[Z] Żyć, nie umierać

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Idril Celebrindal
Charłak



Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 13:14, 18 Lis 2006    Temat postu: [Z] Żyć, nie umierać

No więc tak... To jest fanfiction, które napisałam daaaaaawno temu na pojedynek (wygrany), po czym o nim... zapomniałam. Przypomniałam sobie dzięki Nel. I to do niej wędruje tym razem dedykacja.

Warunkiem pojedynku było opowiadanie pisane z punktu widzenia świeżo upieczonego ducha, który jest nieco... specyficzny. Nie chcę spojlerować, ale takie a nie inne podejście do ducha jako ducha jest wymogiem pojedynku, a nie olewaniem kanonu.

Jako że autorka jest od dawna zwolenniczką jedynego, jej zdaniem, słusznego pairingu NT/RL, został on bezwstydnie wykorzystany w niniejszym opowiadaniu.
Pisane przed ukazaniem się VI tomu, kanoniczne do V tomu i pierwszego miejsca po przecinku.



Żyć, nie umierać

No, pięknie… Nie żyję. Po prostu cudownie… Ale kto, oczywiście przy zdrowych zmysłach, pomyślałby, że można zginąć w TAK głupi sposób. No i kto by przypuszczał, że dostanę w łeb orzechem kokosowym w środku Devonshire!
Takie rzeczy nie powinny się zdarzać! Przecież kokosom nie wolno tak sobie ot, po prostu, spadać z nieba! I to jeszcze w samym środku Anglii! No cholera, no!

***

Nimfadora Tonks powoli obchodziła swoje leżące na ziemi ciało. Choć może „obchodziła” to słowo niezbyt adekwatne do sytuacji. Raczej płynęła w powietrzu. Zawsze marzyła, co prawda, o lekkim kroku, ale chyba niedokładnie to miała na myśli. Tonks właściwie nie wiedziała, co ma o tym sądzić. Wszystko zdarzyło się tak szybko…
W jednej chwili skradała się gdzieś zaułkami jednego z miasteczek w Devonshire, tropiąc jakiegoś pijanego krwią wampira, a w drugiej już leżała bezwładnie na ziemi. A żeby wyrazić się precyzyjniej, leżało jej ciało. I jakiegokolwiek określenia by nie użyć do jego opisania, jeden przymiotnik pasował bezdyskusyjnie: martwe. Duch Tonks natomiast unosił się w powietrzu.
A to już bardzo, ale to bardzo jej się nie podobało.

***

Na gacie Merlina! Kingsley mnie zabije! Posieka i posoli, a potem będzie się śmiał, patrząc na moje męki. Bosko… Tylko dlaczego ja, co?! Mam zaległe raporty do napisania… Papiery zawalają mi biurko. Tysiące durnych formularzy do podpisania, a ja nawet nie mam jak trzymać pióra w ręce. Kingsley mnie zabije… Zabije…
Nie, zaraz. Przecież ja już nie żyję. Tyle dobrego, że Shacklebolt nie będzie mieć tej dzikiej satysfakcji zadźgania mnie na śmierć. No, przynajmniej umiem dostrzec jasne strony całej tej popieprzonej sytuacji. Jak leciała ta piosenka? Always look on the bright side of life…* Czy jakoś tak. Tylko znowu mi się tutaj to życie plącze…
Uśmiechnęłam się najbardziej wrednym uśmieszkiem, na jaki było mnie stać. A przynajmniej w tamtej chwili. W tym względzie podpatrywanie przez parę lat pewnego Mistrza Eliksirów okazało się bardzo owocne.
Zawsze myślałam sobie, że zginę w akcji. No, dobra, może jestem, to znaczy, byłam na akcji, ale myślałam raczej o czymś bardziej… jakby to ująć… spektakularnym. Jakaś Avada albo chociaż Zaklęcie Duszące, albo jeszcze coś w tym stylu, ale tak? To przechodzi ludzkie pojęcie. Przeżyłam Voldemorta, przeżyłam Śmierciożerców, a wykończyła mnie mała, szorstka, włochata i piekielnie twarda kulka! Która spadła z nieba na dodatek!
Orzech kokosowy, kto by pomyślał?! Przecież to jest Devon, do cholery, nie żadne Wyspy Kanaryjskie albo inne Hawaje! Tutaj nie ma palm, żeby spadały z nich kokosy.
No i na co mi się przydała ta stała czujność, o której tak trąbił Moody? Po co różdżka, w ręce, nie w kieszeni, dla bezpieczeństwa tyłka? Po nic. Jestem martwa. MARTWA!!!
Ej, a to co?! Co tutaj robi ten kubeł na śmieci? Dałabym głowę sobie uciąć, że przed chwilą jeszcze go nie było. Dobrze, że już jestem duchem, inaczej na pewno bym na niego wpadła.
Nie, ja już nie mogę. Po prostu dłużej nie wytrzymam! Coś sobie zrobię! Zabiję się albo co… No, tak. W mojej obecnej sytuacji to wygląda na odrobinę… niewykonalne. Jak to mówiła Miona? Potencjalnie problematyczne? A tam, nieważne. Mam dość, słyszycie?! Niech się ktoś mną zajmie!
Ludzie!!! Co tu tak pusto? Czemu tu nie ma ani jednego człowieka?! Ej, ty tam! Ty, w tym berecie! Tu jestem!
Spostrzegawczy się znalazł, cholera jasna. Możesz się, człowieku, zamachać na śmierć… yyy… machać do uśmiechniętej śmierci… tego… nieważne… a on się nawet nie odwróci! Ja tu leżę! Tutaj! Odwróć się koleś! No, niech mnie wreszcie ktoś znajdzie… Czy to jest takie trudne?
Jeszcze chwila i się zaśmierdnę. Może wtedy ktoś wreszcie zwróci na mnie uwagę…
Kingsley, Kingsley, dlaczego zawsze jesteś, kiedy cię nie trzeba, a nie ma cię, kiedy jesteś potrzebny?

***

Emelina Switch, jedna z pracowniczek firmy kurierskiej Miotły Do Wynajęcia, dopiero w domu zorientowała się, że czegoś w jej plecaku brakuje. Wypakowała na stół banany, grejpfruty i awokado, potrzebne do zrobienia sałatki hawajskiej, ale nigdzie nie mogła znaleźć kokosa. Przeszukała całą torbę, aż wreszcie znalazła… dziurę na spodzie. Pewnie orzech wypadł jej podczas ostatniego lotu z zamówieniem. Mogła nie brać tego kursu do Devonshire.

***

- Tonks? Tonks, jesteś tam? Słyszysz mnie? – darł się Shacklebolt przez AND, Aurorski Nadajnik Dwukierunkowy.
Jasne… Słyszę, Kingsley, słyszę. Tylko jak mam podnieść ten złom, skoro wszystko przeze mnie przelatuje? Na ektoplazmę nic nie poradzisz. Siła wyższa.
- Tonks! Odbierz ten cholerny nadajnik!
Jassssne, słoneczko. Jakbym mogła, to bym odebrała. Więc może rusz tyłek i pofatyguj się tu do mnie, co? Przecież sama się nie podniosę.
- Dobra – usłyszałam w nadajniku głos Kingsleya. – Zbieramy się. Trzeba to sprawdzić. Coś się chyba stało.
Pewnie, że się stało. Zabili mnie. Kokosem. Wstyd i hańba dla aurora.
Ale proszę, jednak jakieś oddziaływanie na odległość jest możliwe. Jak to się nazywa? Telepatia? Telekineza? Merlin wie. Trzeba się było przykładać do nauki.
Chwilę później usłyszałam cichy trzask aportacji i wokoło mnie zaroiło się od aurorów. Shacklebolt też tam był.
- No, nareszcie, Kingsley. Już myślałam, że po drodze wstąpiłeś po bułki. Widzisz, te rapor…
- O w mordę sklątki… Ona jest martwa. Kto ją tak załatwił? – zastanawiał się tymczasem Kingsley, pochylając się nad moim ciałem, zaś na ducha, który miał mu co nieco do powiedzenia, nie zwracając najmniejszej uwagi.
- Wampir na pewno nie, szefie. Złapaliśmy drania. Siedzi, skuty dwimerytowymi** kajdankami. Pilnują go jak oka w głowie – odezwał się Jones.
- Ej, Kingsley! Nie wygłupiaj się! No odezwij się do mnie! – krzyknęłam. Niemożliwe, żeby to przeoczył.
Chciałam, z przyzwyczajenia, pociągnąć go za rękaw, ale moja dłoń przeszła przez ciało, jak przez powietrze.
Bosko.
Czy to znaczy, że oni…
- Podnieście ją – rozkazał Shacklebolt podwładnym.
O Merlinie, Merlineczku… to nie może być prawda… Ale… Boże, czy moje włosy naprawdę tak wyglądają z tyłu? Już rozumiem, co miał na myśli staruszek Snape, mówiąc, że wyglądam jak snopek siana, w który walnął piorun. A ja mu nie wierzyłam. Zawsze zresztą myślałam, że bardziej przeszkadza mu kolor. Choć osobiście nie wiem, co ma do malinowego. Ale cóż, człowiek się uczy przez całe życie. No, w każdym razie tak długo, jak ma świadomość. Lepiej późno niż wcale. Najważniejsze, że Remusowi te moje włosy jakoś nie przeszkadzają. Poprawka: nie przeszkadzały.
Rety, jakoś tak dziwnie mówić o sobie w czasie przeszłym. Przyzwyczaję się kiedyś?
O czym to ja miałam… Aha, Remus! Ciekawe, czy będzie mu mnie brakowało? Pewnie tak. Znajdzie sobie kogoś, ten mój Remiś. Nie cierpi, jak go tak nazywam. Nazywałam… Mówi, że dość ma skojarzeń z zębatymi stworzeniami. Pal licho, że mnie chodziło raczej o takiego misia – przytulankę. Bo Remus taki jest. Kiedy człowiekowi dzieje się źle, można się do niego przytulić i wypłakać wszystkie smutki i smuteczki. W ten jego niebieski kardigan, który zawsze pachnie… nim. Taki jest… lupinowy. Bardziej, niż wszystko inne. Szkoda tylko, że nie wymyślili jeszcze lekarstwa na wilkołactwo. Może nasz Mister Tłustych Włosów coś by na to poradził. Przecież nie dostał tytułu Mistrza Eliksirów na piękne oczy. Nawet, gdyby je miał. Mógłby pomóc Remusowi. I wreszcie Remy miałby normalne życie, a nie takie od pełni do pełni…
Ej, Tonks, tylko się tu nie rozklejaj! Twardą trza być, nie miętką, jak to powtarza Szalonooki. Ech, te jego powiedzonka… Ani w tym gramatyki, ani logiki, ale sens jakiś jest.
Eeeee, ty tam! Ostrożniej z tym ciałem! Moje w końcu! I co robisz, bałwanie?! Chcesz, żeby ciebie tak potraktować? Miło by ci było, jakby po śmierci ktoś rzucał tobą, jak workiem ziemniaków? Jak chcesz, możemy się zamienić. Ja nie mam nic na poprzek.
- Co to jest? – zapytał Kingsley, wskazując na mnie.
Duch!!! Chciałam odwrzasnąć, ale zorientowałam się, że to chyba jednak nie o mnie chodzi.
Shacklebolt jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Ruszył w moją stronę, a potem… Przeszedł przeze mnie. Paskudne uczucie. Chyba zarówno dla przechodzącego, jak i tego, przez którego się przechodzi. O Kingsleyu, co prawda, nie mogłam powiedzieć nic więcej ponad to, że wzdrygnął się, jakby mu było zimno. Za to wachlarz moich odczuć był imponujący. To było… dziwne. I tak jakby bolało. Absurdalne, wiem. Ducha nic nie może boleć. Ale jak mam to nazwać? Rozerwanie materii? Ektoplazmy? Rety… Jak zwał, tak zwał, grunt, że było cholernie nieprzyjemne. I… nawet nie wiem, jak to powiedzieć. Czułam się jak wata cukrowa, w którą ktoś nagle wsadził z impetem całą twarz. O ile wata cukrowa ma jakiekolwiek uczucia. Jednakże w tym momencie byłam zdolna uwierzyć we wszystko.
- Orzech kokosowy – orzekł Kingsley, podnosząc corpus delicti***.
Brawa dla spostrzegawczych.
- Myślisz, że to tym ją załatwili? – Warwick obejrzał kokos z miną znawcy.
- Załatwili? – powtórzył Shacklebolt. – Człowieku, tutaj nie było nikogo. Żadnych śladów, nic. Nasi ludzie już to sprawdzili. Zupełnie jakby… spadło z nieba.
O, proszę, proszę. Zawsze wiedziałam, stary, że jesteś domyślny. Tylko teraz rozwiń tę myśl, jak zwykł mawiać Binns na swoich zajęciach.
- To jest niemożliwe. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają!
- Jones, baranie… Nie wiesz, że tutaj wszystko może się zdarzyć? To tak samo, jakby mugol powiedział, że nie ma smoków. Albo że miotły nie latają! – Shacklebolt odwrócił się gwałtownie.
Kingsley, bez nerwów! Złość piękności szkodzi.
- Dobra, spisujemy protokół i wynosimy się stąd. Macie tu świstoklik. – Podał Jonesowi i Warwickowi długopis bez sprężyny. – Odtransportujcie ją do Wesołego Nieboszczyka.
Cudnie. Zamkną mnie w kostnicy Kwatery Aurorów.
- Lecimy, panowie. – Jones ujął jedną ręką długopis, drugą przytrzymując foliowy worek z moimi doczesnymi szczątkami. – I panie – dodał po chwili. – Trzymajcie się. Trzy, dwa, jeden…
O. W. Mordę. Jeża. Porwało mnie, nie wiem jakim cudem, razem z nimi. I po chwili unosiłam się nad zimnym, metalowym blatem, który lśnił złowieszczo. A na dole leżało sobie moje ciało, które pan doktor właśnie rozbierał do naga.
Super. Nie dość, że nie żyję, to jeszcze teraz ktoś będzie miał widoki za friko.
Lekarz ściągnął koszulkę. O rety… Mówiłam Remusowi, żeby nie przesadzał… Gdybym mogła, pewnie bym się zarumieniła. Ale w moim obecnym stanie było to raczej niewykonalne. A Remy tak usilnie zapewniał, że Zaklęcie Maskujące wystarczy. No i wystarczyło, ale tylko na kilka godzin. Naprawdę, mogłoby być trochę bardziej trwałe. A może to wszystko przez to, że rzuciłam je byle jak? Eeeee tam, pal licho.
Kiedy parę godzin później przyszedł Kingsley, leżałam już nakryta prześcieradłem, jak Merlin przykazał.
- I co? – zapytał Shacklebolt, wskazując na moje ciało.
- Zgon nastąpił w wyniku uderzenia czymś bardzo twardym w głowę. Nie wiem, co mogło być narzędziem zbrodni. Nie ma żadnych obrażeń wewnętrznych, ran, nic. Tylko ten krwiak na głowie. To on był przyczyną śmierci. A narzędziem mógł być kamień albo coś w tym stylu.
- A orzech kokosowy?
Lekarzowi leciutko opadła szczęka, ale zaraz się opanował. Był w końcu profesjonalistą.
I co w tym takiego śmiesznego?! No co?!
- Orzech kokosowy? – powtórzył doktor. – Hmmm… to… prawdopodobne. Ale… Słodki Merlinie, Shacklebolt, chcesz powiedzieć, że straciliście jedną z lepszych aurorek, bo dostała w głowę kokosem?!
- Na to wygląda – odparł ponuro Kingsley.
Jasne! Mówcie głośniej! Na Wyspach Owczych jeszcze was nie słyszeli!
- Można przyjąć, że to był wypadek? – zapytał auror.
- Dziewczyna miała pecha jak stąd do Władywostoku. Gdzie została popełniona zbrodnia?
- W Devon.
- Devon, powiadasz? – zamyślił się lekarz.
Pochyliłam się, żeby lepiej słyszeć, bo wydawało się, że lekarz zaraz powie coś bardzo ważnego, Kingsley zrobił to samo, ale pucołowaty doktorek tylko się zaśmiał.
- Mnie też Devon przyniosło pecha. Niech się dziewczynina pocieszy, że nie jest jedyna.
Dzięki. Łaski bez.

***

Hej, Molly, nie płacz… No, nie rycz… Jak rany, bo sama też się zaraz rozpłaczę. Miona, ty też? Ludzie, przecież to tylko kawał mięcha! Dobrze będzie, nie martwcie się.
Stoją sobie wszyscy na cmentarzu i chlipią. Tylko on nie. Ale widzę przecież, że jest smutny. Bardzo. Chyba najbardziej z nich wszystkich. Ciekawe, czy płakał w domu?
Nimfadoro Tonks, jesteś okropna! Jak możesz w takiej chwili… Ta twoja cholerna ciekawość!

Nimfadora Tonks
Córka Andromedy z domu Black i Teda Tonksa
Aurorka
Ur. 3.10.1973
Zm. 27.07.2000
Zginęła w akcji
Requiescat in pace****


Tak mi napisali, o. Zawsze wiedziałam, że Kingsley to porządny facet. Tych, którzy wiedzieli, jak to z tą moją śmiercią było, chwycił za ja… no, przydusił, żeby nie powiedzieli, jak było naprawdę. I zrobili ze mnie bohaterkę. Łowczyni wampirów od siedmiu boleści.
Pogrzeb był ładny. Nawet bardzo ładny. Byli aurorzy, cała Gwardia Dumbledore’a, nawet przedstawiciel Ministerstwa. Był szpaler z różdżek i piękne przemówienie Dropsa. Naprawdę ślicznie mówił ten nasz Dumbledore. Coś o optymizmie w kolorze malin, który wokół siebie rozsiewałam… Ależ Snape się wtedy skrzywił… A potem, że tego optymizmu będzie im bardzo brakować. I tak dalej w tym tonie.
Nie brak optymizmu mnie jednak najbardziej martwi. Jestem widocznie jakimś straszliwie nietypowym duchem, bo nie dość, że nikt mnie nie widzi, to jeszcze na dokładkę nie mogę się uwolnić od mojego ciała. To znaczy, muszę przebywać w tym samym miejscu, gdzie ono. A to z kolei oznacza, że zostałam właśnie na wieczność rezydentką czarodziejskiego cmentarza w Hogsmeade.
Po prostu żyć, nie umierać... Ale w mojej sytuacji...

KONIEC


* „Zawsze patrz na jasną stronę życia” – wolny przekład. Autora nie pomnę.
** W poszukiwaniu czegoś, co uniemożliwiałoby użycie magii, pomógł mi wynalazek pana Sapkowskiego. Dwimeryt. Oświadczam jednak, że pomysł ten należy do wyżej wymienionego.
*** Corpus delicti (łac.) – dowód przestępstwa
**** Requiescat in pace (łac.) – Niech spoczywa w pokoju. R.I.P – zwyczajowy napis na nagrobkach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Nie 19:33, 19 Lis 2006    Temat postu:

Biedna Tonks... Chyba tak się rodzą upiory (;. Czy tam inne straszydła... Ze sfrustrowanych, zabitych w durny sposób aurorek prtzykutych do jednego miejsca (;. Aż mi jej żal (;.

Co tu powiedzieć? Styl świetny, pomysł - genialny, dziwić się ze wygrałaś nie będę, chociaż nie widziałam rugiego tekstu. troche mnie tylko denerwowały rte takie wstawki no-tak-nie-zabiję-się-bo-w-końcu-juz-jestem-martwa, takie z deczka na siłę mi się wydawały, ale było to do przełkniecia.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin