zawlekli go do garażu i zamknęli od zewnątrz, zaczął wrzeszczeć i wykrzykiwać w ich stronę obelgi. Gdyby wzięła sobie do serca choć połowę z tego, czego się wtedy o sobie dowiedziała, musiałaby chyba od razu skoczyć z Empire State Building.
Weszli do kuchni i usiedli na krzesłach. Toby zaoferował, że zrobi im kawę, więc nalał do niewielkiego rondla wodę, a potem ruszył na poszukiwanie zapałek.
– Wydaje się, że coś wiesz – stwierdziła Julie, zwracając się do siedzącego przed nią Adama. – Nie zadajesz żadnych pytań, a więc jasne jest, że znasz odpowiedzi.
Mężczyzna przekrzywił głowę.
– Nie spodziewałem się tu czarownicy – stwierdził.
– A ja nie spodziewałam się tu ani czarodzieja, ani księdza, a mam dwa w jednym – odrzekła, wskazując podbródkiem koloratkę pod jego szyją.
– Jestem jeszcze klerykiem – poprawił ją uprzejmie.
– Nieważne. Skąd się tu wziąłeś?
Adam milczał. Najwyraźniej zastanawiał się, ile może jej powiedzieć. Westchnęła ciężko.
– Jeśli właśnie układasz jakąś bajeczkę dla dzieci, to daruj, ale nie idę na to. Masz mówić prawdę. W końcu jesteś prawie księdzem – dodała chytrze.
Teraz mężczyzna westchnął.
– Od pewnego czasu obserwuję ten dom. Poprzedni właściciele, a było ich sporo, donosili o niepokojącej aktywności sił nieczystych w jego murach.
– Znaczy się duchów?
– Nie, nie duchów. Sił nieczystych.
To coś jest zbyt złe na ducha – przypomniały jej się słowa Toby’ego.
– Myślisz, że… że ten dom jest opętany?
– Sądzę, że tu nie chodzi o dom, ale o ludzi, którzy w nim mieszkają. Przypuszczam, że ta siła znajduje sobie coś w rodzaju „nosiciela”, nad którym powoli przejmuje kontrolę. Zwykle wybiera najsłabszego w rodzinie, tego, który wykazuje najmniejszą odporność.
Julie miała wrażenie, że ktoś opowiada jej fabułę jakiegoś kiepskiego horroru. Opętani ludzie, siły nieczyste. Stek bredni, które nagle zaczęły jej się wydawać bardzo realne. Zbyt realne, by przejść nad nimi do porządku dziennego.
– Czy da się coś z tym zrobić?
– Po to tu jestem.
– A czy to jest niebezpieczne? Dla nas albo dla Chrisa?
Adam spojrzał na nią ze spokojem.
– Jeśli twoja wiara będzie silna, wszystko jakoś się ułoży.

* * *

Nie wierzyła w Boga. Na wiarę nie miała więc co liczyć. Mimo to podniosło ją na duchu głębokie zawierzenie Boskiej Mocy, które wyraził Adam. Autosugestia. Im mocniej będzie wierzył, że da się wypędzić tę siłę z Chrisa, tym większe jest tego prawdopodobieństwo.
Powiedział, że potrzebuje wsparcia i obiecał wrócić tu następnego dnia. Julie miała jedynie nie zbliżać się do garażu, a resztą zajmie się on. Nie lubiła siedzieć z założonymi rękami, jednak wiedziała, że sama nic nie poradzi.
Kiedy Adam wyszedł z domu, żegnając ją krótkim „z Panem Bogiem”, Julie nagle zdała sobie z czegoś sprawę.
– TOBY! – zawołała, zatrzaskując drzwi. Chłopiec przybiegł z salonu.
– Co się stało? – zapytał przestraszony.
– Tobiasie, masz mi natychmiast wytłumaczyć, dlaczego o nic nie pytasz!
Chłopiec wyglądał na zdezorientowanego, ale chwilę potem zreflektował się.
– Bo nie muszę.
– Co masz na myśli?
– Zdziwiłem się, ale nie ma sprawy. Fajnie, że jest nas więcej w rodzinie.
– Nas? – Była bardzo zaskoczona.
– No, czarodziejów.
– Chcesz powiedzieć, że ty…
– Yhy, ja też jestem czarodziejem.
– Ale Chris…
– Nie, on nie.
Julie opadła ciężko na kwiecisty fotel stojący w przedpokoju.
Za dużo rewelacji jak na jeden dzień – pomyślała.

* * *

Była zmęczona. Dzień dostarczył jej tylu emocji i niespodziewanych przeżyć, że miała do tego święte prawo. W dodatku nie udało jej się skontaktować z rodzicami, a bardzo potrzebowała ich wsparcia. Nic nie układało się tak, jak powinno. Była pewna, że nie zaśnie, przytłoczona ogromem wydarzeń, ale pomyliła się. Sen spłynął na nią tak szybko, że nawet nie zdążyła dostrzec, jak bardzo go potrzebowała.
Śniła o czymś. Nie pamiętała dokładnie o czym, ale obudziła się nagle w środku nocy zlana zimnym potem. Początkowo nie docierało do niej, co wyrwało ją ze snu, ale szybko zdała sobie z tego sprawę.
– Toby! – zawołała, wyskakując z łóżka.
Pobiegła do pokoju chłopca. Był pusty. Przeskakując po dwa stopnie, pokonała schody. Stanęła w przedpokoju i nasłuchiwała. Nie miała pojęcia, gdzie Tobias mógł pójść o tej porze. Po chwili dotarło do niej, że jedyną możliwością był garaż.
Z wyciągniętą przed siebie różdżką wyszła z domu. W ciemności nocy nie był już tak atrakcyjny jak za dnia. Słabe światło pobliskich latarń nadawało mu wręcz upiorny wygląd. Starała się zignorować to wrażenie i ruszyła do garażu. Gdy zauważyła, że jest otwarty, serce stanęło jej w gardle.
Niech nic mu się nie stanie, proszę! – myślała gorączkowo, wchodząc do środka.
Zamarła, gdy okazało się, że nikogo tam nie było.
Co się stało?! Jak on się wydostał?! Gdzie jest Toby?!
Miała ochotę płakać. Poczuła się tak, jakby nagle opadła z sił, jakby zawiodła i nie było już żadnej szansy, żadnej nadziei.
– Adam! – wykrzyknęła nagle.
Nie miała pojęcia, gdzie kleryk mógł się zatrzymać, ale pamiętała, jak mówił, że mieszka w pobliskim hotelu. W domu przejrzała książkę telefoniczną i dowiedziała się, że w okolicy są trzy hotele. Do dwóch zadzwoniła. Nie było w nich żadnego Adama, a w trzecim nikt nie odbierał. Postanowiła jak najszybciej się do niego dostać.

* * *

Kleryk siedział w fotelu i przeglądał stare księgi o opętaniach. Dawno nie uczestniczył w wypędzeniu, a instynkt podpowiadał mu, że w przypadku Chrisa nie pójdzie łatwo. Chłopak pozostawał pod działaniem sił przez długi czas, a z każdą godziną szanse na jego ocalenie malały.
Przypomniał mu się pierwszy raz, kiedy zetknął się z opętaniem. Był wtedy piętnastolatkiem i uczęszczał do dobrej szkoły magii. Duchy nigdy go szczególnie nie interesowały. Znał kilka i wiedział, że nie są groźne. Jednak pewnego dnia jego współlokator zaczął się dziwnie zachowywać. Najpierw mówił o niepokojących snach, w których otaczały go szare postacie. Potem zrobił się bardzo nerwowy, nie umiał się na niczym skupić, zaczął spędzać czas samotnie. W końcu stał się też agresywny. Kiedy zaatakował nauczycielkę eliksirów, dyrektor szkoły zorientował się, w czym tkwi problem. Dla Adama ta wiadomość była tak zaskakująca, że przez długi czas w nią nie wierzył. Nie potrafił tak od razu przyjąć do wiadomości, że oprócz tych ektoplazmatycznych duchów istnieje też szereg sił, nie zawsze dobrych, potrafiących kumulować się w jednym miejscu, najczęściej w takim, które ma związek z jakimiś negatywnymi emocjami. Jego kolega stał się właśnie ich nośnikiem, bez którego nie mogłyby przetrwać.
– Panie dyrektorze, czy to się często zdarza? Czemu słyszę o tym po raz pierwszy? – zapytał wtedy.
– Nie, to nie zdarza się często. Można wręcz uznać, że to bardzo rzadkie – odpowiedział wysoki, barczysty mężczyzna, przechadzając się po swoim gabinecie.
– A kto się zajmuje ich likwidacją?
– Czarodzieje, których niektórzy nazywają egzorcystami.
– Pierwsze słyszę.
– A czy wierzysz w Boga, Adamie?
Nie wierzył. W jego rodzinie nie było katolików. Postanowił jednak dowiedzieć się czegoś więcej o czarodziejach, którzy pozbywali się sił nieczystych w imieniu Boga. Nigdy nie spodziewał się, że ta chęć wiedzy wywrze taki wpływ na jego dalsze życie.

* * *

Biegła przez miasto. Była zmęczona, ale zdeterminowana. Czuła ciążące jej na sumieniu poczucie winy, że doprowadziła Chrisa do takiego stanu. Że nie zaopiekowała się należycie Tobym, za którego była przecież odpowiedzialna.
Wbiegła do niewielkiego, skromnego budynku hotelu. Wnętrze było dość obskurne. W recepcji stały stare, zupełnie niepasujące do siebie krzesła, a przy drzwiach postawiono wysokie, usychające powoli juki. Za ladą siedział chudy, niski recepcjonista o rzadkich, przetykanych siwizną włosach.
– W czym mogę pomóc? – zapytał, uśmiechając się. Miał krzywy zgryz i małe, okrągłe oczy.
– Chcę wiedzieć, czy w ostatnich dniach meldował się tu jakiś Adam.
– Pani wybaczy, ale nie udzielamy takich informacji. Dbamy o prywatność naszych gości.
– Ma mi to pan powiedzieć, natychmiast! – wykrzyknęła, uderzając pięściami o ladę z taką siłą, że aż ją zapiekły. Cierpliwość była dla niej towarem deficytowym.
Mężczyzna aż podskoczył, a potem nerwowo przygładził włosy.
– Spokojnie, myślę, że możemy zrobić mały wyjątek – powiedział szybko. – Adam, Adam… Przykro mi, ale nikt taki nie mieszka teraz w hotelu.
Spojrzała krzywo na recepcjonistę.
– Mam nadzieję, że nie próbuje mnie pan okłamać.
– Naprawdę, nie mieszka tu żaden Adam!
Uwierzyła mu. Nie wyglądał na kogoś, komu zależy na anonimowości swoich klientów tak bardzo, by ryzykować z tego powodu jakiekolwiek straty.
Wyszła z hotelu i poczuła się zupełnie bezradna. Gdzie miała szukać kleryka o tej porze? Nagle ją olśniło.
Przecież Adam jest czarodziejem!

* * *

– Cholera, to miasto musi mieć jakąś magiczną część!
Nie wiedziała, gdzie szukać. Żaden przewodnik turystyczny nie mówił o takich rzeczach, a ona nie zdążyła się jeszcze zorientować w terenie. Pozostało jej tylko liczyć na ślepy traf. Może dostrzeże kogoś w czarodziejskich szatach? Albo ktoś zauważy różdżkę w jej ręce?
– To nie ma sensu…
Usiadła na ławce i w przypływie rozpaczy wystrzeliła z różdżki czerwone iskry.
Nagle poczuła, że ktoś chwyta ją za kurtkę, a potem zasłania ręką usta i wciąga w ciemny zaułek między budynkami.
Przestraszyła się. Zaczęła wierzgać nogami. Próbowała krzyczeć. Jeśli ktoś chciał ją porwać albo obrabować, nie miała zamiaru mu tego ułatwiać.
Została przyciśnięta do muru.
– Uspokój się, dziewczyno! Lumos!
W jasnym świetle różdżki dostrzegła młodego blondyna o zaskakująco niebieskich oczach. Przeszła jej ochota do krzyku.
– Wywołujesz okropne zamieszanie, wiesz? – powiedział, wypuszczając ją. – I w dodatku jesteś mało rozsądna. Machasz różdżką przy mugolach…
Zrozumiała, że chłopak nie miał złych zamiarów.
– Nie mam czasu na rozsądek – odrzekła, poprawiając przekrzywione okulary. – Muszę się dostać do magicznej części miasta. Szukam hotelu, w którym zatrzymał się mój znajomy.
– I dlatego odstawiasz takie przedstawienie na środku ruchliwej, mugolskiej ulicy?
– Wiesz co? Odwal się, okej? Mam poważne kłopoty i naprawdę nie chce mi się słuchać reprymend!
– Rozumiem, że to była prośba o pomoc…

* * *

Z zamyślenia wyrwało go głośne walenie w drzwi.
– Adam! Otwórz, to ja!
– Julie? – spytał z zaskoczeniem, otwierając.
Dziewczyna wyglądała dziwnie w dżinsowej kurtce narzuconej na niebieską piżamę.
– Chris i Toby zniknęli…
Rozpłakała się. Kleryk nie wiedział, co zrobić, więc objął ją.
– Nie martw się. Znajdziemy ich – powiedział łagodnie.
– Jak? – załkała, pociągając nosem.
Adam podszedł do biurka i wyciągnął z szuflady elektroniczne urządzenie.
– Podrzuciłem Chrisowi pluskwę.
– Odkąd to czarodzieje używają mugolskich metod szpiegowania? – zdziwiła się, przecierając mokre oczy.
– A odkąd to czarownice wiedzą, co to jest pluskwa?
Uśmiechnęła się słabo.
– No nic, spójrzmy.
Wszedł do menu i wpisał numer pluskwy, którą wsadził Chrisowi do kieszeni dżinsów, gdy zamykali go w garażu.
– Chris jest wciąż w domu!
– Ale… garaż był pusty!
Powiększył obraz i na wyświetlaczu pojawił się dokładny plan domu.
– Bo jest w piwnicy…

* * *

Jechali samochodem Adama z powrotem. Julie nie potrafiła sobie darować, że nie sprawdziła wszystkich pomieszczeń. Jak mogła być tak głupia?!
– To nie twoja wina – powiedział nagle kleryk, jakby wiedział, o czym dziewczyna myśli. – Sama byś sobie nie poradziła, a tak może zyskaliśmy trochę czasu.
– Jak to?
– Gdybyś od razu ich znalazła, zapewne tylko pogorszyłabyś sytuację.
Wjechali na podjazd. Julie wyskoczyła z auta i pobiegła w stronę domu.
– Czekaj! – Adam chwycił ją za rękę. – Ja pójdę przodem.
Zdjął z szyi niewielki krzyż na łańcuszku, ucałował go i wyciągnął przed siebie razem z różdżką.
Powoli weszli do domu i od razu zauważyli, że w piwnicy paliło się światło. Ostrożnie weszli na schody.
To, co zobaczyli, całkowicie zbiło ich z tropu. Toby siedział na łóżku, trzymając w ręku swoją różdżkę i patrząc z niepokojem na starszego brata, który leżał związany i zakneblowany pod ścianą.
– Julie, nareszcie! – Chłopiec podbiegł do kuzynki i przytulił ją mocno.
– Co tu się stało?
Tobias milczał przez parę chwil.
– Ja… chciałem mu dać pić, bo było mi go żal.
– I?
– I on złapał mnie i zaciągnął do piwnicy. Kazał mi siedzieć cicho, bo inaczej cię zabije. Więc siedziałem cicho. Ale potem nagle powiedział, że mam go szybko związać. Związałem go, a on siedział spokojnie, tylko potem zaczął się szarpać. A teraz chyba śpi.
Julie spojrzała zdezorientowana na Adama.
– On walczył! – powiedział kleryk z nieukrywanym podziwem. – Udało mu się stanąć do walki z tymi siłami!
– Ale chyba przegrał – stwierdziła Julie i cofnęła się o kilka kroków. Chris odzyskał przytomność i znów zaczął siłować się ze sznurem, którym był nieporadnie owinięty. Robił to tak gwałtownie, że raz po raz uderzał głową o twardą posadzkę.
– Pomóż mu! – zawołała Julie do Adama.
– Nie umiem!
– Przecież jesteś księdzem!
– Klerykiem! I sam nigdy nie odprawiałem egzorcyzmów!
– W takim razie to będzie twój debiut! Dalej! – Popchnęła go do przodu.
Wiedziała, że jest tak samo przerażony jak ona. Ale wiedziała też, że tylko on mógł pomóc Chrisowi. Bała się, że kuzyn zrobi sobie krzywdę, zanim wrócą ze wsparciem.
– Trzymaj – powiedział, podając jej swoją różdżkę.
– Nie będzie ci potrzebna? – zdziwiła się.
– To nie różdżka czyni bohatera.
Uklęknął przed Chrisem i wyciągnął mu knebel z ust. Przeżegnał się. Zaczął wymawiać jakieś łacińskie formułki, czyniąc nad chłopakiem znak krzyża.
Julie, pamiętając stare horrory, spodziewała się, że Chris zacznie wykrzywiać twarz, wrzeszczeć, szarpać się. Ale nic takiego się nie stało. Jej kuzyn znieruchomiał nagle, zaciskając mocno powieki i usta. Wyglądało to tak, jakby starał się wszystkimi siłami zatrzymać to, co nim zawładnęło wewnątrz siebie.
– Módlcie się ze mną! – zawołał Adam. Był blady i wyglądał na zmęczonego.
– Nie umiem!
– Każdy umie!
Julie zaczęła myśleć gorączkowo.
Kimkolwiek jesteś, Boże, pomóż Chrisowi. Jeśli mnie słyszysz, jeśli tam jesteś, nie pozwól, żeby coś mu się stało!
Nagle chłopak otworzył szeroko oczy i wziął głęboki wdech, po czym zakrztusił się i zaczął kaszleć. Adam usiadł ciężko na podłodze.
– Chyba po wszystkim – oznajmił cicho, ocierając pot z czoła. – Chyba się udało.
Toby nie potrzebował czasu, by się upewniać. Podbiegł do brata i zaczął go rozwiązywać. Rozsądek podpowiadał, by się tak nie spieszyć, ale Julie nie miała już siły, by go słuchać. Czuła, że gęsta aura w piwnicy nagle się przerzedziła, jakby ktoś pootwierał wszystkie okna w dusznym pokoju, i to wystarczyło jej za argument.
– Co się stało? – zapytał zdezorientowany Chris. – Dlaczego mnie związaliście?
– Zanik pamięci jest częsty w takich przypadkach. Ale wkrótce wszystko sobie przypomnisz – powiedział Adam, podnosząc się.
– Czy to znaczy, że teraz z Chrisem będzie wszystko w porządku? – Julie wciąż miała obawy.
– Myślę, że tak…
Podała Adamowi różdżkę.
– Jeśli nie różdżka czyni bohatera, to co?
– Wiara.

* * *

Julie nie była pewna, czy Chrisa uratował Bóg, w którego tak wierzył Adam, czy może raczej autosugestia, mocna wiara wyrażana w postaci modlitwy do kogoś, kogo uznajemy za zwierzchnika. Nie robiło jej to zresztą żadnej różnicy. Nie musiała wierzyć we wszystkie chrześcijańskie historie, które mówiły o Jezusie, apostołach i tym podobnych, ale musiała uwierzyć w moc, jaką otrzymała od Boga, kiedy zwróciła się do niego o pomoc. Nieważne, czym tak naprawdę był ten Bóg – kimś, kto naprawdę istniał i czuwał nad ludźmi, czy jej własną mocą, skondensowaną dzięki modlitwie.

* * *

Odprowadziła Adama do drzwi.
– Co masz teraz w planach? – spytała.
– Najpierw porządnie się wyśpię. A potem wrócę do Nowego Jorku. Muszę zdać raport moim przełożonym.
– Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze spotkać – powiedziała, ściskając kleryka. – I że zaprosisz mnie na swoje święcenia.
– Na pewno.
Podszedł do samochodu i otworzył drzwi.
– A ty co masz w planach? – zapytał, wsiadając do środka.
– Najpierw porządnie się wyśpię. A potem ruszę w miasto na poszukiwanie pewnego zabójczo przystojnego blondyna o niebieskich oczach…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 10:18, 27 Maj 2006    Temat postu:

Hm, hm, hm. Mam mieszane uczucia.

Z jednej strony - pomysł naprawdę oryginalny, można by rzec, że ciekawy, w końcu znalazł sie jakiś fick, który ukazuje, że czarodzieje mogą być religijni (jestem ateistką, ale jakoś nigdy mi nie pasowała wersja, że wśród czarodziejów nie ma ludzi wierzących). A z drugiej... Nie wie, no, po prostu nie byłam przeczytać tego, krótkiego przecież, ficka za jednym razem. Może to wina tego, ze wcześniej już dość duzo czytałam na kompie - cholerna Saga (;... - i byłam zmęczona, a może po prostu fick ten nie odpowida mojemu gustwoi.

Fick jest bezbłędny, styl poprawny, pomysl oryginalny, wykonanie dobre, ale... Czegoś mi tu, bo ja wiem, brakuje? Może wręcz przeciwnie? Nie wiem. Ale wydaje mi się, że z wszystkich twoich opowiadań to jest najsłabsze. Wybacz.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
inno0
Mugol



Dołączył: 15 Maj 2006
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 16:43, 01 Cze 2006    Temat postu:

Co tu można powiedzieć poza tym, że trochę jak cieniutki film, a z drugiej strony dobrze czasem odpocząć od Hogwartu i Trójcy (choćby nawet w tle). Tylko jak to możliwe, żeby duchów nie spotkać nawet na jakichś zajęciach czy coś?

Żal mi tego młodego było. A młody kleryk to ostatnio jedna z moich fantazji. Ogólnie przyjemnie się czytało.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
niepokonana
Charłak



Dołączył: 08 Sty 2006
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łódź

PostWysłany: Śro 13:31, 14 Cze 2006    Temat postu:

Nie wiem, nie wiem... Przeczytałam na raz. Spodobało mi się. Ateistką estem, dlatego troszkę nie przypadło mi do gustu wypędzanie duchów z pomocą wiary w Boga... A tak a propo tego egzorcyzmu, to jak na mój gust za szybko im poszło z tym wypędzaniem tego ducha... Szast-prast i nie ma... Dziwne. Ale nic, Twoja twórczość, Twoja sprawa :)
Błędów nie było, bezbłędnie napisane. Gratuluję pomysłu i weny. Generalnie rzecz biorąc, mogłabyś napisać kontynuację o zabójczo przystojnym blondynie z niesamowicie niebieskimi oczami :D

pozdrawiam i życzę weny:
niepokonana


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin