Dotknąć pustki - Księga Pierwsza "Północ"

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
rachele
Charłak



Dołączył: 29 Sie 2005
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Italy

PostWysłany: Pon 17:03, 05 Wrz 2005    Temat postu: Dotknąć pustki - Księga Pierwsza "Północ"

A jak dam tu swego fica… Niestety dalszych części jak na razie nie będzie, bo poszłam właśnie do LO i nie jest tam za lekko :(:(:( Już dziś mam zadane mnóstwo i pozostaje mi tylko nauka… jak będę miała wolny czas to oczywiście coś napiszę, ale jak na razie przerwa… :(:(:(

Dotknąć pustki

I

Boże, jaki ja mam mentlik w głowie. Jestem skołowana i rozdrażniona zarazem. Zupełnie jak kobieta w ciąży, ale ja nie jestem w ciąży… Mój umysł odmawia mi posłuszeństwa. Nie wiem, co mam powiedzieć. Nie wiem, od czego mam zacząć.
-Najlepiej zaczynać od początku. Jeśli mam ci pomóc, to po pierwsze musisz się zrelaksować. Odprężyć się, zrobić parę głębszych wdechów, a zobaczysz, że wszystko stanie się łatwiejsze.
- Zgoda, ale…
- Żadnych ale. Zamknij oczy i się rozluźnij.
Kobieta leżąca na skórzanej kanapie wykonała polecenie. Wzięła kilka głębokich wdechów i poczuła się lekka jak piórko.
- Doskonale, a teraz otwórz oczy – kiedy to zrobiła zobaczyła, że wszystko gdzieś zniknęło. Ze wszystkich stron mrugały do niej gwiazdy.
- To mi przypomina jego. Pamiętam dokładnie. To był koniec sierpnia…

Księżyc świecił wysoko na niebie roztaczając wokół siebie srebrną łunę. Wzgórze w parku Hampstead Heat było miejscem wyjątkowo romantycznym. Wysoki mężczyzna prowadził za rękę szczęśliwą kobietę. Oboje stanęli na wzgórzu patrząc na piękną panoramę miasta, rozciągającą się przed nimi. Mężczyzna przytulił kobietę mocno, a po chwili odwrócił się do niej chwytając dłoń ukochanej.
- Liz – zajrzał jej głęboko w oczy – Ja… chciałem…
- Co?
- Chciałem ci coś powiedzieć – wydusił z siebie po chwili milczenia – Wiem, że bardzo mnie kochasz i ja ciebie też, ale…
- David, o co ci chodzi? – Spytała z niepokojem patrząc mu w oczy
- Liz wyjeżdżam i chyba już nie wrócę.
Po policzkach zaczęły ciec jej łzy. Nie próbowała powstrzymywać, ani łez, ani David’a, który puścił nagle jej dłoń i ruszył na duł.
- David, a co będzie z nami? Zostawiając mnie zepsujesz to, co mas łączyło przez ten miesiąc? – Krzyknęła podbiegając do niego i łapiąc go za rękę.
- Puść mnie. Już podjąłem decyzję, której nie zmienisz. Jestem gotowy, nie ja byłem gotowy zostawić cię już wcześniej. Uważam, że nic nas już nie łączy.
- Nie oddałam ci się, więc odchodzisz? Teraz już rozumiem, do czego zmierzałeś przez ten miesiąc.. Chciałeś tylko mnie zaciągnąć do łóżka, tak jak zapewne inne kobiety, które następnie porzucałeś pod takim beznadziejnym pretekstem jak mnie teraz!!
- Przestań krzyczeć.
- Ty podła świnio! Ty zakało czarodziejskiego świata! – w przypływie gniewu zamachnęła się i trzasnęła go w policzek…

- Nie mogę uwierzyć. Uderzyłaś go w policzek?
- Byłam wściekła i nie panowałam nad sobą…
- Rozumiem. – Mruknął psychoanalityk do siebie. – Proszę kontynuuj.

Atmosfera wyraźnie się zagęściła. David chwycił obie ręce Liz i zaczął ją popychać w stronę najbliższego drzewa.
- Chciałem być uprzejmy. – Głos mu drżał ze złości, a oczy niebezpiecznie się zwęziły - Chciałem rozstać się nie raniąc ciebie zbytnio, ale widzę, że z tobą można rozmawiać tylko używając przemocy! – Pchnął ją na solidny pień drzewa, ukryty w cieniu. Teraz nie miała już, dokąd uciec. Zewsząd panował mrok, a dookoła nie widać było żywej duszy. Wstrzymała oddech i spojrzała ze strachem na rozwścieczonego Davida.
- Nigdy nie próbuj podnosić na mnie ręki. – Wysyczał jak wąż i uderzył ją bardzo mocno w twarz. Liz zachwiała się lekko. Policzek piekł, ale się nie odezwała. Mężczyzna spojrzał na nią z wyższością.
- A teraz dasz mi to, czego domagałem się od miesiąca – zmrużył oczy i zlustrował Liz. – Rozbieraj się!
- Nie, proszę cię – załkała, ale po chwili tego pożałowała, bo kolejny cios spoczął na jej drugim policzku, jednak nie ruszyła się z miejsca. Rozwścieczony tą sytuacją mężczyzna chwycił ją i zerwał z niej sweter. Liz zaczęła krzyczeć, jednakże David skutecznie zamknął jej usta kolejnym uderzeniem.


Przerwała na chwilę, a jej oczy zapiekły. Spojrzała na spadającą gwiazdę i pomyślała, czy aby nie chce stąd uciec.
- Liz? Czy wszystko dobrze? Jak chcesz możemy przerwać sesję i dokończyć ją jutro – poczuła rękę na swojej.
- Niee Chris… dam radę – pociągnęła nosem.
- W takim razie opowiadaj dalej.
Znów zamknęła oczy.

- Zamknij się suko, bo pożałujesz, że się urodziłaś! – Liz na chwilę zamarła, ale nie z powodu gróźb Davida. Zrobiło się strasznie zimno, a ona czuła jakby ktoś wlewał w nią wiadro zimnej wody. Z jej gardła wydobył się krzyk. David dotąd zajęty rozpinaniem guzików spojrzał na nią z zamiarem uderzenia jej. Liz uniosła palec i wskazywała coś ponad jego ramieniem. W tedy poczuł ten przenikliwy chłód. Odwrócił się momentalnie i stanął twarzą w twarz z dementorem. Obślizgła łapa demona zacisnęła się na szyi Davida, a druga zrzuciła kaptur ukazując straszny widok. Powoli przysuwał swój otwór gębowy do ust Davida i po chwili złożył na nich swój pocałunek, pozbawiając go duszy. Kobieta przerażona osunęła się na ziemię zakrywając dłońmi uszy. Wszystkie złe wspomnienia, tak starannie wepchnięte w głąb umysłu powróciły z jeszcze większą mocą. Dementor porzucił swoją pierwszą ofiarę sunąc prosto na nią. Krzyczała, ale on stał już nad nią i zaciskał swoje zimne łapska na jej nagich ramionach. Czuła śmierdzący oddech na swoim policzku. Wiedziała, że nic ją już nie uratuje, a miejsce będzie grobem dla jej duszy. Traciła powoli przytomność. Nagle jasność zstąpiła z nieba. Szum skrzydeł, wysoki pisk. Jakieś krzyki w oddali…

- No to by było na tyle. Pamiętam jedynie, że po przebudzeniu leżałam na łóżku szpitalnym w Mungu. Jakaś uzdrowicielka pytała się mnie o zdrowie i pytała, czy miałam już wcześniej styczność z dementorem. – skrzywiła się na samą myśl o tym.
- Mmm… dobrze tyle chyba mi wystarczy. Tak, więc podsumujmy. Z całego twojego opowiadania wynika, że musisz wrócić do pracy.
- Co!?
- Owszem. – powiedział unosząc brwi do góry. - Jeżeli chcesz uciec od widma Davida i od tych wszystkich wspomnień, musisz je zastąpić innymi. Problemami w pracy, dowiadywaniem się, kto cię uratował przed odebraniem ci duszy. Po prostu zajmij się czymś wymagającym silnego wysiłku intelektualnego, a zobaczysz, że już skończą się te bezsenne noce.
- Ale jak ja mam tą osobę odnaleźć? Przecież nie wiem nawet jak się nazywa, ani jak wygląda. – Zaczęła wznosić ręce do góry szukając tam cierpliwości.
- A czy ja ci każę akurat zabrać się za to? Kobieto mówię ci wróć do pracy, a wszystko po pewnym czasie wróci samo do normy.
Liz pokiwała głową na znak, że rozumie i usiadła na kanapie. W tym samym momencie cały barwny wszechświat zniknął ukazując bogato urządzony gabinet.
- Wiesz nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego wybrałeś ten zawód.
- Liz błagam. Ten Dementor chyba wyssał ci resztkę rozumu. Zostałem terapeutą, bo mogę pomagać ludziom, a przy okazji zawierać z nimi bliższe znajomości – uśmiechnął się do niej znacząco, puszczając perskie oko.
- Wiesz, Chris ty nigdy nie zmienisz swoich skłonności – podeszła do niego i dała mu buziaka na do widzenia.
- Jasne. Trzymaj się złociutka i dostosuj do moich zaleceń.
- Ok. Pa! – rzuciła wychodząc z gabinetu. Rozejrzała się i ruszyła szerokim korytarzem w stronę wyjścia z mocnym postanowieniem, że jutro rano idzie do pracy. Una dała jej dwa tygodnie zwolnienia, aby jak to ona określiła „Dojść do siebie po niecodziennych wypadkach losowych”. Został jej jeszcze tydzień urlopu. Boże jak Una ją zobaczy w pracy, to wygoni ją stamtąd za pomocą swojej niezawodnej miotełki numer pięć. Już ją kiedyś nią potraktowała, kiedy popełniła głupi błąd przy tłumaczeniu wypowiedzi czeskiego Ministra Magii. Bardzo dobrze pamiętała to wydarzenie. Una Stubbs bardzo ceniła sobie rzetelność i zgodność z prawdą. Taka właśnie była redaktor naczelna „Magicznych Wiadomości”. W pracy wymagająca i surowa, a wśród przyjaciół rozrywkowa i zawsze uśmiechnięta. Jednak w obecnych czasach rzadko się uśmiechała. Gazeta drukowała coraz więcej stron, na których widniały nazwiska zaginionych czarownic i czarodziei. Prawie wszyscy pochodzili z mugolskich rodzin. Liz wyszła ze starego budynku na zatłoczoną ulicę. Mugole szli w swoją stronę, zupełnie nieświadomi czyhającego na nich niebezpieczeństwa.
„Voldemort” – pomyślała. „ Cierpi na syndrom F.S.C.Z.Ś.* jak mi to kiedyś powiedział Chris, przy okazji rozmowy o nim.” Zatrzymała się na chwilę i rozejrzała po ulicy. Jej nowy motor, prezent od ojca, stał przed nią czekając. Uśmiechnęła się i rozsiadła się wygodnie. Przekręciła kluczyk i odpaliła „potwora”. Czterocylindrowiec ryknął przeraźliwie, kiedy podkręciła gaz. Pośpiesznie zapięła kask i ruszyła w stronę swojego domu.

East View o tej porze świeciła pustkami. Wszyscy mieszkańcy, tej ukrytej wśród parkowych drzew ulicy siedzieli w domach oglądając wieczorne wiadomości. Wszyscy? Nie, nie wszyscy. Sędziwa pani Blot dreptała powoli w stronę swojego domu. Nagle stanęła w miejscu i przyglądała się przez chwilę ruinie na końcu. Zamrugała pare razy. Wydawało jej się, że widziała zapalone światło w jednym z pokoi. Spojrzała jeszcze raz w tamtą stronę, ale zobaczyła jedynie ciemne mury, opuszczonej willi.

*Fanatyczny Szaleniec Chcący Zawładnąć Światem
_________________


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez rachele dnia Pon 17:04, 05 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rachele
Charłak



Dołączył: 29 Sie 2005
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Italy

PostWysłany: Pon 17:04, 05 Wrz 2005    Temat postu:

II

Una Stubbs leżała wyciągnięta na swojej nowej kanapie i czytała Proroka, popijając herbatę. Zmarszczyła nos i odłożyła filiżankę na szklany stoliczek. Następnie wstała i wrzuciła gazetę do kominka. Papier szybko się palił, pozostawiając jedynie zwęglone skrawki. Kobieta uśmiechnęła się i ruszyła w stronę swojego gabinetu. Miała multum papierów do przejrzenia i przeredagowania. Wspięła się na piętro, skręciła w lewo i pchnęła lekko drzwi, wchodząc do bogato urządzonego gabinetu. Cedrowe biurko, skórzany fotel, droga lampa, półki z książkami, perskie dywany oraz wszechobecny barek. Una dorobiła się tego wszystkiego z pomocą wysoko usytuowanych rodziców. Dzięki nim mogła otworzyć redakcję „Magicznych Wiadomości” i rozkręcić jakoś interes. Po kilku latach pieniądze rodziców nie były jej już potrzebne. Sama sobie doskonale radziła, bo zyski, jakie przynosiła jej gazeta wystarczyły na zakupienie wielkiego domu z ogrodem. Mieszkała w nim sama i uważała, że umrze sama. Nie umiała zaufać żadnemu mężczyźnie. Zawsze, gdy z jakimś się spotykała odnosiła wrażenie, że on leci tylko na jej pieniądze. Poza tym miała wysokie wymagania, których nigdy nie obniżyła. Przyjaciele próbowali ją pocieszyć, ale z biegiem czasu dali sobie spokój i puszczali mimo uszu jej wywody o tym jak to się pogodziła z byciem starą panną. Westchnęła lekko i usiadła za biurkiem, przeglądając papiery. Nagle ogarnęło ją dziwne przeczucie, że zaraz coś się wydarzy. Nauczona, że głosu intuicji się nie lekceważy wstała i podeszła do okna. Miała rację. Na podjeździe, przed domem stała zaparkowana czarna maszyna. Una zdążyła jedynie się odwrócić…

Przez nieskazitelnie czyste korytarze biegła ubrana na żółtozielono kobieta. Śpieszyła się na trzecie piętro na oddział zatruć eliksiralnych i roślinnych. Przed chwilą dostała wiadomość, że na jej oddziale znalazła się kobieta o zatrważających objawach zatrucia. Z tego, co udało jej się wywnioskować z bełkotu przerażonej stażystki, zatrucie jest śmiertelne w skutkach. Na szczęście teraz była już na miejscu. Kiedy wpadła na salę wszyscy spojrzeli na nią ze strachem. Szybko podeszła do kobiety i zaczęła badać ją różdżką, przykładając jej koniec do różnych miejsc na jej ciele.
- Ciśnienie spada. Puls ledwo wyczuwalny – mówiła głośno – Podajcie dwanaście jednostek eliksiru wzmacniającego.
- Już to zrobiliśmy, nic nie działa. Ona, jakby to powiedzieć, rozpada się od środka. – stażystka mówiła szybko. Była przerażona i zupełnie zdezorientowana.
- CO!? JAK TO MOŻLIWE!? – uzdrowicielka spojrzała na swoją podopieczną jak na wariatkę. Szybko przypomniała sobie wszystkie wiadomości dotyczące eliksirów, ale żaden nie miał tak destrukcyjnych właściwości.
- Kiedy ją tu przetransportowali mówiła, że napiła się czegoś, a potem zaczęły ją boleć nogi. Po przeniesieniu jej kończyny dolne miała już sflaczałe, jakby nie miała tam kości. I rzeczywiście ich TAM nie było. Krzyczała potwornie z bólu. Niedawno straciła przytomność.
- Cler, ona zaczyna mieć konwulsje! – krzyknął jeden z uzdrowicieli. Kobieta szybko skierowała koniec różdżki w serce i zaczęła nasłuchiwać.
- Jakby coś ją zżerało od środka i dochodziło już do serca. – wyszeptała przerażona, nasłuchując niespokojnego bicia serca, które powoli spowalniało swój rytm. Chwyciła po ostatnią deskę ratunku. Wybiła szybkę małej skrzyneczki wiszącej na ścianie, wyciągnęła z niej fiolkę z czerwonym płynem i wlała zawartość do ust kobiety.
- No dalej… zacznij działać…
Pacjentka jeszcze przez parę sekund rzucała się na stole, po czym opadła bez życia.
- Koniec. Przykro mi robiliśmy, co mogliśmy. Czas zgonu czternasta dwadzieścia sześć. – uzdrowicielka poklepała po ramieniu swoich kolegów. Podeszła do stażystki i odebrała od niej kartę z wiadomościami na temat zmarłej. Szybkim krokiem wyszła z sali i ruszyła na dół w celu zawiadomienia rodziny o zgonie. Szybkim krokiem przemierzała korytarze by w końcu znaleźć się koło okienka z napisem INFORMACJA.
- Przepraszam państwa… jestem Uzdrowicielką… proszę mnie przepuścić. Marion proszę wyślij sowę pod ten adres z zawiadomieniem o zgonie i prośbą o natychmiastowy przyjazd do szpitala.
- Ależ oczywiście, zaraz się tym zajmę. – powiedziała pulchna blondynka odbierając karteczkę z adresem.
- Dziękuję ci bardzo. – zmęczona Cler odeszła od okienka i ruszyła w drogę powrotną. Tym razem nie wróciła na oddział. Ruszyła w stronę pokoju widzeń, by tam w spokoju powiedzieć rodzinie o wszystkim. Kiedy tam dotarła w kominku buchnął właśnie zielony ogień zwiastujący przybycie kogoś. W pokoju pierwsza pojawiła się zapłakana pani Ashton, a tuż za nią jej mąż. Uzdrowicielka gestem zaproponowała, aby usiedli.
- Witam państwa. Jest mi naprawdę ciężko o tym mówić, ale mimo naszych usilnych prób pani matka nie żyje – pani Ashton wybuchła niekontrolowanym szlochem przytulając się do męża. – Nie wiemy, na co umarła, ale mamy podejrzenia…
- JAK TO NIE WIECIE!? TO JEST SZPITAL CZY JAKIŚ CYRK!? – krzyknęła pani Ashton.
- Proszę się uspokoić i wysłuchać mnie do końca. Pani matka skarżyła się na bóle w nogach jak ją tu przywieźli. Po zbadaniu okazało się, że nie ma w nich kości… nie ma nic…
- Czy to jest jakiś żart? – tym razem to pan Ashton się odezwał. Głos lekko mu drżał, ale próbował zachować spokój – Jak to możliwe, że narządy wewnętrzne mojej teściowej zniknęły?
- Może się to wydawać nieprawdopodobne, ale tak właśnie się stało. Pańska teściowa przed utratą przytomności powiedziała, że coś wypiła i po tym zaczęły się te dolegliwości. Czy wiecie państwo, co to mogło być?
- Matka zawsze piła wodę mineralną. Stroniła od innych napojów.
- Czy zażywała jakieś antidotum?
- Niee… Uzdrowiciel, który ją leczył powiedział, aby na miesiąc odstawiła leki. Powiedział, że musi przeprowadzić badania.
- Hymm… Tak, więc nie pozostaje mi inne rozwiązanie jak przenieść się do domu pani matki i pobrać próbkę tego, co wypiła, oczywiście za państwa zgodą.
- Tak możemy się tam zaraz udać. – pan Ashton wstał podciągając żonę do góry i podszedł do kominka.
- Proszę zaczekać. Muszę zawiadomić o moim wyjściu, bo w razie jakiegoś wypadku będę miała kłopoty. Proszę zaczekać zaraz wracam. – uzdrowicielka wyszła szybko.
- Cliv, musimy zawiadomić Liz. Ona jeszcze o niczym nie wie. – pani Ashton spojrzała na męża, który skinął lekko i podszedł do kominka.
- Denning Road osiem przez sześć – powiedział głośno i wyraźnie pan Ashton, a jego głowa zawirowała. Po chwili jego oczom ukazał się skromny salonik.
- Liz!? Liz jesteś tu?
- Tato? Co ty tutaj robisz?
- Liz jesteśmy w szpitalu…
- Coś z mamą? – spytała zaniepokojona klęcząc przed kominkiem.
- Ni… nie. Lepiej jak usiądziesz.
- Tato powiedz, co się stało? – coraz bardziej się denerwowała, ale posłusznie usiadła.
- Tu chodzi o babcię. Ona nie… nie żyje. – momentalnie wyraz twarzy Liz się zmienił. Po policzkach zaczęły płynąć obficie łzy.
- J… jak to się stało? Tato?
- Nie wiemy. Prawdopodobnie się czymś otruła.
- CZYM!? WODĄ MINERALNĄ!? – wrzasnęła i rozszlochała się na dobre.
- Liz posłuchaj mnie. Jedziemy teraz z Uzdrowicielką do domu babci, by zbadać, co wypiła. Zostań tu i czekaj na nas. – spojrzał z troską na córkę.
- Tato ja tu nie mogę zostać. Nie pamiętasz? Po śmierci babci to mieszkanie nie należy już do mnie i muszę się stąd wyprowadzić.- pan Ashton zmarszczył czoło. Faktycznie w umowie było tak napisane.
- Cóż, więc jedź do nas do domu i tam zostań. My niedługo wrócimy. – jej ojciec zniknął. W pokoju na nowo zapadła cisza. Liz płakała jeszcze długo, zanim podjęła decyzję. Wstała i szybko się spakowała. Zmniejszyła swoje bagaże i wrzuciła do kieszeni czarnej, skórzanej kurtki. Musiała stąd wyjechać…

Salon, w którym się znaleźli był urządzony skromnie, aczkolwiek ze smakiem. Stare meble i dywany dodawały całemu pomieszczeniu niezwykłego uroku. Uzdrowicielka Cler Warren od razu ruszyła na dół, gdzie znajdowała się kuchnia. Doskonale wiedziała gdzie jest, jakie pomieszczenie, bo nie raz odwiedzała domy o podobnym planie. Szybko pokonała trzeszczące schody i znalazła się w przestronnej kuchni. W oczy rzuciła się jej rozbita szklanka i przeźroczysty płyn, rozlany na posadzce. Podeszła bliżej i nagrała trochę cieczy do probówki. Podniosła ją do światła, potrząsając nią lekko.
- Bardzo dziwna konsystencja – mruczała do siebie, marszcząc brwi. Powąchała płyn i natychmiast odsunęła go od nosa. – Cykuta*. Boże kobieta miała szczęście, że nie umarła od razu, ale to nie tylko sama Cykuta. Nie zdziwiłabym się gdyby dla podkreślenia zabójczości ktoś dodał Camus**, ale tu jest coś jeszcze… – poczuła, że ktoś jest w pomieszczeniu. Sądząc, że to pan Ashton odwróciła się i oślepiło ją zielone światło. Po chwili padła martwa na zimną posadzkę. Napastnik szybko posprzątał resztki trucizny i rozbitego szkła, po czym zniknął.
- Pani Warren? Jest tam pani? – Cliv Ashton wszedł powoli do kuchni i o mały włos nie dostał zawału. Cler Warren leżała przed nim martwa na podłodze.
- Wioletta!! Szybko wzywaj aurorów!!! Warren nie żyje!!! – krzyknął przerażony i wybiegł z kuchni…

Una zdążyła jedynie się odwrócić, bo po chwili jej przyjaciółka przytuliła się do niej mocno, odcinając jej na chwilę dopływ tlenu.
- Liz… błagam, puść mnie… proszę – zrozpaczona blondynka puściła Unę. Wyglądała żałośnie. Tusz do rzęs miała rozmazany, kurtkę ubrudzoną jakimś błotem, a spodnie miały dziury. W jednej ręce trzymała kask, a w drugiej walizkę.
- Moja babcia nie żyje. Została otruta, a ja nie mam gdzie mieszkać i niedawno zostałam przesłuchana w sprawie tej napaści – znowu wybuchła płaczem siadając na wygodnej sofie. Una natychmiast podbiegła do barku i przygotowała najmocniejszego drinka, jakiego można by sobie wyobrazić. Podała szklaneczkę rozhisteryzowanej przyjaciółce i usiadła obok niej. Liz wypiła duszkiem alkohol.
- Skarbie teraz mi powiedz, co się dokładnie stało.
- Mój tata powiedział mi jakieś półgodziny temu, że moja babcia nie żyje. Powiedział, że wybierają się z jakąś Uzdrowicielką do domu babci pobrać próbki tego, co babcia wypiła. Nic więcej nie wiem. Nalej mi jeszcze, jak możesz. – poprosiła wyciągając szklaneczkę przed siebie. Una chwyciła ją i napełniła po brzegi.
- A co z tym mieszkaniem?
- W umowie było napisane, że mieszkanie jest wynajęte na babcię, a po jej śmierci umowa zostaje anulowana, a ja mam dobę na wyniesienie się stamtąd. – znowu się rozpłakała. Była w podłym nastroju od samego rana.
- Wspomniałaś o przesłuchaniu…
- Aaa… to atrakcja dnia. – zaśmiała się gorzko. – Ta wstrętna baba, która mnie przesłuchiwała powiedziała mi, że mnie przez ten miesiąc śledziła i to ona mnie uratowała przed tym dementorem. Kiedy to usłyszałam lekko mnie zatkało, ale później burknęłam ciche „dziękuję” i wyszłam. – Liz odstawiła szklaneczkę i rozsiadła się na sofie. – Ale teraz będzie najlepsze. Wiesz, co mi powiedziała? Że jestem podejrzana o współpracę ze śmierciożercami. To straszne! Una oni się mylą!! – zaczęła panikować. Una zmarszczyła czoło, nad czymś się zastanawiając. Nagle ją oświeciło.
- Liz jak miała na imię ta kobieta, która cię przesłuchiwała??
- Czekaj… Margaret Towner… tak, na pewno.
- Świetnie! – zaklaskała w dłonie Una podchodząc do kominka. Liz spojrzała na nią dziwnie. Tymczasem Una wsypała trochę proszku Fiuu i zawołała:
- Richard Clulow! – z kominka buchnęły zielone płomienie, a po chwili do gabinetu wkroczył dystyngowany mężczyzna około czterdziestki. Spojrzał na Unę ze strachem, a później z politowaniem na Liz.
- Richard! Miło mi ciebie widzieć! Jak tam poczciwa żoneczka? – zapytała słodkim tonem.
- Bardzo dobrze, dziękuję, że pytasz. – odpowiedział przez zaciśnięte zęby.
- To wspaniale. Słuchaj, mam tu pewien problem – wskazała głową na Liz – Moja przyjaciółka była przesłuchiwana dzisiaj przez niejaką Margaret Towner, znasz chyba Margaret?
- Margaret? A kto nie zna „Żylety Towner”? – zaśmiał się cicho – No najwredniejsza babka, jaką świat widział. Masz z nią jakiś problem? – uniósł brwi zerkając na Liz.
- Owszem. Chciałabym abyś wywęszył, o co jej chodzi i zdobył dla mnie parę informacji dotyczących napaści Dementora w parku Hampstead Heat, mógłbyś to zrobić? – spytała, zerkając to na szafę z dokumentami, to na Richard’a. Mężczyzna zrozumiał i kiwnął głową.
- Jasne, nie ma sprawy. Na kiedy mam ci je przynieść?
- Na zaraz, jeśli możesz – uśmiechnęła się słodko siadając za biurkiem i bawiąc się kluczykiem od szafy.
- Dobrze, zaraz wrócę – zniknął w kominku. Una spojrzała na zdezorientowaną Liz i wzruszyła ramionami.
- Ma do spłacenia dług wdzięczności i tyle.
Po chwili w gabinecie pojawił się znowu Richard z plikiem papierów. Położył je na biurku i czekał na reakcję Uny.
- Możesz już odejść. Dzięki za wszystko.
- Nie ma za co. – wysyczał i zniknął.
Una zabrała się za przeglądanie papierów. Było tu wszystko. Od zdjęć zakochanej pary, po miłosne dialogi Liz z Davidem. Liczne protokoły i…
- Jest! Protokół sporządzony po ataku. – Una uniosła w górę kartkę i pomachała Liz. – Poczytać ci??
Po kwadransie obie siedziały z wytrzeszczonymi oczami.
- Rozumiesz coś z tego? – spytała Liz podnosząc brwi do góry.
- Liz błagam. Ten dementor chyba wyssał ci resztkę rozumu – spojrzała na przyjaciółkę z politowaniem.
„ David był śmierciożercą i wykonywał jedno z zadań dla Lorda. Najwyraźniej coś spartaczył i ktoś dowiedział się o niej, więc Czarny Pan musiał się pozbyć niewygodnego świadka i ukarać nieposłusznego sługę, więc nasłał na nich dementora. Stworowi udało się pozbyć tylko David’a, natomiast Liz żyje, co zatruwa życie Czarnemu Panu. Biedaczka jest w wielkim niebezpieczeństwie.”

*Cykuta – ma czerwono nakrapiane łodygi, puste wewnątrz kłącza, małe liście
o ząbkowanych brzegach i baldachy niewielkich białych kwiatków; bardzo nieprzyjemnie pachnie i występuje zawsze w pobliżu wody; ROŚLINA ŚMIERTELNIE TRUJĄCA

**Camas – ma długie, paskowate liście luźne baldachy zielonkawobiałych kwiatów o sześciu częściach; występuje na trawiastych, skalistych i lekko zalesionych obszarach Ameryki PN; ROŚLINA ŚMIERTELNIE TRUJĄCA
_________________


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez rachele dnia Pon 17:43, 05 Wrz 2005, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
rachele
Charłak



Dołączył: 29 Sie 2005
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Italy

PostWysłany: Pon 17:08, 05 Wrz 2005    Temat postu:

III

Redakcja „Magicznych Wiadomości” mieściła się na ulicy Pokątnej. Był to duży budynek zbudowany z piaskowca, który migotał w świetle słońca. Po obu stronach drzwi wejściowych rosły w rzeźbionych, kamiennych donicach dwa cyprysy. Były zaczarowane tak, by wydawać przyjemny, leśny zapach. Dębowe drzwi opatrzone były kołatką z głową lwa, która co jakiś czas ryczała. Una uparła się na nią i nie pomogły tu nawet argumenty Liz, która uważała to za przesadę. I tak lew pozostał strażnikiem i chlubą właścicielki gazety. Wewnątrz budynku panował przepych. Już przy wejściu w oczy rzucały się drewniane schody, po których wspinała się atrakcyjna, opalona tleniona blondynka. Ubrana była w mugolski różowy kostium i szpileczki na wysokim obcasie, w tym samym kolorze. Z prawego ramienia zwisała jej skórzana torebka, w której urzędował mały piesek, z różową kokardką na główce, dopasowaną do stroju swojej pani. Kobieta stanęła przed szklanymi drzwiami z napisem „Sing Santé et Beauté”* z mlecznego szkła i weszła z gracją do środka. Stanęła i rozejrzała się. Sala była urządzona ze smakiem. Białe kafelki na podłodze, skórzane fotele w kremowym odcieniu, wysokie okna dostarczające mnóstwo światła. Blondynka uśmiechnęła się słodko.
- Jezu, Una, kto to? – Liz odsłoniła lekko roletę, by mogła spojrzeć.
- To pewnie nasza nowa dziennikarka z działu mody.
- Acha, pewnie jest z Ameryki - powiedziała z niesmakiem patrząc na „różową” piękność.
- Tak, a ty skąd wiesz?
- Kochana, to widać na kilometr, uwierz mi. Ona wygląda jak landryna!
- Liz nie przesadzaj – Una wzniosła oczy do nieba i modliła się o cierpliwość.
- O cholera, idzie tu – Liz podbiegła do kremowej kanapy i wygonie się na niej walnęła. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich „landryna”.
- Witam, nazywam się Grace Torgan – podała rękę stojącej za biurkiem redaktor naczelnej, trzeszcząc srebrnymi bransoletkami. Una ledwo dotknęła palców Amerykanki, uważając, by nie podciąć sobie przez przypadek żył jej długimi paznokciami.
- Una Stubbs, redaktor naczelna i właścicielka „Magicznych Wiadomości”, a to moja przyjaciółka i najlepsza dziennikarka w jednym, Liz Ashton.
- Miło mi – powiedziała Liz ze sztucznym uśmiechem, machając blondynie. Obawiała się bliższego kontaktu z jej paznokciami. „Landryna” uśmiechnęła się, a jej torba zaszczekała. Przez mały otworek wysunęła się mała główka yorka, który zaczął obszczekiwać Liz.
- Och! Mój mały Pimpi - Bimpi się obudził! – Grace zaczęła całować pieska po pyszczku i robić inne dziwne, przynajmniej dla obu dziennikarek, rzeczy. Liz spojrzała na kobietę jak na wariatkę. – Tak, mamusia da ci chrupiącą kosteczkę. Byłeś taki grzeczny – podeszła do kanapy i postawiła na niej torbę. Wyjęła paczkę psich chrupek i podała jednego yorkowi. Pies zjadł wszystko i wdrapał się na kanapę. To, w co był ubrany przyprawiało Liz o mdłości i niepohamowany chichot za razem, który próbowała w sobie zdusić. Psina paradowała w różowym sweterku i kokardce, a jego pani zachwycała się i opowiadała przejęta jak to spędziła godzinę w sklepie i wybierała odpowiedni kolor. Una spojrzała na Liz, która robiła się już fioletowa na twarzy i posłała jej spojrzenie pod tytułem: „Kiedy się wreszcie uspokoisz?”. Liz wzruszyła lekko ramionami i spojrzała na zegarek. Za dziesięć minut ma spotkanie z adwokatem. Dziś ma zostać odczytany testament babci Liz i nie mogła się spóźnić. Podeszła do Uny i nachyliła się.
- Słuchaj, muszę już lecieć. Poradzisz sobie z nią? – wskazała na Grace, która właśnie miętosiła w ramionach pieska, co chwila przytulając go do sztucznego biustu.
- Jasne. Idź i jak tylko się skończy przyjdź do mojego biura. Pogadamy.
- Okay, pa!



Do kancelarii adwokackiej przy Abingdon Street dotarła około dziewiętnastej. Ciężkie chmury zaczęły zbierać się nad Londynem zwiastując deszcz. Szybko zsiadła z motocykla i pchnęła drzwi. Kiedy weszła do środka zobaczyła coś niespotykanego. Jej „ukochany” brat, z jego, pożal się Boże, narzeczoną Alice rozmawiali w najlepsze z rodzicami.
„Czyżby się w końcu pogodzili? No tak, majątek babci jest do podziału, więc udaje, że się nawrócił. Dupek”. Wiedziała, że nie powinna tak o nim myśleć, ani mówić, ale po tym jak potraktował matkę stracił w jej oczach niemal wszystko. Kiedy tylko podeszła bliżej ucichli, a Robert spojrzał na nią i z jadowitym uśmieszkiem podszedł do niej.
- Siostrzyczko! Jak się masz? – chciał ją uściskać, ale Liz się od niego odsunęła.
- Jak widzę para sępów przyleciała, żeby zgarnąć fortunkę? Ciekawe, dlaczego ich nie było na pogrzebie. Hmm… Może czują się zwolnieni, z jakichkolwiek obowiązków rodzinnych, nie wspominając już o kulturze – to mówiąc spojrzała na narzeczoną brata, która ubrała się w kusą, czerwoną sukienkę, która więcej odkrywała, niż zakrywała.
- Jak zwykle wyszczekana – Robert poklepał siostrę po ramieniu i uśmiechnął się do matki.
- LIZ! Zachowuj się! – matka wstała, wyraźnie oburzona występem córki.
Miała już coś odpowiedzieć, ale drzwi naprzeciwko otworzyły się i pojawił się w nich niski, łysiejący mężczyzna w okularach. Gestem zaprosił wszystkich do środka. Kiedy usadowili się wygodnie w fotelach, adwokat zaczął swój wywód, który trwał ponad godzinę. Od czasu do czasu zerkał na Alice wymownie i niemalże się ślinił. Po odczytaniu całego testamentu Liz doznała szoku. Babcia podzieliła swój majątek między jej rodziców i brata a jej nic nie przypadło. W oczach zalśniły łzy. Nie była pazerna na pieniądze, ale sądziła, że babcia zapisze jej choć trochę, by mogła sobie coś wynająć, a tak była skazana na gościnę u Uny. Bardzo była wdzięczna przyjaciółce za to, co dla niej robi, ale nie chciała jej siedzieć na karku Bóg wie ile czasu. Robert posłał jej paskudny uśmiech i wyszedł z pokoju razem z Alice, która puściła oko do adwokata i uśmiechnęła się zalotnie. Została sama z adwokatem, który otrząsnął się z wrażenia, jakie zrobiła na nim ta piękna kobieta w czerwieni i zanurkował do szuflady. Liz w tym czasie wstała i podeszła do drzwi. Już miała wyjść, kiedy usłyszała za sobą głos adwokata.
- Panno Ashton, proszę zostać. Muszę odczytać dla pani specjalny testament, jaki sporządziła zmarła tuż przed śmiercią.
Odwróciła się powoli i spojrzała na mężczyznę. Głową skinął na fotel, poprawiając okulary. Po chwili zaczął czytać. Bardzo powoli, tak, aby Liz mogła zrozumieć każde słowo. Kiedy skończył, nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. Babcia o niej nie zapomniała. Zapisała jej swój dwór wraz z pokaźną sumką w banku Gringotta.
- Jest jeszcze to – powiedział podając jej kopertę zaadresowaną do niej. Zdziwiona schowała ją do czarnej torebki. Wstała i podziękowała mężczyźnie. Kiedy wyszła od razu aportowała się do gabinetu Uny.

Ubrany na czarno mężczyzna spacerował ulicami Londynu. Tego wieczoru lało jak z cebra. Zazwyczaj przelotne opady, dziś zostały zastąpione prawdziwą ulewą, jednakże mężczyźnie to najwyraźniej nie przeszkadzało. Szedł spokojne opatulony grubym płaszczem, sięgającym ziemi oraz kapturem, zarzuconym niedbale na głowę. Jego twarz skrywał cień, który współgrał z ciemnościami, jakie zapadły. Taka sceneria bardzo mu odpowiadała, można by rzec, że odzwierciedlała jego samego. Głuchy stukot butów, odbijających się od murów budynków nagle ucichł. Mężczyzna stanął na rogu jednej z ulic. Przed nim roztaczał się piękny park Hampstead Heath. Teraz wiedział, że się nie pomylił. Wszedł w boczną ulicę i przystanął ponownie. Przed nim prezentował się wspaniały dwór z beżowego kamienia. Z daleka dom wyglądał mrocznie, ale z bliska robił wrażenie swoją niespotykaną fasadą. Do drzwi wejściowych prowadziła szeroka droga, wyłożona białymi kamyczkami, które przy pełni księżyca świeciły jego blaskiem. Spojrzał na drzwi z ciemnego drewna, a następnie na wysokie okna. Zdziwiło go to, że w każdej kwadratowej szybce było widać co innego**. W jednej odbijało się zachmurzone niebo, a w innej parkowe drzewa. Efekt był niesamowity.
- Podoba się panu ten dom? – usłyszał cichy głosik za sobą. Szybko się odwrócił i spojrzał w dół. Przed nim stała niska staruszka, której twarz przysłaniał parasol.
- Jest ładny i taki…
- Nietypowy?
- Tak, właśnie taki – spojrzał na staruszkę z mieszanką zdziwienia i zaskoczenia.
„Czyżby ta starucha czytała w myślach?” – pomyślał.
- Nikt tu nie mieszka odkąd pamiętam, czyli od bardzo dawna. Mnie osobiście ten dom przeraża. Ludzie gadają, że jest przeklęty i rzeczywiście któregoś wieczoru widziałam, jak w jednym z okien pali się światło. Nikłe, co prawda, ale mogłam je zobaczyć. Na początku myślałam, że mi się wydawało, ale to zjawisko powtarzało się jeszcze przez kilka dni i zawsze o tej samej porze – staruszka zastukała kilkakrotnie końcem laski w chodnik po czym odwróciła się. – Nie wiem, co pan widzi w tej ruinie bez szyb w oknach i bez porządnego dachu, ale to już pański interes. Dobranoc – rzuciła na obchodne i zniknęła za drzwiami swojego domu. Przez chwilę stał oszołomiony, zupełnie nic nie rozumiejąc.
„Najprawdopodobniej to mugolka i nie może zobaczyć tego, co ty widzisz”, cichy głosik w jego głowie sprowadził go na ziemię.
Mężczyzna uśmiechnął się na myśl, że będzie tu mieszał, ale do tego była jeszcze długa droga. Na razie pierwszy krok musi wykonać ktoś inny, a kiedy to się stanie, przystąpi do akcji. Jeszcze raz rzucił okiem na dom i powoli zaczął oddalać się w stronę zakrętu, za którym zniknął.

Oszołomiona Liz weszła do pomieszczenia chwiejnym krokiem. Właśnie przeżyła upadek na cztery litery z niezłej wysokości, bo nie skoncentrowała na aportacji. Jej myśli błądziły wokół słów adwokata i tajemniczego dworu, przez co wybrała właśnie aportację, niż powrót na motocyklu. Była skołowana, co było niebezpieczne przy prowadzeniu motocykla w taką ulewę. Nie dotarło do niej jeszcze wszystko, ale powoli dochodziła do siebie i zdziwiła ją pustka w gabinecie. Po Unie nie było śladu. Zupełnie zdezorientowana rozejrzała się po korytarzu przed gabinetem. Nikogo w pobliżu nie było. Nagle dobiegły do niej strzępy rozmowy. Ktoś krzyczał, a po głosie poznała Unę. Wściekła wydzierała się na niską kobietę, która, gdyby mogła, zrobiłaby się jeszcze mniejsza, niż w rzeczywistości była. Una robiła się coraz bardziej czerwona na twarzy, co nie wróżyło nic dobrego. Liz, pchana nagłą potrzebą pomocy koleżance po fachu, podeszła do rozjuszonej przyjaciółki i złapała ją za ramię. Efekt był natychmiastowy. Una od razu się uspokoiła. Rzuciła się w stronę Liz, zaciągając ją do swojego gabinetu. Bezceremonialnie posadziła ją na wygodnej kanapie i niecierpliwym ruchem różdżki wyczarowała dwie filiżanki kawy i talerzyk wybornych ciasteczek. Następnie za pomocą różdżki rozpaliła ogień w kominku i usadowiła się wygodnie, przykrywając się puchowym kocem. Liz spojrzała na przyjaciółkę. Ta cała scena przypominała jej nocne pogaduchy w pokoju wspólnym. Una chyba pomyślała o tym samym.
– Jak za dawnych czasów, co, Liz? Ty, w niebieskiej piżamce, siedząca na gryfońskim dywaniku i opowiadająca z przejęciem o swoim pierwszym pocałunku – rozmarzyła się i na chwilę odpłynęła.
- Tak, ale pragnę ci przypomnieć, że ty również mi się zwierzałaś ze swoich podbojów miłosnych, tyle, że na krukońskim dywaniku – odgryzła się jej i napiła się trochę kawy. Była wyśmienita i powoli rozgrzewała ją, rozluźniając mięśnie.
- No, to teraz robimy powtórkę z rozrywki. Opowiadaj!
- Wiesz, kogo spotkałam? – zaczęła tajemniczo, robiąc maślane oczy w stronę ciasteczek.
- Nie. Poczęstuj się – wskazała na ciasteczka. Liz porwała jedno i zatopiła w nim zęby. Przez chwilę przeżuwała z błogim wyrazem twarzy, po czym westchnęła.
- Mojego brata. Wyobrażasz sobie? – te kilka słów ożywiło ciekawość Uny do tego stopnia, że gotowa była użyć Veristaserum, aby dowiedzieć się wszystkiego, gdyby przyjaciółka nie chciała jej nic więcej powiedzieć. Na szczęście nie musiała posuwać się do aż tak drastycznych środków, ponieważ Liz była znana z tego, że nie umiała trzymać języka za zębami.
- Nie! – wyrwało się jej niechcący.
- Tak! I wiesz, co jeszcze? Bezczelnie rozmawiał z rodzicami, jakby nigdy nic! Skandal! – kiedy to mówiła wymachiwała spodeczkiem we wszystkie strony i Unie zrobiło się gorąco. To był oryginalny Rogal Doulton z ręcznie malowanymi kwiatkami barwinka*** i nie chciała zobaczyć kawałków cennej porcelany na podłodze. Szybkim ruchem ręki wyrwała jej spodeczek i postawiła go bezpiecznie na stoliczku. Odetchnęła i spojrzała z wyrzutem na Liz. Ta jedynie wzruszyła ramionami i powróciła do swojej relacji. – A ta jego flądra! Ubrała się jak dzi*ka!
- Zawsze uważałam, że ta Alice wywodzi się spod latarni – wzięła łyka kawy i zabrała się za pałaszowanie ostatniego ciasteczka.
- Oczywiście. Boże, żebyś widziała jak ten adwokat się ślinił na jej widok. Gdyby mógł to by się na nią rzucił.
- Dobra zostawmy już temat tej całej panienki i przejdźmy do najważniejszego. Coś dostałaś?
- Nie.
- Co?! Babcia nic ci nie zapisała? – Una omało nie zakrztusiła się kawą. Wytarła mokre usta chusteczką i spojrzała na Liz uważnie.
- Na początku też tak myślałam, ale później, kiedy wszyscy wyszli, adwokat przeczytał mi część testamentu napisaną tylko dla mnie – zrobiła efektowną pauzę, czym podsyciła ciekawość Uny.
- I co tam było? – była tak podniecona, że skakała jak mała dziewczynka domagająca się cukierka. To była cała Una. Jej najgorszą wadą była właśnie niepohamowana ciekawość, która, zdaniem Liz, kiedyś ją zgubi.
- Moja babcia przepisała mi jakiś dwór. Nie wiem dokładnie gdzie się znajduje, ale wiem, że na pewno w Londynie. Ponad to przypadła mi spora sumka galeonów i będę mogła ci już zejść z głowy. Będziesz miała spokój, a ja własny dom – pociągnęła nosem. Una obdarzyła ją ciepłym spojrzeniem i mocno do siebie przytuliła.
- Pamiętaj, że nigdy nie byłaś dla mnie ciężarem, ale wielkim skarbem. Jesteś moją przyszywaną siostrą i tylko tobie mogłam powiedzieć wszystko, więc nie gadaj głupot, że jesteś dla mnie ciężarem, dobra? – po tych słowach Liz rozkleiła się zupełnie. Mimo, że nie miała faceta, to przynajmniej została obdarowana taką najlepszą przyjaciółką, jakiej z różdżką szukać. Była wdzięczna Unie za te wszystkie słowa i za czas, jaki jej poświęciła.
- Jesteś kochana, wiesz? – powiedziała zachrypniętym głosem.
- Wiem, wiem…
- Dlaczego wrzeszczałaś na Linget? Jest chyba dobrą sekretarką, co?
- Może i jest dobrą sekretarką, ale jeżeli chodzi o dopilnowanie czegokolwiek, to lepiej powierzyć to komuś innemu.
- Nie rozumiem.
- Wyobraź sobie, że zostało zatrzymane drukowanie jutrzejszego numeru.
- Co?! – Liz zerwała się na równe nogi i stanęła przed kanapą z miną rozjuszonego hipogryfa.
- No… - Una zaczęła bardzo niepewnie, co zdarzało się bardzo rzadko, miętoląc w dłoni kawałek koca. – To wszystko przez tą głupią landrynę! Wparowała do drukarni i, jakby nigdy nic, wyłączyła ją, a wiesz, pod jakim pretekstem? Bo, cytuję, gazeta nie jest kolorowa i brzydko pachnie.
- W tym momencie ta sztuczna Barbie już nie żyje!
- Co to jest „Barbie”? – zapytała Liz z zaciekawieniem.
- Szczerze, to sama nie wiem, ale kiedyś słyszałam, jak jakieś mugolki wyśmiewały się z kobiety, że jest ubrana jak „Barbie” no i tak jakoś mi się z nią skojarzyło – dodała już nieco spokojniej.
- I wszystko jasne.
- Co z nią zrobiłaś?
- Wyrzuciłam, naturalnie. Gotowa byłam ją już zamordować, ale faceci z magazynów mnie powstrzymali, rozbroili i zaciągnęli do jaskini lwa****. Musiałam wypić eliksir uspokajający, bo ręce mi się tak trzęsły – teatralnie wyciągnęła dłonie przed siebie, które trzęsły się jak galareta. – Zgroza, mówię ci.
- Skoro tak to, dlaczego wrzeszczałaś na Linget? Tego nie mogę zrozumieć – podniosła lewą brew do góry i wpatrywała się w przyjaciółkę.
- Bo to wszystko jej wina! Gdyby nie jej głupota, wszystko było by dobrze.
- Nie rozumiem.
- Och, Liz, ten Dementor…
- Tak, wiem, „musiał ci chyba wyssać resztkę rozumu. – mówiąc to, zrobiła kwaśną minę. Nie lubiła jak ktoś wspominał jej o tym przykrym wypadku. Jeszcze po nocach śniły jej się koszmary, w których David padał martwy na ziemię. Wzdrygnęła się.
- To Linget wpuściła Torgan do drukarni, a ja zawsze mówiłam: „nie wpuszczaj nikogo bez specjalnej przepustki”. Na szczęście wszystko zostało naprawione i mieliśmy jedynie godzinne opóźnienie.
- Mała strata. Ale wydaje mi się, że ta cała Towner została do nas podstawiona – Liz zamyśliła się na chwilę. – Tak! Może przez „Proroka”, albo inną gazetę.
- Nie wiem, ale jest już strasznie późno, a ja jestem zmęczona i marzę tylko o gorącej kąpieli i cieplutkim łóżeczku, więc nie ma sensu, aby ciągnąć tę rozmowę dalej. Poza tym, to nie mamy wyraźnych dowodów, świadczących o szpiegowskiej działalności Towner. Pracowała u nas tylko jeden dzień, a to z kolei wielka głupota szkodzić wrogiej gazecie, bez wcześniejszego zdobycia zaufania redaktora naczelnego – jakby na dowód swoich słów ziewnęła przeraźliwie i przeciągnęła się jak lwica.
- Masz rację, chodźmy już do domu. Zajmiemy się tą sprawą jutro.
- Liz!
- Dobra, ja już nic nie mówię – wzruszyła ramionami i zaczęła zbierać się do wyjścia. Una złożyła koc i wzięła do ręki pojemniczek z proszkiem Fiuu. Wrzuciła trochę do kominka i gestem zaprosiła do niego Liz.
- Och, nie, jadę motocyklem. Muszę się tylko do niego aportować, bo jest przed kancelarią. Spotkamy się w domu.
Una wzruszyła ramionami i wstąpiła w płomienie. Po chwili zniknęła. Natomiast Liz przeciągnęła się i cicho westchnęła. Była strasznie zmęczona, ale nie wiedziała, że dzisiejszej nocy nie zaśnie prędko.

* to znaczy po francusku „Zdrowie i Uroda”.
** tego typu szyby istnieją naprawdę!
*** sorry, ale nie mogłam sobie odmówić :). Wtajemniczeni powinni wiedzieć, o co chodzi :P.
**** jest to nazwa gabinetu Uny, używana w środowisku dziennikarzy i pracowników „Magicznych Wiadomości”.
_________________


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Wto 14:04, 02 Maj 2006    Temat postu:

Rachele, czy zamierzasz w ogóle kontynuować tego ficka? Pytam, bo od jakiegoś czasu nic się tu nie dzieje i nie wiem co zrobić z tym porzuconym - bądź nie - dlatego pytam właśnie - tematem.

Bardzo proszę o odpowiedź.

Pozdrawiam,
Nela


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Michelle
Charłak



Dołączył: 23 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 14:15, 27 Kwi 2007    Temat postu:

Dobra mam kilka uwag. Uważam, że nawet jeśli autorka nie daje znaku, że żyje, ktoś powinien skomentować jej... hm.... opowiadanie? Będę komentować rozdziałami. Będę również szczera, czasami być może aż za bardzo.

1.Zacznę od samego początku. Kochana Autorko, co to jest to pierwsze, zaczynające się od "Boże"? Jeżeli to fragment rozmowy, ujedzie w tłoku, ale brakuje myślnika. Jeżeli wstęp - zmieniaj i to szybko. Prowadzenie narracji pierwszoosobowej jest z natury zabójczo trudne, a Ty widocznie jeszcze do tego nie dorosłaś Confused Tym bardziej, że później, bez żadnego ostrzeżenia przechodzisz do narracji trzecioosobowej.

Cytat:
Wzięła kilka głębokich wdechów i poczuła się lekka jak piórko.

Biorąc pod uwagę, jaki to bohaterka miała w głowie mętlik na początku, kilka głębokich oddechów wystarczyło? Jak dla mnie szok.

Cytat:
To mi przypomina jego

Szyk. To mi go przypomina.

Cytat:
Mężczyzna przytulił kobietę mocno, a po chwili odwrócił się do niej chwytając dłoń ukochanej.
- Liz – zajrzał jej głęboko w oczy – Ja… chciałem…
- Co?
- Chciałem ci coś powiedzieć – wydusił z siebie po chwili milczenia – Wiem, że bardzo mnie kochasz i ja ciebie też, ale…
- David, o co ci chodzi? – Spytała z niepokojem patrząc mu w oczy
- Liz wyjeżdżam i chyba już nie wrócę.
Po policzkach zaczęły ciec jej łzy. Nie próbowała powstrzymywać, ani łez, ani David’a, który puścił nagle jej dłoń i ruszył na duł.
- David, a co będzie z nami? Zostawiając mnie zepsujesz to, co mas łączyło przez ten miesiąc? – Krzyknęła podbiegając do niego i łapiąc go za rękę.
- Puść mnie. Już podjąłem decyzję, której nie zmienisz. Jestem gotowy, nie ja byłem gotowy zostawić cię już wcześniej. Uważam, że nic nas już nie łączy.

Byk jak wół Very Happydół Poza tym facet na początku jest czuły, a przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie ("wydusił z siebie" itd.) a potem staje się sadystycznym bydlakiem. Tak od razu?

Cytat:
- Rozumiem. – Mruknął psychoanalityk do siebie.

Ja NIE rozumiem. Zapisując rozmowę, po myślniku piszemy małą literą. Czasem piszesz dobrze, czasem źle. Bądź konsekwentna!



Cytat:
- No to by było na tyle.

Muszę powiedzieć, ża Twoje opisy, emocje zawarte w tym fragmencie itp. sprawiły, że zaczęłam walić głową w blat biurka. Z rozpaczy, oczywiście.

Cytat:
że już skończą

Co tu robi "już". Piąte koło u wozu.


Cytat:
Boże jak Una ją

Boże! Jak... Trochę interpunkcji nie zaszkodzi. Mógłby być też przecinek: Boże, jak...

Cytat:
F.S.C.Z.Ś

Wiesz, myślę, że wszelkiego rodzaju skrótowce powinny być możliwe do wymówienia. Jak mam powiedzieć to... to coś? Efescezeteś? Słabo.

Cytat:
Jej nowy motor, prezent od ojca, stał przed nią czekając.

Nie jestem pewna, czy motor może czekać. Ponadto, bez tego dopowiedzenia zdanie brzmiałoby o wiele lepiej.


Cytat:
Wszyscy mieszkańcy, tej ukrytej wśród parkowych

Niepotrzebny przecinek.


Cytat:
Mmm… dobrze tyle chyba mi wystarczy. Tak, więc podsumujmy. Z całego twojego opowiadania wynika, że musisz wrócić do pracy.

Przepraszam, że posługuję się Twoim własnym cytatem, ale pasuje idealnie. Wróć do pracy nad tym tekstem i go przeredaguj. Szybko!

Nie wiem, czy znajdę siłę, aby skomentować dalszą część. Ale postaram się przynajmniej przeczytać.
Wina leży także po naszej stronie, drodzy forumowicze. Ktoś powinien wcześniej wejść i poprawić błędy na bieżąco.

Rada dla autorki: Znajdź dobrą betę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin