Cień Kruka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Pią 9:42, 26 Sie 2005    Temat postu: Cień Kruka

Cień kruka


Opowiadanie wprawdzie mi przestało sie podobać, ale uznałam, ze jak cos sie juz zaczęło to powinno sie dokończyć. Do wklejenia tu mnie Olus zmusiła. Jakby co, to pretensje do niej Very Happy

Prolog


- Pani, masz córkę.
Świat Helen załamał się za sprawą tego jednego zdania.
- Córkę? – szepnęła słabo. To nie mogła być córka! Nie mogła. Pomylili się, na pewno się pomylili!
- Tak pani. To dziewczynka – potwierdziła służąca trzymająca na rękach dziecko. Nie płakało. Spokojnie leżało w ramionach kobiety.
- Gorynel… - wyczerpana Helen nie miała siły by powiedzieć cokolwiek więcej. Wszystko trwało bardzo długo, nie wiedziała ile. Cały dzień był dla niej tylko jednym pasmem cierpienia i bólu. Przeżyła tylko dzięki eliksirom, które przygotował jej mąż Teraz na niebie świecił jasny księżyc, miała ten ból już za sobą. Ale to nie był jeszcze koniec. Co powie Gorynel, gdy dowie się, że to dziewczynka? Siódma córka. Po raz siódmy już Helen rodziła i po raz siódmy przyszła na świat dziewczynka. Wiedziała, że po raz ostatni, bo jej młodość już przeminęła. Dlatego Gorynel pragnął syna.
Wybaczyłby jej oczywiście. Nie był głupcem, wiedziałby, że to nie jej wina. Gdyby nie pewna wróżbitka. Mieszkała w wiosce u podnóża góry, będącą częścią włości Gorynela. Jej przepowiednie zawsze się spełniały, to ona wskazywała gdzie znajdowały się zaginione osoby, ostrzegała przed zarazami wśród zwierząt, przepowiedziała atak na siedzibę Lorda Van Harta, dzięki czemu Gorynel w porę go ostrzegł i uratował mu życie.
A teraz powiedziała, że jeśli będzie mieć on siódme dziecko to urodzi się syn.
A na świat przyszła dziewczynka.
Można by pomyśleć, że wróżbitka, która nikomu, nigdy nie zdradziła swego prawdziwego imienia myliła się. Ale zbyt wiele jej przepowiedni sprawdzało się, zbyt wiele już razy udowadniała, że umie zajrzeć w przyszłość. Czy ta wizja sprawdziłaby się, Helen nie miała pojęcia. Ale wiedziała, że nie okazała się kłamstwem.
Raz jeden zdradziła męża. Tylko raz w ciągu całego swojego życia nie była mu wierna. I owocem tej zdrady była dziewczynka w ramionach jej służącej.
Helen przeklęła w myślach pierwszego rycerza lorda Van Harta, który przybył by podziękować za pomoc. Siebie samą, bo dała się uwieść mężczyźnie młodszym o prawie dwadzieścia lat. I wróżbitkę, która wygłosiła taka przepowiednię.
Czy jej dziecko będzie mieć w sobie magię? On nie miał magicznych umiejętności. Ona sama owszem, choć nie była dobra w rzucaniu klątw i zaklęć. Jej sześć córek odziedziczyło swoje zdolności po Gorynelu. Ale ta dziewczynka… Helen poczuła, że po jej policzku płynie łza.
- Coś się stało pani? – spytała zaniepokojona służąca.
- Nie. Jestem tylko… zmęczona. Tak bardzo… zmęczona…

- Helen.
Gorynel usiadł i spojrzał na żonę. Helen westchnęła cicho. Bała się tej rozmowy. Mogła kłamać, twierdzić, że to intrygi tej wróżbitki… ale Gorynel zawsze umiał rozpoznać gdy ktoś go okłamywał. Musiała powiedzieć prawdę.
- To dziewczynka.
- Tak, mój mężu.
Nie patrzyła na niego. Nie umiała się do tego zmusić.
- Moje siódme dziecko miało być chłopcem.
- Tak, mój mężu – powtórzyła cicho.
- Ale urodziłaś córkę. Dlaczego?
Przełknęła ślinę.
- To… nie…
- Nie jest moje dziecko – powiedział to zadziwiająco spokojnie. Helen zamknęła oczy. Nigdy się tak nie bała. Co on zrobi? Czuła, że oczekuje odpowiedzi.
- Tak.
- Kto?
Szeptem wymieniła imię ojca swojej córki. Gorynel wpatrywał się w nią w milczeniu.
- Czy to był pierwszy raz? – spytał w końcu. Wydawał się bardzo zmęczony. I o wiele starzy niż w rzeczywistości był.
- Pierwszy i ostatni.
Wstał i zaczął chodzić po pokoju. Stuk, stuk, stuk. Słyszała obcasy jego butów, uderzające o podłogę.
- Czy żałujesz?
- Bardzo.
- Dlatego, że boisz się? Czy ty mnie kochasz Helen?
Mimowolnie przypomniała sobie swoją ciotkę. Ona uważałaby takie pytanie za wielce nie przyzwoite. Nawet jeśli mąż zadaje je żonie. Odważyła się podnieść głowę.
- Całym sercem.
Naprawdę kochała męża. Nie za wygląd, bo nie był przystojnym mężczyzną. Rude, siwiejące włosy, chudy, o podłużnej twarzy. I nie za moc czarodziejską, choć był jednym z najlepszych magów. Jego bogactwo, które przede wszystkim zauważała jej rodzina dla niej nie miało znaczenia. Co rzadko się zdarzało w ich środowisku, poślubiła go z wielkiej miłości. Na chwile zapomniała o tym. Ale teraz wiedziała, że po mimo upływu wielu lat to uczucie nie zniknęło.
- Wierzę ci. I wybaczam, moja żono. Choć nie sądzę, bym mógł ufać ci tak jak kiedyś.
- Gorynelu…
Podniósł rękę uciszając ją.
- Wychowam twoją… naszą córkę, jak inne własne dzieci. Nigdy nie powiesz jej kto był jej ojcem. Bo ja będę jedynym jakiego będzie mieć.
Helen kiwnęła głową. Poczuła się tak lekko. Wybaczył jej. Uznaje dziewczynkę za swoją córkę.
- Będzie nazywała się Rowena po mojej babce. Rowena Ravenclaw.

Z przykrością stwierdzam, że pierwszy rozdział jest kiepski. Ale proszę nie zrażajcie się, postaram się, żeby dalsze były lepsze. Nie bardzo wiedziałam jak zacząć, mam nadzieję, że później będzie już łatwiej mi wczuć sie w te klimaty i będzie lepiej. Ja nie bardzo umiem pisać poważne opowiadania.


1. To Ojciec

Każda historia ma gdzieś swój początek.
Każdy bohater był kiedyś zwykłym człowiekiem.
Każdy, kto dokonał wielkich czynów zamienia się w końcu w linijki tekstu jakiejś grubej księgi, staje się postacią wyidealizowaną. Dzieci uczą się o jego czynach, porażkach i zwycięstwach.
Ale czy jakiś podręcznik do historii opisuje chwile w życiu takich ludzi, w których śmiali się i płakali. Szeptali i krzyczeli. Drobnostki z których składa się życie ludzi.
Co czuła Joanna D’arck idąc na stos. Czy Merlin miał wyrzuty sumienia, gdy pomógł Utherowi. Jak zareagował Nicholas Flamel, gdy wreszcie udało mu się stworzyć Kamień Filozoficzny.
Jaka była Rowena jako dziecko? Kogo kochała? Skąd wzięło się przekonanie, że uwielbiała naukę? O tym właśnie jest ta opowieść. Nie o wielkiej czarownicy, jednej z założycielek Hogwartu. Ale o prawdziwej, dorastającej dziewczynie, która cierpiała i cieszyła się, śmiała i płakała. O tym, co zwykle pomijają historycy w swych grubych księgach, które w końcu pokrywa kurz…


Boginy lubują się w ciemnych i zamkniętych miejscach. Przybierają postać, tego, czego lęka się człowiek…
Mała dziewczynka siedziała w zakurzonej bibliotece i czytała jedną ze starych, bezcennych ksiąg swojego ojca. A raczej próbowała czytać. Skutecznie utrudniały jej to krzyki sióstr. Matylda i Jutta biegały po dziedzińcu na który wychodziło okno biblioteki. Ganiały się z krzykiem i śmiechem.
- Dlaczego Matka ich nie uspokoi? – spytała samą siebie Rowena. Gdyby to ona zachowywała się w taki sposób, Matka już dawno zabrałaby ją do swojej komnaty i nakrzyczała. Powiedziałaby, że to zachowanie niegodne córki rodu Ravenclaw i przynosi wstyd rodzinie. Dziewczynka westchnęła i ostrożnie zamknęła księgę. Miała dopiero osiem lat, ale już wiedziała o czarach i magicznych stworach o wiele więcej niż siostry. Starała się zachowywać nienagannie i być posłuszną. Ale Matka tego nie zauważała, zawsze była z niej nie zadowolona. Wielokrotnie Rowena zastanawiała się dlaczego tak jest. Dlaczego wyraźnie lepiej traktuje jej siostry. Nigdy nie znalazła na to zadawalającej odpowiedzi.
Wstała od stolika i ruszyła w kierunku drzwi, lustro w srebrnej ramie wiszące na ścianie odbiło szczupłą postać dziewczynki. Nie była podobna do nikogo z rodziny. Jej siostry miały gęste, proste, rude włosy i brązowe oczy ojca, lub śliczne, złociste loki i zielone oczy matki. Ona jedna miała warkocz czarny, jak skrzydła kruka, była niebieskooka, wysoka i bardzo chuda. Miała trójkątną twarz i lekko odstające uszy. Wiedziała, że Matka jest niezadowolona z jej wyglądu, twierdziła, że Rowena jest najbrzydszym z jej dzieci. Gdy Ojciec raz to usłyszał, powiedział, że Rowena ma niepowtarzalny urok i niejednemu chłopcu zawróci w głowie. A także, iż z siedmiu córek, które miała Helen ona jest najmądrzejsza. Dziewczynka uśmiechnęła się na to wspomnienie. O ile Matka, dawała jej do zrozumienia, że jest najgorsza, o tyle ojciec wyraźnie ją faworyzował. Niestety często przebywał poza zamkiem. Miał wrócić po kolejnej, dwumiesięcznej nieobecności, jutro. To dla niego czytała tą ogromną księgę. On uwielbiał takie stworzenia, jak boginy. Chciała po jego powrocie z nim o nich porozmawiać. Wiedziała, że będzie z niej zadowolony. A on na pewno uzupełni jej niekompletnie informacje. Miała tyle pytań! Rowena zawsze o wszystko pytała, była ciekawa świata, chciała wiedzieć wszystko. Matkę to denerwowało, twierdziła, że dziewczynka, nie powinna zawracać sobie głowy bzdurami. Zamiast książek winna interesować się sukniami i znalezieniem odpowiedniego męża. Ojca cieszył niepohamowany popęd do wiedzy Roweny.
- Rowena! Gdzie byłaś? – Jutta wbiegła po schodach. Na przedzie sukienki, miała ogromną plamę. Gdyby to ona, Rowena ubrudziła spódnicę!
- Czytałam siostro.
- Nie powinnaś uczyć się haftować razem z Gertrudą?
Dziewczynka skrzywiła się lekko. Nienawidziła haftowania.
- Wystarczy zaklęcie, by zastąpić godziny pracy – odpowiedziała. Nie umiała jeszcze rzucać tego czaru, ale była pewna, że jeśli się postara, opanuje go szybciej niż umiejętność szycia i haftowania.
- Matka uważa, że powinnyśmy umieć haftować. Co jeśli nasi panowie, nie będą magiczni?
Znowu się skrzywiła. Nie podobała jej się myśl, że to ktoś wybierze jej męża. A już nazywanie męża, panem, uważała, za głupotę.
- Roweno. Nie uważasz, chyba, że Matka się myli? – spytała groźnie Gertruda, poprawiając swoje złote loki. Miała trzynaście lat i była piękną dziewczyną.
- Oczywiście, że nie. Rodzice zawsze mają słuszność.
- To dobrze. Idź do Nikoletty, woła cię.
Kiwnęła głową i ruszyła korytarzem. Nie podobało jej się to, że wszyscy jej rozkazują. Zapukała do drzwi komnaty siostry i poczekała na zaproszenie. Tylko Matka, mogła wchodzić do sypialni córki bez pytania. Córka nie powinna mieć tajemnic przed Matką.
- Prosiłaś mnie o przyjście siostro.
Weszła do środka, Nikoletta odwróciła się od lustra. Była najpiękniejsza, ze wszystkich siedmiu panien Ravenclaw. Włosy w kolorze ognia odziedziczyła po ojcu, ale miała zielone oczy matki i jej wspaniałe kształty. Siedemnastoletnia panienka, miała wkrótce poślubić syna Lorda Von Hart.
- Cóż to Roweno. Czy dobre maniery nie każą przywitać się z matką?
Dopiero teraz zobaczyła Matkę siedzącą na łożu siostry. Na twarzy malował się wyraz niezadowolenia. Zawsze znajdywała jakieś uchybienie w zachowaniu najmłodszej córki.
- Witaj, pani Matko.
- Witaj córko.
Stanęła niezdecydowana. Nie miała pojęcia co powinna zrobić.
- Wkrótce przyjedzie tu młody syn Lorda Von Hart, po swą przyszłą panią.
Na twarzy Nikoletty pojawił się rumieniec zawstydzenia. Rowena, zastanawiała się co to ma wspólnego nią.
- Nie życzę sobie byś pokazywała się gościom.
Dziewczynka spojrzała na Matkę zaskoczona. Umiała zachować się w towarzystwie. Dlaczego więc, Matka zabraniała jej kontaktu z gośćmi?
- Masz nie opuszczać skrzydła, w którym znajduje się twoja komnata. Będziesz jadać osobno. I nie zbliżaj się zwłaszcza, do członków eskorty. Zrozumiałaś?
Nie. Nie rozumiała. Chciałaby zapytać, o co chodzi. Ale nie mogła.
- Tak, pani Matko.
- Możesz odejść.
Powoli wyszła z komnaty. Kiedy szła korytarzem, przez przypadek wyjrzała przez okno. Zobaczyła jedną ze służących przytulającą swojego synka. Poczuła uścisk w okolicach serca. W jej rodzinie wszystko było takie sztywne. Matka była oziębła, a przynajmniej dla niej. Nikt, jej nigdy tak nie przytulił. A każdy potrzebuje miłości.

Słońce świeciło tuż nad szczytami gór. Wkrótce zajdzie, a ona będzie musiała wrócić do zamku. Rowena westchnęła. Tak przyjemnie było na tej łące. Przyszła tu by zerwać parę roślin, których potrzebowała do eliksiru. Miała zamiar spróbować coś uwarzyć w tajemnicy przed Matką. Rowena jeszcze oficjalnie nie uczyła się magii. Ojciec i Matka zaczynali uczyć swoje córki podstaw gdy zaczynały dziesiąty rok życia. Nie oddawali ich do jakiegoś mistrza magii, skoro sami, byli dość dobrymi czarodziejami by przekazać im swoją wiedze. Ojciec z uśmiechem patrzył na jej samo naukę, natomiast Matka, uważała, że nie powinna poznawać czarów sama. Rowena spojrzała na czyste, górskie niebo. Kochała jego niebieski kolor, teraz, lekko zabarwiony złotem i czerwienią. Już za chwilę zapanuje noc. Ale jej to nie przeszkadzało. Lubiła noc. Gdyby tylko nadejście ciemności nie oznaczało, przymusowego powrotu do domu!
Usłyszała tętent kopyt. Przestraszona, uklękła w wysokiej trawie.
Na ścieżce pojawiła się grupa jeźdźców. Rowena natychmiast rozpoznała tego jadącego na samym czele. Zerwała się i pędem ruszyła w ich stronę.
Gorynel Ravenclaw zdjął hełm i jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Ojcze!
Po chwili Rowena już siedziała na koniu ukochanego ojca. Pogłaskał ją po ciemnych włosach.
- Urosłaś krucza księżniczko. Czego nowego się nauczyłaś?
Uśmiechnęła się.
- Czytałam o boginach.
- I co o nich sądzisz córko?
- Są interesujące. Co by się stało, gdyby próbował przestraszyć dwie osoby? – spytała zaciekawiona. Przypomniała sobie starą ciotkę Matki. Raz lady Gertruda, po której odziedziczyła imię jedna z jej sióstr, była świadkiem takiej rozmowy ojca i córki. Była zgorszona, twierdziła, że Rowena zachowuje się impertynencko i zamęcza Ojca, który wraca zmęczony po kolejnej wyprawie. Ojciec odparł, że lubi te rozmowy, ale Matka znowu na nią nakrzyczała.
- Nie wie, w co się wtedy zamienić. Trudno mu przestraszyć parę osób równocześnie. Czy już przyjechał młody sir Von Hart?
- Nie Ojcze.
- Nikoletta… pierwsze dziecko – Gorynel westchnął tak cicho, że Rowena bardziej to wyczuła, niż usłyszała. Rodzina zawsze cieszyła się gdy córka dostawał męża bogatego, z odpowiednia pozycją społeczną. Jeśli dodatkowo był młody , przystojny i dobrze wychowany, to panna miała prawdziwe szczęście. Ale Rowena była bystrą dziewczynką, umiała obserwować i widziała, że pod maską zadowolenia Matka i Ojciec niechętnie rozstają się z najstarszą z córek.
- Nie będzie mieszkać daleko – spróbowała pocieszyć ojca. Znowu pogłaskał ją po włosach.
- Tak. Nie będzie daleko. Ale Roweno czasem tysiące mil to bardzo mało. A jedna może się wydawać drogą nie do przebycia. Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.
Był smutny. Może myślał o tym, że w wkrótce przyjdzie kolej Marii, potem Matyldy, Jutty, Jaskry i Gertrudy, a wreszcie i najmłodsze dziecko odejdzie. Jak pusty wtedy stanie się zamek?
- Ojcze…
- Tak Roweno?
- Czy wy się mnie wstydzicie? – zapytała cichutko, żeby nie usłyszał tego rycerz jadący najbliżej konia Ojca.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – z twarzy zniknął uśmiech. – Czy Matka ci to powiedziała?
Szybko pokręciła głową.
- Nie Ojcze. Ale zabroniła mi pokazywać się gościom.
W brązowych oczach Ojca dostrzegła błysk zrozumienia.
- Można się chlubić taką córką jak ty Roweno. Ale są powody dla, których nie powinnaś zbliżać się do rycerzy lorda. Może… może kiedyś ci je wyjawię.
Uśmiechnęła się. Wiedziała, że nie kłamie, że rzeczywiście ma jakieś powody. I robią to dla jej dobra.
- Chodźmy, chcę porozmawiać z Nikolettą zanim przybędzie jej przyszły mąż. Na szczęście tobą będę mógł się cieszyć jeszcze przez jakiś czas.
Zaskoczył ją smutek w głosie Ojca.
- Ja cię nigdy nie opuszczę Ojcze.
- Każdy kiedyś odchodzi Roweno. Czasem by już nigdy nie powrócić.
Nie odpowiedziała. Jej też udzielił się smutek ojca. Spojrzała na słońce powoli chowające się za horyzontem. Zawsze była tu wieczorem, czy świeciło jasno, czy zakrywały je chmury.
Czy przyjdzie kiedyś dzień, w którym jego promienie oświetlą jej komnatę, ale Roweny już w niej nie będzie?




Weszła za jedna z półek w poszukiwaniu książki o eliksirach, o której opowiadał jej ojciec. Ze wszystkich córek tylko ją wpuszczał bez nadzoru do biblioteki. Twierdził, że jej może ufać i ma pewność, że nie zniszczy, żadnej z bezcennych ksiąg.
Gzie ona może być? Zastanawiał się oglądając kolejne tomy. Nudziło jej się. Nie mogła nigdzie wyjść, by nie natknąć się na kogoś z eskorty narzeczonego Nikoletty. Pozostałe siostry stroiły się przed lustrami, a ona postanowiła pogłębić swoją wiedzę.
- Przepraszam.
Odwróciła się gwałtownie. Za nią stał nieznajomy mężczyzna. Miał szare oczy i ciemne włosy, gdzieniegdzie już przyprószone siwizną. Nie był magiczny. Wyczuła to od razu. Zawsze wiedziała czy ktoś jest czarodziejem.
- Nazywam się sir Nicholas Zabini. Czy mogłabyś wskazać mi drogę, do komnat przeznaczonych dla gości?
Patrzyła na niego przestraszona. Co robić? Jeśli pójdzie złamie zakaz Matki. Ale jeśli nie pójdzie to będzie nietakt wobec gościa.
- Ja…
Uśmiechnął się lekko.
- Nie bój się dziecko. Jak się nazywasz?
- Rowena Ravenclaw.
- Jesteś córką Lady Helen?
- Tak panie – odpowiedziała głośno. Ale w myśli już ukształtowało się jej zdanie o inteligencji tego mężczyzny. Czyją mogłaby być córką, dziewczynka nosząca nazwisko Ravenclaw, jeśli nie lady i sir Ravenclaw?
-Więc powinnaś wiedzieć panienko, gdzie są komnaty gości. Zaprowadź mnie tam.
Nie podobał jej się ton jego głosu. Ten człowiek nawykł do wydawania rozkazów. I na pewno nie był przyzwyczajony do nieposłuszeństwa.
- Chodźmy panie – z żalem spojrzała na gruba księgę o alchemii, którą właśnie dojrzała na półce. Ale była Ravenclaw. Nie mogła nie być grzeczną dla gościa.
- Ile wiosen sobie liczysz panienko? – spytał gdy wyszli na korytarz.
- Osiem panie.
- Kiedy się urodziłaś?
Popatrzyła na niego z niechęcią. Denerwowały ją jego pytania.
- W zimie panie.
Zmarszczył brwi i uważnie na nią spojrzał.
- Nie jesteś podobna do lady Helen i sir Ravenclaw.
Wymienił imię Matki, natomiast tylko nazwisko Ojca. Prawie obrzydzenie z jakim wypowiedział „sir Ravenclaw” sprawiło, że od razu zrozumiała, że nigdy go nie polubi.
- Tak panie.
Postanowiła stanowczo odzywać się jak najmniej. Przyspieszyła kroku, chciała jak najszybciej pozbyć się jego towarzystwa.
- Czy Ojciec jest dla ciebie dobry?
- Tak panie – była już zła. Jak on śmiał sugerować, że Ojciec źle ją traktuje?!
- Czy jest taki sam dla ciebie, jak dla sióstr?
Bardzo chciała powiedzieć tak. Ale była jeszcze mała i nikt nie uczył ją kłamać. A z natury była bardzo szczera, w dodatku Ojciec zawsze wpajał jej, przekonanie, że każdy Ravenclaw nie powinien hańbić się kłamstwem.
- Nie panie.
- Traktuje cię gorzej?
- Nie panie.
- Ale twierdzisz, że inaczej niż siostry.
- Lepiej panie. To tutaj. Do widzenia panie- skłoniła głowę i jak najszybciej ruszyła w kierunku z którego przyszła. Nigdy nikogo nie nienawidziła. Nawet Matkę, kochała w pewien sposób. Ale w głosie i wyrazie twarzy sir Zabiniego, kiedy mówił „twój Ojciec”, czy „sir Ravenclaw” wyczuła pogardę i nienawiść. Dlatego w jej dziecinnym sercu pojawiło się silne uczucie niechęci, prawie nienawiści do człowieka, który śmiał nie szanować jej Ojca.

Rowena szła do komnaty Matki ze strachem. Na pewno dowiedziała się, że dziewczynka złamała zakaz. Ją jeszcze się nie przejmowała. Ale co powie Ojciec? Czy będzie zawiedziony, że była nieposłuszna? Może Matka mu nie powiedziała? Może sadziła, że znów weźmie stronę córki i postanowiła zająć się tym sama? Rowena miała wielką nadzieje, że tak będzie.
Podeszła do drzwi komnaty, były lekko uchylone. Ręka gotowa do zapukania zamarła w pół ruchu. Matka krzyczała.
Nawet jeśli ganiła Rowenę nie podnosiła zbytnio głosu. Uważała, że jej to nie uchodzi. A teraz krzyczała na kogoś bardzo głośno. Dziewczynka zdziwiła się, ze wcześniej tego nie słyszała.
- Wynoś się stąd!
- Nie wyjdę Helen, dopóki nie poznam prawdy.
Nie powinna podsłuchiwać. Raczej odejść. Albo kogoś zawołać. Bo Matka wyraźnie nie życzyła sobie obecności tej osoby na którą krzyczała.
- Wyjdź stąd.
- Nie Helen. Widziałem ją. Wiek się zgadza, czas urodzenia też… i ma moje włosy, twarz. To moja córka.
- Jest córką Gorynela!
Rowena, która już miała zamiar odejść zatrzymała się. O kim oni mówili? O kim?!
- Nie oszukuj się Helen. Rowena to moja córka.
- Wyjdź stąd. Wyjdź. Gorynel był, jest i będzie jej ojcem. Nie ty!
- Powiedz jej prawdę Albo ja to zrobię.
Nie słuchała dalej. Za nim zorientowała się co robi, już biegła przez dziedziniec.
Dlaczego musiała to usłyszeć?! Dlaczego?!
Świat Roweny zawalił się w jednej chwili.
Czy to dlatego Matka tak ją traktowała? Bo przypominała jej zdradę? Błąd jaki popełniła?
Pojawiła się na świecie w wyniku głupiego błędu. Była pomyłką. Nigdy nie powinna się urodzić.
Ojciec nie był jej Ojcem. To ten wstrętny sir Zabini. Bo to na pewno z nim rozmawiała Matka. Tylko do niego mógł należeć ten rozkazujący głos. A Gorynel… ukochany Ojciec…
Łzy leciały jej po policzkach. Biegła póki starczyło jej sił.
A potem rzuciła się na miękkie paprocie i wybuchła niekontrolowanym płaczem. Cierpiała tak jak żadne dziecko nie powinno cierpieć.
Gorynel był, jest i będzie jej ojcem.
Słowa Matki. Czy on nie był dal niej Ojcem przez te osiem lat? On nie Zabini!
Dlaczego teraz miałby przestać nim być? Dlaczego…
- Dlaczego? – spytała samą siebie.

Ojciec stał naprzeciwko Zabiniego.
Natychmiast zauważyła, że obaj zaciskają palce na mieczach.
Chcieli się pojedynkować. I to najpewniej o nią.
Ojciec był wspaniałym magiem. Jedno zaklęcie mogłoby sprawić, że sir Zabini nie ruszyłby się więcej. Ale Gorynel Ravenclaw był zbyt szlachetny, żeby użyć czarów, przeciwko nie magicznemu . A był już starym człowiekiem i jego ręka nie była już taka szybka jak dawniej. A to oznaczało, że przegra.
Zawsze była w stosunkach z Ojcem o wiele cieplejszych niż większość córek z jej środowiska z własnym rodzicem. Ale były pewne granice, których nie przekraczała. Do dziś.
- Ojcze, Ojcze!
Rowena biegiem ruszyła w kierunku mężczyzn, obaj usłyszeli jej krzyk i spojrzeli w jej stronę. Z wyciągniętymi ramionami podbiegła do Gorynela. Dojrzała zaskoczenie i… radość na jego twarzy. Zamknął ją w mocnym uścisku. Z całej siły objęła ramionami jego szyję, kiedy podniósł ją do góry.
- Córeczko. Kochanie.
Nie córko, nie Roweno, czy nawet krucza księżniczko. Córeczko. Kochanie.
- Kocham cię – odważyła się powiedzieć. Spojrzała ponad ramieniem Gorynela na sir Nicholasa. Jej spojrzenie, nie było spojrzeniem ośmioletniej dziewczynki. Twarde, ostre. Pełne nienawiści.
- To mój Ojciec – powiedziała zaciskając ramiona na szyi Gorynela.
- To Ojciec – szepnęła cicho i schowała główkę w jego szatę. Nie mogła wiec widzieć jak sir Zabini blednie i powoli się odwraca. Po raz pierwszy nie dostał tego, czego chciał. Nie mogła widzieć jak odchodzi w blasku zachodzącego słońca.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Medea
Elf



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zabrze

PostWysłany: Pią 10:24, 26 Sie 2005    Temat postu:

Na początku powiem jedno - ten tekst wymaga porządnej bety, bo sporo przecinków i niektóre sformułowania należałoby poprawić. Jeśli się kiedyś na to zdecydujesz, służę pomocą.

Lubię teksty, które nawiązują do dawnych czasów. Rowena urodziła się w średniowieczu i problem jest taki, że trudno jest oddać charakter tej epoki. Tobie się to niestety nie udało, ponieważ cały czas miałam wrażenie, że pomieszałaś średniowiecze (właściwy czas akcji), renesans (dążenie do wiedzy) i wiek XVIII-XIX (stosunki z rodzicami). Ale nie jestem historykiem, nie znam się na tym, takie jest moje subiektywne odczucie.

Fabuła jak na razie nie jest niczym wyjątkowym, choć przyznam, że czytało mi się ją dość przyjemnie. Przypominała mi moją wczesną pisaninę.

Bardzo zdziwiła mnie Matka. W prologu wydała mi się dobroduszna, choć może był to wpływ skruchy, jaką wówczas odczuwała. Później przedstawiłaś ją jako zgorzkniałą kobietę, która próbuje umniejszyć swoje własne winy, doszukując się uchybień w zachowaniu dziecka; która, mimo całej swej mądrości, obciąża córkę niechęcią wobec samej siebie.
Uwielbiam natomiast Gorynela. Postać może nieco zbyt wyidealizowana, ale ukazana oczami uwielbiającej go córki, więc jaka inna mogłaby być?

Mogłabyś dokończyć tę historię, może wyszłoby z tego coś całkiem niezłego, przynajmniej dla "pokolenia", które nie będzie zwracac uwagi na poprawność historyczną. Życzę ci powodzenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Pią 12:17, 26 Sie 2005    Temat postu:

no, faktycznie, jakby się zastanowić, to faktycznie lekkie pomieszanie epok tu jest ;)... ale Rovena musiała dążyć do wiedzy. skad inaczej Krukoni mieliby takie cechy?

beta też by sie przydała, ale... ale dzięki ci, Olus! ja chcę przeczytać to opowiadanie do końca, bo
a) jest ono o Rovenie
b) jest całkiem dobre i interesujące
c) jest o Rovenie
d) podobaja mi się postacie
eee... mówiłam już, że uwielbiam w tym opowiadaniu to, że jest o Rovenie ;)?

a reakcja Matki... no, to prawidłowa reackja kobiety, która ma poczucie winy. dla mnie było jasne od początku, ze ona nie będzie kochać tego dziecka, bo przypomina jej o... no, o czymś, o czym chce zapomnieć.

pisz pisz!

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Nie 19:58, 28 Sie 2005    Temat postu:

2. Sześć kwiatów i czarny kruk .

Dziękuje za komentarze. następne rozdziały nie bedą zbyt szybko, bo teoretycznie betę mam, ale od trzech tygodni i paru dni czekam na sprawdzenie, a ona chyba umarła po porstu bo nie daje znaku życia. Muszę czekać, bo chyba wolelibyscie od rozdziały trzeciego czytać bez błędów.


- Dziękujemy ci pani.
Rowena uśmiechnęła się lekko, mocniej zaciskając opatrunek. Już dawno przestała prosić, by mówiono jej po imieniu. Stawiała ludzi z wioski w niezręcznym położeniu, gdy żądała, by zwracano się do niej po prostu Roweno. Ale i tak dziwnie się czuła, kiedy do trzynastolatki, jakaś dorosła osoba mówiła: pani.
- Musisz odpoczywać i codziennie pić jeden łyk tej mikstury. Rany są bardzo głębokie.
- Tak pani – odpowiedział chłopak leżący na posłaniu.
- Stokrotne dzięki pani – powtórzył ojciec chłopca, patrząc z ulgą na syna. Miejscowy znachor uznał, że nie ma dla niego ratunku. Zwykłe metody leczenia nie mogły mu pomóc. Ale czarodziej, zwłaszcza tak uzdolniony w przygotowaniu eliksirów jak Rowena, niemal bez trudu potrafił utrzymać dziecko przy życiu.
- Następnym razem nie wchodź do tamtej części lasu. To niebezpieczne.
Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. Rodzice rannego poszli za nią i ukłonili się, prawie do ziemi. Wdzięczność i uwielbienie wprost emanowało z ich twarzy.
Rowena uwielbiała schodzić do wioski. Pomagać tym prostym ludziom, przyglądać się ich zajęciom. W zamku nikt właściwie nie zwracał na nią uwagi, a tutaj kochano ją za pomoc, jaką udzielała, każdemu kto jej potrzebował. Matka zawsze denerwował się na nią twierdząc, że nie powinna zadawać się z plebsem. Jutta, Jaskra i Gertruda zgadzały się w nią w zupełności. Rowena jednak wiedziała, jak zezłoszczone były, zawsze gdy razem jechali przez wioskę, by odwiedzić Nikolettę i jej synów, Marię, która niedawno urodziła córeczkę, lub kiedy odprowadzały Matyldę wyjeżdżającą wraz z mężem. Ukłony przeznaczone dla Roweny, były o wiele niższe, ludzie uśmiechali się i patrzyli na nią z wyraźnym szacunkiem. Gdy witali jej siostry i Matkę z twarzy znikały uśmiechy.
Słońce świeciło jasno, a niebo miało dziś najpiękniejszy odcień błękitu. Rowena szła powoli, nie spiesząc się. Do wieczora było jeszcze dużo czasu. Matka co prawda zażądała by wróciła wcześniej, krawcowe brały miarę na nowe suknie dla sióstr. Musiały mieć nowe ubrania, gdyż za parę dni miały wyjechać na uroczystość zaślubin Jutty i księcia Hursta. Ale Rowena nie miała zamiaru śpieszyć się z powrotem. Już dawno przestało jej zależeć na uznaniu Matki. Od ósmego roku życia. Ojciec kochał ją i był z niej dumny. To w zupełności jej wystarczyło.
- Lady Ravenclaw.
Spojrzała w bok. Na trawie siedział stara wróżbitka. Rowena pytał Ojca, ile mogłaby mieć lat. Odpowiedział, że kiedy on był jeszcze małym chłopcem, ona już była starą kobietą. Siwe włosy spływały do pasa, twarz miała okropnie pomarszczoną, niebieskie oczy patrzyły tak, jakby widziały, coś niewidocznego dla innych. Siostry Roweny bały się tej kobiety. Ją ona, ogromnie ciekawiła.
- Witaj kobieto.
- Co tu robisz lady?
Rowena roześmiała się. Nikt nie zwracał się do niej lady, oprócz niej. Pani, wśród służby i biedaków. Roweno, lub panienko dla rodziny i innych osób z jej środowiska.
- Leczyłam dziecko wróżbitko. Dlaczego uparcie tytułujesz mnie lady Ravenclaw?
- Wiele, oj wiele osób cię jeszcze tak nazwie, lady.
- Wiem. Kiedy dorosnę – skrzywiła się. Myśl o dorastaniu nie bardzo przypadła jej do gustu.
- I nie tylko. Twoje nazwisko długo będzie jeszcze wymieniane. Dłużej niż sądzisz lady.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Przywykła już do dziwnych słów staruszki.
- A co takiego we mnie jest niezwykłego wróżbitko? Może to o moje siostry ci chodzi?
- Nie lady. Twoje siostry są jak kwiaty. Sześć kwiatów.
- Wiem. A ja przypominam chwast.
Staruszka zmieniła pozycje i pochyliła się do przodu.
- Są kwiatami lady. I ograniczają je korzenie. Kwiat jest piękny i ma wspaniały zapach. Ale ma na własność tylko kawałek ziemi i nie widzi nic po zanim. Nie umie się bronić czy uciec przed zagrożeniem. A ty jesteś krukiem. Cały świat należy do ptaka. Może wzlecieć ku słońcu i sam wybiera miejsce gdzie wybuduje swe gniazdo. Kwiat nie ma takiego wyboru.
Rowena westchnęła smutno.
- Ja też nie mam wyboru wróżbitko. Tak jak moje siostry zostanę oddana najlepszemu z możliwych kandydatów do mojej ręki, a potem będę mu rodzić dzieci. Aż w końcu osiwieję i przybędzie mi zmarszczek. Jak Matce.
Kobieta spojrzała na Rowenę. Choć jak zawsze dziewczyna miała wrażenie, że staruszka tak naprawdę nie patrzy na nią. Ale na coś co tylko ona może zobaczyć.
- Kwiaty uschną.
- A kruk zdechnie – odparowała Rowena.
- Ale będzie wolny, a kwiat spędzi całe życie w lochu. I nawet nie będzie tego świadomy – szybko odparła wróżbitka.
- Więc gdzie znajdę tą wolność?
Staruszka zatoczyła krąg ręką.
- W świecie. W miejscu, które sobie wybierzesz. Ucz się lady Ravenclaw. Byś umiała sprostać trudnemu zadaniu, stworzenia dzieła które przetrwa wieki. Pod znakiem kruka, lwa, borsuka i węża.
Po raz kolejny dziewczyna się roześmiała.
- A wiec idę do zamku przymierzać suknie! A może w miejscu, gdzie będę je zakładać, odnajdę tego borsuka, węża i lwa o których mówisz!
Nawet ją samą zdziwiła gorycz jaka zabrzmiała w jej własnym głosie.

Nie podobał się jej zamek księcia Hursta.
Nie podobał się jej też sam książę.
Nie był na pewno brzydkim mężczyzną, ciemne oczy i włosy, ostry podbródek. Starszy od Jutty o ponad dziesięć lat, ale dwudziesto ośmiolatek, dla osiemnastoletniej panny to nie było jeszcze takie złe. Nie raz zdarzało się, że prawie dziecko zmuszano do ślubu ze staruszkiem.
Ale miał w sobie coś, co odpychało Rowenę. Nie umiał powiedzieć co to było, ale wolałaby, aby jej siostra wyszła za innego mężczyznę.
Na uczcie powitalnej nudziła się okropnie. Nie bawiło jej flirtowanie z mężczyznami. Nawet jeśli, któryś zwróciłby na nią uwagę, co jej kompletnie nie groziło. Byli zbyt zajęci pożeraniem wzrokiem Jaskry. Piętnastoletnia, złotowłosa i zielonooka dziewczyna, była jeszcze piękniejsza niż Nikoletta. Rozmowy pań o haftowaniu i tym podobnych rzeczach sprawiały, że Rowena z trudem powstrzymywał ziewanie. Większość osób w tym towarzystwie była magiczna i wyraźnie słyszała rozmowę trzech chłopców, w rogu sali, o alchemii i urokach. Chętnie by cię do nich przyłączyła, ale świetnie zdawał sobie sprawę, że to po prostu nie wypada. Przysłuchiwała się więc ich dyskusji w milczeniu.
- Eliksiry… nie twierdzę, że są nie przydatne. Leczenie, wzmacnianie. Ale to uroki są prawdziwą magią – dowodził najstarszy. Miał ciemne włosy i brązowe oczy. Zdawał się być bardzo pewny siebie. Rowena nie lubiła takich osób.
- Przy pomocy alchemii można zrobić wszystko – powiedział niski chłopiec, o kędzierzawej czuprynie.
- Lucjuszu. Eliksiry nie są do niczego potrzebne –odparł złotowłosy, chudy jak patyk chłopak.
Powiedz to tej dziewczynce, której po wypadku wyleczyłam oczy – pomyślała Rowena patrząc na niego kątem oka z niechęcią. Jak on się nazywał? Chyba też Hurst. Krewny narzeczonego jej siostry.
- Żaden eliksir nie sprawi, że pozbędziesz się wroga – dodał ten najstarszy.
Tak. To może powtórzysz to jak wypijesz truciznę przygotowaną moją ręką?
- Alchemia to bardzo złożona sztuka. Przy jej pomocy można uleczyć chorego, wywołać chorobę, rozkochać w sobie damę…
Mądry. Zaczynam lubić tego Lucjusza.
Czarnowłosy roześmiał się.
- O to chodzi? Sam nie umiesz uwieść wybranki swego serca?
Lucjusz zarumienił się i wymamrotał, ze jeszcze nie myśli o pannach. Rowena zezłościła się na tego chłopaka, który tak zawstydził mądrego Lucjusza.
- Eliksirów uczy się ten, kto nie umie poradzić sobie z zaklęciami służącymi do pojedynku.
A nie uczy się ich ten, kto jest zbyt zapatrzony w siebie by dostrzec czubek własnego nosa!
Pomyślała Rowena urażona. Lubiła eliksiry. A ostatnio w pojedynku pokonała jednego z rycerzy ojca!
Wino zrobiło już swoje. Atmosfera rozluźniła się, parę osób o słabszych głowach już wymknęło się do swoich komnat. Rowena uznała, że i ona może chyba już opuścić to miejsce. Inaczej może by nad sobą nie zapanowała i arogancki chłopak musiałby udowodnić jak szybki jest w rzucaniu zaklęć obronnych. Przeszła przez salę, dostrzegła zezłoszczone spojrzenie Matki. Ojciec popatrzył za nią z uśmiechem. Rowena odpowiedział mu tym samym. Kiedy przechodziła koło trzech chłopców, uśmiechnęła się do zawstydzonego przez rozmówców Lucjusza. Nieśmiało odwzajemnił się w ten sam sposób. Dobrze, że Matka nie widziała. Już by jej się ostało burę o uśmiechanie do nieznajomych chłopców! Nawet jeśli są dużo niżsi i co najmniej o dwa lata młodsi od niej. Wyszła z sali, ale nie ruszyła do swojej komnaty. Skierował się w stronę wyjścia do ogrodu.
Nawet on się jej nie podobał. Kwiaty były tu tak nienaturalnie uporządkowane.
Ale niebo było to samo. Księżyc świecił jasno, gwiazdy mrugały przyjaźnie. Na gałęzi jednego z drzew usiadł kruk i zakrakał głośno. Rowena uśmiechnęła się do niego. Krucza królewna, tak mówił na nią Ojciec. Dlatego tak lubiła te ptaki.
Wróżbitka nazwał ją krukiem.
Zadrżała mimo, że noc nie była zimna.
- I co skrzydlaty?
Kruk zakrakał w odpowiedzi.
- Szkoda, że cię nie rozumiem.
Ptak zamachał skrzydłami, ale nie odleciał. Jak to jest wzbić się w powietrze? To by dopiero była wolność! Ale to nie możliwe, chyba, że na miotle. Ale to nie to samo, co lot na własnych skrzydłach… jak to nie możliwe?! Animadzy. Natychmiast zaczęła przypominać sobie wszystko czego się o nich uczyła.
- Oto panna, która zawróciła w głowie Lucjusza.
Ktoś wyszedł z krzaków. Kruk gwałtownie wzleciał w powietrze. Rowena z żalem popatrzyła jak zlewa się w jedność z ciemnością.
- Nikomu nie zawracam w głowie – odparła ze złością. Postanowiła zapomnieć o dobrych manierach. Matki nie było, a to on pierwszy zachował się niegrzecznie. Po za tym nie lubiła go, za aroganckie zachowanie w czasie uczty.
- Tak się chyba nazywa błyskanie oczami w kierunku chłopca – odparł uśmiechając się łobuzersko. Stanowczo nie zachowywał się jak arystokrata.
- Za kogo ty się uważasz?
- Gdzie moje maniery?! – ukłonił się.
- Też się nad tym zastawiam – odpowiedziała, ale zignorował jej słowa.
- Godryk Gryffindor, do usług.
- Lady Ravenclaw. Nie do usług - starannie podkreśliła słowo lady.
- Czy powszechnie przyjęte, jest w posiadłości sir Ravenclawa rozmawianie z krukami?
- Czy powszechnie przyjęte jest, w miejscy którym mieszkasz bycie niegrzecznym i aroganckim? – odparowała natychmiast.
- Ja miałbym być nieuprzejmy damy?
Ton głosu wyraźnie informował, że ona damą nie jest. Uśmiechnęła się ze słodyczą.
- Żaden prawdziwy mężczyzna nie jest, niegrzeczny dla kobiety.
Z zadowoleniem stwierdziła, ze udało jej się wyprowadzić chłopaka z równowagi.
- Na zamku sir Zabiniego są sami prawdziwi mężczyźni.
Uśmiech z twarzy Roweny zniknął natychmiast. Wiedziała, że po śmierci starszego lorda Von Hart, Zabini przeniósł się do własnych, sporych włości.
- Oczywiście. Wszyscy oprócz samego pana zamku – odpowiedział zimno. Godryk już nie był wyprowadzony z równowagi. Był wściekły.
- Nie pozwolę obrażać mojego pana, który wychował mnie jak syna.
- Możesz przekazać swojemu panu pozdrowienia od Roweny Ravenclaw, z zapewnieniem, że Gorynel Ravenclaw to najlepszy Ojciec jakiego można pragnąć. I nikt nie dałby rady go zastąpić.
Teraz przez twarz chłopaka przemknął wyraz zdumienia.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.
- To mnie nie dziwi.
- Nie wchodzi się w paszczę lwa – odparł. Był zdenerwowany. I zły na siebie, że pozwala się wyprowadzić równowagi dziewczynie, w dodatku młodszej o co najmniej trzy lata.
- A lew to ty?
- Lew jest herbem Gryffindorów!
Wybuchła śmiechem. Czyżby to miała na myśli wróżbitka?! Tego lwa?! Jakie głupie były jej przepowiednie!
- Brawo! Brakuje jeszcze borsuka i węża!
Ruszyła w kierunku wejścia do pałacu, wciąż śmiejąc się szaleńczo.


Jutta siedziała w komnacie, którą oddano Rowenie.
Dziewczyna zatrzymała się w progu i spojrzała na siostrę. Jutta nie zauważyła jej, wpatrywała się w okno. Miała smutna twarz, zaciskała ręce na sukni, mnąc ją bezlitośnie.
- Jutto?
Siostra zerwała się z krzesła, ale kiedy zobaczyła, że to Rowena, znów usiadła.
- Co tutaj robisz?
- Chciałam… chciałam się z tobą pożegnać Roweno.
Spojrzała na Juttę zdziwiona. Nigdy nie były ze sobą zbyt blisko. Prawdę mówiąc Rowena nie była blisko z żadną z sióstr.
- Dlaczego Jutto?
Opuściła głowę. I powiedziała coś dziwnego.
- Ja się boję Roweno.
Dziewczyna popatrzyła na nią zaskoczona. Podeszła i uklękła przy krześle jasnowłosej Jutty.
- Czego siostro? – położyła swoją rękę na jej dłoni.
- Księcia Hurst – szepnęła zawstydzona.
Czyli i ona zauważyła tą dziwną aurę. Ostre spojrzenie, ton jakiego używał w stosunku do służby.
- Dlaczego więc zgadzasz się wyjść za niego za mąż? Ojciec zrozumiałby…
- Matka nie. To dobra partia. A ja… nie mogę być nieposłuszna.
Kwiat. Kwiat, którego ograniczają korzenie. Gdy ktoś chce go przesadzić, nie może zaprotestować. Musi opuścić żyzną ziemie, nawet jeśli nowe miejsce, będzie mieć niepodatny grunt. Tak jak mówiła wróżbitka.
- Siostro…
Jutta rozpłakała się.
Nigdy nie widziała łez siostry. Gertuda i Maria czasem płakały, ale Jutta… nigdy. Nie wiele myśląc zarzuciła ręce na szyje dziewczyny. Jutta objęła ją ramionami, ciągle płacząc.
- Tak się boje Roweno. Nie masz pojęcia jak to jest… jakby ktoś zamykał mnie w lochu.
Uwięzione choć nie zdają sobie z tego sprawy. Wróżbitka chyba częściowo się myliła. Jutta wiedziała, że będzie uwięziona. I wcale tego nie chciała.
- Siostrzyczko… - oswobodziła się z ramion Jutty – Rodzice cię kochają. Powiedz im to. Zrozumieją.
- Obiecałam… nie mogę przynieść wstydu rodzinie. Och Roweno! To takie niesprawiedliwe!
- Wiem kochanie.
Nie wiedziała jak mogłaby pomóc siostrze. Ogarnęła ją nagle fala nienawiści do księcia Hursta. Zapragnęła iść, przygotować truciznę i nalać mu jej do pucharu wina.
- Nie chcę zostać tu sama… nikt mnie tu nie kocha! Nikt!
- Obiecuje, że będę często pisać… i przyjadę w odwiedziny. Wkrótce będą urodziny Jaskry, namówię rodziców, by wydali przyjęcie… i zaprosili całą rodzinę. Wtedy ty też przyjedziesz do domu.
Wiedziała, że to marne pocieszenie. Ale nie mogła znaleźć innych słów. A Jutta wyglądała jakby jej to trochę pomogło.
- Dziękuje Roweno. I… przepraszam, że byłam dla ciebie nie miła. Muszę iść. Przymiarka sukni ślubnej czeka…
Otarła łzy i ruszyła w kierunku drzwi. Tuż za progiem obejrzała się jeszcze na Rowenę.
Młoda Ravenclaw na zawsze miała zapamiętać to spojrzenie. Przerażone oczy zwierzątka, które ktoś zamyka za kratami. Które tęsknie spogląda na las, będący o wyciągnięcie ręki. Ale do którego już nigdy nie będzie mogło wbiec.
W tym momencie zrozumiała słowa, które Ojciec powiedział do niej gdy miała osiem lat.
Dwa dni drogi, jakie dzieliły ziemie księcia Hurst od ich zamku, równie dobrze mogły być rokiem.
Nie wszystko jest takie jakie się wydaje.

Stała wśród krzaków róży wsłuchując się w szum wiatru. Była niewiarygodnie zmęczona.
Ślub Jutty był jednym z najsmutniejszych dni w jej życiu.
Wciąż widziała zrozpaczoną twarz siostry, która dzielnie usiłowała powstrzymać łzy. W czasie uroczystości Rowena nie pragnęła niczego, oprócz uduszenie księcia Hurst własnymi rękami.
A nikt oprócz niej nie widział smutku młodej małżonki. Ojciec patrzył na Juttę z troską, ale Matka była wyraźnie szczęśliwa. Małżeństwo z księciem Hurst oznaczało awans społeczny. Jaskra i Gertruda były zbyt zajęte wirowaniem w tańcu by zwrócić uwagę na siostrę.
Po za tym na ślubie pojawił się Nicholas Zabini. Stał dość blisko niej ze swoim magiem i jego uczniem, Gondrykiem Gryffindorem. I cały czas patrzył na przemian to na nią, to na jej Matkę. Nie podobało się jej to spojrzenie. W czasie uczty próbował nawet do niej podejść, ale wyszła wraz z Juttą. Podarował nieszczęśliwej pannie młodej talizman, który dostała od Ojca. Miała nadzieję, że magia, którą wręcz promieniował ułatwi jej trochę życie, w tym ponurym miejscu. Powiedziała o tym Ojcu, który wcale nie pogniewał się, że oddała prezent od niego. Pochwalił, że potrafiła wyrzec się cennej rzeczy, by siostra miała od niej pamiątkę. Prawdziwych powodów podarunku nie mogła zdradzić. Jutta zwierzyła się jej w zaufaniu.
Teraz większość gości wciąż się bawiła. Para młoda zniknęła na górze. Za nim weszli po schodach, Rowena wręczyła siostrze jeszcze jeden podarunek. Zapomniała wziąć go z komnaty wcześniej, więc szybko wcisnęła go do rąk Jutty. Duża butelka eliksiru częściowej nieświadomości. Wiele osób, na miejscu jej siostry, mogłoby odmówić, twierdząc, że to uwłacza ich godności. Jutta jednak przyjęła podarunek z prawdziwą radością. Rowena zdążyła tylko wyszeptać jej do ucha krótką instrukcję używania, Jutta nie mogła odpowiedzieć, ale posłała jej spojrzenie pełne ulgi. Rowena twardo postanowiła sobie, że jeszcze dziś w nocy rozpocznie przygotowanie wywaru dla księcia. Nie był łatwy, spędzi pewnie nad nim całą noc, dzień i następną, ostatnią noc w zamku, ale zapewni on jej siostrze spokojne noce.
- Czy możemy porozmawiać?
Odwróciła się gwałtownie, odruchowo zaciskając palce na różdżce. Matka twierdziła, że nie wypada zabierać broni na uroczystość. Ale Rowena nigdy nie rozstawał się z różdżka.
Za nią stał się Nicholas Zabini.
- Przykro mi panie, ale jestem bardzo zmęczona.
- Proszę cię Roweno.
Popatrzyła na niego z wściekłością. Jak on śmiał mówić do niej po imieniu?
- Słucham panie. Proszę jednak o pośpiech.
Spojrzał na Rowenę zakłopotany.
- Czternaście lat temu… gościłem na zamku Ravenclaw…
Zrozumiała. Ten przebiegły wąż, który uwiódł jej matkę miał zamiar powiedzieć, jej, że jest jej ojcem! Ale to nie była prawda. Miała tylko jednego Ojca. A był nim Gorynel Ravenclaw.
- Panie – podniosła rękę uciszając go. – Czy Gryffindor przekazał ci moją wiadomość?
Pokręcił przecząco głową.
- Jak sądzę stoi właśnie za tym krzakiem i słucha. Idź do niego panie i zapytaj co kazałam ci powiedzieć.
Spojrzał na nią niepewnie i ruszył w kierunku wskazanego krzaka. Rzeczywiście stał tam potwornie zawstydzony Gondryk. Rowena z kamienną twarzą przyglądała się krótkiej rozmowie.
Rowena Ravenclaw pozdrawia cię i przekazuje, że Gorynel Ravenclaw to najlepszy Ojciec na świecie. I nikt nie mógłby go zastąpić – powiedziała bezgłośnie wraz z Godrykiem. Nie czekając na odpowiedź odwróciła się i ruszyła w kierunku zamku.
Musiała zabrać się wreszcie za ten eliksir.
_________________


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Pon 16:32, 29 Sie 2005    Temat postu:

Mnie się bardzo podoba, mimo, że z klimatem są małe problemy.

Nigdy po prostu nie spotkałam się z podobnym pomysłem i to mnie urzekło.
Zresztą, po co ja ci to piszę, Madlen, doskonale wiesz, bo ci już o tym wszystkim mówiłam. No ale jak inaczej mam skomentować, żeby nie było za krótko Very Happy

Będę czekać na dalsze części.
Pozdrawiam,
Cora


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Nefhenien
Erotomanka



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 145
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 12:38, 02 Lis 2005    Temat postu:

Z góry przepraszam za spoilery dotyczące ciągu dalszego "Kruka" w mojej wypowiedzi jeśli takowe nastąpią:)

Maduś - Ty wiesz co ja o tym myślę:)

Podoba mi się. I to bardzo. Żadko spotyka się opowiadania poruszające tę tematykę. A jeszcze rzadziej opowiadania równie wciągające i równie fajnie napisane.

Polubiłam Twoją Helgę. I to bardzo. Wbrew pozorom polubiłam też Godryka, choć wolałabym, żebyś przedstawiła go bardziej... Cóż, bardziej korzystnie:) O Rowenie to nawet nie wspomnę - jej sie nie da nie lubieć.

Nie muszę chyba wspominać, że z (zbyt) dużą niecierpliwością czekam na ciąg dalszy?

Weny,
nefh


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Pią 14:15, 16 Gru 2005    Temat postu:

No właśnie, gdzie dalsze części? Mad, ty w ogóle ostatnio zniknęłaś z forum, nigdzie cię nie widzę. Co z tobą jest? Daj jakikolwiek znak życia!

Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Pią 16:14, 16 Gru 2005    Temat postu:

dołączam sie. Madlenico Złościco, co z tobą? gdzie jesteś? i co z twoimi opowiadaniami :P?
masz dokończyć Cień Kruka, o! ty, ty... ty Złośliwa Bestio jedna xD. ja chcę przeczytać części, których ejszcez nie czytałam xD! o.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Sob 16:40, 17 Gru 2005    Temat postu:

Hm... ja ten.. .no pomyślałam,z ę nei ma sensu dawać tu jak jest też na DK... ale skoro chcecie...
Ato - rodział, króęgo nei czytałąś ma już Xena. Bardzo, bardzo długo. Chyba znowu będę musiałą dać nie sprawdzone... i dokończę. Nie podoba mi sie ten fick za bardoz, wole Granice, ale coś mnei do niego ciągnie. I piszę:P choć baaaaaardzo wolno!

3 Zwiędły kwiat

Odcinek sprawdziła mi juz Xena. Przepraszam wszystkich któzy czytali nie sprawdzone . Rozdział anstepny niedługo. Tylko wyślę do bety.

Liście cicho szumiały poruszane wiatrem, jakiś ptak siedział na gałęzi śpiewając. Kwiaty pachniały odurzająco. Kończyło się już piętnaste lato Roweny.
Leżała na łące i wpatrywała się w błękitne niebo. Nie miało znaczenia, kiedy wróci do domu. Już od roku nie musiała się tym przejmować.
Jeszcze raz pogratulowała sobie pomysłu urządzenia wielkiego przyjęcia z okazji urodzin Ojca. Sama się wszystkim zajęła, rozesłała zaproszenia, wydała rozkazy służbie. Ostatnio Ojciec podupadł na zdrowiu. Od odejścia swojej małżonki czuł się nieco gorzej, bliska wojna, w której nie mógł wziąć udziału, także zrobiła swoje. Jego ukochany kraj był zagrożony, a on nie mógł nic zrobić, by go bronić. Z początku protestował twierdząc, że w tak niespokojnych czasach nie należy urządzać balów, ale w końcu ustąpił najmłodszej córce. Rowena była pewna, że jeśli w zamku znów zbiorą się wszystkie siostry wraz z dziećmi, poczuje się lepiej. Goście mieli zacząć zjeżdżać się już jutro, od rana. Pięć dni będą trwały wszystkie zabawy. A siostry może nawet zostaną trochę dłużej.
Ściągnęła dodatkową służbę z wioski, nadzorowała przygotowanie pokoi, zadbała by goście mieli zapewnioną rozrywkę. Wyścigi konne, konkurs strzelania z łuku", udało jej się sprowadzić grupę aktorów, którzy mieli wystawić przedstawienie. Była naprawdę zmęczona.
Usłyszała tętent końskich kopyt. Czyżby jacyś goście przybyli już teraz?! Spojrzała na swoje brudne ubranie, zdecydowanie nie wyglądała teraz na Lady Ravenclaw. Poza tym powinna ich powitać razem z Ojcem i siostrami!

Lord Von Hart, wraz z swoją żoną i synami nieco się pospieszyli z przybyciem. Liczył jednak, że jako zięć sir Ravenclawa i Lord, ma do tego pełne prawo. Spojrzał na karocę, w której jechała Nikoletta z młodszym synem. Siedmioletni Nicholas, który wcześniej jechał wraz z matką i bratem, chciał wjechać na zamek na koniu. Von Hart rozumiał to. Chłopiec chciał popisać się przed dziadkiem i ciotkami.
Na końcu jechał mag ze swoim uczniem. Spojrzał na pobliską łąkę. Wysoka trawa tuż przy ścieżce była wygnieciona, tak jakby jeszcze przed chwilą ktoś na niej leżał. Ale nad łąką krążył tylko czarny kruk.

- Co się stało, Roweno?! – Jaskra popatrzyła na siostrę zdziwiona. Była pewna, że jest jeszcze w wiosce, a tu jej siostra w brudnej spódnicy i trawie we włosach, wybiegła z korytarza, którym przed chwila Jaskra szła. A kończył się on na ścianie!
- Idź powiedz Gertrudzie, że ma się przebrać! Ty też! Nikoletta i jej mąż zaraz tu będą!
- Co? Ale mieli tu być dopiero jutro! – Jaskra zaaferowana przybyciem pierwszych gości i zbyt zajęta ważną sprawą, którą suknie na siebie włożyć ,nie zastanowiła się skąd Rowena o tym wiedziała. Jeśli zobaczyła Von Harta i jego rycerzy, to nie miała szans żeby ich prześcignąć.
Rowena biegiem ruszyła do swojej komnaty i zaczęła szybko się przygotowywać. Większość jej ubrań była niebieska, poza tym nie bardzo przejmowała się sprawą ubioru, więc nie zajęło jej to dużo czasu. Skierowała się do komnat Ojca w biegu rozplątując włosy i wyciągając z nich trawę. Dwa razy szybko uderzyła w drzwi i nie czekając na odpowiedź weszła do środka.
- Ojcze! Lord Von Hart będzie tu za chwilę!
- Co ty mówisz córko?
- Zaufaj mi Ojcze. Wezwij służbę niech pomogą ci się przygotować. Czy mogę odejść?
Ojciec nieco zaskoczony kiwnął głową, a Rowena szybko zniknęła za drzwiami. Trzymając spódnicę sukni tak, żeby się nie przewrócić ruszyła do kuchni, by wydać odpowiednie rozkazy służącym. Goście na pewno będą zmęczeni i będą potrzebowalikąpieli oraz dobrej kolacji.
Nikoletta! Ostatni raz Rowena była u niej dwa lata temu. Ojciec pojechał tam raz z żołnierzami rok wcześniej. Ale ona tak dawno nie widziała siostry i jej synów! Prawie spadła ze schodów w pośpiechu.
Lord Von Hart nigdy się nie dowiedział, jakim cudem wszyscy byli przygotowani na ich przybycie, ani z jaką szybkością siostra jego żony postawiła wszystkich mieszkańców zamku na nogi. W każdym razie, kiedy wjechał na dziedziniec zamku, już czekał na niego teść i jego trzy córki, jedzenie było właśnie przygotowywane, a gościom zaproponowano kąpiel.
Ojciec uściskał Nikolette. Rowena po raz setny pochwaliła samą siebie, widząc radość na jego twarzy. Mały Nicholas nie zwracając uwagi na groźne spojrzenie swojego ojca podbiegł do ciotki i przytulił ją, brudząc suknie. Lubił Rowenę.
- Przepraszam za niego Lady Roweno – Von Hart podszedł do syna, gdy już powitał teścia, Jaskrę i Gertrudę. W kolejności starszeństwa Rowena była ostania.
- Nie szkodzi Lordzie. Lubię dzieci – uśmiechnęła się do malca. A potem ze złością zauważyła coś za jego plecami. Najpierw zobaczyła znajomego maga.
Potem chłopka, którym mógł być tylko Godryk Gryffindor.
Jeszcze tylko Zabiniego brakowało! Oni nie dostali zaproszeń!

Po kolei przybywali kolejni goście. Wszyscy okoliczni szlachcice, a nawet kilku podjęło się długiej podróży ze stolicy. Jeden z nich był nawet krewnym króla! Siostry także pojawiały się jedna za drugą. Matylda z małą córeczką, której mąż już ruszył na wojnę. Natychmiast postanowiono, że pozostanie na zamku dopóki nie wróci. Maria wraz z mężem, ich syn pozostał w domu. A wreszcie Jutta. Książe Hurst także już przebywał w stolicy doradzając królowi. Na widok siostry serce Roweny ścisnęło się z żalu. Przez prawie dwa lata widziała Juttę tylko trzy razy. Zgodnie z obietnicą pisała do niej często i wysyłała nowe porcje eliksirów. Pamiętała siostrę jako śliczną, młodą dziewczynę. Teraz zaledwie dwudziestoletnia dziewczyna przypominała zwiędły kwiat. Rowena w myślach zażyczyła sobie, żeby jakaś zabłąkana strzała przeszyła pierś księcia Hursta.
- Jutto – wyciągnęła ręce do siostry. Obie serdecznie się uściskały.
- Witaj, Roweno. Wyrosłaś.
Coś blokowało gardło Roweny. Z trudem przemówiła.
- Cieszę się, że cię widzę.
- Ja też. Bardzo tęskniłam za domem – uśmiechnęła się smutno spoglądając na zamek i góry. Kiedyś tego nie doceniała.
- Jutto, twój mąż nie wróci przed końcem wojny?
Przez twarz siostry przemknął cień nienawiści.
- Nie, siostro.
- Matylda zostanie tu do powrotu męża. Ty też tak zrób kochana. To ci dobrze zrobi. I Ojcu. On bardzo za wami tęskni – powiedziała natychmiast, bez żadnego zastanowienia. Miała nadzieję, że nie odmówi. Jutta spojrzała na nią z wdzięcznością.
- Dziękuje.
- Tu jest zawsze twój dom, siostro.
Rowena nie zwracała uwagi na eskortę Jutty. Niech służba się nimi zajmie. Ona straciła całe zainteresowanie dla gości. Niech ktoś inny ich zabawia i pilnuje, by nie byli głodni. Ona miała ważniejsze zadanie. Musi sprawić, by jej siostra odżyła.
- To moja przyjaciółka, siostro.
Jutta wskazała na młodą dziewczynę zsiadającą z konia. Miała jakieś siedemnaście lat, jasne włosy i bardzo niebieskie oczy. Sprawiała wrażenie miłej osoby.
- Oto moja siostra, Rowena. Roweno, to Lady Helga Hufflepuff z Dolin Dna.
Uśmiechnęły się do siebie.
- Witam Lady Ravenclaw.
- Mam nadzieję, że miło spędzisz tu czas, Lady Hufflepuff.
- Z pewnością.
Są ludzie, których lubi się od pierwszego zamienionego zdania. Po prostu czuje się, że z tą osobą można się zaprzyjaźnić. Tak było z Hufflepuff. Jutta zamieszkała w swojej dawnej komnacie tuż przy pokoju Roweny, Helga także dostała pokój obok.
Pierwszy dzień był wyjątkowo udany. Wszyscy goście doskonale się bawili, Ojciec odżył, kiedy miał przy sobie wszystkie dzieci i wiedział, że dwie z córek zostaną na dłużej. Zachwalono kucharzy i jedzenie szybko znikało z półmisków. Rowena zastanawiała się czy goście jedli by tak samo chętnie, wiedząc, że potraw nie przygotował, tak jak wszyscy sądzili, jakiś sławny kucharz, ale kilka kobiet z wioski. Rudowłosa Gertruda rozmawiała z sąsiadem przy stoliku. Jaskra wirowała w tańcu z Patrickiem Gryffindorem. Sama Rowena zatańczyła dwa razy dla przyzwoitości. Gdy tylko stało się to możliwe, wymknęła się z Juttą do ich komnat i wysłuchała smutnej historii siostry. Rowena nie myliła się. Jej siostra usychała na tamtym zamku jak róża bez wody. Lady Hufflepuff po jakimś czasie także przyszła do pokoju Jutty Hurst. Rozmawiały o losie dziewczyny.
Po raz kolejny Rowena uznała, że życie nie jest sprawiedliwe.
Drugiego dnia rozpoczęły się zabawy. Wyścigi, zawody. Ku niezadowoleniu Roweny Godryk Gryffindor wygrał wyścig konny. W ramach nagrody chciał dostać CAŁUSA OD GERTRUDY. Na szczęście goście nie usłyszeli tego niedorzecznego żądania, a jej siostra wykazała się prawdziwym taktem. Zarumieniona odparła, że nie godzi się rozdawać pocałunków mężczyźnie nie będącym jej mężem.
W dodatku Jaskra co chwila rzucała ukradkowe spojrzenia w kierunku Patricka Gryffindora. Jeszcze tego brakowało. Żeby jej siostra wyszła za chłopaka, będącego bratem kogoś, kto wychował się w domu Zabiniego!
W dodatku okropny Godryk zniszczył jej ulubioną suknię. Sałatka zostawiła piękną plamę na spódnicy. Jak by tego było mało, chciał ukradkiem użyć zaklęcia oczyszczającego. W efekcie jego nieporadności suknia nadawała się tylko do wyrzucenia. Czarnego śladu nie mogło usunąć żadne zaklęcie.
Mimo tych nieprzyjemności ani przez chwilę nie żałowała urządzenia zabawy. Ojciec promieniał. Jutta śmiała się jak dawniej. A Lady Helga była wspaniałą osobą. Przez większą część obiadu dyskutowały o najnowszym eliksirze Wielosokowym oraz korzyściach i stratach, jakie ze sobą niesie.
Wieczorem wydarzyło się jednak coś, co zburzyło spokój Roweny.
Wpadła tuż przed snem na pogawędkę do Jutty. I dowiedziała się od niej jaki herb posiada rodzina Hufflepuff.
- Borsuk!? – aż podskoczyła do góry ze zdziwienia. Jutta spojrzała na nią zdziwiona.
- Tak. A co się stało?
- Borsuk. Lew, kruk i borsuk. Błagam, niech to nie będzie prawda… - kolejna cześć tej głupiej przepowiedni się spełniła. A to oznaczało… oznaczało, że najpewniej będzie współpracować z Gryffindorem! Na samą myśl miała ochotę coś rozbić.
- Roweno. O co chodzi? Wytłumacz mi, proszę.
Popatrzyła na siostrę niepewnie. Czy powinna?
Oczywiście, że powinna. Ze wszystkich sióstr właśnie Jutta była jej najbliższa. A ta przepowiednia to nic osobistego!
- Więc masz stworzyć coś wraz z Helgą i sir Godrykiem?
Kiwnęła głową.
- Ale co?
- Nie mam pojęcia. Może ja i lady Helga wynajdziemy eliksir sprawiający, że przestaje się być aroganckim i niemądrym, a potem wypróbujemy go na…
- Roweno! Zachowuj się – upomniała ją siostra.
- Już dobrze. Ale widzisz, ja nie lubię Gryffindora – odpowiedziała Raveclaw spokojnie. Usłyszała krakanie kruka. Mimowolnie uśmiechnęła się do siebie. Tu aż roiło się od tych ptaków. Większość ludzi nie zwracała na nie uwagi. Ale nie ona. Na wieżach zamku zawsze siedziały całe stada tych czarnych ptaków.
- Dlaczego?
Spojrzała na siostrę. Nie mogła powiedzieć całej prawdy. Ale nie chciała kłamać.
- Powiedział, że zawracam w głowie jego koledze. I szanuje Zabiniego bardziej niż Ojca.
Jutta zamyśliła się na chwilę.
- To naturalne, że ceni bardziej sir Zabiniego, który go wychował. A co do zawracania w głowie. Roweno, dziewczęta podobają się chłopcom. A ty nie jesteś brzydka.
Rowena prychnęła ze złością, nie zwracając uwagi na zdegustowane spojrzenie siostry. Pani Hurst zwracała ogromną uwagę na dobre maniery.
- Jutto, on wyraźnie dał mi do zrozumienia, że uwodzę chłopców. A ja tylko uśmiechnęłam się, żeby pocieszyć malca, którego ośmieszyli. Ja nie szanuję Zabiniego.
Dla Ravenclaw nikt, kto nie miał złotych loków lub rudych włosów jej sióstr nie mógł być ładny. A nienawiść jaką żywiła do sir Nicholasa przenosiła się na każdego, kto uważał go za wspaniałą osobę.
- Ale on ma prawo go szanować. Skoro już mówimy o uwodzeniu. Czy zauważyłaś, że Jaskra…
- Zauważyłam. I wcale mi się to nie podoba! – powiedziała Rowena, krzywiąc się przy tym. Nie podobał się jej Patrick. Wyglądał na osobę równie arogancką jak brat. Jutta popatrzyła na nią surowo.
- Jak możesz? Jeśli go pokocha, niech będą razem szczęśliwi. Czy chcesz, by poślubiła tego starego hrabiego, który prosił o jej rękę? I stała się taka…
Nie musiała kończyć. Rowena wiedziała, że chce powiedzieć „jak ja”. Nagle potwornie się zawstydziła.
- Rozumiem, że Patrick nie ma ziemi, bo wszystkie dostanie jego brat. Ale…
- Nie o to chodzi – przerwała jej siostra. – Przepraszam. Masz rację. I… o co chodzi z tym hrabią?!
Nie wiedziała nic o tym konkurencie do ręki Jaskry.
- Poprosił dziś Ojca o zgodę.
Rowena wyobraziła sobie Jaskrę, tą pełną życia Jaskrę, za dziesięć lat. Jako smutna kobietę, małżonkę starego człowieka. O nie! Wystarczy, że Jutta musi przez to przechodzić! Nie pozwoli zrujnować życia kolejnej siostry!
- I co on na to?!
- Zastanawia się.
Rowena się zerwała i ruszyła w kierunku drzwi.
- Dokąd idziesz?!
- Do Ojca. Przekonam go, że Patrik jest odpowiedniejszy. A to nawet dobrze, że nie ma ziemi. Przejmą Zamek Kruków. Ojciec nie zostanie sam… - pchnęła drzwi.
- Zaczekaj!
- Na co? Na ślub Jaskry i tego starca? – spytała, ale się zatrzymała.
- Nie. Skąd wiesz, że Patrick tego chce? Co do Jaskry jestem pewna, ale…
Rowena zastanowiła się przez chwilę. Jutta miała rację!
- Tak. W takim razie najpierw idę do Patricka.
- Nie! Roweno, nie wypada…
Ale dziewczyna już nie słyszała. Biegła korytarzem.

- Roweno. Czy ja dobrze zrozumiałem?
Kiwnęła głową. Nie zwiodła jej surowa twarz Ojca, wiedziała, że nie jest naprawdę zły. Gdy ogarniała go wściekłość zdawało się jakby nakładał maskę.
- Pobiegłaś w nocy do komnaty mężczyzny. Nawrzeszczałaś na kuzyna tego chłopaka, który z nim rozmawiał, każąc mu się nie wtrącać. Potem wypytałaś, co czuje młodzieniec do twojej siostry. Następnie wyrwałaś ze snu Jaskrę, przyprowadziłaś do niej obu tych chłopców…
- Jednego – sprostowała. – Godryk Gryffindor poszedł sam.
- Nie przerywaj. Spytałaś czy chcą być razem, a potem oznajmiłaś, że jedna z twoich sióstr już cierpi i nie pozwolisz na to drugiej. I choćbyś miała skoczyć z wieży, to Jaskra wyjdzie za Patrikca. A na koniec…
Urwał.
- Godryk Gryffindor powiedział, że nie jestem taką okropną, sztywną arystokratką za jaką mnie uważał? – zasugerowała. Surowość zniknęła z twarzy Ojca. Prawie się uśmiechnął.
- Nie. Obudziłaś mnie, żeby prosić o rękę siostry w imieniu Patricka.
- Dokładnie.
- Jesteś najbezczelniejszą młodą panną jaką znam – powiedział ojciec surowo.
- Ja też cię kocham Ojcze – uśmiechnęła się lekko. Gorynel pokręcił głową z rezygnacją.
- Wiesz, że żadna z twoich sióstr nie odważyłaby się tak odpowiedzieć?
- Nie jestem żadną z moich sióstr – uśmiech stał się szerszy.
- Na szczęście.
Teraz uśmiechała się tak szeroko, że bardziej już chyba by nie można.
- To co będzie… - spytała lekko zaniepokojona.
- Nie mogę ryzykować, że moje najmłodsze dziecko rzuci się z wieży.
Zerwała się na równe nogi. Ogarnęła ją nagła fala radości.
- Więc…
- Wprawdzie wolałbym, żeby lepiej się poznali…
Mimo całej swojej miłości do Ojca nie mogła powstrzymać myśli „ Jutta nie miała takiej możliwości”
- … ale jeśli oboje tego chcą to mają moją zgodę.
- Dziękuje! – miała zamiar natychmiast biec do siostry. Ale Ojciec ją zatrzymał.
- To może poczekać.
Miała inne poglądy na ten temat. Ale z Ojcem nie powinna się kłócić. Z powrotem usiadła.
- Posłuchaj, to będzie trudne… zacznę od tego, że to tobie chciałem zostawić ten zamek.
Kiwnęła głową. Czuła, że to nie o to chodzi. Ojciec nie wiedział, jak jej coś powiedzieć, więc odwlekał moment. Zaniepokoiła się. Co się stało?
- Jaskrze i Patrikowi przyda się bardziej. Przecież mnie stąd nie wyrzucą. Poza tym masz dość pieniędzy, bym i ja nie była biedna.
Na twarzy Ojca pojawił się zacięty wyraz. Podjął jakąś decyzję.
- Roweno, ty nie jesteś moją…
- Córką – dokończyła za niego i uśmiechnęła się. A już zaczynała się bać, że to coś poważnego!
- To naprawdę...
- Prawda – znów mu przerwała. Nie przestawała się uśmiechać – Mylisz się ! Ty i tylko ty jesteś moim Ojcem. A Zabini… nic mnie nie obchodzi.
Wpatrywał się w nią zaskoczony.
- Od jak dawna…
- Od lat. I nie, Matka mi nie powiedziała. Usłyszałam za dużo – wstała i pogłaskała jego dłoń. – Mogę iść? Chcę powiedzieć Jaskrze. - był zbyt zdziwiony by odpowiedzieć. Kiwnął tylko głową. Rowena wiedziona nagłym impulsem pocałowała go w policzek.
- Dobranoc


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 18:24, 17 Gru 2005    Temat postu:

eh, niby zbetowane, ale jednak problemy z przecinkami i drobne bzdety z stylu źle postawionych spacji pozostały... może, skoro Xena sobie nie radzi, czas znaleźć lepszą betę?

wiem, ze na tym forum więkoszść osób jest z dekla, ale nie tylko (;... publikuj tu też :P.

a mi sie ten ficzek podoba (;. świetnie wykreowałaś Rowenę, i w ogóle... dokończ, dokończ, ja chcę doczytać do końca :P.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Louis Szalona
Gość






PostWysłany: Pią 20:16, 27 Sty 2006    Temat postu:

Cytat:
dokończ, dokończ, ja chcę doczytać do końca :P.

Atuś, nie tylko ty;P
madlen, ten fick jest naprawdę dobry. I oryginalny-nigdy nie czytałam opa o założycielach;P
Widziałam kilka błędów interpunkcyjnych, ale nie mam siły ich teraz szukac.
czekam z niecierpliwością na ciag dalszy;P
Lu
Powrót do góry
madlen
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Karrenia

PostWysłany: Wto 17:03, 14 Mar 2006    Temat postu:

Okey proszę państwa. Po wielu, wielu dniach dostarczam ciąg dalszy, choc miałam tego nie robić. Brr. Może mnie nie zjecie. Mam nadzieje.

Gorynel i mały Patrick krzyczeli tak głośno, że cały zamek trząsł się w posadach. Rowena otworzyła drzwi do ich pokoju. Chłopcy bili się o jakąś zabawkę. Westchnęła.
- Chcecie obudzić siostrę? – spytała. Choć właściwie mała Rowena na jej rękach już nie spała. W zamku nie było nikogo, kto dałby radę spać przy tych krzykach. Półtorej roku, a tyle sił w płucach!
- Pseplasamy ciociu! – powiedzieli chórem. – Ale on zabral mi zabawkę!
Spojrzeli na siebie wrogo.
- To ty mi zabrales!
- Ty!
- Accio! – Rowena ucięła kłótnie przywołując drewnianą figurkę. – Albo się pogodzicie, albo ją zabieram. I ja będę się nią bawić.
- Ty? Pseciez jesteś za stara! – krzyknął Gorynel wpatrując się w zabawkę.
- O, dziękuje! – prawie się roześmiała. – Osiemnaście lat to starość?
- Oczywiście – odparł niebotycznie zdziwiony Patrick. Rowenę denerwowała ta powtarzalność imion. Ale Jaskra uparła się, by właśnie tak nazwać bliźniaków i małą córeczkę.
- W takim razie co powiecie o dziadku?
Spojrzeli na siebie w zamyśleniu. Rowena uśmiechnęła się. Dla czarodziei, którzy przeciętnie żyli ponad sto dwadzieścia lat, siedemdziesiątka, to jeszcze nie był stary wiek. Ale małym dzieciom z pewnością, ktoś taki wydawał się okropnym starcem.
- Nie wiem. Daj! – Gorynel wyciągnął rączkę.
- O! Takie to maniery! To ja się idę nim pobawić – zamachała zabawką i cofnęła się.
- Nie! Będziemy gzecni!
- Słowo?
- Slowo!* – krzyknęli obaj jednocześnie. Rowena kolejnym zaklęciem wysłała im figurkę i wyszła z komnaty.
- Uspokoiłaś ich?
Rowena spojrzała na Jaskrę idącą korytarzem. Musiała niedawno wstać, bo włosy fruwały swobodnie wokół głowy. Ravenclaw nie mogła tego zrozumieć. Ona nie potrafiłaby spać tak długo.
- Tak – podała siostrze malutką dziewczynkę, którą trzymała na ręku. – Dziś nie będzie mnie w zamku. Mam zamiar zejść do wioski, trwa tam epidemia.
- Czy to nie zaraźliwe? – spytała zaniepokojona Jaskra. Rowena roześmiała się.
- Oczywiście, że zaraźliwe. Ale mam już lekarstwo i sama na wszelki wypadek wzięłam trochę. Nie martw się, wyleczę to.
- Ale nie dziś – powiedziała Jaskra, przytulając córkę.
- Dlaczego nie dziś? – spytała Rowena. Uniosła jednąbrew do góry. Nie miała zamiaru pozwolić by ktoś jej rozkazywał.
- Służąca twierdzi, że masz gościa. Lady Hufflepuff.
- Helga?! – wykrzyknęła Rowena uradowana. Hufflepuff niedawno wyjechała na dwumiesięczną podróż. – Nie wiedziałam, że już wróciła!
- Roweno! Jak ty się zachowujesz!
Ale dziewczyna już nie słyszała. Biegła po schodach w dół, nie zważając, że niszczy sobie w ten sposób reputację.
- Witaj! – uściskała serdecznie przyjaciółkę. – Jutta się ucieszy!
Ktoś wysłuchał próśb Roweny. Wojna już się kończyła, a Hurst miał nigdy z niej nie powrócić. Trafiła go strzała.
- Piękna Ravenclaw z górskich hal – roześmiała się Helga.
- Słodka Hufflepuff z Dolin Dna – odwdzięczyła się Rowena. – Kruk i borsuk.
- A co z lwem? – spytała Helga z uśmiechem.
- Może: narwany Gryffindor z wrzosowisk Albo niemądry.
- Lepiej brzmi śmiały. Śmiały Gryffindor z wrzosowisk* – poprawiła ją przyjaciółka.
- Śmiałości to mu nie brakuje. Odkąd wrócił z tej wojny wciąż wprasza się do brata na kolacje! I opowiada jaki to on był dzielny – ruszyły schodami w górę. – Jak się tu dostałaś?
- Teleportowałam się w wiosce.
- W takim razie musisz wziąć lekarstwo, panuje epidemia. Nie pogniewasz się, że dziś tam zejdę? Muszę pomóc.
Helga pokręciła głową.
- Pomoc dla ludzi chwali ci się Roweno – powiedziała. Sama też każdą wolna chwilę poświęcała na leczenie niemagicznych ze Stolicy. – Wytłumaczysz mi wreszcie o co chodzi z tym lwem, krukiem, borsukiem i wężem?
- Oczywiście, że nie. Po za tym odpowiedź nie jest aż tak fascynująca jak sadzisz ty i sir Godryk – Rowena uśmiechnęła się. Oboje zamęczali ją pytaniami na ten temat. Ale uparła się, że nic nie wytłumaczy. – Powiedziałam mu, że powiem, kiedy znajdę węża. Odparł, ze przeszuka cały świat, znajdzie go, przyprowadzi i zażąda wyjaśnień.
- Nie mogłabyś powiedzieć teraz? – jedną z niewielu wad Hufflepuff była ogromna ciekawość.
- Nie! Ten Parick! Taki sam jak brat! – spojrzała w niebo i dostrzegła Gryffindora na miotle. Denerwowały ją te ciągłe loty nad zamkiem. Sama nienajlepiej radziła sobie w powietrzu i nie widziała sensu w ciągłym demonstrowaniu umiejętności. Miotły były wolne i niewygodne. Wolała lot na własnych skrzydłach. Miotły nie mogły się równać z lataniem pod postacią kruka.
- Ciągle nie lubisz Godryka?
- Denerwuje mnie. Niestety jest bratem męża mojej siostry. I muszę go tolerować. Jutta jest teraz na przejażdżce z sir Deightonem. Niedługo wróci – jeszcze raz z dezaprobatą spojrzała na pikującego Patricka. I to był ponad dwudziestoletni mężczyzna?!
- Pozwolę sobie na niedyskretne pytanie. Czy ona i sir Deighton… - urwała znacząco. Rowena uśmiechnęła się.
- Jest jeszcze młoda.
- Ma dwadzieścia cztery lata?
- Nie. Dwadzieścia trzy. Jest starsza od ciebie o trzy. Helgo zdradzisz mi cel swojej wizyty? Widzę, że chcesz mi coś powiedzieć, ale nie wiesz jak zacząć.
Hufflepuff spojrzała na nią zaskoczona. Zawsze dziwiła ją ta niezwykła umiejętność Roweny, wyczuwania o co chodzi bliskim jej osobą.
- Mam dla ciebie… pewną propozycję.
Rowena poczuła nieokreślony niepokój.
- Jaką?
- Widzisz, niedawno zmarł królewski Mistrz Eliksirów.
Rowena kiwnęła głową. Mężczyzna był już stary, nawet jak na czarodzieja.
- Król pytał, czy nie znam kogoś, kto mógłby zająć jego miejsce. Wiesz jak jest teraz trudno, znaleźć kogoś, kto zna się na alchemii.
- Ale ja jestem za młoda! – nagle zrozumiała. I wcale jej się to nie podobało.
- Napisałaś już książkę, którą skopiowano w kilku egzemplarzach. Jest teraz na półkach najlepszych magów. Eliksir, który wynalazłaś świetnie się sprzedaje… alchemia nie ma przed tobą tajemnic. Nie znam nikogo, kto mógłby być lepszy na tym stanowisku.
- Mam osiemnaście lat… - szepnęła Rowena. Spojrzała na zamek i góry. Nie chciała stąd wyjeżdżać. – Są lepsi ode mnie!
- Są. Sir Devon, ma trzydzieści lat i jest sławnym alchemikiem.
- Więc dlaczego on nie…
Helga spojrzała na nią poważnie.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że zamiast lekarstwa poda truciznę. Roweno! To szansa, jaka może ci się więcej nie zdążyćzdażyć! Jesteś utalentowana i mądra. Wciąż siedzisz nad księgami. Marnujesz się tutaj! Nie możesz całego życia spędzić w tym zamku!
Rowena opuściła głowę. Decyzja należała do niej. Dlaczego życie musi być takie trudne?!
- Dlaczego nie?
- Sama mówisz, że jesteś krukiem. Pora nauczyć się latać. Nie jesteś już pisklęciem.
Poczuła, że coś ściska ją za serce. Najgorsze było to, że wiedziała iż Hufflepuff ma racje.

Mikstura bulgotała w kociołku. Zielona para wypełniała całą komnatę, którą Rowena przeznaczyła na pracownie. Ważyła eliksir, który miał pomóc ludziom Ojca schwytać dzikie zwierzęta, które ostatnio bardzo się rozzuchwaliły i dziesiątkowały stada.
Próbowała już trzeci raz. Usiłowała udoskonalić przepis, zastąpić trudny do zdobycia składnik, innym, powszechniejszym. Była bliska sukcesu.
Zawsze uwielbiała eksperymentowanie. Ale teraz nie sprawiało jej to radości. Za bardzo przypominało jej o propozycji Helgi. Teraz Hufflepuff i Jutta rozmawiały na górze. Helga miała zostać parę dni.
Westchnęła i dodała kolejny składnik. Wielokrotnie zastanawiała się skąd u niej, takie wyczucie do przygotowywania mikstur, łatwość w opanowywaniu zaklęć transformacji. Matka była słabą czarownicą. A Zabini, nie był magiczny. Jej siostry odziedziczyły umiejętności po Ojcu, ale ona nie mogła. Może chodziło o to, ile czasu poświęca na naukę. Codziennie, odkąd nauczyła się czytać długie godziny spędzała przed księgami. Wiedza była dla niej najważniejsza.
Wrzuciła parę liści i cofnęła się. Jeśli nie wybuchnie to znaczy, że wszystko jest dobrze.
Zielona para zagęściła się. Nic nie wybuchło. Czyli udoskonaliła przepis. Ale to jej nie cieszyło.
Helga potem nic nie mówiła o zostaniu nadworną Mistrzynią Eliksirów. Razem leczyły ludzi z wioski i prawie w ogóle nie rozmawiały. W czasie kolacji na którą znów, już drugi raz w tym miesiącu wprosił się Gryffindor mówiły głównie o nim. Dowiedziała się, że równie często jada u Helgi i sir Zabiniego. Lub sam wydawał przyjęcia na które kogoś zapraszał. No tak, on lubił mieć publiczność. Pod koniec uczty wymówiła się koniecznością przygotowania eliksiru i grube drzwi odcięły ją od opowieści, jak to Godryk pokonał smoka. Helga powiedziała jej w tajemnicy, że niestety, ale tym razem mówi całą prawdę. Nic nie ubarwiając.
Westchnęła. Kobiety magiczne miały o wiele lepszą sytuacje, niż te pozbawione mocy. Zajmowały wysokie pozycje, najczęściej prosty lud nawet o tym nie wiedział.
Kruk.
Każdy ptak prędzej czy później opuszcza gniazdo.
Nawet jeśli nie ma na to ochoty.
Mechanicznie zaczęła mieszać miksturę. Była już prawie gotowa.
Ale dlaczego musi odejść właśnie teraz?
Bo ma niezwykłą okazję.
Będą inne okazje.
Ale nie takie. Sięgnęła po naczynia i zaczęła przelewać płyn. A w głowie kłóciła się sama ze sobą.
Nic nie wiadomo.
Coś takiego nie zdarza się często. Trzeba korzystać.
Nie teraz.
Jeśli nie odejdzie teraz nie zrobi tego nigdy. - Uciszcie się – powiedziała do głosów w swojej głowie. – Uciszcie.

Świt zastał ją na łące, nieopodal wioski. Siedziała na trawie, wpatrując się w jeden ze szczytów.
Rok po ślubie Jutty weszła na niego razem z Ojcem. Nie bacząc na słowa, starej ciotki Matki, która miała już ponad sto lat. Twierdziła, że młoda panienka nie powinna robić takich rzeczy. Że jest zbyt delikatna, żeby sobie z tym poradzić. Właśnie na przekór tej kobiecie, Rowena, choć wykończona, zmęczona i obolała wdrapała się z Ojcem na samą górę.
Pamiętała to uczucie jakie ją ogarnęło, gdy spojrzała w dół. Zmęczenie zniknęło. Pomyślała, że jest tylko małym człowiekiem. Ale od takiego człowieka wiele może zależeć. Czuła, ze <że> może ramionami objąć cały świat. Że potrafi zrobić wszystko.
Wcześniej, po wielu próbach, zrezygnowała z zostania animagiem. Ale po tej wspinaczce wróciła do tego pomysłu z nową siłą. Całe dnie ślęczała nad księgami. Usiłowała znaleźć wewnętrzne zwierze. Nie zdziwiła się kiedy okazał się nim kruk. A potem były próby przemiany. Gdy po roku wreszcie się udało, znów poczuła się tak, jak na tamtym szczycie. Że wszystko może zrobić. Wystarczą chęci i dużo pracy. Nie przeszkadzało jej nawet, że przy pierwszym locie o mało nie złamała skrzydła.
Tak, latanie nie było łatwe. Ale wspaniałe. Kochała uczucie posiadania wiatru pod skrzydłami.
Ta decyzja była trudniejsza niż wejście na szczyt czy przemiana w ptaka. Całą noc nie spała. Nad ranem poczuła, że dusi się w tym pokoju, niewiele myśląc stała się krukiem i przyleciała tutaj. Kilka chwil wolności, kiedy szybowała pod niebem, a potem znów myśli. Ale nie mogła na zawsze pozostać ptakiem.
- Zazdroszczę prawdziwym krukom – uśmiechnęła się lekko. One nie myślały o przyszłości.
Popatrzyła na niebo. Leciał na nim jakiś ptak. Nie kruk. Koło niego dwa następne. Jeden leciał jakoś dziwnie nieporadnie. Rowenie przypomniał jej pierwszy lot. Ach tak. Rodzice uczyli pisklę fruwać. Zatoczyły koło. Ruchy skrzydeł ptaszka stawały się coraz mniej nieporadne. Westchnęła i wstała. Kiedy spojrzała na zamek i góry oczy zaszły jej mgłą. Ale nie rozpłakała się. Nie płakała ani razu od kiedy skończyła osiem lat.
- Pora nauczyć się latać.

- Jesteś tego pewna Roweno?
- Jeśli nie chcesz Ojcze, zostanę – prawie chciała, żeby powiedział „zostań”. Żeby poprosił, aby nie wyjeżdżała.
- Kiedyś powiedziałem ci moja krucza księżniczko, że każdy musi w końcu odejść.
Krucza księżniczka. Już od dawna jej tak nie nazywał. Od tak dawna.
- Każdy ptak musi w końcu opuścić gniazdo – powiedziała cicho. Wcale nie chciała stąd odchodzić. Ale to prawda, że jeśli nie zrobi tego teraz, to już nigdy się nie odważy.
- I sądzę, że pora, abyś ty to zrobiła.
Był stary. Włosy już mu całkiem posiwiały, miał zmarszczki na twarzy. Ale jakoś rzadko zwracała uwagę na jego wiek. Teraz uderzyło ją, ile on ma lat.
- Ojcze, jeśli nie chcesz zostać sam…
- Roweno, nie będę sam. Jest tutaj Jaskra z mężem i dziećmi, a także Jutta. Podejrzewam, że i ona wkrótce ponownie wyjdzie za mąż i uszczęśliwi mnie kolejnymi wnukami.
- Ojcze…
- Musisz przyjąć tę propozycję. Bez ciebie zamek będzie pusty… ale to dla ciebie najlepsze.
Kiwnęła głową.
- Ciągle nie jestem przekonana. Czy to mnie nie zwiąże na całe życie?
Wiedziała, że poprzedni Mistrz Eilisirów służył królowi, a wcześniej jego ojcu przez ponad pięćdziesiąt lat.
- Powiedz, że zgadzasz się, na razie tylko na pewien okres.
- Masz racje – westchnęła. Była w Stolicy tylko dwa razy. Wydawała jej się okropnie hałaśliwym i brudnym miastem. Dla mieszkanki gór, była to ogromna zmiana. Domy stolicy nie podobały jej się. Gdzie będzie mieszkać? Chyba w posiadłości poprzedniego Mistrza. O ile wiedziała, nie miał krewnych. I Helga mówiła, że leży na boku, ale ma bezpośrednie podłączenie sieci fiuu do zamku. Żeby można było pojawić się na dworze bardzo szybko. Zamek był w końcu zabezpieczony przed teleportacją.
- Kiedy wyjedziecie?
- W ciągu tygodnia. Bagaże mam przesłać specjalnym zaklęciem.
- Życzę ci szczęścia, droga córko.
Uśmiechnęła się smutno.
- Szczęście zostanie tutaj.
- Moja krucza księżniczko, szczęście jest wszędzie.
- Ale ja nie będę go nigdzie indziej szukać – odpowiedziała.
- W takim razie, mam nadzieję, że szczęście odnajdzie ciebie.

Komnata wydawała się dziwnie pusta.
Szaty zniknęły z szafy, kilka własnych książek, także nie leżało już na półce. Wszystkie drobiazgi, porozrzucane zawsze po pokoju, teraz wyparowały. Ze ściany zdjęto obraz, na którym galopowały konie.
Wszystko zabierała ze sobą, by stworzyć choć namiastkę domu. Wiedziała, że dobrze postępuje. Wkrótce musiałaby wyjść za mąż lub narazić się na statut starej panny. A w Stolicy miała szansę zostać sławną czarownicą, osiągnąć coś.
Siostry płakały. Obiecywała często pisać, przybyć na ślub Jutty, którego datę już ustalono.
Obiecała sobie, że ona nie będzie wylewać łez.
Dotrzymanie słowa, danego samej sobie, było bardzo trudne.
Kiedy zostawiał za sobą zamek, kruki zebrały się na wieży. Cały dach był czarny. Pożegnało ją ich żałosne krakanie i trzepot tysięcy skrzydeł.


* to nie literówki. Starałam się po prostu, żeby dzieci nie mówiły jeszcze zbyt poprawnie w tym wieku.
* chyba wiadomo, że to cytat z piosenki Tiary Przydziału


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin