Poczwara.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Spod pióra
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Pikanderka
Pika Dobra & Miła



Dołączył: 26 Cze 2006
Posty: 397
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:18, 19 Mar 2007    Temat postu: Poczwara.

Pisane pod natchnieniem, ale bez Natchnienia. Tym natchnieniem był oczywiście termin składania prac na konkurs szkolny. A Natchnienia nie było, bo Wena mnie opuściła, zostając tymczasowo zastąpiona przez Lenistwo. No cóż. Pomyślałam, że skoro konkurs i tak się skończył, to ja mogę to tu zawiesić. Opinie Wasze, będą lepsze niż opinie kilku nauczycielek, które oczywiście wymieniały je tylko między sobą. Ach, ach.

A, i głownym tematem było napisanie legendy o [link widoczny dla zalogowanych] zamku. O tym jak powstał dokładniej.

No to wklejam:

„Poczwara”

Zdarzyło się to wszystko w drugiej połowie szesnastego wieku, kiedy pewna część ludności kraju polskiego nadal pogrążona była w przekonaniu, iż gdzieś istnieje ten świat. Tajemniczy świat smoków i Smokogromców, którzy je ujarzmiają. (Przynajmniej wtedy, kiedy mają dobry humor; ponoć Smokogromcy najczęściej po prostu zabijają poczwary i zostawiają po sobie spalone chaty, zrównane z ziemią pola i rozniesione na cztery strony świata szczątki. Niekoniecznie smocze.) Świat magii i Magów, złych czarów i jeszcze gorszych czarownic oraz małych demonów z mniejszymi pomocnikami – chochlikami. Świat, w którym zawsze można spodziewać się tego, co niespodziewane. Ludzie owego okresu tego właśnie się spodziewali. To znaczy – spodziewaliby się, gdyby oczywiście ich chłopskie rozumy mogły to wszystko ogarnąć.

W tamtych czasach pewna część ludności kraju polskiego nadal pogrążona była w przekonaniu, iż gdzieś istnieje inny świat. Cóż. Mieli rację.
Nie od dziś wiadomo, że Magia panuje na świecie. Oczywiście tylko tym magicznym, nie zwykłym. Zwykły świat to ten, gdzie włada całkiem inna królowa, a nie jest ona ani odrobinę podobna do Magii. Ta królowa zwykłego świata to Fizyka. Jej królestwo jest pełne twardych zasad, wszędobylskiej logiki, granic rzeczywistości, które ostro wyznaczają racje bytu oraz całych ton zdrowego rozsądku, będącego nieodłączną częścią życia u ludzi zwykłego świata. Tak nieodłączną jak kruszonka na świeżym cieście. Po prostu musi tam być i pilnować czy ktoś aby nie przekracza krawędzi dwóch królestw.
Magia natomiast to całkowite przeciwieństwo Fizyki. Nie łączy ich niemal nic, naturalnie oprócz tego, że są siostrami.
Magia jest królową, przy której nie ma miejsca na różdżki i formułki zaklęć(co oczywiście nie dociera do niektórych ludzi, przez co na każdym kroku można się spotkać z procesem jakiejś czarownicy i widowiskowym spaleniem na stosie tylko za to, że piosnka jaką podśpiewywała przy wyrabianiu chleba, brzmiała jakoś niezwykle). Opiera się ona na sile umysłu i uczuć. Wolna niczym ptak, kieruje się instynktami i przybywa, kiedy czuje się potrzebna, ucieka spłoszona, chowając się w głębokich czeluściach, a będąc zagrożona, atakuje. Bo Magia jest nie tylko ułatwieniem życia dla leniwych Magów czy podstępnych czarownic. Ona, przybywając wraz z wiatrem o poranku, niesie ze sobą tchnienie innego życia. A potem, wieczorem, kiedy zmęczeni ludzie kładą się spać, odchodzi. Ucieka, chowając się za horyzontem wraz z zachodzącym słońcem, by pomagać ludziom po drugiej stronie. Tam, gdzie wstaje nowy dzień. Dobra królowa, która troszczy się o swych poddanych. Nikt nie może nią rządzić, zniewolić jej ani oswoić. Można tylko korzystać z tego, co ona sama oferuje.
Nie wyklucza to jednak faktu, że zarówno leniwi Magowie jak i podstępne czarownice znaleźli sposób, żeby korzystać z Magii trochę bardziej niż się powinno.

Aleksander Koniecpolski, pan dwóch siedzib(jednej – rodowej w Chrząstowie – do której przyznawać się było mu niejako trudniej, a także drugiej – całkiem swojej, położonej w Ruściu na rzeką Nieciecz – do której przyznawania się zastrzeżeń większych nie żywił), był dobrym człowiekiem. I rozsądnym, i inteligentnym, a i ponoć dość majętnym by pierwszy lepszy gagatek za mądrego go uznawać musiał. Wszak nie przystoi żeby dziedzica z porządnie wypchaną sakiewką od głupców wyzywać! Z pozoru więc nic mu zarzucić nie było można. Ale tylko z pozoru. Aleksander Koniecpolski miał bowiem jedną miłość ogromną, do której serce jego pałało uczuciem gorącym i nadludzko silnym, a każda wolna chwila wypełniała się zaraz myślami o niej. Aleksander kochał smoki. Nie, żeby miłował same poczwary te straszne, co to, to nie. Któż mógłby się pokusić o pokochanie tych pysków koniopodobnych, tych łapsk zakończonych długimi pazurami o mocy rażenia przekraczającej moc uderzenia dobrego oręża rycerskiego, albo tych skrzydeł skórzanych, oślizgłych i błyszczących jakby się w łoju z dzikiego zwierza wytarzały? Tylko jakiś wariat kompletny, któremu brak klepki piątej, a może i czwartej. Aleksander nie był z takich, co swoje uczucia w smoczych kreaturach pokładają. On po prostu chciał zostać Smokogromcą! Mieć solidną kuszę z bełtami wielkości chłopskiego cepa, skórzany pas z ostrzami na każdą okazję, kolczugę twardości kryształu, no i srebrne kule. I groty w strzałach też srebrne. I jeszcze może srebrną tarczę. (Wszakże niewiadomo, kiedy przyjdzie zmierzyć się z jakimś wampirem czy wilkołakiem! Różnie to bywa, nawet Smokogromcy nie mogą być pewni, że jakaś maszkara nie zaczai się gdzieś na nich i nie pożre, nie bacząc na to, czy Smokogromca akurat ma przerwę obiadową, czy wypełnia niebezpieczną misję w celu uratowania społeczeństwa przed potworem ziejącym ogniem.)

Ale, jak świat światem, a smoki smokami, tak i szlachcicowi Smokogromcą zostać nie przystawało. Hańba to dla rodu, że syn zdrowy, silny i mądry, a monstra idzie ubijać, zamiast bale w zamkach wyprawiać i ożenku dobrego dla przyjaciół swych szlachetnych szukać. Cierpiał z tego powodu Aleksander przeraźliwie, co i rusz wzdychając żałośnie, i do lasu na wędrówki samotne się wybierał, by nad losem swoim przygnębiającym podumać, a i na niego po trosze poprzeklinać pod nosem. Krążyła wtedy po Chrząstowie bajęda, jakoby smok żył w lesie pobliskim, w małej grocie pod równie niewielką Górą Trzech Wiedźm i Jednego Maga(do dziś nikt nie potrafi stwierdzić dlaczego góra ta tak się nazywała. Jeden patrycjusz znad Warty, twierdził kiedyś, że było to miejsce przeklęte, gdzie sobie i te Trzy Wiedźmy i ten Mag zloty urządzali, co zostało skwitowane jedynie wzruszeniem ramion, gdy bogacz zażądał zrównania góry z ziemią. Kto by bowiem chciał burzyć górę wiedźm a także Magów i tym samym na ich zemstę magiczną się narażać?). Złe to miało być smoczysko, o zębach ostrych i do zabijania skorych, o paszczy potężnej i o łuskach na cielsku całym. Ile w tym prawdy – trudno stwierdzić. Kilku odważnych poszło walczyć z potworem i może mogliby opowiedzieć o nim coś więcej, gdyby nie to, że już nigdy nie mieli okazji do powiedzenia czegokolwiek. Nie wrócili, ot i wszystko, zostali pewnie pożarci przez poczwarę. Smokogromcy też tam się zapuszczali i – jak się można łatwo domyśleć – również nie wracali. Czy było to spowodowane pożarciem, śmiercią ze strachu(a i takie się ponoć zdarzały), czy może wstydem, że mimo ich wysiłków smok dalej żyje – niewiadomo. Wiadomo za to, że dosyć młody wtedy jeszcze Aleksander Koniecpolski męczył się strasznie, żyjąc ze świadomością, że nie będzie mu dane ze smokiem spod Góry Trzech Wiedźm i Jednego Maga się zmierzyć. Żył więc spokojnie między dwiema swoimi siedzibami, jeżdżąc od jednej do drugiej, za każdym razem przezwyciężając pokusę, aby podczas podróży zboczyć ze szlaku przejazdu i do smoka zajść z wizytą. I żyłby tak pewnie dalej, wciąż pastwiąc się nad sobą, gdyby nie normalny przypadek. Ot, taki jakich wiele chodzi po ludziach, nie zwracając uwagi czy to chłop, czy królewicz o krwi błękitnej.

Bo Aleksander nie był jedynym, którego świadomość istnienia smoka tak przygniatała. Podobnie rzecz się miała jeszcze u kilku osób, tyle że nie były one zainteresowane zabijaniem smoka. Nie, im chodziło przede wszystkim o górę. A raczej pagórek. A może i nawet… pagórzątko? Góra Trzech Wiedźm i Jednego Maga była rozmiarów tak nikłych, że mało które dziecko miałoby problem z dostaniem się na jej szczyt. Bo wzniesienie mające raptem niewiele ponad pięćdziesiąt stóp nie mogło sprawiać problemów. To znaczy nie mogłoby, gdyby nie fakt, że całe było obłożone magią. Od podnóża po wierzchołek, wszędzie silne pole magiczne, runy chroniące, zaklęcia wewnętrzne i zewnętrzne, a nawet amulety poukrywane wśród listowia. No bo co za jędza chciałaby, żeby jakiś niepożądany gość zawitał na górę podczas zlotu? Góra Trzech Wiedźm i Jednego Maga była najlepszą twierdzą w okolicy i niech się schowa cała Jasna Góra razem ze swoimi zabezpieczeniami! Na szczyt tej góry nie mógł wejść żaden śmiertelnik, przede wszystkim dlatego, że o swojej śmiertelności mógł się tam dowiedzieć bardzo szybko. I dość boleśnie. Problem polegał na tym, że mieszkańcy owej góry nie wzięli pod uwagę nieśmiertelników. Nie pomyśleli, że na Górę dostać się może ktoś, kto posiada magię silniejszą niż zaklęcia i runy. A smoki – o zgrozo! – takie właśnie były. Ni to bestie barbarzyńskie, ni to inteligentne magiczne stworzenia. Po prostu smoki.

Cóż było robić? Trzy Wiedźmy(a trzeba wiedzieć, że one na Górze naprawdę zloty i sabaty urządzały, więc się pan patrycjusz znad Warty bardzo nie mylił; co prawda Mag miał z tym raczej mało wspólnego, ale przecież nikt nie jest nieomylny) wzięły swoje miotły i dosiadając ich w sposób nad wyraz wiedźmowaty oraz czarnomagiczny, przyleciały do pana Aleksandra Koniecpolskiego. Jakież było zdziwienie pana dziedzica, kiedy wróciwszy do swojej sypialni wieczorem, zastał tam trzy kobiety, wygodnie rozgoszczone i moszczące się na jego fotelach jak przekupki na swoich miejscach targowych. Kiedy już pierwsze oszołomienie minęło, a chęć wzniesienia ogromnego rabanu i jazgotu odeszła z głowy Aleksandra bezpowrotnie, zdołał się on nawet uśmiechnąć i ucieszyć na ten widok. Nieczęsto się przecież zdarza, że czarownice śmiertelników odwiedzają, nawet jeśli śmiertelnicy ci mają największe wpływy w okolicy. Usiadł przy stole, powziąwszy uprzednio postanowienie, ażeby ignorować trzy wysłużone miotły stojące obok okna. (A było to postanowienie godne największego podziwu, bo miotły te wydawały z siebie ciche mruczenie, jakby odgłos szemrania przelewanej wody w kole młyńskim; być może było to ich wykazywanie gotowości do odlotu – tego Aleksander stwierdzić nie mógł, boć przecie szlachcicowi nie wypada o magię pytać! Zresztą odnosił nieprzyjemne wrażenie, że i tak nikt by mu nie odpowiedział, a już w szczególności żadna z tych mamroczących mioteł.)
- Azaliż, co was ku memu jestestwu przywodzi, kapryśnice? - zapytał Aleksander, zdobywając się wreszcie na odwagę, a i modląc w duchu, aby nie obudzić się rankiem z zieloną skórą i osobliwym zamiłowaniem do łapania much. Językiem.
Panie kapryśnice widać albo nie były tak rozmowne, jakie Aleksander żywił ku temu nadzieje, albo i nie zrozumiały jego słownictwa bogatego, bo łypnęły na niego wilkiem, nic nie odpowiadając. Spróbował więc Aleksander jeszcze raz, jako że ród mu od małego wpajał, iż tylko upartość i stanowczość doprowadzić mogą do utargów jakichś większych. Czarownice nadal jednak milczały, a to było panu Aleksandrowi wyraźnie nie w smak. Jak to tak? Same do niego przyszły, a teraz ani pikną! Aleksander zaczął wręcz podejrzewać, że nawzajem na siebie jakieś zaklęcia porzucały, i że mówić im teraz nie wolno, ale powstrzymał się od powiedzenia tego na głos, kiedy jedna z wiedźm przemówiła nieoczekiwanie, uśmiechając się przy tym złośliwie.
- A jużci! Co młody panicz taki niecierpliwy? – Wspomniany młody panicz chciał zaprzeczyć, że ani z niego panicz boć przecie już pan, ani że młodym nazywać go nie wypada, wszakże swoje lata ma. (Cóż z tego że nie tak znowu wiele?) Ale nie mógł się cosik na odwagę zdobyć. Wizja zielonej skóry i żabich odruchów nadal tkwiła mu w pamięci. – Toć nie wszystko naraz, panicz poczeka, wszystko się wyjaśni!
Aleksander skrzywił się nieznacznie, obserwując ukradkiem czarownice. Ta, co do niego mówiła, widocznie jakaś wiedźma-matka, najważniejsza ze wszystkich mu się wydawała. Co z resztą również w wyglądzie dało się dopatrzyć, jeśliby brać pod wejrzenie jej włosy rozwiane, we wszystkie strony sterczące, paznokcie wielkie, a przy tym niemiłosiernie wprost zakrzywione czy choćby nos haczykowaty, obficie obsypany brodawkami. Ze wszystkich jednak tych skaz szpecących oblicze wiedźmy, najgorsza była blizna na szyi, widniejąca na pożółkłej, pomarszczonej skórze. Szrama ta przypominała swoim wyglądem bestie jakąś ponurą, która czyha na życie każdego, kto ośmieli się zakłócić jej spokój.
Wiedźma-matka okazała się w rzeczywistości nie tyle matką, co siostrą dwóch pozostałych. Nie zmienia to jednak tego, że ze wszystkich czarownic z Góry, to ona rządziła. I rządzić zapewne miała jeszcze długo(choć powszednie były wśród czarownic podtrucia lub inne zamachy, jakie młodsze i zajmujące niższą pozycje wiedźmy czyniły, by dostać się do panowania). Tego dnia Aleksander dowiedział się naprawdę dużo o czarownicach, ich magicznych sztuczkach, zlotach i sabatach. I o tym, że choćby nie wiedzieć jak się starały, to smoka z jaskini pod Górą nie wypędzą. Bo – ku rozpaczy wszystkich bywających na Górze Trzech Wiedźm i Jednego Maga - smok w magicznych społecznościach był zwierzem chronionym. Ściślej rzecz biorąc, chroniła go Ustawa o Ochronie Bydląt Czarnoksięskich. Ustawa, której nijak ominąć się na dało. To znaczy – jeśli się było osobą magiczną. Bo magiczne prawo do osób niemagicznych miało się jak przysłowiowe wrota od stodoły do latania.

Sprawa więc wydawała się prosta. Aleksander – osoba niemagiczna. Smok – bydlę czarnoksięskie chronione przez ustawę dla osób magicznych. Aleksander zabija smoka, a w zamian otrzymuje dobra materialne, chwałę po grób i wdzięczność wszystkich bywalców Góry. (Oczywiście dość powściągliwą wdzięczność. Jędze i Czarodzieje to nie są rasy, które by miały znieważać swe oblicza zbyt dobrym i skorym do wdzięczności uosobieniem. Liczy się przede wszystkim reputacja!) Po prostu nienaganny zamysł.

Następnego dnia Aleksander wybrał się na Kiermasz Smokogromców. Anonimowo. Przyodziany w czarną pelerynę i z czarnym kapturem narzuconym na głowę, śpieszył między straganami, rozglądając się uważnie czy aby nie ma gdzieś kolczugi odpowiedniej, czy też bełtów wyjątkowo twardych, by skórę potwora z łatwością przebić mogły. Twarz skrywał w cieniu, ale nie wyróżniał się tym zanadto z tłumu. Kiermasz Smokogromców zawsze przyciągał wszelkich typów spod ciemniej gwiazdy. A to zbój jaki za bronią dla siebie po targu myszkował, a to podlec nikczemny łatwych zarobków wśród sakiewek zainteresowanych handlami poszukiwał. Kogo jak kogo, ale ludzi pookrywanych szczelnie chustami i płaszczami to tam było na pęczki.
Przemykał więc Aleksander od stoiska do stoiska, rozglądając się uważnie za rynsztunkiem dla siebie najznakomitszym. Ciągle coś odrzucał, bo to albo skóra zbyt cienka, albo ostrze za tępe, a raz nawet kuszę zobaczył, co nie z żelaza magicznego, ale z drewna była zrobiona! Drewna! Na smoki! Cóż za pomysł, by porządnego Smokogromcę na pojedynek z bestią krwiożerczą z drewnianą kuszą wysyłać. Mógłby sobie, biedaczyna, życie dalsze przekreślić, jeśliby chciał drewnem najzwyklejszym celować w smoka całego magią wypełnionego. Ino patrzeć by się zdało, jak ginie tragicznie, przez poczwarę pożarty. Aleksandrowi w głowie się nie mieściło, jak można tak Smokogromców na pewną śmierć wysyłać.
Długo szukał należytego dla siebie przyodziewku. Kiedy w końcu znalazł efekty jego pracy były imponujące. Buty – ze smoczej skóry, bo jakżeby inaczej – twarde jak skała, przed ogniem miały chronić. Żaden Smokogromca bez stóp sobie nie poradzi! Jakby wszak uciekał gdyby – nie daj panie Boże! – smok go zaczął gonić? Bez zdrowych stóp to i po przegranej bitwie ratunku dla siebie szukać wśród gęstwiny by nie mógł. Bo Aleksander nie był głupcem. Swoje szanse wyceniał dość nisko i na ucieczkę też musiał się gotować. Ale przeto to wyzwanie! I marzenie jego wielkie, żeby smoka w walce pokonać i bohaterem się stać. Z marzeń się nie rezygnuje, tę zasadę również jego ród mu od maleńkości wpajał.
Kupił też Aleksander kolczugę stosowną, nie jakieś tam chuchro, tylko taką mocną i twardą niczym diament. Co prawda wśród Smokogromców krążyły pogłoski, że niby wojak opancerzony, to wojak zgnieciony, ale kto by się tam przejmował takimi bajdami! I oręż. Dużo broni, która miała zapewnić mu pewne zwycięstwo. Który przecie smok odważyłby się pokonać Smokogromcę z kolekcją dziesięciu ostrzy rzeźbionych w runy ochronne(ot tak, na wszelki wypadek), kuszą wielkości psa(którą Aleksander ledwo zdołał na ramieniu utrzymać), bełtami o grotach ostrych jak nóż rzeźnika w poniedziałkowy poranek, albo mieczu tnącego magiczne artefakty? Problem polegał na tym, że smok nic o wyposażeniu Aleksandra nie wiedział. A sam Aleksander jakoś nie bardzo chciał ucinać sobie z nim pogawędki, informując przy okazji jak bardzo bestia się naraża, stając do walki z tak uzbrojonym przeciwnikiem. Szczerze powiedziawszy to nie miał pewności czy smoki umieją mówić. Zwierzęta na ogół nie mówią, a smok – było nie było – to też zwierzę. Może i wypełnione magią jak chłopski gliniany dzban piwem domowej roboty, ale jednak zwierzę. Każde zwierzę, które ma choć odrobinę przyzwoitości wie, że mówić mu nie wolno. Poza tym – zabijanie osobnika jakiejkolwiek rasy(magicznej czy też nie) jest dużo łatwiejsze, jeśli nie potrafi on mówić. Albo co gorsza – błagać o litość!

Aleksander postanowił zrobić to w nocy. Robienie tego w nocy mogło przynieść same korzyści. Nawet smoki muszą w nocy spać. Przecież to zwierzęta. Choćby i mówiły, to zawsze będą zwierzętami. A to znaczy, że potrzebują snu.
Aleksander postanowił zrobić to w nocy. A potem się rozmyślił.
Nie, żeby się bał, o nie! Po prostu doszedł do wniosku, że smoki umieją się też budzić. A jeśli w nocy coś obudzi smoka, może być on jeszcze bardziej zły niż zazwyczaj. Może być wprost wściekły. Wściekłe smoki są o wiele gorsze od złych smoków, a to oznacza, że lepiej zrobić to w dzień. Wyobraźnia Aleksandra podsuwała mu drastyczne obrazy jego samego, zwęglonego jak klocek drewna w kominku, całego oklejonego czymś, co w pierwowzorze było jego opancerzeniem. Podsuwała mu także wizje budzącego się smoka, ziewającego przeciągle, z którego pyska przy tej okazji wylatuje płomień trującego ognia z trzaskającymi magicznie iskrami mocy. Złej mocy.
Po rozważeniu wszystkich za i przeciw wynik okazał się dość przewidywalny. Najlepiej było nie robić tego w ogóle. Takiej możliwości jednakże nikt nie uwzględniał. Szlachcic nie może być tchórzem! Sprytny i przebiegły – jak najbardziej. Ale nie tchórzliwy!

Minęły kolejne dwa dni, zanim Aleksander zdobył się na walkę ze smokiem. Był dopiero początkującym Smokogromcą(w dodatku nielegalnym!), a co za tym idzie, trochę czasu zajęło mu przygotowanie. Na samo ubieranie stracił z pół dnia!
Kiedy wreszcie stanął na skraju lasu, w którym znajdowała się jaskinia smoka, wyglądem przypomniał młodego niedźwiedzia. Szeroki był jak trzech postawnych chłopów, a głowę miał przy tym tak małą, że wyglądała prędzej na łepek szpili, a nie czerep ludzki. Obwieszony był żelastwem wszelakim tak, że każdy jego krok zdawał się wbijać w ziemię, tym głębiej, im szybciej szedł.

Smoka zastał śpiącego. W dzień! I cały plan wziął w łeb(a zwęglony klocek drewna zatańcował skocznie w głowie Aleksandra, i rozsiadł się leniwie wśród innych jego pomysłów, burząc spokój i harmonię z rzadka w ostatnich czasach używanych komórek). Nie poddawał się jednak Aleksander, ze zmarszczonymi brwiami obserwując górę, wznoszącą się i opadającą równomiernie, jak gdyby jakaś wewnętrzna siła ją w ciągłe poruszenie wprawiała. Taką siłę mógł mieć tylko śpiący smok. Smoki są przecie ogromne i mocne! Jeden ich chuch, a wioska cała z dymem iść by mogła! Takie to są potwory podstępne i do niszczeń zdolne z tych smoków były.

Wszedł Aleksander do jaskini, głowę uprzednio schyliwszy(toć strop jaskini dziesięciu stóp nawet nie miał!) i rozejrzał się niepewnie. Kto wie, czy maszkara nie zaczaiła się gdzie w cieniu i do ataku się nie przygotowuje? Ze smokami pewności nigdy mieć nie można, a przezorny zawsze ubezpieczony(jak to głosi stary zapis w Księdze Druidów).
Cóż. Smoka nie było. Nie było potwora! Aleksander nie wiedział czy śmiać się ma czy może rozpaczać. Przecież wiedźmy obiecały, że będzie potwór! I że Aleksander w nagrodę zamek dostanie, co by w tej małej siedzibie na Chrząstowie nie musiał się gnieździć. A jak tu zamek dostać skoro ubić wcześniej nie ma czego?
Wyprowadziło to Aleksandra z równowagi. Jak to tak? A gdzie chwała, sława i splendor ze zwycięstwem związany? Gdzie się teraz podzieją pieśni wielbiące jego imię, których wersety poukładał już podczas ubierania? O, albo hymny na jego cześć? To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Nie tak to sobie wyobrażał. Powinna być walka na śmierć i życie, z której oczywiście wychodzi zwycięsko. Powinno…
Zaraz, zaraz. W kącie pieczary, tam gdzie ściany wyraźnie się zwężały, coś spało. Pochrapywało cichutko, mlaskając co jakiś czas lub cmokając.

Młody Smokogromca podszedł bliżej. I oniemiał.

Straszna to była bestyja! Kły miała ogromne i ostre jak iglice, a szczęki potężne i silne. Zielone cielsko pokryte było łuskami, z których w niewielkich odstępach wyrastały kolce. Pazury zakrzywione, czerwone najprawdziwszą czerwienią krwi, zdatne tylko do zabijania przez rozrywanie zbroi jakich rycerskich. Upiorny był to widok dla Aleksandra. Najbardziej przerażające były zaś rozmiary smoka, do niczego innego nie podobne. Żaden inny smok nie ma przecież niewiele ponad metr wzrostu.

Aleksander nie ścierpiał takiej presji.

Zemdlał.

Kiedy się obudził nie potrafił powiedzieć gdzie się znajduje. Przynajmniej do chwili, w której zobaczył zielony materiał baldachimu swojego łoża. Rozejrzał się niespokojnie, wypatrując czy poczwara nie przyszła za nim(z nimi nigdy nic nie wiadomo!). Poczwary jednakże z nim nie było. Było za to mnóstwo złota w monetach obcego nominału. I wiadomość. „Buduj zamek”.

Co by dużo nie mówić – Aleksander smoka pokonał. Może i nie w krwawym boju, a i bez wyczynów chwalebnych. Najważniejsze, że smoka później już nikt nie widział, a on fundusze na zamek pokaźne dostał. Mówi się, że maczał w tym palce jeden taki Mag, co na sabaty chciał przylatywać i tam dzikie harce z magią wyprawiać. Mogło i tak być, bo przecież Magowie to ludzie są niezrozumiały dla śmiertelników i nawet pan patrycjusz znad Warty znać jego pobudek nie mógł. Aleksander zaś – jak każdy niedoszły bohater – zamek wybudował. I cóż że na starość dopiero? Najpierw się musiał wyszaleć porządnie i bale powydawać, na który ożenku dobrego dla swych przyjaciół szukał. A smok? Smok odleciał sobie, boć nie będzie w grocie siedział, z której jakie stwory nieziemskie miejsce własne do spania urządzają! Jak nie jeden, to drugi, atrakcje turystyczną sobie widać w jego domu znaleźli. Ostatni, ubrany niczym wysłannik z czeluści piekieł i odmętów szatańskiej mocy goblinów, wypełnił czarę. Zamieszkał więc smok w okolicach Olsztyna, gdzie teren wystarczająco górzysty i skalny był, by żaden dziwny jegomość snu nie zakłócał.
Co się zaś tyczy Góry Trzech Wiedźm i Jednego Maga to ten sam pan, co zamek swój rodowy poprzez zabijanie smoków zdobył, jamę we wnętrzu zakopał, Górę o dobrych kilka stóp skrócił, a potem przechrzcił ją na Wzgórze św. Antoniego. Jak to mówią, strzeżonego pan Bóg strzeże!

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Wto 16:33, 10 Kwi 2007    Temat postu:

Pika, to cię zaszczyt kopnął ;P. Mój post no. 6500, ładnie, nie ;P? Taka okrągła liczba ^^...

Fajny pałacyk ;P.

Boskie! Szkoda, ze zaczęłaś stylizować tekst dopiero gdzieś tak od trzeciego akapitu (albo moze w dwóch pierwszych nie rzuciło mi się to w oczy ;P), ale niemniej jednak, super. Twój styl chyba wszędzie bym rozpoznała, bardzo charakterystyczny jest, nawet taki zarchaizowany ^^. Nadajesz się jak nikt do pisania tekstó humorystycznych.
Jak ci poszło na tym knkursie, btw.? Ufam, że dobrze ^^.

Teraz uwagi... Pika, gadzino jedna! Stawiać spacje przed nawiasami to nie łaska! No, kuźwa, no, mam nadzieję, z etak tego tekstu na konkurs nie posłałać, bo gdybym była jurorem, to z czystej złośliwości obniżyłabym ci punktację, za olewactwo! Tak trudno spacje przed nawiasami powstawiać?
Poza tym gdzieś tam mignął mi jakiś błąd interpuncyjny, ale więcej twoiszych grzechów nie pamiętam.

Zakończenie dość... nieoczekiwane ^^. Troche wydaje mi się, ze zabrakło pomysłów, pamiętam to uczucie, kiedy termin pojedynku goni, trzeba juz kończyć, a nie wiadomo, jak, i trza coś wymyślić... Oczywiście, wyszło całkiem dobrze i względnie oryginalnie, ale nie wiem, no, jakoś mi srednio to zakończenie pasuje. Oczywiście, mogę sie mylić ^^.

Ale ogółem całkiem, całkiem, moja ty Piko Dobra i Miła ;P. Mua ;*.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Spod pióra Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin