Pomiędzy niebem a piekłem

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Elennial
Charłak



Dołączył: 03 Gru 2005
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wałcz/Krajenka/Toruń

PostWysłany: Sob 20:35, 10 Gru 2005    Temat postu: Pomiędzy niebem a piekłem

Uparta ze mnie bestyja, a w dodatku perfekcjonistka. Czy może być coś gorszego?
Oto poprawiona wersja mojego pierwszego opowiadania.
Tutaj chciałabym podziękować tym wszystkim, którzy je wcześniej czytali i oceniali. Bardzo mi pomagaliście, wasze opinie były, i są dla mnie niezmiernie ważne. Dziękuję za każde słowo krytyki - ten tekst jest dla Was...


Rozdział pierwszy

Nawet jeden mały Gest...
Jeden dotyk Nieba...
Żeby znaleźć w każdym z Nas...
Jeden wspólny wielki Raj,
Który da nam skrzydła...
I pozwoli dotknąć gwiazd...
To dla takich chwil -
Całe życie wędrówką...

Jeden Dar, jedno własne skrzydło,
Żeby potem poczuć wiatr...
To dla takich chwil -
Całe życie w szaleństwie...

Oto mam moje Małe Niebo...
Oto mam moje Małe Piekło...
Oto mam moją Wielką Ziemię...
Oto mam moje Małe Niebo...
Oto mam moje Małe Piekło...
Oto mam moją Własną Ziemię...


Aurora przebudziła się nagle, jakby ktoś wymierzył jej siarczysty policzek. Oddychała bardzo płytko, a serce tłukło jak oszalałe. Dopiero po chwili dziewczyna przymknęła powieki i wzięła nieco głębszy oddech. Westchnęła, po czym wtuliła twarz w miękką poduszkę. Nadal czuła silne, rytmiczne pulsowanie w skroniach.
Jeszcze przed kilkoma minutami wędrowała po krainie snów... A ściślej - przebywała w dolinie koszmarów. Wyraźnie czuła grozę tamtej wizji… Usilnie starała się przypomnieć sobie, co widziała, lecz obraz w jej umyśle szybko stawał się coraz mniej wyraźny... Wreszcie rozpłynął się w nicość.
Dziewczyna znów westchnęła i przekręciła się na drugą stronę, by rozejrzeć się po pogrążonym w półmroku wnętrzu płóciennego namiotu. Jej francuska współlokatorka - Corine le Foy, zajmująca łóżko pod przeciwległą ścianą, nadal smacznie spała. Łagodnie, obłe cienie rozciągnęły się na skromnym umeblowaniu - dwóch wysiedzianych fotelach, drewnianym stole, zawalonym książkami i niskiej, staroświeckiej komodzie. Szczeliną pod wejściem, sączyło się blade światło wczesnego świtu. Panowała niemal zupełna cisza, zmącona jedynie śpiewem piecuszka, bardzo charakterystycznym o miękkich, opadających tonach. Można było się pokusić o stwierdzenie, że był to typowy poranek na szkockiej równinie.
Aurora postanowiła wstać z wygodnej pościeli. Dziś przypadała jej kolej rozpalania ogniska i przyniesienia wody ze strumienia płynącego nieopodal obozu. Nie hałasując ubrała się, po czym włożyła mocne, wysoko sznurowane buty. Machinalnie sięgnęła po szczotkę, by rozczesać swe niesforne, ciemnozłote włosy, które po nocy przybrały formę przypominającą nieco stóg siana. Po kilku męczących chwilach doprowadziła je do należytego stanu. Zaraz potem zaścieliła łóżko i skierowała się do wyjścia, zastanawiając się, czy ma do zrobienia coś jeszcze. Gdy doszła do progu Francuzka zachrapała przeciągle. To wybiło Aurorę z myśli i pozwoliło uświadomić sobie, że zapomniała o czymś bardzo ważnym.
- No tak, różdżka - szepnęła, klepiąc się w czoło i przeklinając swoje roztargnienie.
Co jak co, ale ten atrybut młodej czarodziejki, zawsze powinien być przy niej. Aurora wyciągnęła białą różdżkę z pod poduszki, gdy tymczasem jej współlokatorka zaczęła mruczeć przez sen:
- Oui Henry! Nie przestawai...
Dziewczyna pokręciła ze zrezygnowaniem głową.
Ci Francuzi...

Gdy kilkanaście minut później wzeszło wrześniowe słonce, Aurora wracała już z nad strumienia. Śpieszyła się, by dostarczyć wiadro czystej wody do gotowania, nim reszta obozowiczów zajmie się przygotowaniem posiłku. Na szczęście mogła używać magii bez ograniczeń. Zaczarowała, więc ciężki kubeł tak by lewitował w powietrzu, a sama kierowała nim zręcznie za pomocą różdżki.
Chwilkę później była już w obozie, jednak, ku swemu zdziwieniu, nie dostrzegła zwyczajnego porannego zgiełku i zamieszana. Wciąż panowała cisza. Nie zaniepokoiła się jednak, bo usłyszała rozgorączkowany, szczebiotliwy głos:
- La questi, mistrzu Brego?
- Zaraz wszystkiego się dowiesz, Corine. Poczekajmy tylko na Aurorę i Richarda - padła jasna odpowiedź.
Ten ton Aurora poznałaby zawsze - należał do jej nauczyciela, dobrego opiekuna, jednocześnie. Szybko ustawiła wiadro pod ścianą jednego z namiotów i pobiegła do paleniska. Okazało się, że nie spał już nikt - czwórka osiemnastoletnich adeptów z różnych krajów, siedziała wokół płonącego ognia. Była tam Corine, Franco Belluci - Włoch, Albert van Dyk - Holender, Pierre Eugene - kolejny Francuz. Tuż obok nich stał wysoki, krzepki starzec o mlecznobiałych włosach. Odziany był w powłóczysty, szary płaszcz i natychmiast spostrzegł pojawienie się swej uczennicy.
- Nareszcie jesteś, Auri!
Vigil wskazał gestem, by usiadła, a sam rozpoczął odprawę, zapominając, że jeszcze nie wszyscy przybyli.
- Moi drodzy... Jak zapewne wam wiadomo, okoliczne jaskinie, zagajniki i wrzosowiska są siedliskiem jednorożców. To idealny teren do poznawania zachowań i zwyczajów tych istot. Wy, jako młodzi vigilowie zamiecie się właśnie tym - wśród zebranych rozległ się cichy szmer podniecenia. - Ale najpierw musicie odszukać ich magiczne kryjówki. Podzielcie się na dwuosobowe drużyny.
Corine spojrzała władczo na Pierre'a, a Franco Belluci poklepał swojego holenderskiego przyjaciela po ramieniu. Aurora bez większego przejęcia spostrzegła, że nie ma pary. Nie zmartwiła się, gdyż nie przepadała za pracą w grupach.
- Wspaniale... Niestety muszę znów zostawić was samych - rzekł pośpiesznie sędziwy vigil. - Kierujcie się na północ. Odszukajcie kryjówki jednorożców, nanieście je na mapy. Potem możecie wracać do obozu. Powodzenia!
Po tych słowach czarodziej deportował się, nie siląc się nawet na próbę wyjaśnienia zdezorientowanej młodzieży, dlaczego musi ich zostawić.
Przez moment panowała cisza. Aurora zaczęła się zastanawiać nad tak nagłą przyczyną odejścia mistrza Brego, który do początku szkolenia w Szkocji, czyli mniej więcej od tygodnia, nie opuszczał obozu. Wydało się jej to, co najmniej dziwne...
- Nawet nie zdążyliśmy zjeść śniadania - mruknął wreszcie zawiedziony Eugene.
- Lepiej przestań marudzić i idź do namiotu po nasze mapy - rzekł zdecydowanie van Dyk, ogarniając resztę przyjaznym spojrzeniem.
- Dobry pomysł. Musimy także zgasić ogień, by nie rozniecić pożaru - oznajmiała Aurora, wyrywając się z zamyślenia. - Niepotrzebnie je rozpalałam.
- Nie wim czi ty powinna... Capricieux chcialiby się pewni ogźiać, gdy wróci - zaszczebiotała Corine.
Aurora wbiła we Francuzkę poważne spojrzenie swych ciemnoniebieskich oczu.
O czym ona mówi?
- Oi, czyż ty nie idzie z nim? Bo tilko on został bez pary.
Dziewczyna zachichotała cicho pobiegła do Eugene'a, który już przyniósł ich plany, ukryte w skórzanych mapnikach.
Aurora wzruszyła ramionami i zagasiła ognisko, nie zawracając sobie głowy słowami słodkiej Corine, która czasem mówiła od rzeczy.
- Dostaliśmy pierwsze zadanie, Cannavale? - za plecami dziewczyny rozległ się niespodziewanie chłodny głos.
Właścicielka nazwiska obejrzała się natychmiast. Kilka kroków od paleniska przystanął wysoki, szczupły chłopak ubrany w czarne, wytarte spodnie i taką samą kurtkę. Miał lekko pociągłą, bladą, jakby zmęczoną twarz, na której szczególnie odznaczały się niebieskoszare oczy o niezwykle tajemniczym spojrzeniu. Uwagę przykuwały także jego ciemne włosy - splątane w strąki, sięgające nieco za ramiona.
Aurora, w całej okazałości mogła podziwiać Richarda Shaffera, szóstego uczestnika szkolenia vigilów.
- Tak - odparła krótko. - Niestety przegapiłeś odprawę, ale mistrz nawet nie zauważył, że kogoś brakowało. Bardzo się śpieszył.
Na zamyślonej, nieco ponurej twarzy Shaffera pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Aurora była mile zaskoczona - pierwszy raz miała okazję oglądać bardziej wesołe oblicze tego chłopaka, choć poznała go już ponad tydzień wcześniej.
Przynajmniej został obalony francuski mit, że Shaffer nigdy się nie uśmiecha...
- Co mamy zrobić? Odszukać jednorożce? - zapytał lekceważąco Amerykanin.
- Dokładniej ich kryjówki na wybrzeżu - wyjaśniła spokojnie Aurora.
- Wspaniale. Więc, czemu tu jeszcze jesteś?
- Ja? Ja... czekam na ciebie.
Shaffer zupełnie nic nie dał po sobie poznać. Wbił jedynie swe tajemnicze spojrzenie w Aurorę, jakby chciał odczytać jej myśli.
- To zadanie jest do wykonania w parach. Musimy iść razem.
- Razem?

Aurora i Richard opuścili obóz jako ostatni, kierując się, zgodnie ze wskazówkami mistrza Brego, na północ. Szybko przeszli przez wrzosowisko i dotarli do wybrzeża, które urwistym klifem, opadało do spokojnego, zielono-szarego morza. Nad ich głowami szybowały białe mewy, z których każda raz po raz składała skrzydła i niczym strzała wpadała do wody, usiłując upolować jakąś smakowitą zdobycz. Pogoda była wspaniała - wrześniowe słońce, co chwila wyglądało zza skłębionych chmur. Od zachodu wiał orzeźwiający wietrzyk, który hasał po nadmorskich łąkach.
- Teraz powinniśmy zejść na plażę i iść wzdłuż niej. Tak będzie szybciej - oznajmiła stanowczo Aurora, gdy powstał dylemat którędy mają dalej podążać.
- Czyżby? A powiedz mi, lady, jak masz zamiar dostać się na dół? Dziewczyna nie da sobie rady - odparł Shaffer.
- Co?! Mów za siebie! - oburzyła się Aurora.
- Idziemy górą.
- Czyli chcesz być ostatni? - Aurora zapytała z niedowierzaniem, gdyż obudził się w niej duch rywalizacji. - Idąc szczytem klifu nadłożymy masę drogi. Wszyscy nas wyprzedzą! Schodzimy na dół!
- Powiedz mi, co angielska dama może wiedzieć o wspinaczce?
- O ile ty pierwszy wyjaśnisz, dlaczego Amerykanie muszą być tak bezczelni - odgryzła dziewczyna. Zachowanie chłopaka irytowało ją coraz bardziej. Postanowiła, więc rozwiązać sprawę polubownie - Masz monetę?
- Monetę?
- Tak, monetę. Galeon, sykl, cokolwiek...
Shaffer pokręcił ze zrezygnowaniem głową i sięgnął do kieszeni. Ku zaskoczeniu Aurory wyjął z niej zaśniedziałego centa.
- Wybieram reszkę. Jeżeli wygram idziemy plażą. Może być?
- W porządku.
I z tymi słowami podrzucił pieniążek w powietrze. Srebro zamigotało blado w słońcu i spadło z powrotem na dłoń Shaffera.
- Reszka. Wygrałaś - uciął krótko chłopak. - Pamiętaj, że ja nie będę zdrapywał twoich resztek ze skał.
- Nie zajdzie taka potrzeba. Zapewniam.
Aurora podeszła do krańca urwiska. Było wysokie, lecz łatwe do pokonania, tym bardziej, że wiatr wiał od morza. Na samym dole, szerokim złotym pasem jaśniała plaża.
To nic takiego, w porównaniu z przepaścią w Karpatach. Właściwie, co Amerykanie mogą wiedzieć o europejskich górach?
Zejście rzeczywiście okazało się bardzo proste (nie licząc tego, że pozdzierała sobie dłonie) i kilka minut później Aurora dotknęła stopami miękkiego piasku, obmywanego przez spienione fale.
- I jak sądzisz, co angielska dama wie o wspinaczce? - zawołała triumfalnie.
- Chyba więcej niż sądziłem. Ale czy w Anglii nie uczą sztuki teleportacji, lady? - odparł równie głośno Shaffer, po czym zniknął z charakterystycznym trzaskiem.
- A to wredny drań! Co on sobie wyobraża? - mruknęła cicho Aurora.
Jej zdenerwowanie zmieszało się za wstydem - niestety ona nie zdobyła jeszcze licencji teleportacyjnej.
- Ruszajmy, lady...
- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że umiesz się teleportować?
Twarz Shaffera znów niczego nie wyrażała, lecz w szarych oczach można było dostrzec wesołe blaski. Widząc je Aurora straciła nadzieję, że uzyska jakąkolwiek odpowiedź. Dała więc za wygraną.
- Chodźmy, straciliśmy już wystarczająco dużo czasu – rzuciła ze zrezygnowaniem i ruszyła przed siebie.
Po chwili Shaffer poszedł za nią, zostawiając na mokrym piasku głębokie ślady traperskich butów.

Aurora prowadziła przez całą drogę, a Amerykanin nawet nie zapytał, dokąd idą.
Albo zna trasę, albo go to całkowicie nie obchodzi...
Jednak musiała przyznać, że Shaffer bardzo ją intrygował. Po pierwsze nie wiedziała wiele o jego pochodzeniu, tylko to, że przybył ze Stanów Zjednoczonych. W nowej grupie trzymał się na uboczu, lekceważył wszelkie próby nawiązania kontaktu. A nie było ich dużo... Jednak Aurorę jeszcze bardziej ciekawił sposób bycia tego chłopaka. Nigdy dotąd nie spotkała podobnej osoby. Jego głos, spojrzenie, gesty, nawet krok w jakiś niesamowity sposób przykuwały uwagę. Po prostu nie można było na niego nie patrzeć. Oczy same kierowały się na postać Shaffera, chociaż on sam starał się jak najbardziej tego unikać. Zupełnie jakby towarzystwo ludzi było dla niego karą.
Wreszcie, po solidnym, półgodzinnym marszu Aurora zwolniła. Ostrożnie przycupnęła za ogromnym głazem, oblepionym zeschłymi wodorostami. Wybrzeże cofnęło teraz się w głęboką, malowniczą zatokę. Dalej na północ w morze wcinał się potężny skalny łuk, odgradzający plażę, niczym mur. Pas złocistego piasku był tu znacznie szerszy, a okoliczne skały - wyższe i bardziej strome niż poprzednie, wydawały się strażować nad całą laguną.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł Shaffer przykucając obok. - Widzę trop.
- Ja też - odparła Aurora wskazując na nieco zatarte ślady kopyt biegnące aż do skalistego podnóża klifu. - Tam jest kryjówka dużej gromady jednorożców. Zapewne obszerna wapienna jaskinia, ukryta za pomocą czarów. Nanieś ją na mapę.
- Proszę bardzo - Shaffer bez protestów sięgnął po mapnik. - Choć uważam, że lepiej byłoby podejść i dokładnie sprawdzić.
- Słucham? - Aurora spojrzała na niego, jak na szaleńca. - Nie można zbliżać się do kryjówek jednorożców. Te stworzenia są zbyt czujne, natychmiast poznałyby obecność ludzi. Sadziłam, że uczą o tym w Stanach.
Amerykanin bez słowa wyciągnął mapę i stuknął w nią swoją różdżką.
- Gotowe - szepnął chłopak, wsuwając futerał za pazuchę kurtki. - Możemy wracać.
Aurora skinęła głową. W tej kwestii przyznała mu rację - było już około południa, a śniadania nawet nie widzieli.
Cichaczem wycofali się więc zza głazu i ruszyli w drogę powrotną. Tym razem Shaffer wypuścił się naprzód. Aurora nie narzekała - przynajmniej mogła przypatrzeć się lekko zmarszczonej tafli spokojnego morza, która mieniła się zielenią i błękitem w promieniach słońca przedzierających się przez koronę klifu. To był cudowny widok...
Nagle dziewczynę tknęło dziwne przeczucie. Natychmiast obejrzała się. Ku swemu zdziwieniu, ale i wielkiej radości, spostrzegła wspaniałego, śnieżnobiałego jednorożca stojącego dumnie na złocistym piasku. Jego gęsta, mleczna grzywa powiewała niczym sztandar, a szlachetny łeb, zwieńczony pojedynczym rogiem, zwrócony był w kierunku odchodzących ludzi.
- Shaffer! Richard! Zobacz... - zawołała Aurora zduszonym głosem.
Chłopak na początku nie zareagował, lecz gdy usłyszał swoje imię, przystanął i odwrócił się. Z jego twarzy znów nie dało się zupełnie nic odczytać, pozostała niewzruszona. Być może oczy zdradzały jakieś odczucia, lecz nie było ich widać za kurtyną rozwianych włosów.
Niespodziewanie jednorożec machnął niespokojnie swym długim, gładkim ogonem i zaczął się powoli cofać w kierunku skał.
- Niech wraca do stada. Chodźmy lepiej, la...
- Tylko nie lady! - uprzedziła dziewczyna. - Proszę, nie zwracaj się do mnie w ten sposób.
- Nie pochodzisz z arystokratycznej rodziny? - w głosie chłopaka zagrała nuta ciekawości.
Aurora spojrzała pośpiesznie na fale, które raz za razem obmywały piaszczystą plażę.
- A co to ma do rzeczy?! Nie życzę sobie, byś tak do mnie mówił.
- Jak by nie patrzeć, szlachetna krew... - mruknął Shaffer i ruszył przed siebie, zostawiając na piasku wyraźne ślady.
Aurora zwiesiła bezsilnie ramiona. Kogo, jak kogo, ale Amerykanów chyba nigdy nie zrozumie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Elennial dnia Wto 14:31, 31 Sty 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Sob 21:18, 10 Gru 2005    Temat postu:

oho, to o to opwiadanie mi chodziło - pamietam dyskusję na temat imienia "Aurury". ale jakoś potem je porzuciłam i nigdy do niego nie wróciłam, chyba potem nie chciało mi sie czytać, bo było za dużo tekstu (;...
Cytat:
Sadziłam
Sądziłam.
Cytat:
nie było ich widać za kurtyną
jak sie juz zajrzało za tę kurtynę, to może i mozna było je zobaczyć (;. "były skryte za kurtyną" jest poprawnie, chociaż troche nie pasuje do twojego stylu...
poza tym nie pasowały mi przecinki - jeden brak, dwa niepotrzebne - a jeśli ja, która stawiam od groma przecinków, ci to mówię, to juz jest źle (;... i gdzieś tam był wykrzyknik i kropka, ale to w sumie mało ważne.

fick fajny, interesujący... troche mi nie pasuje do światopoglądu, który, jak mi się wydaje, przedstawiasz - patrz: chociażby post w "Życie jest piękne" - ale w porządku, jeśli chcesz pisać takie, to to nie moja sprawa (;.

fick mi się podoba i (tym razem xD...) będę śledzić dalszy ciąg (;.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Elennial
Charłak



Dołączył: 03 Gru 2005
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wałcz/Krajenka/Toruń

PostWysłany: Śro 13:39, 14 Gru 2005    Temat postu:

Oj, żebyś się nie przeliczyła, Ata (;

Rozdział drugi

Następnego ranka, Aurora mogła pozwolić sobie na nieco dłuższe poleniuchowanie w łóżku, gdyż rozpaleniem ognia i przyniesieniem wody miała się zająć Corine. Jednak dziewczyna nie wykorzystała swego przywileju do samego końca - o godzinie siódmej była już na nogach. Gdy tylko wyszła z namiotu, natychmiast, z uśmiechniętą miną skierowała ku palenisku. Wszyscy siedzieli już wokoło, a Corine mieszała chochelką w kociołku zawieszonym nad ogniem.
- Ciekawa ta gazeta, Shaffer? - zagadał van Dyk, lecz nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
- Dzień dobry wszystkim! - Aurora przywitała się siadając na zwalonym pieńku, obok Holendra.
- Bonjour! - Eugene oderwał się na moment od swojego talerza z jajecznicą.
Reszta zebranych ograniczyła się jedynie do pokiwała głowami.
Aurora nie spodziewała się gorętszego przyjęcia. Bez zbędnych ceremoniałów sięgnęła więc po drewniany kubek i nalała sobie herbaty.
- Prawi dobry - mruknęła Francuzka zaglądając do garnka. - Chce ti odrobinę nasza francuska zupa z... - Corine zwróciła się do Aurory, ale nie mogła znaleźć słów by dokończyć.
- Frutti di mare - wyręczył ją Franco Belluci.
Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie - nigdy nie przepadała za takimi smakołykami. Z owocami morza miała raczej przykre przeżycia. Zwłaszcza po tym, jak dała się namówić na zapiekane macki ośmiorniczek...
- Nie. Może innym razem - odpowiedziała wymijająco.
Corine wzruszyła ramionami i napełniła swój talerz czymś, co przypominało na pół przetrawione kalafiory. Ona, Belluci i Eugene wyglądali na zachwyconych taką ucztą, lecz reszta sprawiała wrażenie raczej zdegustowanych.
- Mistrz Brego jeszcze nie wrócił? - zapytała Aurora.
- Jeszcze nie - mruknął Shaffer, zza porannej gazety.
- O, czytasz Proroka Codziennego.
Amerykanin nawet się nie poruszył.
Nie ma to jak umiejętnie podtrzymywać rozmowę...
Aurora nie przejęła się tym specjalnie i zabrała się za swoją porcję jajecznicy, według holenderskiej receptury. Smakowała wspaniale.
- Czy w Anglii, wszyscy macie takie same zwyczaje traktowania mugoli? - odezwał się niespodzianie Shaffer.
- Słucham? - dziewczyna odłożyła widelec i spojrzała na Amerykanina.
Ten bez słowa wręczył jej gazetę otwartą na dziesiątej stronie:

Niewybaczalne zabójstwo mugola

Wczoraj, w godzinach rannych, na przedmieściu Londynu odnaleziono zwłoki mugola - niejakiego Jackoba Smitha (lat 24). Nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, iż mężczyzna zginął ugodzony zaklęciem niewybaczalnym. Mugolskie służby medyczne nie potrafiły orzec przyczyny zgonu, co zaalarmowało nasze Ministerstwo. Incydentem tym zajął się natychmiast Departament Magicznych Wypadków i Katastrof, lecz nie ustalono nadal sprawcy morderstwa. Nie ma także żadnych śladów, poszlak, czy podejrzanych. Musimy pamiętać, że takie zajścia zawsze pozostawiają niezatartą, czarną plamę na naszych stosunkach z pozamagicznymi ludźmi...

Aurora oderwała wzrok od gazety. Ta krótka notka zbudziła uśpiony niepokój. To nie było pierwsze morderstwo mugola - na przestrzeni półtorej miesiąca miały miejsce już cztery tego typu zdarzenia. Jednak w Proroku pominięto ten fakt.
- I jak? - zapytał Shaffer, odbierając swoją gazetę. - Na Wyspach macie po prostu takie nawyki?
- Nie! Oczywiście, że nie. Zawsze nasze relacje z niemagicznymi były dobre. Ministerstwo i społeczność zawsze starało się o to dbać. Przynajmniej większość...
- Co się stało? - zagadnął van Dyk.
- Ktoś zabił w Londynie mugola... Za pomocą przekleństwa Avada Kedavra - wyjaśnił rzeczowo Shaffer.
Franco Belluci zachłysnął się kawą, a reszta zamilkła i spojrzała na Amerykanina ze zdumionymi minami.
- A mówili, że Anglia to taki cudowny kraj - zauważył Włoch.
- To musi być, jaki szaleniec albo seryjni zabójca! - pisnęła Corine. - Strach mieszkać w tym Londinie.
Tym razem Corine miała rację. Aurora odstawiła na bok swój talerz i zapatrzyła się w rozedrgane płomienie.
- Hej! Zobaczcie! - krzyknął nagle van Dyk. - Poczta do kogoś.
Chwilkę później dał się słyszeć miękki łopot rozłożystych skrzydeł i na pieńku obok Aurory wylądowała olbrzymia śnieżna sowa. Ponure myśli prysły niczym mydlana bańka.
- Do mnie?
Natychmiast sięgnęła po zdobioną złotymi ornamentami kopertę, którą skrzydlaty posłaniec trzymał w dziobie. Sam rzut oka na nadawcę sprawił, że Aurora musiała mocniej przymknąć powieki, by upewnić się, że nie ma przewidzeń:

James Potter i Lily Evans

- Co to jest? - szepnęła zaciekawiona, po czym przełamała lakową pieczęć i wyjęła gładki pergamin, na którym pięknymi literami wypisano następujące słowa:

Mamy ogromny zaszczyt zaprosić pannę Aurorę Cannavale na uroczystość
naszego ślubu, która, odbędzie się dnia 23 września w Norwich.

Z serdecznymi pozdrowieniami
Lily i James


Aurora oniemiała. Prze dłuższą chwilę wpatrywała się w kształtne linie, nadal nie mogąc uwierzyć w to, co oznajmiały.
Pamiętała doskonale historię tej pary - od szczenięcych zalotów Jamesa i stanowczych, wręcz oziębłych odmów Lily, przez wielką kłótnię o pewnego Ślizgona, aż do pewnego ustabilizowania się uczuć w siódmej klasie. A teraz James i Lily biorą ślub!
Przegapiłam nieco podczas ostatniego roku nauki w Hogwarcie, gdy oni opuścili już szkołę.
Jednak dziewczyna nie sądziła, że kiedykolwiek zostanie zaproszona na taką uroczystość. Nigdy nie miała z Lily Evans przyjacielskich stosunków, mimo iż, były z tego samego Domu. Aurora - rok młodsza od Evansówny - nie zabiegała o włączenie się do kręgu jej bliskich koleżanek. Miała swoje znajome i nie zależało jej na byciu w centrum zainteresowania. Natomiast Lily traktowała ją bardzo obojętnie. Dlatego teraz Aurora była tak zaskoczona.
- Co tam masz, Aurori? - zapytała Corine zerkając przez ramię.
- To zaproszenie, od znajomych na ich ślub.
- Oui? Uwielbiam mariage! One są taki romantyczne - rozmarzyła się Francuzka. - Kiedyś byłam... Oi!
Coś dużego i szarego próbowało wylądować na płowej głowie panny le Foy.
- Znowu sowa - mruknął van Dyk.
Ptak sfrunął na kolana Aurory, po czym posłusznie wyciągnął nóżkę do której przywiązany został zwitek pergaminu.
Shaffer spojrzał na tę scenę z ukosa. Widocznie miał już dość tego zamieszania, odszedł więc od paleniska, znikając gdzieś za namiotami.
Tymczasem Aurora z bijącym sercem rozwinęła papier i znów zabrała się do czytania:

Droga Auroro!

Niestety nie mam zbyt wiele czasu, dlatego napiszę Ci wszystko bardzo krótko i zwięźle. Jak powszechnie wiadomo, Lily i James są zaręczeni już dobre pół roku. Nie mogli się zdecydować na datę ślubu. Jednak Lily przestała się upierać o wesele na wiosnę - i wszystko zostało znacznie przyśpieszone. Nie zgadniesz jak bardzo! Datę ceremonii ustalono na 23 wrzesień! To najbliższy i ostateczny termin. Piękną zrobili niespodziankę, prawda? A co lepsze James poprosił mnie bym by świadkiem na ślubie. Zupełnie zapomniałem o tej powinności, ale jest mi bardzo miło. Tym bardziej, że sądziłem, iż Lily będzie wolała kogoś... takiego, jak Remus. Ale chyba postanowiła mi zaufać. Jednocześnie Jamesowi zależy bardzo byś i ty była na tej uroczystości. Oczywiście, w roli mojej towarzyszki. Zaproszenia chyba zostały już rozesłane. Mam nadzieję, że się zgodzisz.
Nie chcę, lecz muszę kończyć. Niedługo się spotkamy.

Syriusz


Dziewczyna przez dłuższą chwilę tępo wpatrywała się w zapisany pergamin.
Blacka znała jeszcze z lat spędzonych w Hogwarcie. Na początku byli jedynie znajomymi z tego samego Domu. Uważała Syriusza za sympatycznego rozrabiakę, a Syriusz nie zwracał na nią większej uwagi. Jednak z upływem czasu i na skutek różnych wydarzeń ta powierzchowna znajomość zaczęła przeradzać się w szczerą przyjaźń. Gdy Aurora rozpoczęła szóstą klasę, coś jakby zaiskrzyło pomiędzy nimi. Na tym się jednak urwało. Syriusz opuścił Hogwart, ona została. Czasem tylko do siebie pisywali i dopiero teraz, po niemal rocznej rozłące, znów mieli się zobaczyć...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Elennial dnia Wto 14:32, 31 Sty 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Śro 16:44, 14 Gru 2005    Temat postu:

ale w czym :P? z tym nie przeliczaniem się (;?
Cytat:
nie męczyły ją
nie męczyły jej (;
Cytat:
do pokiwała
pokiwania
Cytat:
Prze dłuższą chwilę
Przez
poza tym znów parę źle postawionych przecinków. ale niewiele (;.

choć tekstu, z drugiej strony, też niewiele. rozdzialik króciutki, ale czytało sie przyjemnie.
coś kojarzę z wydarzeń na śloubie... ale moze myli mi się z jakimś innym fickiem :P.

to dalej czekam na kolejną część, choć chwilowo mnie zaspokoiłaś :P.
chwilowo!

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Cornelia Cole
Mistrzyni Pornografii
<b>Mistrzyni Pornografii</b>



Dołączył: 22 Sie 2005
Posty: 2776
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Spomiędzy nieba a piekła...

PostWysłany: Pią 14:33, 16 Gru 2005    Temat postu:

Czytałam to już gdzieś.
Są elementy, któe bardzo mi się podobają, choćby pomysł, ale w ykonanie - moim zdaniem - w wielu miejscach pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim brakuje mi autentyzmu w postaciach. Czasami jest wszysktko w porządku, ale momentami stają się sztuczne, nienaturalne. Zw łaszcza ich reakcje, dialogi.
Po za tym jednak fick jest na prawdę interesujący (;

Nel


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Elennial
Charłak



Dołączył: 03 Gru 2005
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wałcz/Krajenka/Toruń

PostWysłany: Wto 14:33, 31 Sty 2006    Temat postu:

Dziękuję za opinie (:
Lecimy dalej...


Rozdział trzeci

- Cudowna pogoda...
Dziewczyna o jasnych włosach, spływających na hoże i gładkie ramiona, utkwiła rozmarzone spojrzenie w błękitnym niebie. Jej miękka szara suknia, zdobiona jedynie szafirową zapinką na piersiach, poruszyła się lekko od podmuchu ciepłego wiatru. Obszerny krużganek, o barierkę, którego się opierała, udekorowany był białymi liliami i złocistymi wstęgami.
- Owszem... Piękna... - odpowiedział wysoki, czarnowłosy chłopak. - Ale nie tak piękna jak ty, Auroro.
Obdarzona komplementem dziewczyna odwróciła się powoli i spojrzała na Syriusza. Nie spodziewała się, że usłyszy taką odpowiedź.
- Nie patrz tak na mnie... - chłopak pogładził delikatnie jej aksamitny policzek, który już zaczął przybierać barwę płatków róży.
Aurorze zawirowało w głowie i musiała wbić wzrok w kamienną posadzkę.
Kiedy ja wreszcie przestanę reagować w taki sposób? Zachowuję się jak podlotek!
Tymczasem Syriusz ujął dłoń dziewczyny. Po ciele Aurory przebiegł elektryzujący dreszcz. Teraz po prostu musiała spojrzeć w te cudowne oczy, ciemne niczym bezgwiezdna noc...
- Syriuszu! - rozległ się nieoczekiwanie podekscytowany głos. - Możesz podejść na chwilę?
Przy schodach prowadzących na krużganek przystanął James Potter. Ubrany był w elegancką, czarną szatę z gustownymi, purpurowymi dodatkami, które idealnie kontrastowały z tym niecodziennym strojem.
- Och... Wybaczcie, że przerywam - rzekł pan młody, szczerząc zęby w przepraszającym uśmiechu. - Łapo, jesteś mi naprawdę niezbędny. Pożyczysz mi go, Auroro?
- Naturalnie - odparła panna Cannavale zerkając na Syriusza, którego mina, choć radosna, wyrażała także pewien rodzaj zrezygnowania.
- Dziesiąty raz! - Syriusz wzniósł oczy ku niebu. - Wszystkie te przygotowania sprawiają, że Rogaty po prostu nie może usiedzieć w miejscu. Dlaczego on się tak denerwuje?
- Bo to jego własny ślub - wyjaśniła rzeczowo Aurora. - A ja radziłabym ci włożyć już odpowiednią szatę. Chyba nie chcesz świadkować w dżinsach i flanelowej koszuli?
Rzeczywiście, strój Blacka, wymagał jak najszybszej zmiany.
- Ja po prostu nie mogę się bez ciebie obejść - zauważył z uśmiechem chłopak, po czym dołączył do rozgorączkowanego przyjaciela.
Aurora zostawiła ich w spokoju i przez otwarte na oścież, dębowe drzwi, weszła do obszernego salonu, także przyozdobionego w biel i złoto. Stoły i krzesła stały już w równych rzędach pod ścianami. Na okrytych koronkowymi obrusami blatach, piętrzyły się pierwsze, wyśmienite dania przygotowane na uroczystość. Dwa skrzaty domowe krzątały się właśnie przy zastawie, bezbłędnie rozkładając talerze i sztućce, dla około trzech tuzinów gości. Jednak uwagę przykuwały zwłaszcza ogromne bukiety przepięknych lilii, które rozsiewały wokół słodką i upojną woń.
Wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Lily musi być zachwycona.... Mój ślub mógłby wyglądać podobnie, ale zamiast lilii wolałabym białe róże.
Niespodziewanie za swoimi plecami Aurora poczuła czyjąś obecność. Odruchowo spojrzała za siebie, z cichą nadzieją, że będzie tam stał Syriusz. Jednak to z pewnością nie był on.
Długa broda, mlecznobiałe włosy, przenikliwe, lecz wesołe spojrzenie jasnoniebieskich oczu i wyjściowa szata, w kolorze indygo i złota. Tylko jeden człowiek na Ziemi mógł, tak wyglądać...
- Profesor Dumbledore! - zawołała z radością Aurora. - Jak miło pana zobaczyć!
- Witaj, moja droga! - na poznaczonej zmarszczkami twarzy pojawił się szczery uśmiech.
Albus Dumbledore był kolejną osobą, którą Aurora darzyła ogromnym szacunkiem i bezgranicznym zaufaniem. Przez wszystkie lata spędzone w Hogwarcie, uważała go za najwłaściwszą osobę na miejscu dyrektora Szkoły Magii Nie wyobrażała sobie, by kiedykolwiek mogłoby go zabraknąć. Ponadto Dumbledore zawsze budził w niej jakieś ciepłe uczucia, związane z 'ukochanym dziadkiem'. Być może dlatego, że rodziców swego taty nigdy nie poznała, a ojciec jej matki umarł, gdy była jeszcze małą dziewczynką.
- Także cieszę się, że cię widzę... - rzekł sędziwy czarodziej. - A tak na marginesie, jak się masz, Auroro?
- Wspaniale! Nie widać?
- Ależ naturalnie. Nie przejmuj się niedorzecznym gadaniem starego piernika.
- Jednak znalazł pan nieco czasu, by opuścić Hogwart?
- Zdradzę ci, że udało mi się to w bardzo magiczny sposób. Myślę, że profesor Flitwick i pozostali nauczyciele poradzą sobie z naszą młodzieżą.
- A profesor McGonagall? - zapytała ze zdziwieniem Aurora. - Czy ona także zaszczyci nas swoją obecnością na tej uroczystości.
- Owszem, Minerwa została zaproszona przez Lily i Jamesa. Przynajmniej będę miał partnerkę do tańca.
Dziewczyna roześmiała się serdecznie, doskonale wiedząc, że Dumbledore żartuje. Która kobieta nie chciałaby być jego towarzyszką, tym bardziej, że dyrektor Hogwartu miał powszechnie opinię wyśmienitego tancerza.
- Sądzę, że to będzie wspaniała uroczystość. Piękna chwila, warta zapamiętania - uśmiech znów zajaśniał na obliczu Dumbledore’a. - Promień nadziei na złowrogie dni, które są już blisko.
- Złowrogie dni? Czy ma pan na myśli...
- Tak - odparł krótko czarodziej, zupełnie jakby wiedział, co zaświtało w głowie jego dawnej uczennicy. - Ale teraz chodźmy już. O ile mnie starczy słuch nie myli, goście zbierają się w głównym holu.

Ceremonia, na której Lily i James powiedzieli sobie sakramentalne 'tak', przebiegła idealnie według planu. Panna młoda wyglądała przepięknie w swej białej sukni, uszytej z wyszukanym smakiem. Zarówno ona, jaki i pan młody, promienieli szczęściem. Wszystko wypadło świetnie, choć w ostatnim momencie Syriusz nieco pogubił się z przejęcia i nie mógł znaleźć obrączek. Na szczęście, okazało się, że ma je w wewnętrznej kieszonce marynarki, ku ogromnej uldze Lily.
Tuż po uroczystości, nowożeńcy opuścili malowniczą gotycką kapliczkę, w deszczu różnobarwnego confetti i ryżu, rzucanego przez gości.
- Wszystkiego najlepszego!
- Szczęścia na nowej drodze życia!
Uprzejmych życzeń nie byłoby końca, ale wreszcie świeżo upieczona pani Potter przeprosiła wszystkich, oznajmiając, że czeka na nich fotograf.
- Sesja zdjęciowa? Na śmierć o niej zapomniałem... - Syriuszowi, który już zdołał odnaleźć Aurorę w tłumie gości, zrzedła mina. - Nie chcę cię znów zostawiać samej.
- Drobnostka - odparła z uśmiechem dziewczyna, poprawiając roztargnionemu świadkowi kołnierz ciemnozielonej szaty - No, możesz iść.
Syriusz obdarzył ją spojrzeniem swych ciemnych oczu, po czym pobiegł w stronę kapliczki przed, którą fotograf ustawiał nowożeńców i świadków do pamiątkowego zdjęcia.
Wkrótce wszyscy zebrali się w pięknie przystrojonym salonie willi państwa Potterów. Radosna atmosfera zapanowała w całym domu, a humory dopisywały wszystkim. Wśród serdecznych okrzyków i oklasków wzniesiono pierwszy toast, a pastwo młodzi pokroili ślubny tort, który cukiernika z Hogsmeade kosztował wiele godzin pracy. Wreszcie Lily mogła rzucić za siebie przepiękny ślubny bukiet, który złapała Alicja Frost. Po dopełnieniu tej tradycji całe towarzystwo zasiadło do odświętnego obiadu, który wystawnością dorównywał hogwarckim ucztom. Toastom i życzeniom nie było końca. Jednak, ku zadowoleniu Aurory, sprowadzona orkiestra szybko zabrała się do pracy. Syriusz nie mógł nie wykorzystać takiej okazji:
- Zatańczymy? - zaproponował swej towarzyszce.
Dwa miejsca dalej Dorcas Meadowes, jedna z przyjaciółek Lily przeszyła Aurorę zazdrosnym spojrzeniem.
- Z przyjemnością! - Aurora uwielbiała tańczyć, dlatego nigdy nie przepuszczała okazji aby poszaleć na parkiecie. - Wystarczy już siedzenia.
W sąsiedniej, specjalnie przygotowanej sali, państwo młodzi kołysali się już do powolnej melodii.
- James, co to ma być?! - zawołał wesoło Syriusz. - Panowie! Zagrajcie coś żywszego!
- Masz rację, Łapo... Lily, pozwolisz? - zapytał uprzejmie Potter na, co jego żona skinęła jedynie głową.
Na raz rozległa się skoczna muzyka, a Aurora poznała w niej nuty średniowiecznych tańców dworskich i mugolskiego rock 'n' rolla. Syriusz od razu porwał ją w ramiona i razem wyruszyli na podbój parkietu. Idealnie wyczuli rytm tego dynamicznego utworu, a Lily i James dzielnie dotrzymywali tempa parze Black - Cannavale.
- Jesteś niesamowicie lekka w tańcu - zauważył z dumą czarnooki chłopak.
Aurora zapomniała o wszystkim, liczyła się jedynie piękna chwila i jej niewysłowione szczęście.
Tymczasem na parkiecie pojawiło się więcej osób: państwo Potterowie z zadowoleniem patrzyli na syna, Albus Dubledore walcował z Minerwą McGonagall, Frank Longbottom nie omieszkał porosić do tańca Alicji, Remus Lupin starał sprostać krokom, jakie narzuciła Dorcas Meadowes...
Wydawałoby się, że sielanka trwać będzie w nieskończoność.

Słońce kończyło już swój bieg ku zachodowi, rozświetlonemu przez pierwsze gwiazdy. Nowożeńcy szykowali się do opuszczenia swych gości i ruszenia w podróż poślubną, której miejsce docelowe owiane było tajemnicą. W holu willi zebrali się ich najlepsi przyjaciele, by wznieść ostatni toast za młodych i pożegnać ich przed podróżą.
- Trzymaj się, stary brachu! - Syriusz życzył Jamesowi jak najlepiej. - Motor oddasz mi później. Opiekuj się Lily!
- Spokojna głowa - pan młody mrugnął porozumiewawczo, po czym poklepał go po ramieniu. - Czy kiedykolwiek we mnie zwątpiłeś?
- Ja? Nigdy! Remus, kończysz już przywiązywać te puszki do błotnika? - zawołał Black do swojego drugiego przyjaciela.
- Już zrobione! Mam nadzieję, że zrobią dużo hałasu... Do zobaczenia, Rogaczu! - Lupin z radosną miną pożegnał pana młodego.
Lily, przebrana już w nieco wygodniejszy strój, stała otoczona wianuszkiem swych przyjaciółek.
Aurora postanowiła trzymać się nieco na uboczu. Już wcześniej złożyła pannie młodej życzenia, więc teraz nie chciała zawracać jej głowy. Oparła się, więc plecami o kamienną kolumnę dźwigającą arkadę i z zachwytem wpatrzyła się w ciemniejące z wolna niebo.
Gwiazdy lśniły mdłym i drżącym światłem, co było raczej osobliwym zjawiskiem, ponieważ wrześniowy nieboskłon zawsze rozjarzył się największymi konstelacjami. Jednak, po chwili wnikliwej obserwacji, Aurorze wydało się, ż ich blask z każdym momentem blaknie, zupełnie jak dopalająca się świeca.
- Niemożliwe...
Jednak właśnie wtedy gwiazdy zgasły całkowicie, a mroczny całun nocy okrył ziemię. W mgnieniu oka zapanowały niemal egipskie ciemności. Zebrani przed rezydencją ludzie unieśli głowy i spojrzeli w niebo, nie wiedząc, co się dzieje.
- Zobaczcie! - zawołał nagle James. - Tam!
Z tymi słowami wskazał na zachodnią część nieboskłonu. Rozległy się przyciszone głosy mężczyzn i paniczne piski kobiet.
Wysoko nad ich głowami straszliwą zielenią, jaśniał znak nie widziany wcześniej przez nikogo - czaszka z otwartą szczęką, z której, niczym język wysuwał się wąż. Odrażający symbol królował niepodzielnie na niebie, zupełnie jakby ktoś wypalił go w aksamitnej, czarnej skórze. Spowijająca go trupia poświata spłynęła na ziemię.
Aurora szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w nową konstelację. Poczuła, jak serce coraz szybciej tłucze się w jej piersi, a nieprzyjemny, lodowaty dreszcz, przebiegł po jej ciele. Zaskoczenie z każdą sekundą przeradzało się w dziwne przerażenie, wdzierające się do umysłu, niczym mroźne powietrze.
Niespodziewanie, od strony ogrodu rozległy się krzyki i wrzawa. W powietrzu rozniósł się wrzask, do którego po chwili dołączył się kolejny, jeszcze głośniejszy.
Aurora natychmiast otrząsnęła się z ogarniającego ją strachu, zbierając w sobie całą odwagę. Wiedziała, że musi działać, bo dzieje się coś złego.
- Zostań tu! - krzyknął Syriusz rozkazującym tonem, po czym wraz z Jamesem i Remusem ruszył na tyły domu.
- Nic z tego! - odparła buntowniczo dziewczyna. Wyciągnęła różdżkę i pobiegła za nimi.
Gdy przedarła się przez niski żywopłot jej oczom ukazał się przeraźliwy widok. Cały krużganek willi stał w płomieniach, ogień trawił ślubne ozdoby i lizał kamienne arkady. Powietrze drgało lekko, a co chwila przecinały je czerwone promienie. W świetle pożogi, Aurora dostrzegła dużą grupę zakapturzonych ludzi w białych maskach i ciemnych szatach. Goście, którzy uprzednio bawili się w ogrodzie, teraz uciekali w popłoch. Jednak kilku z nich leżało sztywno na ziemi, najprawdopodobniej trafionych zaklęciami. Tylko jedna osoba zachowała olimpijski spokój i podjęła walkę. Albus Dumbledore trzymał w dłoni różdżkę, stojąc dumnie naprzeciw chmary napastników. Wyglądało to zupełnie jakby, stado wygłodniałych hien okrążało potężnego lwa.
- Profesorze! - zawołała z przerażeniem Aurora i bez najmniejszego zawahania rzuciła się na przód.
W tym samym momencie do boju wkroczyli Syriusz, James i Remus.
- Drętwota! - zagrzmiały niemal jednocześnie cztery głosy, a cztery promienie pognały w kierunku zamaskowanych.
Napastnicy nie zdążyli zareagować - trzech z nich padło na ziemię, sztywnych jak kłody. Reszta na chwilę odstąpiła od Dumbledore'a i zasypała nieoczekiwanych przeciwników gradem zaklęć.
Aurora uchyliła się zwinnie przed jednym z nich, ale sekundę później musiała schronić się za kamienną donicą. Syriusz i reszta odskoczyli na boki.
- Drętwota! - padło kolejne zaklęcie.
To Frank Longbottom, młody auror, oraz bracia Prewettowie przystąpili do walki. Teraz napastnicy musieli rozdzielić się na trzy grupy, lecz większość nadal zajadle atakowała Dumbledore'a, który niesamowicie łatwo odpierał ich ciosy.
Syriusz bez wahania zajął się pierwszym z nadbiegających napastników, wdając się z nim w ostry pojedynek. James i Lupin zajęli się dwoma następnymi. Aurora natychmiast zerwała się na równe nogi i ruszyła w kierunku obleganego dyrektora, klnąc na długą suknię, która krępowała ruchy. Naraz jakaś szczupła postać pojawiła się przed nią, dosłownie z nikąd.
- Nie przejdziesz! - z pod maski napłynął ochrypły, męski głos. - Nie masz szans, ślicznotko...
- Expelliarmus! - krzyknęła Aurora, zupełnie zaskakując napastnika.
Jego różdżka wystrzeliła w powietrze, po czym wylądowała na dachu płonącego krużganka.
- Z drogi! - rzuciła stanowczym tonem.
Nie zważając na nic pobiegła dalej, kompletnie zapomniała o zachowaniu czujności i ostrożności. Nie mogła zrobić niczego gorszego.
- Crucio! - w gorącym powietrzu rozległ się kobiecy głos, w którym grała przerażająca nuta upiornej radości.
Zaklęcie trafiło Aurorę w plecy i w ułamku sekundy po jej ciele rozszedł się ból, jakiego jeszcze w życiu nie poczuła. Wnętrze zapłonęło piekielnym ogniem, podczas gdy kości stały się zimne niczym lód. Skóra paliła tak, jakby zdzierano ją żywcem rozgrzanymi obcęgami. To na pewno nie był zwyczajny ból. Taką postać musiała przybierać czysta nienawiść.
Dziewczyna padła twarzą na ziemię, skręcając się w niewysłowionej męczarni. Wypuściła różdżkę z drżącej dłoni. Chciała wołać, by ktoś ją usłyszał, ale krzyk zamarł w gardle.
- Crucio!
Ból, jeszcze silniejszy od poprzedniego, przeszył jej ciało.
Wszystkie myśli uleciały z głowy... Aurora straciła przytomność.

- Auri, obudź się...
Znajomy głos z trudem, jak przez szklaną szybę, docierał do oszołomionego umysłu. Za to rytmiczne uderzenia pulsu w skroniach, dudniły donośnie w całej głowie. Ów hałas sprawiał, że dziewczynie robiło się niedobrze.
Chłodna, miękka dłoń dotknęła jej spotniałego czoła.
- Wiem, że czujesz się okropnie, ale otwórz oczy.
Aurora, zebrała w sobie resztki sił i powoli uniosła powieki. Niczym przez mgłę dostrzegła, jasnoniebieskie źrenice.
Na zmartwionej twarzy Albusa Dumbledore'a pojawił się uśmiech.
- Na pieśń feniksa, nic ci nie jest...
Dziewczyna chciała odpowiedzieć, ale nadal nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Albusie, proszę to Eliksir Wzmacniający, o który prosiłeś... Przybyli także pracownicy Ministerstwa. Chcą z tobą rozmawiać, nim zabiorą schwytanego.
- Dziękuję Minerwo. Przekaż im, że już idę - rzekł spokojnie Dumbledore, po czym zwrócił się do Aurory. - Wypij, a poczujesz się nieco lepiej. To...
- Dziękuję - wychrypiała dziewczyna, po czym z wysiłkiem uniosła rękę i chwyciła buteleczkę z naparem.
Już po pierwszym łyku Aurora poczuła, jak odrętwienie, w którym znajdowało się jej ciało, powoli ustępuje. Okropne łupanie w głowie z każdą chwilą stawało się mniej dokuczliwe, powracała także trzeźwość umysłu. Dziewczyna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, gdzie jest. Leżała na łóżku, w przytulnym pokoju, oświetlonym pomarańczowym światłem lampki. Z dołu dochodziły przytłumione głosy jakiejś rozmowy. Aurora nie pamiętała zupełnie nic od momentu, w którym zemdlała.
- Wybacz moja droga, ale muszę cię zostawić. Odpocznij jeszcze trochę - powiedział wreszcie Dumbledore, wstając łóżka, na którego krawędzi uprzednio siedział.
- Czuję się już dobrze - odparła dziewczyna, po czym dodała poważnym tonem - Pójdę z panem, chcę dokładnie dowiedzieć się, co tu się wydarzyło.
Dumbledore skinął nieznacznie głową - nie mógł jej przecież zabronić. Razem opuścili, więc pokoik i zeszli na parter. Tam, w pomieszczeniu, które musiało być domową biblioteczką, zebrało się kilka osób. Na kanapie, znajdującej się obok płonącego kominka siedzieli Frank Longbottom oraz bracia Prewettowie. Naprzeciw nich, odwróceni plecami stali Syriusz oraz Remus. Gdy Lupin odwrócił się, by zobaczyć, kto nadchodzi, Aurora dostrzegła kolejną postać. Chłopak, na pierwszy rzut oka nieco starszy od niej, siedział na krześle, z rękoma i nogami skrępowanymi sznurem. Wpatrywał się tępo w podłogę okrytą zielonym dywanem, lecz nie był widać, by czegokolwiek się obawiał. Był zaskakująco spokojny.
- Aurora? - Syriusz zaalarmowany przez Remusa, natychmiast podszedł do dziewczyny. - Już wstałaś? Dobrze się czujesz...
- Tak - odrzekła, nie odrywając wzroku od więźnia. - Kto to jest?
- Jesteś bardzo blada... Powinnaś się jeszcze położyć.
- Czuję się już lepiej, Syriuszu. Czy moglibyście mi wyjaśnić, co tu się wydarzyło?
Black jeszcze przez chwilę lustrował Aurorę troskliwym spojrzeniem, po czym poprosił by usiadła. Ta spoczęła na najbliższym fotelu.
- Zatem? Pamięcią sięgam jedynie do chwili, w której oberwałam drugim przekleństwem...
- Na pewno wróciły ci siły? - zapytał znów Syriusz, ale zaczął wreszcie opowiadać. - Nie mam pojęcia, kiedy upadłaś, byłam zajęty jednym z tych drani. Jednak walka nie trwała zbyt długo. Ci zamaskowani szybko wzięli nogi za pas, gdy spostrzegli, że stawiających opór jest więcej. Wszyscy się deportowali, no prawie wszyscy. Tego udało mi się złapać.
- To na pewno byli zwolennicy tego Lorda Voldemorta - powiedziała dziewczyna nieco ciszej. - Ale, czego oni chcieli?
- Nie mamy pojęcia... Ten wyrostek nic nie powiedział - wtrącił Remus. - Wezwaliśmy pomoc z Ministerstwa, mają go zabrać na przesłuchanie z użyciem veritaserum. Brał udział w napaści, w której ucierpieli ludzie. Na szczęście nikt nie zginął - Lupin zawiesił na chwilę głos - Jednak już po weselu. Goście są przerażeni, ogień ogarnął krużganek i obydwa salony. Na szczęście udało się go w porę ugasić. Ale i tak Lily jest zrozpaczona... James wychodzi ze skóry.
Aurora opuściła wzrok. Poczuła ogromną falę współczucia dla młodej pary. Ten niezwykły i jedyny moment w ich życiu zakończył się w tak okropny sposób. I nie wiadomo było nawet, dlaczego tak się stało.
Z przykrych myśli, dziewczynę wyrwało wkroczenie do pokoju pracowników Ministerstwa. Z surowymi minami zbliżyli się do schwytanego i wzięli go pod ramiona.
- Masz prawo zachować milczenie. Każde słowo wypowiedziane przez ciebie, może zostać wykorzystane przeciwko tobie... - jeden z nich zaczął recytować przepisową regułkę.
Skrępowany powrozami chłopak podniósł głowę i rozejrzał się czujnie po twarzach zebranych, lecz swe, pełne nienawiści spojrzenie, utkwił w dyrektorze Hogwatu. Niespodziewanie zaczął wołać obłąkańczym głosem:
- Tym razem ci się udało, Dumbledore! Była przy tobie twoja przyboczną gwardia... Ale następnym razem nie będziesz miał tyle szczęścia, dorwiemy cię, ty stary pryku! Przekonasz się, jak wielka jest moc Czarnego Pana. Będziesz błagał o śmierć, Dumbledore! Już wkrótce mój Mistrz zdobędzie to, co zapewni mu potęgę i władzę... - niespodziewanie jego wrzask przeszedł w szept, lecz na tyle wyraźny, by zrozumieć każde słowo: - Żelazo na trzy fragmenty rozbite... Oczyścimy ten padół ze wszystkich mugoli, szlam, mieszańców i zdrajców czystej krwi... Pożałujecie, że się urodziliście, tchórze! Drżyjcie! Czarny Lord jest już blisko! Wielkie są zastępy jego sług i przyjaciół!
Chłopak roześmiał się jak opętany, a potem umilkł, dysząc ciężko. Pracownicy Ministerstwa chwycili go mocniej i wyprowadzili z willi Potterów.
W pokoju przez dłuższą chwilę panowała nerwowa cisza. Słychać było jedynie trzaski drewna płonącego w kominku.
- Cóż, widzę, że nasi przeciwnicy ujawnili się już oficjalnie. Przed Zakonem Feniksa wiele pracy, moi drodzy - jako pierwszy przemówił Dumbledore. Jego głos był nadal bardzo spokojny. - Dla całego świata nastały teraz czarne dni.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin