Irlandzki duszek [R]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
yadire
Charłak



Dołączył: 11 Wrz 2005
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mentalnie to z Irlandii (:

PostWysłany: Wto 19:36, 15 Sie 2006    Temat postu: Irlandzki duszek [R]

Dawno mnie tu nie było! Między innymi przez awarię komputera... No, ale nie mówmy o przykrych rzeczach.
Chciałam Wam coś pokazać.
Wprawdzie jestem gryfkiem, z całą paletą wad tego domu, poznałam pewną calkiem sympatyczną, choć nieco dziwną Kukonkę. I zmusiła mnie, żebym zaczęła opisywać jej historię.
A że Wena mi nie brakowało...
Cóż, pozostaje mi tylko życzyć miłej lektury.
Aha. Powstało już siedem rozdziałów, ale nie będę ich tak na raz wrzucać. Znajcie moje dobre serce : )
diruś.



I
Angielskie niebo pokrywały ciemne deszczowe chmury. Co prawda deszcz nie zaczął jeszcze padać, ale pozostawało to tylko kwestią czasu.
Mijało południe. Hogwart Express godzinę temu opuścił londyński dworzec, na swoim pokładzie wioząc młodych czarodziejów.
Ostatnie okno ostatniego wagonu, mimo wiatru, pozostawało uchylone. Dziewczyna siedząca w nim zdawała się nie dostrzegać świata dookoła, zajęta mitologią celtycką. Co jakiś czas zirytowana marszczyła brwi, w odpowiedzi na głośne wybuchy śmiechu dobiegające z sąsiedniego przedziału. W końcu wściekle zatrzasnęła książkę i wstała. Wyszła na korytarz z zamiarem głośnego zwrócenia uwagi, ale w ostatnim momencie zrezygnowała. Swoje kroki skierowała do pociągowej toalety, by tam zaznać chwili spokoju.

Na zewnątrz rozpadało się na dobre. Zielona dolina, którą właśnie przejeżdżał pociąg, zmieniła się w szarobure bagno. Popołudniowe słońce zakryły ciężkie chmury sprawiając, że do ziemi przestały docierać jego promienie. Nawet czarodzieje nie lubią takiej pogody.
Przedział, który przed południem tak dał się we znaki naszej bohaterce, nadal trząsł się od śmiechu. Nic dziwnego, skoro zajmowało go najbardziej rozrywkowe towarzystwo od czasów Huncwotów - w tym również Bill Weasley i jego młodszy brat Charlie.
Bill nie brał udziału w konkursie na najdłuższe beknięcie. O ile rozumiał zachowanie brata – w końcu dwa lata młodszego – to jego właśni współlokatorzy wprawili go w zdumienie. Zwłaszcza, że to oni sami wymyślili te zawody…
- Charlie – szacunek. Wygrałeś! – Zauważył Simon Scurbe, kiedy rudzielec zakończył prezentację.
- W nagrodę stawiasz nam Ognistą w Hogsmeade – dodał Alan Blewett.
- A ty dokąd idziesz? – zwrócił się zwycięzca do Billa, który wstał i właśnie próbował przepchnąć się do drzwi.
- Tam, gdzie was nie ma.
Charlie wzruszył ramionami i sięgnął po musy świstusy pozostawione przez Billa na stoliku.

Toaleta w pociągu, nawet tak niezwykłym jak hogwarcki ekspres, nie jest zbyt przyjemnym miejscem. Zwłaszcza, jeśli na dworze zacina deszcz, a szczelność okienka jest wątpliwa.
Dziewczyna siedząca w niewielkim pomieszczeniu westchnęła ciężko i z trudem podniosła się z podłogi. Pociągiem zakołysało. Drobna postać zamachnęła się i chwyciła mały zimny przedmiot umocowany w ścianie. Klamkę, jak się okazało.
Zimny metalowy przedmiot, mimo silnego naciśnięcia, nie zadziałał. Drzwi nadal trwały w zamknięciu, jakby je ktoś przykleił do framugi.
Dziewczyna zaprzestała wysiłków i wprawnym ruchem sięgnęła po różdżkę, noszoną zazwyczaj w kieszeni żółtej bluzy.
Różdżki nie było. Aislin przypomniała sobie, że na początku wizyty u babci schowała tę podstawę w wyposażeniu czarodzieja na dno kufra. I aż do teraz nie myślała o jedanastocalowym kawałku klonowego drewna.
- Cholera.
Zrezygnowana uderzyła w grube drewniane drzwi, nie spodziewając się nawet, jaki skutek może to wywołać…
Usłyszała czyjeś kroki. Znieruchomiała, zbyt przestraszona by się odezwać. W oczach stanął jej posępny rycerz, o którym przed chwilą czytała. Prychnęła, próbując się uspokoić. Niby skąd miał się tu wziąć rycerz z celtyckiej legendy? Rycerz polujący na młode dziewice…
Pociągiem znów wstrząsnęło, kiedy drzwi otwarły się na oścież, i dziewczyna wypadła na korytarz. Prosto w ramiona chłopaka, który wychodził właśnie z jej przedziału.
- Wild?
- Nie, mój duch – mruknęła dziewczyna i wyrwała się z ramion Weasley’a. – Co robiłeś w moim przedziale?
W głębi duszy poczuła ulgę, że kroki wydawał ktoś jak najbardziej realny.
Bill spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Ty zostawiłaś sama swoje rzeczy? I to jeszcze przy otwartym oknie? Myślałem, że jesteś bardziej odpowiedzialna…
Lin przepchnęła się obok wysokiego chłopaka, który zasłaniał wejście do przedziału.
- Cholera – przeklęła cicho, kiedy wzięła do ręki szatę ociekającą wodą.
Spojrzała na Billa, który cały czas stał w drzwiach i najwidoczniej nie miał zamiaru stamtąd odchodzić. Już miał coś powiedzieć, kiedy za ścianą wybuchła kolejna salwa śmiechu.
- Długo tu będziesz tak sterczał? – warknęła Lin i zaczęła przekopywać kufer w poszukiwaniu różdżki. Kiedy znalazła wreszcie upragniony przedmiot, skierowała na mokre ubrania ciepły promień, nie zwracając uwagi na nieproszonego gościa.
Bill tymczasem usiadł na wytartym pociągowym siedzeniu i wyciągnąwszy nogi przed siebie, pogrążył się w lekturze. Lin zerknęła na niego z ukosa, rejestrując niedbale związane, długie rude włosy i całkiem ładne brązowe oczy z fascynacją śledzące tekst.
Dostrzegła też tytuł książki: „Klątwy faraonów: jak znaleźć skarb i przeżyć”.
Bill poczuł na sobie jej wzrok. Również na nią spojrzał. Dziewczyna prychnęła, ostentacyjnie odwróciła głowę i usiadła na swoim miejscu pod oknem.
Podróż mijała w pełnym napięcia milczeniu, przerywanym co jakiś czas gromkim śmiechem, dobiegającym zza ściany. Kiedy minęła połowa podróży, na korytarzu rozległo się dobrze znane skrzypienie kółek wózka ze słodyczami.
- Podać wam coś, kochaneczki? – zaświergotała wesoło kobieta zajmująca się sprzedażą smakołyków.
Dwójka siedząca w przedziale była tak pochłonięta książkami, że nie zauważyliby nawet łajnobomby rzuconej pomiędzy nich. Kobieta wzruszyła ramionami i głośno zamknęła drzwi.

Na dworze zapanował zmrok. Bill zniknął i Aislin mogła wreszcie przebrać się w szkolne szaty. Spakowała mugolskie ciuchy i książki, które leżały obok na siedzeniu – jeszcze chwila i znajdą się na stacji w Hogsmeade.
Otworzyła okno. Wiatr ustał. Przestało padać, choć ciemne chmury jeszcze się nie rozstąpiły. W oddali pojawiły się światła w oknach domów mieszkańców wioski. Aislin wiedziała, że dalej na północ, otoczony ciemnym lasem, wznosi się stary zamek. Gdyby nie chmury przysłaniające gwiazdy, mogłaby zobaczyć wieże rysujące się tle ciemnego nieba.
Pociąg zatrzymał się. Dziewczyna sięgnęła po sztruksowy płaszczyk, powietrze na zewnątrz było dość zimne. Zostawiła kufer, lecz nie mogła rozstać się z torbą, do której schowała swoje ukochane książki.
W korytarzu spotkała się z bandą z sąsiedniego przedziału. Nie zwróciliby na nią uwagi, gdyby Bill nie zaproponował pomocy w uwolnieniu torby, która zaplątała się w jakiś metalowy haczyk w ścianie.
- Ty jesteś z Ravenclawu, prawda? – zapytał barczysty blondyn o roześmianych zielonych oczach. – Alan Blewett, kapitan i pałkarz Gryfonów, miło mi! – dodał, ściskając szczupłą dłoń dziewczyny.
- Aislin Wild – odparła, wyswobadzając dłoń ze spoconej ręki Gryfona. Reszta towarzystwa pośpieszyła za kolegą i po chwili Aislin znała nie tylko kapitana drużyny, ale również obrońcę i szukającego – Simona Scurbe’a i Charliego Weasleya.
- Bill – zaczął Alan – a skąd wy się właściwie znacie?
Aislin od dłuższego czasu próbowała przepchnąć się przez zatłoczony korytarz, by jak najszybciej znaleźć się na dworze. Teraz nareszcie jej się udało. Wyszła, nie zwracając uwagi na pytania chłopaków z tyłu. Napotkała ironiczne spojrzenie zielonych oczu.
- Cześć Liv – mruknęła nie licząc wcale na odpowiedź.
- Wild! – zza jej pleców rozległ się krzyk.
Zielone oczy zareagowały na tyle szybko, by zobaczyć pałkarza Gryffindoru, Williama Weasleya, wręczającego Aislin Wild dużą zieloną torbę.
Powozy bez koni już czekały, by zawieźć adeptów magii do Hogwartu. Gdzieś nad ich głowami rozległ się chrypiący, donośny głos.
- PIRWSZOROCZNI! Do mnie! Pierwszoroczni!
Aislin poczuła na nosie kroplę deszczu. Spojrzała w górę. Znów zaczęło padać.

Na razie tylko jedynka, żebyście się osmakowali. :) Cdn wkrótce.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez yadire dnia Czw 13:13, 17 Sie 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Czw 12:31, 17 Sie 2006    Temat postu:

Jest to dopiero pierwszy rozdział, dlatego ciężko mi napisać cokolwiek wyczerpującego na temat fabuły. Początek na razie jak dla mnie jest taki sobie, ale to dopiero początek i akcja na pewno się rozwinie, zacznie się coś dziać. Dlatego czekam na resztę. Natomiast na chwilę obecną rzuciło mi się w oczy kilka błędów, drobnych niedociągnięć łatwych do skorygowania dla bety, czy chociażby worda. Oto kilka z nich:

Cytat:

Ostatnie okno ostatniego wagonu, mimo wiatru, pozostawało uchylone.

Po co te powtórzenia?

Cytat:

Przedział, który przed południem tak dał się we znaki naszej bohaterce, nadal trząsł się od śmiechu.

W opowiadaniach stara się zazwyczj unikać zwrotów typu nasza bohaterka. Lepiej zastąpić to innym zwrotem, np. dziewczynie .

Cytat:

W nagrodę stawiasz nam Ognistą w Hogsmeade.

Uczniom Hogwartu nie można sprzedawać alkoholi.

Cytat:

Pociąg zatrzymał się z łoskotem nie naoliwionych kół.

Powinno być: nienaoliwianych.

Cytat:

Zielone oczy zareagowały na tyle szybko, by zobaczyć pałkarza Gryffindoru, Williama Weasleya, wręczającego Aislin Wild dużą zieloną torbę.

Czyżby państwo Weasley'owie mieli piątego syna? Shocked Nie poznaliśmy do tej pory Williama Weasleya z prostego powodu - ponieważ taki nie istnieje. Weasley'owie mają czterech synów - Charlie, Bill, Percy i Ronald.
Pomijając brak wiedzy o tym, ze Bill to skrót od Williama - a Fred i George to co, sąsiedzi (;?

Cytat:

Gdzieś nad ich głowami rozległ chrypiący, donośny głos.

Powinno być: rozległ się.

Może spróbuj znaleźć betę. Czekam na dalsze rozdziały.[/code]
Powrót do góry
yadire
Charłak



Dołączył: 11 Wrz 2005
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mentalnie to z Irlandii (:

PostWysłany: Czw 13:10, 17 Sie 2006    Temat postu:

Zanim zabrałam się do pisania dosyć dokładnie przyjrzałam się postaci Billa. I muszę Ci zdradzić pewien sekret - Bill to nie jest jego pełne imię.
Niepełnoletnim mugolom również alkholu się nie sprzedaje, więc ciekawe, skąd tyle nietrzeźwej młodzieży? Zresztą nie wszystko trzeba brać dosłownie.
Dzięki za wskazanie reszty błędów, zaraz wezmę się za poprawienie.
A tymczasem ciąg dalszy.


II
Dormitorium Krukonów nie zmieniło się od zeszłego roku. Wysokie półki z księgozbiorem, którego mogłaby pozazdrościć sama pani Pince. Kominek ze zdjęciami kolejnych pokoleń mieszkańców domu Roweny. Fotele i kanapa zapraszające do odpoczynku po długiej nauce. I te same twarze…
Bycie siódmoklasistką nie jest łatwe. Wszyscy cię obserwują – nauczyciele, podejrzewając o romans z całą męską częścią wieży; młodsi uczniowie stawiający sobie ciebie za wzór; rówieśnicy, którzy zastanawiają się z kim pójdziesz na ten durny bal.
Na to wydarzenie podobno czeka się całą szkołę. Dziewczyny w sukienkach, chłopcy z kwiatkami. Król i królowa… Niby szkoła dla czarodziejów, a zwyczaje jak najbardziej mugolskie!
Pokój wspólny był dziś wyjątkowo tłoczny, jak na pierwszego września. Zazwyczaj wszyscy są tak zmęczeni podróżą, że od razu idą spać. Kanapę zajmowały Eloise Calbot i Liv Triver, współlokatorki Lin.
- Lin! – krzyknęła Eloise do znikającej w drzwiach sypialni dziewcząt Aislin.
- Chodź tu! Pogadamy sobie – dodała Liv.
Lin zawahała się. Te dwie nie przyznają się w miejscu publicznym do znajomości z nią. Ciekawe czego chcą?
„Jak nie podejdziesz, to się nie dowiesz” powiedziała sobie w duchu i zajęła miejsce na fotelu.
- Jak tam wakacje? – zaszczebiotała Eloise i nie czekając na odpowiedź kontynuowała. – Nie wiedziałyśmy, że utrzymujesz tak zażyłe stosunki z Gryfonami…
- Zwłaszcza tymi, którzy przyczynili się do naszej przegranej w zeszłym roku – dodała Liv.
- Nie utrzymuję z Billem żadnych stosunków.
Liv zmrużyła oczy.
- I nawet jesteście już po imieniu – zauważyła złośliwie Eloise.
Aislin poprawiła szatę i wstała, rzucając rozmówczyniom wściekłe spojrzenie.
- Jeśli tylko o to wam chodziło, to dobranoc.
Odeszła w stronę dormitorium dziewcząt i znikła za drzwiami z napisem: Siódmy rok. Dziewczęta. Osób: 4.

Na łóżku, wśród sterty rozrzuconych ciuchów, siedziała pulchna brunetka i kątem oka obserwowała Lin. Dziewczyna weszła i starannie zamknęła za sobą drzwi („Niech te dwie nie myślą, że udało im się mnie wkurzyć!”). Podeszła do swojego łóżka, bardzo energicznie otworzyła swój kufer i wyciągnęła stary, zniszczony kawałek materiału. Po chwili na ziemi wylądowały strzępki szarej tkaniny.
- Ciekawy sposób na odreagowanie.
Aislin drgnęła i spojrzała w kierunku, skąd dochodził głos.
- Cześć Lora. Nie zauważyłam cię – powiedziała ponuro Lin.
Usiadła na łóżku, zrzuciwszy z niego uprzednio kołdrę i dwie poduszki.
- Nie będą mi mówiły, co mam robić!
- No oczywiście, że nie – powiedziała spokojnie brunetka. – Co porabiałaś w wakacje?
Lin mimo woli się uśmiechnęła.
- Nic specjalnego – powiedziała obserwując, jak jej współlokatorka za pomocą różdżki transportuje pościel z podłogi na łóżko. – Byłam u mojej babci w Irlandii. Mama i tata mieli wreszcie trochę czasu dla siebie.
- Uważaj, żeby za dziewięć miesięcy nie zrobili ci małej niespodzianki.
Lin podniosła poduszkę i cisnęła nią w sąsiadkę.
- Raczej mi to nie grozi. Nie są w zbyt… rodzinnych układach.
- Wiesz Lin? Ja zawsze się zastanawiałam, czemu ty jesteś Ravenclawie.
Lin odłożyła piżamę w słoniki („Wnusiu, weź do szkoły tę piżamkę! Przecież masz dopiero siedemnaście lat!”).
- Też ci się zebrało na wyznania – prychnęła i zamilkła na chwilę. - Tiara powiedziała, że to jedyny dom, do którego bym pasowała.
- Jak na mój gust ty jesteś Gryfonką. Wybuchowa, nerwowa i takie tam. No i ruda, jak Weasleyowie.
Lin wzięła piżamę i ruszyła w kierunku łazienki. Weasleyowie! Rude przekleństwo Krukonów! Najstarszy jest prefektem, i to tak skutecznym, że w zeszłym roku za jego sprawką Ravenclaw stracił większość punktów i przegrał Puchar Domów. Ten młodszy, pomijając, że kolejny prefekt, to jeszcze szukający. I to świetny, w czym wszyscy uczniowie byli zgodni. Od czasów legendarnego Jamesa Pottera takiego szukającego Hogwart jeszcze nie widział.
Kiedy myła zęby, do łazienki wsunęła się głowa w ciemnych loczkach.
- A to prawda, że zaznajomiłaś się z nowym naczelnym? – zapytała Lora, zamykając za sobą starannie drzwi.
Lin wypluła pastę do umywalki.
- Tak.
Nie dodała nic więcej, więc Lora postanowiła nie poruszać drażliwego tematu. Choć korciło ją, by wyciągnąć z koleżanki szczegóły. O ile znała Lin – a przecież siódmy rok mieszkają razem – ich rozmowa musiała być interesująca. I fakt, że siedzieli w jednym przedziale… Dziennikarski zmysł Lory węszył sensację.


Wrzesień minął wszystkim na wspominaniu wakacji i ponownym oswojeniu się ze szkolnym rygorem. Nie, żeby ten był jakoś specjalnie surowy. Jednak powrót do nauki po dwóch i pół miesiącach laby nie był przyjemny. Zwłaszcza dla ostatniej klasy, która w tym roku miała pożegnać szkolne mury. A przedtem zdać owutemy.
- Cholera jasna! – Aislin rzuciła książką od transmutacji na stolik, zwracając tym uwagę kilku piątoklasistów, grających w ruchome bierki. – Lora… - jęknęła po chwili. – Pomóż mi!
- Nie mogę – odparła znad sterty pergaminów zapytana.
Aislin spojrzała z obrzydzeniem na ryciny przedstawiające przemianę świecznika w papugę. Profesor McGonagall uparła się, żeby uczniowie powtórzyli na jutro cały materiał z pierwszej i drugiej klasy.
- A co ty właściwie robisz? – zapytała, chcąc na chwilę zapomnieć o świecznikach, papugach i wszelkich innych tego typu atrakcjach.
- Składam gazetkę. Jutro ma się ukazać, a ja nadal nie mam wszystkich materiałów.
Pochyliła kędzierzawą głową nad makietą i z uporem machała różdżką. Jakkolwiek jednak nie układała treści, nadal miała wolne co najmniej jakieś pół kolumny.
Aislin ze złością ciskała piórem, zwracając na siebie uwagę innych. W końcu zrezygnowana zwinęła pergaminy, zamknęła książki i podeszła do Lory.
Wzięła do ręki pergamin zapisany niestarannym, ale w miarę czytelnym pismem. Zdecydowanie chłopięcym. Kiedy zgłębiła się w treść, przypomniała sobie podróż pociągiem. Artykuł dotyczył królowej Hatszput, władczyni Egiptu.
Odwróciła kartkę, ale nie znalazła autora.
- Kto to napisał? – zwróciła się do Lory.
Ta rzuciła okiem i powróciła do makiety.
- Weasley. Ten w długich włosach.
- On pisze?
- Oj, Lin! – zdenerwowała się Lora. – Nie męcz. Poucz się czegoś. Albo znajdź sobie jakieś inne twórcze zajęcie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami i wyszła z dormitorium. Późny spacer dobrze jej zrobi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Jupka
mumiak



Dołączył: 31 Sie 2005
Posty: 1517
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Świnoujście/Miasto Marzeń

PostWysłany: Czw 13:11, 17 Sie 2006    Temat postu:

[off]

Drogi Gościu, Bill to skrót od Williama. Tak samo jak Ginny od Ginevry [akurat tak jest w HP] i Percy od Percivala [czy jakos tak, nie znam dokładnego imienia]. A że Rowlin uzywa tylko skrótów, to, cóż...

[/off]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ostoja
Charłak



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podlasie

PostWysłany: Pon 12:32, 21 Sie 2006    Temat postu:

Jak na razie to teks jest trochę nudny, ale mam nadzieję, iż fabuła się jeszcze rozwinie, a akcja zwiększy tempo, gdyż na razie tu nic się nie dzieję. Oby tylko nie sprawdziło się powiedzenie, iż nadzieja jest matką głupich. Very Happy
Znalazłam kilka drobnych błędów, oto one:
Cytat:

Wszyscy cię obserwują – nauczyciele, podejrzewając o romans z całą męską częścią wieży; młodsi uczniowie stawiający sobie ciebie za wzór; rówieśnicy, którzy zastanawiają się z kim pójdziesz na ten durny bal.

Powinno być: zastanawiają się, z kim

Cytat:

Ciekawe czego chcą?

Powinno być: Ciekawe, czego (interpunkcja się kłania Smile )

Bardzo mi się spodobał jeden z fragmentów opowiadania. Oto on:
Cytat:

Bycie siódmoklasistką nie jest łatwe. Wszyscy cię obserwują – nauczyciele, podejrzewając o romans z całą męską częścią wieży

Very Happy
Czekamy na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
Charłak



Dołączył: 11 Wrz 2005
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mentalnie to z Irlandii (:

PostWysłany: Śro 14:17, 23 Sie 2006    Temat postu:

A dam bez wstępu, o! :P

III
Na korytarzach, w odróżnieniu od wieży, panował przyjemny chłód. To było to, czego Lin potrzebowała po całym wieczorze spędzonym nad podręcznikiem transmutacji, z którego i tak zbyt wiele nie rozumiała. Czasem zastanawiała się, jakim cudem udało jej się zdać SUMy na P, skoro transmutacja zawsze była jej piętą achillesową. Fakt, przyłożyła się do nauki bardzo solidnie. Może dlatego, że miała cel – chciała pomagać innym. Wtedy widziała taką możliwość tylko podczas pracy w Mungo. Czemu zmieniła zdanie? Sama tego do końca nie rozumiała. To chyba nie było to.
- Dobrze, że teraz zauważyłaś – stwierdziła Lora, kiedy Lin podzieliła się z nią swoimi wątpliwościami. – Zawsze mogłaś mieć już za sobą większą część nauki.
Lin w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
Teraz, idąc wśród wychłodzonych hogwarckich murów, zastanawiała się, czy Lora nie miała racji. Przez kilka lat uczyła się z nastawieniem na Akademię Magomedyczną. Skoro tak sobie zaplanowała kiedyś, dlaczego teraz to zmieniać? Przynajmniej miałaby zapewnioną pracę, a po celtologii czym można się zająć? Bo to właśnie dla tej dziedziny porzuciła myśl o leczeniu.
Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet, że dotarła do drzwi wejściowych. Zorientowała się dopiero wtedy, gdy omal nie wpadła na nie. Słońce już zaszło i na błoniach zapanowała ciemność – księżyc przykryły chmury zwiastujące deszcz. Ptaki już dawno zamilkły, a wiatr nie poruszał ani jednym listkiem; zresztą liści na drzewach i tak było już niewiele – jesień w tym roku bardzo szybko pozbyła się złoto czerwonych szat.
Lin zamierzała pójść nad jezioro – to miejsce wpływało na nią uspokajająco. A spokój to było coś, czego dziewczyna właśnie potrzebowała.

- Do jasnej cholery! Czy wy nie możecie się choć na chwilę skupić? Weasley, do ciebie też mówię!
Boisko do quiditcha stanowiło jedyny jasny element pośród wieczornych ciemności. Choć sytuacja na nim nie była w żadnym razie jasna. Wprost przeciwnie.
Siedmioosobowa grupa poruszała się bez ładu i składu. Jeden z pałkarzy gonił dwóch ścigających wywijając pałką, nie zwracając uwagi na tłuczki, śmigające nad ich głowami. Bramkarz – Simon, jak być może pamiętamy z pociągu – przyglądał się wyczynom rudzielca na miotle. A rudzielec ten kręcił piruety i wywijał koziołki, udając, że nie słyszy wrzasków kapitana.
Powietrze przecięły czerwone promienie i wszyscy zamarli, patrząc na Charliego Weasley, który podczas karkołomnego obrotu został trafiony zaklęciem i teraz zawisł kilkanaście metrów nad ziemią, trzymając się kijka miotły.
- Przestańcie się wydurniać i skupcie na tym, co mówię! – wrzasnął po raz ostatni i poruszył gwałtownie różdżką. – Zejdziecie na dół, albo go upuszczę.
Gryfoni, bo to ich drużyna odbywała właśnie trening, spojrzeli po sobie. Charlie był świetnym szukającym i Alan w normalnych warunkach nic by mu nie zrobił. Teraz był jednak tak rozwścieczony, że zagrożenie wydawało się całkiem poważne.
Charlie również musiał odczuwać to napięcie, bo krzyknął z przerażeniem:
- Złaźcie matoły! – a kiedy znajdował się dwa metry nad ziemią, ściągany przez kapitana, dodał: - A z tobą, Blewett, to się jeszcze policzę!
- Się zobaczy – syknął przez zaciśnięte zęby Alan Blewett i Charlie z hukiem wylądował na ziemi.
- Co wy robicie?! Wy się powinniście leczyć! Jutro gramy z Krukonami, a w tym roku mają o niebo lepszy skład niż ostatnio!
Tego Alan nie był pewien, ale czymś trzeba było ich przestraszyć, prawda? Na Charliego to jednak nie podziałało.
- Blewett, nawet jeśli są lepsi, to z nami i tak nie wygrają. Kto pokona Charlesa Weasleya?
- McGonagall, jak znów dowali ci szlaban za włóczenie się po lesie – mruknął milczący do tej pory Bill.
Pięć głów zwróciło się w jego stronę. Jego młodszy brat zainteresował się nagle czubkiem swojej miotły.
- Weasley… - Alan zbliżył się do rudzielca, który dosiadł miotły i uniósł się na bezpieczną wysokość. – Złaź jak do ciebie mówię!
Alan sięgnął do kieszeni szaty po różdżkę. Niczego nie znalazł.
- Nie krzycz tyle, bo ci gardło siadnie – Charlie uśmiechnął się beztrosko i podrzucił różdżkę swojego kapitana.
- Ty wredna ruda szumowino! Obiję ci tą piegowatą mordę, to przestaniesz pyskować!
Alan wyrwał miotłę z rąk bramkarza. Jednemu z pałkarzy odebrał atrybut i ruszył za Charliem, który zdążył odlecieć na koniec boiska, zatrzymując się przed bramkami. Wyraźnie czekał na Alana. Kiedy ten znalazł się kilka metrów od niego, Charlie obleciał pętle, w których udało mu się zmylić goniącego kapitana. W końcu obaj znikli w ciemnościach.
- A co z nami? – zapytał nieco zdezorientowany bramkarz, który po dwóch godzinach treningu marzył raczej o wygodnej kanapie w pokoju wspólnym, niż obawiał się o losy swojej miotły.
- Idziemy. Ci dwaj i tak nie wrócą, prędzej się pozabijają albo utopią w jeziorze – mruknął Bill, wsiadł na miotłę i odleciał w kierunku przeciwnym do tego, gdzie znikli jego brat i kapitan.
- A właściwie to czemu Bill nie jest kapitanem drużyny? – zapytał jeden z pałkarzy, nowoprzyjęty członek drużyny.
- Inne zobowiązania – odparł Simon. – Chyba wezmę miotłę Alana, co?

Aislin szybko dotarła do okazałej wierzby, której najniższe witki maczały się w wodzie. Nic dziwnego, drogę znała od lat i od lat przemierzała ją, gdy chciała pobyć sama. Wspięcie się na koronę drzewa zajęło jej trochę więcej czasu, bo kora była mokra i jej buty nie znajdowały punktu zaczepienia. W końcu jednak siedziała na swojej ulubionej, grubej i zadziwiająco wygodnej gałęzi.
Oświetlone boisko quiditcha zauważyła od razu, w końcu obiekt ten rzucał się w oczy pośród panujących dokoła ciemności.
Odwróciła się, teraz jej wzrok padał na drugi brzeg jeziora – pogrążony w mroku Zakazany Las. Tafla jeziora błyszczała ciemnym okiem niczym czarny diament.
- Ja naprawdę nie wiem, czemu ty się tak unosisz? – Ciszę zakłócił głos dobiegający zza jej pleców.
Odwróciła się znowu i dostrzegła dwie sylwetki nadlatujące od strony boiska.
- Nie wiesz? Zejdziemy na dół, to ci wyjaśnię!
Rozległ się śmiech. Po chwili Lin usłyszała świst i odgłos uderzenia. Ktoś zawisł na trzonku miotły.
- Widzisz, było się tak denerwować?
- Zaatakowałeś własnego kapitana!?
Chwila ciszy.
- Weasley, ty się nie gap tylko mi pomóż!
Lin poczuła na sobie czyjś wzrok.
- Kto tam jest? – zapytał któryś z chłopaków.
- Kot jakiś pewnie – mruknął drugi. – Słuchaj Charlie. Ja wiem, że takie gadki trafiają jak grochem o ścianę. Ale jak dalej będziesz narażał innych na…
- Dobra, Blewett. Idziemy, zimno się zrobiło.
- Nie przerywaj mi!
Dwie sylwetki na miotłach oddaliły się w stronę zamku. Ich głosy niosły się echem po błoniach.
Lin oparła głowę o pień starego drzewa i zapatrzyła się w gwiazdy. Gdy była mała, tata często zabierał ją wieczorem na dach. Siadali między kominami i szukali swoich gwiazd. Czasem towarzyszyła im mama. Ona, czarownica, umiała je nazwać. W końcu w szkole uczyła się astronomii.
Aislin nie lubiła tych wieczorów, kiedy mama była na dachu. Tamte chwile tylko z tatą miały w sobie coś magicznego, mimo że on był „tylko” mugolem.
Teraz, siedząc na gałęzi, szukała na niebie gwiazdy ojca. Minęło tyle lat… Niebo się nie zmieniło, gwiazdy nadal błyskały tym samym światłem. Jednak która z nich była właśnie tą, Lin nie umiała już powiedzieć.
Poczuła krople na policzku. Otarła je szybko rękawem – łzy?
Tylko deszcz. Pogrążona w myślach nie zauważyła, że zaczęło padać. Bluza i spodnie były już całkiem mokre. Czas wracać.
Ześliznęła się z drzewa i stanęła na ziemi. Ruszyła szybko w stronę zamku, kiedy za plecami usłyszała świst. Ktoś lekko wylądował.
- Samotny spacer w deszczu? – usłyszała za plecami znajomy głos. – Wieczór można spędzić w przyjemniejszy sposób.
Odwróciła się. Za nią stał najstarszy z Weasleyów („Zaraza, plaga jakaś!”) i zdejmował kurtkę.
- Tak – parsknęła, patrząc na a jego miotłę. – Nie ma to jak polatać sobie na miotle. Świetny sposób na deszczowy wieczór.
Bill nie odpowiedział, tylko podszedł do niej i zarzucił jej kurtkę na ramiona.
- Dziękuję, ale nie…
- Nie wydziwiaj, tylko właź.
Coś w głosie chłopaka kazało go usłuchać. Otuliła się szczelniej kurtką i usiadła na miotle.
- Trzymaj się, bo spadniesz – rzucił Bill, podrywając miotłę do góry.
Rzeczywiście, z mokrego trzonka spaść można bardzo łatwo. Odruchowo chwyciła sweter chłopaka.
Wznieśli się w górę. Deszcz wzmógł się, siekąc bezlitośnie ich twarze. Zerwał się wiatr, wdzierał pod ich mokre ubrania. Lin zaczęła drżeć – źle znosiła zimno. Kiedy w milczeniu dotarli do wieży Krukonów, rozległ się grzmot i niebo przecięła błyskawica.
- Gdzie jest okno twojej sypialni? – spytał Bill, odwracając się do dziewczyny.
Wskazała brodą najbliższą okiennicę. Nie było to co prawda okno sypialnie, bo i po co mu to?
Podlecieli.
- Właź!
- Przez okno?! Zgłupiałeś?!
- Nie to nie. – Poczuła jak Bill wzrusza ramionami.
Zastanowiła się. Nie uśmiechało się jej biec do wieży przez cały zamek w przemoczonych ciuchach.
- No dobra, wysadź mnie. Zawsze to jakieś nowe doświadczenie…
Miotła zawisła pod oknem i Lin postawił stopę na parapecie.
- Dzięki za…
Nie zdążyła dokończyć, bo gdy stanęła na mokrych kamieniach, poślizgnęła się i zachwiała niebezpiecznie. Bill złapał ją i przytrzymał, aż otworzyła okno.
Lin niezdarnie wgramoliła się do środka i wyjrzała, by pożegnać się chłopakiem. Jednak na zewnątrz nikogo nie było. Kolejna błyskawica przecięła niebo, nad zamkiem przetoczył się grzmot.
- Ostatnia burza w tym roku.
Aislin podskoczyła. W fotelu odwróconym do niej tyłem, siedziała Lora. Lin poznała po głosie.
- Bill?
Lin nie odpowiedziała, tylko podeszła do kominka, żeby ogrzać się przy ogniu. Lora nie musiała pytać – z twarzy współlokatorki wyczytała odpowiedź. Jednak to od niej chciała usłyszeć, że ten „wredny rudy wypłosz napatacza się na nią w najmniej odpowiednich miejscach”. Już to raz słyszała i sprawiło jej to niewypowiedzianą radość.
- Nie chodzi o to – tłumaczyła wtedy Lin – że go nie lubię. On jako Bill jakiś-tam jest mi obojętny. Ale on jako Prefekt Naczelny, jako członek gryfońskiej drużyny quiditcha i jako Gryfon wogóle działa mi tak jakby na nerwy!
Teraz Lin się nie odzywała. Lora wyciągnęła różdżkę i osuszyła jej ciuchy. Dziewczyna spojrzała na nią z wdzięcznością, lecz nadal siedziała przy ogniu.
- Tak nie znosisz Gryfonów, a jednak cię do nich ciągnie.
Lora ją prowokowała. Przez te kilka lat zdążyła już się dowiedzieć, co – poza rudymi Gryfonami – ją denerwuje.
- Nie ciągnie mnie. Oni sami się do mnie zlatują! – oburzyła się Lin.
- Tak, zwłaszcza ten jeden, konkretny.
Lin wstała.
- Wiesz, zachowujesz się jak tamte kretynki – wskazała na drzwi prowadzące do sypialni.
- Idę spać – mruknęła po dłuższej chwili milczenia. – Dobranoc!
Odchodząc, trzasnęła drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ostoja
Charłak



Dołączył: 03 Sie 2006
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podlasie

PostWysłany: Śro 16:29, 23 Sie 2006    Temat postu:

Interpunkcja leży i kwiczy. Jest naprawdę sporo błędów interpunkcyjnych. Na przykład:
Cytat:
Przynajmniej miałaby zapewnioną pracę, a po celtologii czym można się zająć?

Powinno być: ? Przynajmniej miałaby zapewnioną pracę, a po celtologii, czym można się zająć?
Cytat:
Czy wy nie możecie się choć na chwilę skupić?

Powinno być: Czy wy nie możecie się, choć na chwilę skupić?
Cytat:
- Blewett, nawet jeśli są lepsi, to z nami i tak nie wygrają.

Powinno być: - Blewett, nawet, jeśli są lepsi, to z nami i tak nie wygrają.
Cytat:
Nie krzycz tyle, bo ci gardło siadnie

A może siądzie?
Cytat:
A właściwie to czemu Bill nie jest kapitanem drużyny?

Raczej: - A właściwie to, czemu Bill nie jest kapitanem drużyny?
Cytat:
Jednak która z nich była właśnie tą, Lin nie umiała już powiedzieć.

Prędzej: Jednak, która z nich była właśnie tą, Lin nie umiała już powiedzieć.
Cytat:
Nie było to co prawda okno sypialnie, bo i po co mu to?

Nie było to, co prawda okno sypialnie, bo i po co mu to?
Cytat:
Ale on jako Prefekt Naczelny, jako członek gryfońskiej drużyny quiditcha i jako Gryfon wogóle działa mi tak jakby na nerwy!

"wogóle" ? w ogóle !

Błędów jest trochę, ale mimo wszystko tekst mi się podoba. Pomimo, iż wydaję mi się, że za mało jest w tym tekście akcji i tego romansu. Czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
yadire
Charłak



Dołączył: 11 Wrz 2005
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: mentalnie to z Irlandii (:

PostWysłany: Pon 14:07, 11 Wrz 2006    Temat postu:

Moi bohaterowie mnie do pasji doprowadzają. Nie chcą, żebym mieszała się do ich życia, skoro moje wygląda jak wygląda. W sumie to im się nie dziwię.
Ale - do jasnej - mogliby choć oni mnie czasem posłuchać!


IV
- Wspaniały mecz! – rzuciła Eloise Calbot, padając na łóżko Aislin. – Szkoda, że nie mogłaś przyjść. Bill się popisał.
- Złaź z mojego łóżka.
Eloise nie zareagowała i kontynuowała swój monolog.
- Po każdym udanym odbiciu tłuczka, a dużo ich było nawiasem mówiąc, patrzył na trybuny. Założę się, że wypatrywał ciebie. Zawiódł się, biedaczek!
Aislin zacisnęła dłonie na okładce trzymanej książki i utopiła spojrzenie w spisie irlandzkich legend na ostatniej stronie. Eloise uśmiechnęła się szyderczo widząc reakcję współlokatorki. Nic nie sprawiało jej większej przyjemności, niż igranie z cierpliwością Lin.
- Liv spisała się całkiem dobrze, kiedy odbiła jeden z tłuczków prosto w niego. Tak dostał, że aż spadł z miotły!
W słowach dziewczyny prawdy było niewiele. Jeden z pałkarzy rzeczywiście oberwał, lecz ani nie był to Bill, ani nie wylądował na ziemi, ani nie stało się to za sprawą Liv. Po prostu kafel, odbity bardzo efektownie przez krukońskiego obrońcę, trafił pałkarza tej samej drużyny w ramię. Ale poza Eloise nikt nie zwrócił na to większej uwagi.
Lin jeszcze bardziej skupiła się na książce, jednak literki zamazywały się, skakały jedna obok drugiej, zamieniały się miejscami… Nie dało się czytać. Wobec tego dziewczyna zatrzasnęła książkę i odłożyła ją na bok, wściekłym spojrzeniem obdarzając nadal leżącą w nogach jej łóżka Eloise.
- Złaź z mojego łóżka – powtórzyła dobitnie.
- No i po meczu, jak już schodzili na ziemię, Bill przeleciał nad naszymi trybunami. Ja ci mówię, on ciebie szukał!
Ostatnie zdanie wypowiedziano tak zjadliwym tonem, że Lin omal nie zobaczyła ściekającego jadu.
- Złaź z tego łóżka! – wrzasnęła i rzuciła się ku złośliwie uśmiechniętej dziewczynie.
Ta odskoczyła w ostatniej chwili i Lin spadła na podłogę. Po chwili wsparła się na rękach i dysząc: „Zabiję, przysięgam!” z impetem wstała i po raz drugi skoczyła na Eloise. Tym razem zdołała chwycić ją za długie włosy i pociągnęła z całej siły.
- Puszczaj, wiedźmo! – wrzasnęła brunetka i wyciągnęła rękę do tyłu.
W czasie szamotaniny odwróciły się twarzami do siebie. Eloise wydała z siebie przerażony okrzyk i zamarła w bezruchu. Zaskoczona Lin zwolniła uścisk, co jej przeciwniczka natychmiast wykorzystała, wykręcając jej ręce do tyłu. Lin stanęła naprzeciw lustra. Krew ciemną strużką ściekała po podbródku.

- … żeby miała powietrze. No rusz się!
Poczuła na twarzy powiew chłodnego powietrza. Przypomniała sobie lustro i to co w nim zobaczyła. Próbowała dotknąć ręką twarzy, ale nie dała rady unieść dłoni.
- Zobacz, siódmy rok z nami mieszka, a nie wiedziałyśmy, że mdleje na widok krwi.
Do uszu Lin dobiegł trochę nosowy głos. Widocznie Liv wróciła już z meczu. Na myśl o streszczeniu jego przebiegu w wykonaniu Eloise, Lin zakręciło się w głowie ze złości.
- Wiele jest rzeczy, których… - zaczęła głosem słabszym niż spodziewała. Przerwał jej atak kaszlu.
- O, obudziłaś się – zauważyła Liv, zajęta osuszaniem ręcznikiem swoich długich, czarnych włosów („Suszenie różdżką bardzo je niszczy”). – Cholera, tak tu wieje… Nie dziwne, że ona kaszle.
Podeszła do okna i je zamknęła. Lin zareagowała na to zdziwionym spojrzeniem.
- A w ogóle to masz pozdrowienia od Weasleya. Pytał, czemu cię nie było.
Lin z trudem powstrzymała jęk. Na dźwięk słowa Weasley zaczynało ją mdlić. Choć mógł to być też efekt uderzenia w głowę podczas upadku.
- I co mu powiedziałaś? – zapytała Eloise, podchwytując temat.
Liv uśmiechnęła się. Jej, podobnie jak jej przyjaciółce, chodziło głównie o to, by rozwścieczyć Lin. Zresztą żaden porządny Krukon nie powinien zadawać się z Gryfonem, a już zwłaszcza z tą rudą watahą.
- Zgodnie z prawdą: że nasza droga przyjaciółka odchorowuje nocne włóczęgi.
Lin zamarła. Wczoraj Bill „podrzucił” ją aż do wieży. Możliwe, że te dwie to widziały. One zawsze wiedzą to, czego wiedzieć nie powinny. I zawsze wyciągają to na światło dzienne. Zawsze. Widocznie ta informacja do nich nie doszła – jeszcze – bo Liv by się nie miałaby oporów przed jakimś komentarzem.
- Masz szczęście, dziecinko, że dziś sobota. Przynajmniej nie będziesz miała zaległości.
- A od kiedy ty się martwisz moimi zaległościami, Liv?
- Ze względu na twoje znajomości. Jeżeli utrzymamy cię w dobrym zdrowiu i jeśli nie będziesz marnowała czasu na nadrabianie, to będziesz miała szansę na rozmowę z tym rudym wypłoszem…
Lin usiadła na łóżku.
- Co ty bredzisz?
Liv spojrzała na nią wzrokiem pełnym chłodnego wyrachowania.
- I będziesz mogła wyciągnąć z niego taktykę Gryfonów – dokończyła.
Lin z kolei obdarowała ją tym samym spojrzeniem, jakim przygląda się szczurom w słoikach z pracowni Mistrza Eliksirów.
- Ty się powinnaś leczyć. Na chorą ambicję.
Po tym stwierdzeniu wstała i, mimo lekkich zawrotów głowy, ruszyła do pokoju wspólnego. Kiedy zamknęła drzwi Liv i Eloise spojrzały na siebie i uśmiechnęły się z satysfakcją. A w głowie Liv zaczął kiełkować pewien plan.



Lora siedziała przy jednym z bibliotecznych stołów i niewidzącym wzrokiem wpatrywała się w rozłożone na stole pergaminy. Nadal miała w uszach szorstką odpowiedź zastępcy dyrektora – „albo wypełnisz czymś te puste miejsca, albo koniec z gazetką”. Przez cztery lata udawało jej się jakimś cudem uniknąć tego typu sytuacji. Ale wtedy zawsze miała kogoś do pomocy, a teraz jest zupełnie sama. No, nie licząc Billa, ale to był całkowity przypadek. „Cóż, kiedyś musi być ten pierwszy raz!” pomyślała optymistycznie. Nagle ktoś pociągnął ją za włosy.
- Pobudka, Hopkin!
Wyrwana z myśli spojrzała nieco ogłupiona.
- O, Weasley! Właśnie o tobie myślałam.
Szerokie usta chłopaka rozszerzyły się w uśmiechu jeszcze bardziej.
- Miło słyszeć. A co dokładnie sobie myślałaś? – zapytał, odgarniając za ucho długi rudy kosmyk.
- Że jeśli masz zamiar utrzymywać się z pisania, to może być kiepsko.
- Aha – odparł chłopak z trudną do określenia miną. – Złożyłaś już?
Lora uśmiechnęła się smętnie.
- Złożyłam, ale wciąż mam za dużo wolnego miejsca. McGonagall właśnie mnie poinformowała, że jak do jutra tego nie oddam, koniec z gazetką.
- Do jutra? – Bill uniósł brwi, zaskoczony brakiem tolerancji ze strony swojej opiekunki. – To dosyć mało czasu…
- Niby tak – odparła Lora. – Ale i tak już jest ponad tydzień spóźnienia. A wiesz, jaka ona jest zasadnicza.
- A nie możesz tego czymś załatać?
- Jakbym mogła, dawno bym już to zrobiła.
- No fakt… - Bill odgarnął rudy kosmyk, który wchodził mu do ust. – A Wild lepiej się czuje?
- Aislin? – zdziwiła się Lora. - Rano czuła się dobrze. Czemu pytasz?
- Tak tylko. Wczoraj przemokła, a na meczu jej nie widziałem.
Lora wydała z siebie dziwny okrzyk, uderzyła się w czoło otwartą dłonią i odbiegła, zostawiając nieco zaskoczonego Billa na środku korytarza.
„Ty kretynko! Przecież Lin może pożyczyć jakiś swój rysunek!” wyrzucała sobie w myślach, wspinając się po schodach do krukońskiej wieży.
Lin obserwowała ludzi w pokoju wspólnym siedząc na parapecie i zajadając ciasteczka. Nadal trochę kręciło jej się w głowie, ale siedząc koło otwartego okna nie mogła narzekać na brak świeżego powietrza.
Sobotnie popołudnie Krukoni spędzali bardzo rozmaicie. Kilku siódmoklasistów siedziało nad pergaminami i grubymi księgami, ucząc się historii magii. Lin z niezadowoleniem pomyślała, że sama też mogłaby się tym zająć. Trzy dziewuszki siedzące przed kominkiem z wypiekami na twarzy na nowo przeżywały dzisiejszy mecz. Krukoński szukający, a jednocześnie kapitan drużyny, bardzo przystojny młodzieniec, zerkał w stronę Liv, czytającej jakąś książkę. Po piętnastu minutach takiego zerkania, wyszedł z pokoju. Czarnowłosa odłożyła książkę, spojrzała z góry na dziewczyny przed kominkiem i podążyła za chłopakiem. W wyjściu wpadła na nią wyraźnie zmęczona, pulchna postać.
- Aislin – sapnęła, siadając na fotelu pod oknem. – Daj do gazetki jakiś swój rysunek!
Aislin obrzuciła ją zdziwionym spojrzeniem i roześmiała się z niedowierzaniem.
- Nie – odparła po chwili.
- Oj, Lin! Życie mi uratujesz! A przynajmniej potworkowi.
Lin nie reagowała, obserwując deszcz padający za oknem.
- No dobra – mruknęła i ruszyła do sypialni. Lora podążyła za nią.
Spojrzenie na błonia przypomniało jej o wczorajszej przejażdżce podczas burzy. Skoro Lora nic nie powiedziała tym dwóm z ich sypialni, to i autora rysunków nikomu nie wyda.
Sięgnęła pod łóżko i wyciągnęła szarą teczkę. Kiedy ją otworzyła, oczom Lory ukazało się zdecydowanie więcej rysunków, niż oczekiwała.
- Czemu ty tego nikomu nie pokazujesz? – zapytała, biorąc do ręki obrazek przedstawiający kilku zawodników quiditcha.
- A kto chciałby oglądać jakieś nieruchome bazgroły?
Lora nie odpowiedziała, bojąc się, że współlokatorka odmówi współpracy.
- Ale ich nie podpiszesz?
Lora skinęła głową.
- Które chcesz? – zapytała Lin po chwili milczenia, w której głowa okolona czarnymi loczkami pochylała się nad kartkami.
- I nawet ja tu jestem! – krzyknęła zdumiona. – Mogę to? – zapytała, wskazując na wizerunek dziewczyny w długich czarnych włosach.
- To Liv – mruknęła Aislin. – Ale jak chcesz…
- Jak się to trochę zmniejszy, to wkleję obok legendy o tej etiopskiej królowej. Tej, co Bill napisał.
- A to nie było o egipskiej?
- Czy tam egipskiej, co za różnica. – Lora machnęła ręką. – A w ogóle to Bill pytał o ciebie.
Lin zacisnęła usta i wstała, ruchem różdżki chowając rysunki. Lora spojrzała na nią zaskoczona. Tamta jednak się nie odezwała, więc nie ciągnęła jej za język. Znała Lin na tyle dobrze, by wiedzieć, że im więcej chcesz wiedzieć, tym mniej ona powie.
Wstała z podłogi i mrucząc „dziękuję” pozostawiła Aislin samej sobie. Miała jeszcze sporo do roboty, nie mogła się teraz zajmować fochami współlokatorki. Lin zdawała się nic nie dostrzegać, tak była pochłonięta mitologią. Tylko Lora nie zauważyła jednego – Lin trzymała książkę do góry nogami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin