[Z] Mucha w szklance lemoniady

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 10:01, 26 Lis 2005    Temat postu: [Z] Mucha w szklance lemoniady

Witam!
Są takie chwile w życiu autora, że coś go chwyci za serce. Mnie chwyciła piosenka. "Mucha w szklance lemoniady" Jacka Kaczmarskiego. Melodia nie z tej ziemi. Krótkie, ledwo wprowadzające w nastrój zwrotki oraz długi, pełen myśli i emocji refren. Da się go podzielić na pięć części. Tyle właśnie będzie opowieści o śnie. Życzę miłej lektury. Dziękuję serdecznie Kubisiowi, Susie i Mithianie. Wy już wiecie za co.
Semele


MUCHA W SZKLANCE LEMONIADY
Pięć opowieści sennych.

korekta: Susie

Oliwnej lampy płomyk się wypalił,
W rodzynki się zmarszczyły winogrona.
Wbrew sobie, syty baśni, usnął kalif,
Za włos go szarpie małpka oswojona.


Nasze życie przesypiamy. Ponoć we śnie pozbywamy się masek, nie kontrolujemy się, nie umiemy udawać. Milczymy. Słuchamy. Odpoczywamy. Marzymy. Boimy się. Krzyczymy. Wiercimy się. Budzimy się potargani, ziewający, ze stopą wystającą za krawędź łóżka, dłonią trzymającą kurczowo poduszkę. Krzątanina, poranna toaleta i już wyglądamy normalnie. Wracamy do rzeczywistości.
Bardzo często bywa jednak tak, że ktoś w nocy nie śpi. Jest czymś zajęty, pracuje gorączkowo, nie może zasnąć, chce posiedzieć w ciszy. Czasem obserwuje śpiącego. W spokoju nocy widzi się każdy szczegół. Zadrapanie na dłoni. Zmarszczkę na twarzy. Łagodny uśmiech. Bladość świadczącą o zmęczeniu. Nerwowe ruchy – oznaki koszmarów. Refleks ognia płonącego na kominku. Szklaną fiolkę wystającą z kieszeni szaty rzuconej niedbale na podłogę. Najmniejszą nierówność na kołdrze. Okulary porzucone na nocnym stoliku. Grę cieni tańczących w migotliwym świetle świecy. Muchę w szklance lemoniady.

Pełnia.
Akzseindze

Śnij nieszczęsny, śnij szczęściarzu
O swej wierze i zwątpieniu,
Śnij o łasce, śnij o karze,
O oazie i pragnieniu.


Stanowczo to biblioteka była najbardziej przytulnym miejscem w całym domu Blacków. Nieco ciemny pokój, ciężkie zasłony w oknach, sięgające sufitu półki z książkami i spory kominek, przed którym stały dwa stare fotele. Przynajmniej z żadnej ściany nie straszył portret przodka, o co w Kwaterze Głównej wcale nie było tak łatwo.
Jedno z siedzisk było zajęte przez dość wysokiego, niemłodego już mężczyznę. Między jasnymi włosami prześwitywały mu srebrne nitki, twarz miał spokojną, oczy zamknięte. Spał. Dłonie oparł bezwładnie o gruby wolumin leżący mu na kolanach. Jego skóra wydawała się lekko pomarańczowa – padał na nią blask ognia trzaskającego wesoło w kominku.
- Remus?
Wysoka, prosta jak świeca kobieta z włosami spiętymi w bułeczkowaty kok weszła do biblioteki. Gdy długo nie uzyskiwała odpowiedzi na swoje ciche wołanie, podeszła do fotela i stwierdziła, że jej były uczeń najzwyczajniej w świecie śpi.
- No i co ja mam z tobą zrobić? – szepnęła. – Nie mogłeś się jak człowiek położyć do łóżka? Jakbyś nie wiedział, że zawsze po pełni zasypiasz, gdziekolwiek staniesz. Niektórzy mężczyźni nigdy nie dorastają...
Wyszła z pokoju i wróciła po chwili, niosąc wielki, zielony koc w czarną kratę. Wyjęła Remusowi księgę z ręki („Wampiry w XVI wieku. Charakterystyka stosunków społecznych. I niech mi ktoś kiedyś powie, że zadaję ciężkie lektury...”) i przykryła go porządnie. Budzenie wilkołaka na dzień po przemianie mijało się z celem. Skoro nie mogło mu być wygodnie, to niech mu przynajmniej będzie ciepło.
Wyglądał na potwornie zmęczonego. Zauważyła świeże zadrapanie na jego prawej dłoni. Więc mimo eliksiru tojadowego przemiany nie były aż tak lekkie. Musiał gdzieś upaść, potknąć się o coś. Mikstura pomagała zachować bardziej ludzką świadomość. Łagodziła ból transformacji, ale go nie eliminowała. Minerwa nigdy nie widziała Remusa podczas pełni. Nie sposób było jednak nie zauważyć zatroskanego wzroku Syriusza parę dni wcześniej. On widział niejednokrotnie. Zarówno przed laty, jak i teraz. Przesiedział z przyjacielem całą poprzednią noc. Czego nie można było wyczytać z twarzy Remusa, dało się łatwo dowiedzieć ze zmartwionej miny Blacka. Najwyraźniej fakt, że Lupin cierpiał „bardzo” zamiast „niewyobrażalnie” nie był dostatecznie pocieszający.
Minerwa usiadła w drugim ze stojących przy kominku foteli. Zamyśliła się. Nigdy, nawet gdy był uczniem, Remus nie wydawał jej się tak bezradny. Kruchy i chory. Jak dziecko. Dziecko, które przesypia gorączkę.
Otrząsnęła się po chwili. Lupin jak dziecko? Skarciła samą siebie za nieprzystającą do wieku egzaltację. Rozejrzała się dookoła. No tak. Półmrok, płomienie w kominku, stosy starych książek.
- Jeszcze ci tylko Białej Damy brakuje do kompletnego nastroju – rzuciła szeptem sarkastyczną uwagę pod własnym adresem.
Nad Remusem nie należało się litować. Zawsze patrzyła z podziwem na godność, z jaką przyjmuje swoje wilkołactwo. Nie zgrywał bohatera. Nie traktował likanotropii jak męczeństwa. Przychodził po pełni do szkoły, do pracy. Widać było, że jest strasznie zmęczony. Tego się nie dało ukryć. Gdy go pytano, odpowiadał. Tak, już czuje się dobrze, tylko musi odespać. To prawda, przemiana jest bardzo bolesna. Nie, nie wie, co robił, tego się nigdy nie wie. Jest wdzięczny za troskę, nie potrzebuje pomocy. Oczywiście, jeśli tylko ona, Minerwa, ma ochotę, to on serdecznie zaprasza na herbatę, w miłym towarzystwie zawsze człowiekowi lepiej. Mówił spokojnie i z rozwagą. Nie afiszował się ani nie ukrywał obsesyjnie. Przed obcymi trzymał wszystko w tajemnicy, nie lubił być tematem plotek. Miał jednak świadomość, że tabele księżycowe są ogólnie dostępne i że w każdej chwili ktoś może coś skojarzyć. Nie robił z tego tragedii. Skoro nie mógł niczemu zapobiec...
Zawsze ją dziwiło, że się nie buntował. Nie protestował głośno i otwarcie, nie krzyczał. On sam twierdził, że miał wiele lat, żeby się przyzwyczaić. Że dziecku zawsze łatwiej, chociaż pierwsze przemiany wspomina jako koszmar. Nie zwykł walczyć z wiatrakami. Od walenia głową w ścianę zaś, jak sam mawiał ze śmiechem, miał Syriusza. Lunatyk. Głos Rozsądku.
Typowy Gryfon. Odważny, prawy, wierny. Minerwa nazywała w myślach uczniów ze swojego domu „rycerzykami”. Tacy właśnie byli. Bili się jak szatany, stali za sobą murem, zawsze ratowali swoich, nie atakowali od tyłu, mieli skłonność do brawury. Remus na pierwszy rzut oka odbiegał od tego wzorca. Rozważny i stateczny. Miał opinię frajera w zniszczonych ciuchach, ciamajdy, która sobie nie radzi. Człowieka ratującego z przejęciem drogocenne życie muchy, która wpadła do szklanki z lemoniadą. Wzruszał tylko ramionami. Póki takich sądów nie wypowiadał ktoś, kto go obchodził, nie zamierzał na nie zwracać uwagi.
Nauczycielka doszła kiedyś do wniosku, że byłby świetnym ojcem. Miał w sobie tyle mądrości... Ale miał też typowo gryfońską wadę – brał odpowiedzialność za wszystko, co się choć trochę ruszało. Jego skrupuły nie zniosłyby świadomości, że naraża jakąkolwiek kobietę na stałe kontakty z wilkołakiem – także podczas pełni. Możliwe, że życie zrewidowałoby ten pogląd, gdyby poznał odpowiednią osobę. Minerwa nadal miała cichą nadzieję, że jeszcze mu się to przytrafi, acz z góry współczuła tej damie. Trudno będzie przekonać Lupina, że własna żona nie będzie go uważać za zagrożenie. Upór też ma coś wspólnego z gryfoństwem.
Pomyślała, że życie się z nim ciężko obeszło. Kto jak kto, ale on nie zasłużył sobie na taki los. A może to właśnie cierpienie go zahartowało? Minerwa zawsze uważała, że ból upadla, nie uszlachetnia. Wilkołactwo jednak nie upokarzało Remusa.
- Cóż za absurd – pomyślała. – Zamiast z osobistymi przymiotami człowieka, staramy się związać szlachetność jego charakteru z ilością cierpienia, jakie go spotkało. Ból nie jest dobry. Ale niektórym nawet on nie zaszkodzi.
Szczęściarz. Jemu nie szkodziło. Nie zmienił go w uosobienie strachu, ikonę cierpiętnika, mroczną figurę samotnika. Mimo swoich zalet nie miał w sobie niczego mistycznego, nawet dla egzaltowanych nastolatek (a może przede wszystkim dla nich). Był Remusem. Lubił czarną kawę, szarlotkę na ciepło i surową marchewkę. Miał swoje najwygodniejsze kapcie na świecie i uparcie odmawiał kupna nowych. A gdy miał katar, zachowywał się jak prawdziwy mężczyzna i kładł się do łóżka, cierpiąc straszliwie.
Minerwa zamrugała obolałymi oczami. Wpatrywanie się tak długo w ogień stanowczo nie jest zbyt mądrym pomysłem. Spojrzała na Lupina i nagle uderzyła ją pewna myśl. Zawsze myślała o nim jako o wilkołaku. Nie potrafiła oddzielić go od tej choroby, wiązała z nią wiele jego cech, przyzwyczajeń, upodobań. Cóż za naiwność.
Samotny, czterdziestoletni mężczyzna. Inteligentny, dowcipny, pomysłowy. Milczek wśród obcych, wspaniały kompan wśród przyjaciół. Rewelacyjnie opowiadał. Odważny żołnierz, niezły strateg. Umiał podejmować decyzje. Był odpowiedzialny. Miał dar mediacji. Budził zaufanie nieskazitelną uczciwością.
Miał swoje dziwactwa. Bardzo lubił zapach cynamonu. Nie znosił suszonych kwiatów, nie cierpiał palić świec. Uparcie odmawiał kupowania nowych ubrań, jeśli uznawał, że stare jeszcze da się nosić, za to na nową książkę zawsze zdołał uciułać choć parę groszy w miesiącu. Deszczowa pogoda wprawiała go w paskudny humor na cały dzień. W Boże Narodzenie gorliwie śpiewał kolędy i fakt, iż absolutnie nie pamięta tekstów, zdawał mu się wcale nie przeszkadzać.
Nie pozwalał robić z siebie Tego Nieszczęśliwego. Nawet jeśli miał gorszy dzień. O marzeniach głośno nie mówił. Nie lubił zbytnio absorbować sobą ludzi. Syriusz zapewne wiedział więcej, ale i tak by nic nie powiedział. Ta gryfońska lojalność...
Minerwa powoli podniosła się z fotela. Była śpiąca, a nie miała ochoty nocować (wzorem swego ucznia) przed kominkiem. To dobre dla Blacka, a i dla niego tylko w postaci animagicznej. McGongall nawet jako kotka wolała łóżko.
Poprawiła jeszcze koc. Odruchowo pogłaskała Lunatyka po włosach. Jakby był dzieckiem. Uśmiechnęła się nieznacznie. Był trochę dzieckiem. A przynajmniej dla niej.
- Śpij spokojnie, Remusie. Niech ci się przyśni lepsze jutro.
Była pierwsza w nocy, gdy wyszła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Czw 0:24, 22 Cze 2006, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kathy H.
Erotomanka



Dołączył: 30 Lis 2005
Posty: 515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ISŻ

PostWysłany: Pią 12:22, 02 Gru 2005    Temat postu:

Strasznie lubię opowiadania zainspirowane piosenką, snem, filmem tudzież jakąś ksiażką. No i udało mi sie trafić.

Podoba mi się. Podczas czytania naszła mnie chęć zobaczenia siebie lub kogoś bliskiego podczas snu, gdy się kręcimy, uśmiechamy, płaczemy i mówimy. Prawda, że podczas snu jesteśmy tylko sobą, a nawet słyszałam, że jeśli ktoś zostanie zapytany o coś w nocy, nie potrafimy skłamać. Nawet tak miałam i odpowiedziałam zgodnie z samopoczuciem, chociaż tej nocy miałam zamiar zrobić to, o co mnie prosili.
Podczas snu wszyscy są tacy piękniejsi i niewinni? Taki wydawał mi się tutaj Remus. Zresztą świetnie go opisałaś, stanęła mi przed oczami piękna wizja prawdziwego gryfona. Lupin jest tutak jak go sobie wyobrażałam. Spokojny, naturalny, uparty, odpowiedzialny ze swoimi dziwactwami, które są zresztą bardzo miłe... I Minerwa którą coś ruszyło widząc Remusa podczas snu, jest bardzo prawdziwa. Ogólnie opowiadanie miłe, wzruszające i takie cieplutkie;).

Chce mi się czytać więcej, jestem wręcz zachwycona, czekam na część dalszą.

Pozdrawiam
Kat


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:15, 21 Gru 2005    Temat postu:

Witam!
Przerwa była długa. Przez ten czas odcinek zdążył wylądować w koszu dwa razy. To było bardzo trudne i w zamyśle miało wyglądać zupełnie inaczej. Cieszę się, że mam to już za sobą. Pewne drobne nawiązania do ogólnie znanych tekstów kultury w poniższym opowiadaniu są najzupełniej świadome. Akcja dzieje się tuż przed szóstym tomem, ale jest zgodna z jego treścią. Spoiler jest niewielki i tyczy się tylko samego początku książki.
Chciałabym serdecznie podziękować Susie, Idzie Lowry i Kubisiowi. Wybiły mi z głowy kilka(naście) głupich pomysłów, pogadały, naprowadziły. Jestem Wam naprawdę szalenie wdzięczna.
Jako że tekst opowiada o Mądrym Człowieku, został zadedykowany również Mądremu Człowiekowi.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury
Sem


Machiavelli.
Mithianie

O pustyni i wielbłądzie,
O bogactwie i o nędzy.
Kołowrotek śnij i kądziel,
Ład dywanu, chaos przędzy.


Jak zwykle nie powiedział, co się stało.
Przyszedł, pokazał zranioną rękę i widowiskowo zemdlał. On to chyba uważa za zabawne. W każdym razie pasuje idealnie do tego jego pokrętnego poczucia humoru. Albusie Dumbledore, jaki stary i mądry byś nie był, pod tym względem pozostaniesz kompletnym szczeniakiem.
Poppy położyła mu dłoń na czole. Chłodne. Nie wdało się zakażenie. Bandaż na ręce był zawiązany idealnie. Lata praktyki. Dyrektor spał. Przed zrobieniem opatrunku cuciła go gorączkowo, ale porozmawiał z nią tylko jakieś pięć minut. Potem rzuciła dyskretnie zaklęcie i stary Gryfon odpłynął w objęcia Morfeusza, a ona mogła w spokoju zająć się raną. Wiedziała z doświadczenia, że przytomny Albus Dumbledore źle reaguje na wszelkie praktyki medyczne - nawet jeśli polegają one na podaniu syropu przeciwkaszlowego.
Podniosła się ciężko z brzegu łóżka i zdjęła z krzesła szaty swego pacjenta, by złożyć je w kostkę i oddać skrzatom. Szklana fiolka wypadła z kieszeni i potoczyła się z cichym stukiem po posadzce. Poppy schyliła się, by ją podnieść i z zaciekawieniem obejrzała zawartość pod światło. Lekarstwo? Niemożliwe. Przyjrzała się dokładniej, odkorkowała próbówkę, powąchała i zaśmiała się w duchu. Albus był jedynym człowiekiem na świecie zdolnym do noszenia w taki sposób obrzydliwie słodkiego syropu malinowego, którego zawsze z upodobaniem dolewał sobie do pitej przy każdej okazji herbaty. Położyła pojemniczek na starannie złożonych szatach. Skrzaty się o niego zatroszczą.
Znów spojrzała na leżącego w białej, szpitalnej pościeli starca. Uświadomiła sobie, że zna go już od pięćdziesięciu lat. Przez ten czas bardzo się zmienił się bardzo. Nie przygarbił się ani nie stracił swej zwykłej wesołości, ale posiwiał, przybyło mu mnóstwo zmarszczek. Dziś znów zauważyła nową, parę centymetrów nad prawym okiem. Musiało się stać coś ważnego, o czym nie wiedziała. Dyrektor zawsze przypłacał wielkie zmartwienia zmarszczkami. Poppy potrafiła dokładnie powiedzieć, która jest pamiątką po śmierci Syriusza Blacka, która pozostała po zamordowaniu Cedrika Diggory'ego, a która pojawiła się po ataku na Artura Weasleya. Geneza wcześniejszych już zamazywała się jej w pamięci, ale wiedziała, że na twarzy Dumbledore'a pozostawiły swój ślad odejście Lily i Jamesa Potterów, Petera Pettigrew, Fabiana i Gideona Prewettów i Dorcas Meadows, mroczny znak Severusa Snape'a, droga, którą obrał Tom Riddle, kłopoty Remusa Lupina, perypetie Harry'ego Pottera z mugolską rodziną, głupota Korneliusza Knota... Kawał historii magicznej Anglii i Hogwartu można było wyczytać z tej twarzy.
Za to dłonie dyrektora pozostały takie same - wyjąwszy drobny szczegół, że skóra była teraz stara i pomarszczona. To nie miało znaczenia. Albus miał ręce tkacza. Długie, chude palce, stworzone do przeplatania nici. Z tym, że on nie bawił się wełną, jedwabiem ani lnem. Układał skomplikowany wzór z ludzi. Wiedział zaskakujące rzeczy, manipulował, prowadził, zawsze wszystko kontrolował. Sznurki chowały się gdzieś pod osłoną dłoni, tkanina wyglądała jak dzika plątanina bez ładu i składu, dopiero gdy Dumbledore kończył cały element można było dostrzec zamysł, koncept. Sposobu zaplatania nitek nie potrafił rozszyfrować nikt. Ostateczny wygląda gobelinu był wielką niewiadomą. Poppy obawiała się czasem, ze sam Albus nie wiedział do końca, jaki obraz chce uzyskać.
Blefował doskonale. Był irytująco pewny siebie. Przywdziewał maskę nieszkodliwego wariata, gdy tego potrzebował. Nie miał w sobie nic z dobrotliwego staruszka. Wesoły błysk w niebieskich oczach nie wydawał się teraz pielęgniarce taki wesoły. To był błysk inteligencji. Nie, dyrektor nie był fałszywy. Był politykiem. Kochał tych, wśród których żył. Próbował jednocześnie chronić ich życie i dążyć do wyższych celów. Poppy była niezmiernie ciekawa, czy zdawał sobie w pełni sprawę, że to niemożliwe do pogodzenia. Wydawało jej się, że z premedytacją odmówił przyjęcia takiej informacji do wiadomości.
Był jak cebula. Bardzo szybko doszła do takiego wniosku. Na pierwszy rzut oka było widać, że ten człowiek ma warstwy. Dopiero po wielu latach odkryła jeszcze jedno podobieństwo. Powodował łzy. Nie zwykł się tłumaczyć ze swoich decyzji nawet tym, którzy za nie płacili. Wyjaśniał im, ile mógł, czyli niewiele. Nauczyciele mają tendencję do uważania swoich uczniów za dzieci, nawet jeśli rzeczone "dzieci" dorobiły się oni już siwych włosów na głowie. Co jak co, ale choroby zawodowe belfrów pani Pomfrey znała jak mało kto. Dumbledore kwalifikował się jako przypadek podręcznikowy.
Chociaż był bardzo mądry, popełniał błędy. Wcale nie częściej, niż inni ludzie. Ale jego potknięcia miały bardzo daleko idące konsekwencje. Jeśli gra się w szachy żywymi pionkami, zawsze poniesie się porażkę. Nawet jeśli przeciwnik straci króla. Partia, w której figury są ludźmi, ma inne zasady, niż ta zwykła. Każdy fałszywy ruch może się skończyć nieszczęściem. Poppy nie umiała sobie wyobrazić, jak można wytrzymać coś takiego. Parokrotnie czyjeś życie zależało od niej, od jej umiejętności leczniczych. Odpowiedzialność była olbrzymia, aż ciężka do uniesienia. Albus dźwigał takie brzemię na co dzień, a przecież uśmiechał się każdego dnia.
Sądziła, że jego siła wynika z konieczności. Wpadł kiedyś w świat wielkich spraw jak mucha do szklanki lemoniady i nie mógł się wycofać, więc znalazł w sobie całe potrzebne samozaparcie, bo wiedział, że nie ma innego wyjścia. No i miał tę żyłkę do manipulacji. Lubił mieć wszystko pod kontrolą. Gdyby jeszcze nie miał serca, stałby się politykiem idealnym.
Tak sobie to wszystko tłumaczyła. Nie do końca przekonywała ją taka interpretacja, miała wrażenie, że coś jej w ten sposób umyka. No ale brzmiało to bardziej logicznie, niż koncepcja, że energia Dumbledore'a bierze się stąd, że dyrektor codziennie łyka sumiennie Złote Pigułki Dodające Wigoru Pani McMallen. Za cholerę nie chciał ich łykać, chociaż zalecała mu to od trzydziestu lat.
Poruszył się na łóżku. Zatrzeszczały sprężyny. Dźwięk był tak nagły, że Poppy aż podskoczyła. Po chwili jednak śmiała się cicho z siebie.
- Tak go wnikliwie analizowałaś, że aż zapomniałaś, że on tu jest, uzdrowicielko od siedmiu boleści - mruknęła pod nosem.
Przyjrzała mu się raz jeszcze. Wydawał się zmęczony, nie uśmiechał się przez sen. Spokojna, łagodna twarz. Obandażowana ręka spoczywająca na piersi. Haczykowaty nos odpoczywający od ciężaru okularów. Biała broda na tle białej kołdry. Gdyby miała zgadywać, co mu się śni, powiedziałaby, że porządne wakacje. Zapewne w jakimś egzotycznym miejscu, wśród palm, piramid, wielbłądów czy fal morskich. Znakomicie mogła go sobie wyobrazić w takiej scenerii. Zawsze był oryginałem, miał skłonność do robienia drobnych głupstewek, uwielbiał niecodzienne krajobrazy. Przyznawała z niechęcią, że miał też zamiłowanie do kiczu, do tandetnych ozdóbek, do świecidełek. Potrafił docenić prawdziwe piękno, ale w tandecie znajdował swój sposób na kpienie ze świata. Gdy ktoś podejmuje tak odpowiedzialne decyzje, nie może brać całego życia absolutnie na poważnie. Zwariowałby po trzech dniach. A Albus, póki co, się trzymał.
A jeśli kiedyś przestanie?
Ta myśl przyszła jej do głowy nagle. Zdziwiła się, że nigdy wcześniej na to nie wpadła. Cóż, Dumbledore nie chorował często, a gdy nawet coś mu się stało, nigdy nie było to na tyle poważne, by spędzał noc w skrzydle szpitalnym. Rzadko oglądała go śpiącego. Na prostym łóżku, w idealnie białej pościeli, z obandażowaną ręką nie wydawał się już wieczny. Nie, nie był bezbronny, po prostu przestał na moment sprawiać wrażenie nieśmiertelnego. Rzadko umiemy sobie wyobrazić, że ktoś, kogo bardzo dobrze znamy, mógłby umrzeć. Albus przecież mógł odejść. Był już bardzo stary i bardzo zmęczony, a na dodatek wszystko wskazywało na to, że aktualny wzór na gobelinie wykonuje się wyjątkowo niebezpiecznie.Co wtedy?
Zaczęła myśleć o tym, jak wyglądałby świat bez Dumbledore'a. Jej świat, świat Hogwartu. Po paru minutach musiała skapitulować. Poppy nie miała aż tak bujnej wyobraźni. Wiedziała jedno - Albus porządkował całą rzeczywistość. Był mądry i potężny, więc wszyscy mu zaufali. Jeśli coś mu się stanie, wszyscy okażą się bezradnymi dziećmi. Nie wolno budować powszechnego ładu na talencie jednego człowieka, wtedy wystarczy jeden wypadek i wszystko rozsypie się jak domek z kart.
Postanowiła sobie, że będzie mądrzejsza. Odpowiedzialność dyrektora to nie tylko to, co on sam wziął na siebie. To także to, co inni na niego nałożyli, ich niewiedza, nieporadność, animozje, słabości. Posiadanie wodza jest wygodne. Tworzy mit wielkiej armii o szczytnym celu, z nadczłowiekiem na czele. Jeśli walczy się w ten sposób, zawsze jest kogo obarczyć odpowiedzialnością. Nawet nie obwiniać czy mieć pretensje. Po prostu uznać, że nieszczęście jest nieuchronną ofiarą poniesioną przy realizowaniu ściśle określonego planu. I mieć świadomość, kto ten plan stworzył. To pomaga.
Poppy przyszło do głowy, że historia może uznać Dumbledore'a za postać nieco makiaweliczną. O dziwo, będzie to chyba prawdą. Ludzie lubią być prowadzeni przez kogoś, kto jest jednocześnie lisem i lwem. Tylko o samego Księcia mało kto się troszczy. Nawet jeśli wszyscy twierdzą, że go kochają. Trudno nawet mieć do nich o to pretensje.
Spojrzała nagle na zegarek i stwierdziła, że jest już strasznie późno. Co ona tu w ogóle robi? Snuje jakieś niedorzeczne rozważania. Po co? Babka jej zawsze powtarzała, że nie wolno wyobrażać sobie czyjejś śmierci, bo to przynosi pecha. Poppy nie była przesądna, ale w tej sytuacji wolała dmuchać na zimne. Gdybanie nic jej nie da. Świat nie może się rozsypać jak domek z kart po odejściu jednego człowieka - jaki by on nie był wielki. Nigdy więcej nocnego filozofowania. Atmosfera skrzydła szpitalnego ostatnio sprzyja czarnowidztwu. Trzeba się go wystrzegać, realnych nieszczęść i tak jest dostatek.
Jeszcze raz sprawdziła, czy Albus nie ma gorączki, po czym skierowała się w stronę własnej kwatery. Kierowana impulsem, obróciła się w drzwiach i wyszeptała:
- Śpij spokojnie, Książę. Niech ci się przyśni lepsze jutro.
Była druga w nocy, gdy wyszła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Czw 12:47, 22 Gru 2005    Temat postu:

malutki spojler? taak, z atkich oczywistych, to maluteńki. ale z podetkstów, aluzji... gees, ta wiadomość o spojlerze powinna być większa (;...

ładnie ci to wychodzi. rozmyślania na temat poszczególnych osób - Remusa, Dumbledore'a - i wpleciony w obie części motyw muchy w szklance lemoniady. śliczne (;.

wydaje mi się, ze to najprawdziwszy obraz Dyrektora, jaki przeczytałam, odkąd po raz pierwszy siegnęłam po przygody Pottera. taak, świetniepołączyłaś to, o cyzm Rowling nam mówi z tym, czego mozemy się tylko domyślać. Albus nie jest tylko dobrotliwy, nie jest tylko dobrydm dziadkiem Harry'ego. jest najpotężniejszym czarodziejem świata, a potęga ma to do siebie, że całkowite dobro jej nie chce i mieć nie musi. a Dumbledore musi. w dobrym celu, i owszem. ale... ale manipuluje ludźmi, i już. jest w koncu politykiem - jak zaznaczyłaś, Politykiem Z Sercem.
cudo. mam nadzieję, ze na następną część nei trzeba będzie czkeać aż tak długo (;.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:46, 09 Lut 2006    Temat postu:

Bardzo dziękuję za ciepłe słowa i zapraszam do czytania trzeciej opowieści. Na czwartą trzeba będzie zapewne poczekać dość długo - wiele pracy mnie czeka, żebym mogła napisać ją dobrze.
Chciałabym złożyć najserdeczniejsze życzenia urodzinowie Charnie, bardzo mądrej Wiedźmie i mamie dwóch ślicznych córeczek. Spóźnione, ale szczere.
Życzę miłej lektury
Sem


Obietnica.
Charnie

Wyśnij skrzydlatego konia
Wyśnij osła pod kieratem
Labiryntu sieć na dłoniach
Każdą zdobycz i utratę.


Położyła swojego ukochanego mężczyznę na łóżku, po czym odsunęła się o krok. Wpatrywała się w śpiącego niezmiernie uważnie, a nasłuchiwała z takim zaangażowaniem, że zastrzygłaby uszami jak królik, gdyby tylko mogła. Żeby tylko się nie obudził, żeby tylko się nie obudził... Po paru minutach odetchnęła z ulgą. Zasnął na dobre.
Alicja Longbottom usiadła ciężko w fotelu. Neville był niezmiernie absorbującym dzieckiem. Zdaje się zresztą, że to typowa cecha trzymiesięcznych niemowląt. Uwielbiał zasypiać na jej rękach, a gdy próbowała umieścić go w łóżeczku, budził się i domagał stanowczo, by nadal go nosiła.
- Rozpieściłam go, ot co... – pomyślała z uśmiechem.
Dla „wojennej” matki nie ma nic lepszego, niż dziecko wymagające olbrzymiej ilości uwagi. Sprawiało, że czas znikał w sposób całkowicie niezauważalny. Nie płakało za zmarłymi. Nie mogło zostać zdrajcą. Umiało słuchać. Gdy tuliło się z miłości, nie była to miłość podszyta strachem. Zaskakiwało. Dawało najlepsze złudzenie normalności, jakie można było sobie wyobrazić.
Oczywiście, bycie matką w takim czasie miało też swoje wady. Alicja zdawała sobie sprawę z tego, że nie mówi jej się wszystkiego, że stoi z boku wielkich spraw. To Frank chadzał na wszystkie spotkania Zakonu, to Frank wykonywał nadal obowiązki aurora, to Frank znikał nieraz na całe dnie, wracał milczący, zasmucony, zmęczony, z rozciętym łukiem brwiowym. Ona przyklejała plaster, parzyła herbatę i zaczynała delikatnie podpytywać. Zwykle opowiadał jej sporo. Chyba rozumiał, że niepewność będzie gorsza, niż złe wieści. Nie szukała dziur w jego historiach. Nie próbowała zgadywać, co ukrywał. Neville powinien mieć szczęśliwą mamę, skoro nie mógł mieć spokojnej.
Nie znosiła czekać. Dopiero synek zaczął uczyć ją, jak być cierpliwą, wyciszyć się, zatrzymać na chwilę. Nigdy jednak nie nauczyła się spokojnie czekać na Franka. Gdy podejrzewała, że może być na akcji, chodziła od ściany do ściany, od okna do okna. Aurorka idzie z kolegami w bój ramię w ramię. Żona aurora nasłuchuje, czy w holu zabrzmią znajome kroki. Alicja nie do końca umiała być z boku. Przez większą część dnia absorbował ją kapryśny Neville, kiedy jednak spał, nie mogła sobie znaleźć miejsca. Minuty płynęły nieznośnie wolno, każda mogła przynieść dobrą lub złą wiadomość. Przez całe życie swoje lęki zagłuszała działaniem. W domowym zaciszu już dawno wytłukła połowę talerzy podczas starannego i żywiołowego zmywania, którym często skracała sobie oczekiwanie. Frank tylko kiwał głową ze zrozumieniem, gdy dzień po „ciężkim dyżurze” wstawał rano i szedł wyrzucić na śmietnik barwne skorupy.
Tej nocy Neville nie spał spokojnie. Chyba się przeziębił, oddychał dziwnie ciężko. Wolała przy nim posiedzieć.
Zamknięta w żółtych ścianach dziecięcego pokoju czuła się jak w klatce. Miała wielką ochotę rzucić życie domowe w cholerę i być z mężem tam, gdzie narażało się życie. Przecież równie dobrze mogą przyjść i zamordować ją w domu. Co za różnica? Przynajmniej byłby przy niej Frank. Razem zawsze czuli się odważniejsi.
A Neville?
Trzeba być idiotką, żeby zostawić w domu trzymiesięcznego synka, a samej iść umierać za świat magii.
Spojrzała na pogrążonego we śnie chłopca. Był kochany, chciany, planowany. Na pierwszy rzut oka wydaje się to wariactwem – świadomie rodzić dziecko w czasie wojny, kiedy oboje z mężem byli nieustannie zagrożeni. Alicja miała swoje powody. Wierzyła przecież, że to wszystko się skończy. Zwyciężą właśnie dzięki temu, że nie dali się zastraszyć. Mieli przyjaciół, spotykali się ze sobą, bawili, śmiali, że zakochiwali się, pobierali, zostawali rodzicami. Starali się być normalnymi ludźmi, a nie tylko żołnierzami. Zresztą, aurorzy zawsze mieli niebezpieczną robotę, trudno znaleźć w tym zawodzie „dobry czas” na dzieci. Chciała mieć tak zwyczajne życie, jak tylko się dało. Neville jej w tym pomagał. Była przekonana, że w ten sposób będzie dla niego lepszą mamą, niż gdyby odłożyła urodzenie go do abstrakcyjnego „po wojnie”. Jeśli człowiek w tak trudnym czasie ze strachu nie pozwala sobie na miłość i rodzinę, to nigdy nie kończy się dla niego wojna. Nie można się bać żyć.
Synek uśmiechał się do niej przez sen. Wiedziała, że ma wobec niego zobowiązania. To on ją rozliczy z tego, jaki świat dla niego wywalczy.
Podeszła do łóżeczka, odruchowo wygładziła nierówność na kołdrze. Co śni mały człowiek? Wyobrażała sobie, że baśnie – tak piękne, jak te, które śniła ludzkość w swoim dzieciństwie. O przesławnych bohaterach, skrzydlatych koniach, latających dywanach, pięknych księżniczkach, straszliwych smokach. Piaski pustyni, zielone łąki, blask słońca, zapach przypraw, od którego kręciło się w głowie, barwy i faktury tkanin, melodyjne słowa w nieznanych językach, dźwięki fletów, skrzypiec, bębnów...
A może wyobraża sobie swoje życie? Rodziców, dziadków, przyszłe rodzeństwo. Zabawki, śmiechy, gry. Przyjaciół, znajomych. Wyzwania, zagadki, tajemnice, łamigłówki. Sukcesy, porażki, starania. Szkołę, naukę, magię. Wszystko przed nim. Każda decyzja, którą ma podjąć, jest jeszcze sprawą otwartą. Dopiero wszedł do swojego Labiryntu i nikt nie potrafi zgadnąć, jakiego Minotaura tam spotka.
Alicja uśmiechnęła się do własnych myśli i przez ten krótki moment można było dostrzec, po kim jej chłopiec odziedziczył miękkie, łagodne rysy. A może on po prostu widzi we śnie to, co za dnia wpadło mu w niewielkie jeszcze oczka? Przecież Neville dopiero uczył się świata, wszystko go ciekawiło. Nawet mucha, która przez przypadek wpadła do pozostawionej przez Franka na stole szklanki z lemoniadą, potrafiła przykuć uwagę berbecia. Jego żółty pokój był dla niego równie fascynujący, jak pełne magii baśnie. A może nawet bardziej?
- A co będzie, jak wyjdzie z tego pokoju?
To pytanie w jednej chwili sprowadziło Alicję na ziemię. Powróciły wszystkie obawy. Zacisnęła dłonie na barierce łóżeczka. Pegazy, Labirynty, smoki... Pięknie. A życie? Na jaki świat sprowadziła to dziecko? Co będzie, jeśli się pomyliła? Jeśli Neville też zakosztuje tego strachu o najbliższych, który ona przeżywa? Jeśli jej albo Frankowi coś się stanie? Albo im obojgu? Jeśli będą musieli uciekać, ukrywać się? Dumbledore obawiał się, że w Zakonie Feniksa pojawił się szpieg. Trudno im było nawet pomyśleć o tym, że mogliby podejrzewać kogoś ze swoich. Póki co woleli wierzyć, że zdradziła ich własna nieostrożność. Alicja przypomniała sobie smutny, zmartwiony wzrok Lily Potter na ostatnim spotkaniu. Obie wzięły wtedy swoich chłopców, siedziały blisko siebie przy wielkim stole i słuchały w milczeniu narady. Były chyba zbyt pochłonięte własnymi myślami, by zabrać głos. Wiedziały, na co się decydują, przystępując do walki z Voldemortem. Bardzo dobrze wiedziały. Ale teraz najpierw miały dzieci, potem ideały.
Nie, Alicja nie zamierzała porzucić Zakonu ani namawiać Franka by odszedł. Nie umiałaby potem wytłumaczyć synowi, dlaczego to zrobiła. Po prostu teraz dużo trudniej było pogodzić się z myślą o śmierci. Zresztą miała o co walczyć. Kiedy przechodziła szkolenie aurorskie, chciała pomóc w tworzeniu „lepszego świata”. Teraz to ogólnikowe stwierdzenie zostało zastąpione bardzo konkretnym pojęciem. Musiała zrobić wszystko, by Neville nie musiał podejmować takich decyzji, by nie musiał ryzykować, cierpieć, ukrywać się, uciekać. By nie musiał wybierać między życiem a godnością. Bo cóż z tego, że zapewne wybrałby dobrze?
Nie była naiwna, wiedziała, że nie zdoła wychować chłopca w rzeczywistości idealnej. Nie uchroni go przed porażkami, nawet tymi bardzo bolesnymi. Ale chciała mu oszczędzić tego lęku o najbliższych. Niech jego sny pozostaną takie, jakie są teraz. Muszą być piękne, skoro się do nich uśmiecha.
Obiecała mu w duchu, że zrobi wszystko, by nawet w najgorszych koszmarach nie widział Mrocznego Znaku, ludzi w białych maskach, klątw, zdrad, dylematów bez rozwiązania. Frank na pewno jej pomoże. Otoczą Neville’a najlepszą opieką, na jaką ich stać. Będzie zwyczajnym, wesołym dzieckiem. Nikt mu nie każe przedwcześnie dorastać. Nic go nie popchnie do walki na śmierć i życie. I nigdy, przenigdy, nie będzie musiał składać własnym dzieciom takich obietnic, jakie ona składa jemu teraz.
Nie potrafiła powiedzieć, jak długo stała, trzymając się kurczowo barierki małego łóżeczka. Z otępienia wyrwał ją dopiero znajomy dźwięk kroków w holu. Po chwili odgłosy ustały, a bardzo zmęczony mężczyzna objął żonę w pasie, pocałował ją delikatnie w kark, po czym przytulił się do jej pleców. Puściła gładkie drewno i zacisnęła palce na dłoniach Franka, prostując się jednocześnie.
- Wiesz, która jest godzina? Czemu nie poszłaś spać?
- Neville marudził. Chyba się zaziębił. Nie, to nic poważnego – dodała, uprzedzając pytanie. – Dostał eliksir, teraz śpi, rano będzie zdrów jak ryba.
- A ty się znowu zamartwiałaś?
- Taka moja rola. Ty walczysz, a ja powiewam chusteczką i wiernie czekam.
- Chciałbym zobaczyć takiego wariata, który wręczyłby ci chusteczkę i nakazał machanie dzielnym żołnierzykom.
- Nie chciałbyś.
- Może i masz rację – zgodził się, ziewając potężnie. – Wybacz, ale jestem potwornie zmęczony. Zawsze sądziłem, że nie da się spać na stojąco, ale zaraz chyba zadam temu kłam. Ty też powinnaś się położyć.
Obróciła się, objęła Franka i mocno się do niego przytuliła. Tej nocy mogła już być spokojna. O następnych zacznie myśleć jutro. Jasnych chwil nie należało zatruwać zmartwieniami. Jeśli miała dotrzymać danej Neville’owi obietnicy, musi przede wszystkim sama dawać mu przykład optymizmu i siły. Nie może mieć matki leczącej przez pół życia prawdziwe i wyimaginowane traumy powojenne. Wyślizgnęła się z objęć męża, pochyliła się nad łóżeczkiem i pocałowała śpiącego szkraba w czoło.
- Śpij spokojnie, synku. Niech ci się przyśni lepsze jutro.
Była trzecia w nocy, gdy wyszła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Semele dnia Czw 19:00, 09 Lut 2006, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Czw 18:07, 09 Lut 2006    Temat postu:

Cytat:
nie była to miło%Brorka idzie
Słucham (;?
Cytat:
śmiali, że zakochiwalrzec, po
tutaj również nie wiem, o co chodzi...
Cytat:
ani namawiać Franka by odszedł.
brakujący przecinek przed "by".

Co się stało z tą nieomylną i bezbłędną Semele (;?

Poza tymi błędami, dalej utrzymujesz stały poziom. Opisy przeżyć idealne, wtrącenia o musze w szklance lemoniady i podobne zakończenia wciaż obecne, mówiac inaczej - do czego by tu sie przyczepić? A, właśnie, ciężko to zrobić.

I dałaś kolejny odcinek szybciej, niz poprzednio (;. To dobrze rokuje na przyszłość :P.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:09, 09 Lut 2006    Temat postu:

Przepraszam, mam problemy techniczne i komputer sam mi rozkrzacza tekst przy wklejaniu. O ile oczywiście jest na tyle uprzejmy, by wkleić cokolwiek. Poprawię, jak będzie miał dobry humor.

EDIT: Miał dobry humor. Teraz zapraszam do czytania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:25, 26 Mar 2006    Temat postu:

Puk, puk. To ja. Napisałam.
W zasadzie to Wen przyplątał się niespodziewanie. Chyba przypomniał sobie, że mam niedługo maturę i postanowił dotrzymać mi towarzystwa. Efekty widać pod spodem.
Dedykacja wymaga dodatkowego objaśnienia. Otóż Szu oznajmiła mi kiedyś, że jestem dupa, nie autor, skoro mówię, że nie umiem napisać nic o Jamesie. Sami więc rozumiecie, że to była podbramkowa sytuacja.
Z góry przepraszam tych Czytelników (intuicja mi podpowiada, że będą to głównie Panowie), którzy nie mieli okazji przeczytać książek, do których się odwołuję. Po prostu nie dało się inaczej.
Dziękuję serdecznie Kubisiowi i Szu. Pozdrawiam i życzę miłej lektury
Sem


Wspomnienie.
Susie

Śnij korzenie, śnij owoce
Śnij pałace, śnij ruiny
Dni milczące, gwarne noce
Góry mrok i blask kotliny.


Zasnął. Ledwie zdążył zdjąć buty i szatę. Okulary w prostych, czarnych oprawkach leżały niedbale na nocnym stoliku, tuż obok postawionej tam przez dwoma dniami szklanki z niedopitą herbatą. Twarz śpiącego znów straciła swój figlarny wyraz, umknął gdzieś jej zwykły chłopięcy urok. Widać było na niej powagę, smutek i ogromne zmęczenie.
Lily przetarła piekące oczy. Zarwana noc i łzy wyraźnie im nie służyły. Postanowiła położyć się jak najszybciej. Może nie w tak ekspresowym tempie, jak James, ale jednak. Wzięła prysznic, zarzuciła na siebie pierwszą z brzegu nocną koszulę i wślizgnęła się pod kołdrę.
Po półgodzinie bezsensownego przewracania się z boku na bok stwierdziła, że nie ma co liczyć na spokojną noc. Nie mogła zasnąć, chciało jej się pić. Wolała nie ryzykować, że przez przypadek obudzi Jima. Wprawdzie odpoczywającemu Potterowi można było wystrzelić nad uchem z armaty, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże. Powoli zwlokła się z łóżka i poszła do kuchni zrobić herbatę, odruchowo sprawdzając po drodze, czy u Harry’ego wszystko w porządku. Na szczęście postanowił tej nocy być wzorowym niemowlęciem. Przykryty żółtą kołderką śnił spokojnie o swoich dziecinnych sprawach.
Cieszyła się, że to wszystko było już za nimi. Pogrzeby bliskich znosiła jeszcze gorzej, niż ich śmierć. Matka Jima umierała spokojnie i pogodnie, nie buntowała się, nie krzyczała, nie walczyła. Żałowała tylko, że nie będzie patrzyła na dorastanie wnuka. Mary Potter była zbyt mądra, by walczyć z wiatrakami. Wiedziała, że jest chora. Poza tym nie należała do kobiet, które umiały być wdowami. Wytrzymała bez męża dwa miesiące i poszła za nim. Powiedziała kiedyś synowej, że bez niego świat wygląda dziwacznie.
Pogrzeb był dla Lily i Jamesa potwornie męczący. Tłumek szlochających ciotek i pociotek, rozbiegane wnuki przyjaciółek, pompatyczne i sztywne przemowy, a potem jeszcze stypa, bez której nie mogło się przecież obyć. Sytuację uratował Syriusz, który sobie tylko znanym sposobem zdołał wreszcie wypłoszyć gości. Black wziął na siebie sprzątanie londyńskiego domu, w którym przez ostatnich trzydzieści lat mieszkali starsi Potterowie, a przyjaciół bezceremonialnie wyprawił na noc do Doliny Godryka. Dzięki temu pilnująca od rana Harry’ego Hestia Jones mogła wrócić do siebie, by wyspać się porządnie we własnym łóżku. Każdy był na swoim miejscu.
Jim pozornie wydawał się obojętny na cały ten rozgardiasz. Załatwił wszystkie formalności. Zniósł rozmowy z dalekimi krewnymi wyrażającymi swój szczery żal i poczucie głębokiej straty po śmierci drogiej kuzynki Mary, której nie widzieli od dziesięciu czy piętnastu lat. Zdołał nawet sprawić, że Syriusz, który zaraz po śmierci przybranej matkiwyglądał na kompletnie załamanego, w dni pogrzebu wziął się w garść i dzielnie stawił czoła sytuacji.
Wszystkich zastanawiał ten spokój Jamesa. Jedna Lily nie była zdziwiona. Wiedziała, że on pożegnał się z matką wcześniej. Przez ostatnie dwa miesiące zdołała wyciszyć jego bunt po śmierci ojca, przygotować go do swojego odejścia. Mary Potter umiała w razie potrzeby przeciwstawić się ludziom, ale walkę z naturą uważała za bezsensowną. Umierała pogodnie. Jeszcze przed rokiem Jim, jak większość młodych ludzi, miał poczucie, że on i jego najbliźsi są nieśmiertelni.Była wojna, bał się o przyjaciół i rodzinę, ale nie umiał sobie wyobrazić, że rzeczywiście kogoś może zabraknąć. Gdy ojciec umarł nie w pojedynku, nie od Avady, nie z rąk śmierciożerców, ale na zwyczajnego raka, James był kompletnie oszołomiony. Żyli w niebezpiecznych czasach, a przecież wszyscy wychodzili cało z wszelkich tarapatów. Żyli w niebezpiecznych czasach, a przecież tato miał absolutnie niewojenną śmierć. Dzięki matce Jimowi udało się to wreszcie jakoś ogarnąć, uspokoić się. Dojrzał. Długie lata nie chciał jej słuchać, ale w tych ostatnich miesiącach chłonął każde słowo. To była najważniejsza rzecz, jaką miała mu do przekazania.
Czajnik zagwizdał. Lily błyskawicznie zdjęła go z ognia i nasłuchiwała przez chwilę, czy jej mężczyźni się nie obudzili. Cisza. Zalała herbatę w kubku.
Jim dorósł ostatnimi czasy. Nie chodziło nawet o powagę – nie było sensu się łudzić, lwia jej część zniknie jak sen złoty, gdy tylko ulotni się smutek. Po prostu wydawał się więcej rozumieć. Lily była świadoma tego, że jej mąż w chwili ślubu był jeszcze na wpół dzieckiem, urwisem, który wrzuca kolegom żaby do toreb z książkami i robi na pracach domowych nieprzyzwoite dopiski atramentem sympatycznym. Zresztą kojarzył jej się z kapitanem Jimem, bohaterem jednej z książek dzieciństwa. Bujna, zawadiacka, pełna przygód młodość, po której miało przyjść opamiętanie, ustatkowanie. Złote serce. Lojalność, honor, oddanie przyjaciołom. Niespożyta energia, żywy umysł. Po prostu Potter był jeszcze za młody, by zamieszkać w latarni morskiej w Czterech Wiatrach. Na razie żeglował i zbierał wspomnienia, które opowie po latach swojemu Owenowi Fordowi.
Zresztą, był trochę sentymentalny. Przywiązany do drobnych, domowych tradycji. Zawsze pił kawę z tego samego kubka. Nigdy nie kupował innych kwiatów, niż margaretki. Lubił od czasu do czasu odwiedzić rodziców, poczuć znów atmosferę dzieciństwa.
Patrzył w swoją Lily jak w obrazek, a ona nawet nie próbowała udawać, że tego nie dostrzega. Oduczył się szczeniackich popisów. Nadal uwielbiał być podziwiany, ale poszedł po rozum do głowy i zarzucił metody, które okazały się nieskuteczne. Młoda pani Potter była wystarczająco mądra, by wiedzieć, że należy dbać o próżność małżonka. Choć, oczywiście, bez przesady.
Gdy w kubku pojawiło się dno, kobieta wstała i wolnym, leniwym krokiem udała się z powrotem do sypialni. Stanęła w progu. Jim spał jak dziecko. Tylko twarze dzieci rzadko bywają tak poważne i blade.
Był jednym z tych mężczyzn, którzy przez całe życie pozostawali chłopcami. Tylko los jakoś tak dziwnie nim pokierował, że musiał się stać silny, odpowiedzialny i stanowczy. Lily obserwowała, jak z dnia na dzień staje się coraz mniej infantylny. Zwalczał swoje irracjonalne antypatie i lęki, starał się myśleć przyszłościowo, chronił żonę i syna. Wojna, małżeństwo, dziecko, odejście rodziców... Dorastał ekspresowo, bo nie miał innego wyjścia. Coraz bardziej różnił się od Syriusza, który nadal pozostawał niespokojnym duchem. Jim stawał się stateczny zbyt szybko. Mało kto to dostrzegł, nie stracił przecież poczucia humoru ani wrodzonej wesołości. Po prostu przestał się uśmiechać przez sen.
Lily opowiedziała kiedyś teściowej o swoich skojarzeniach z kapitanem Jimem, Czterema Wiatrami i Owenem Fordem. Mary uśmiała się z tego serdecznie. Dla niej James był bardziej podobny do najstarszego syna Ani. Rzeczywiście, miał w sobie tę jego zadziorność i optymizm. Ale od niedawna różnili się jednym szczegółem. Teraz Rogacz bez mrugnięcia okiem dałby po mordzie każdemu szczeniakowi, który odważyłby się zawołać z zawadiackim uśmiechem: Niech się zjawi Kobziarz!.
Zawsze wydawał jej się taki beztroski. Żył wesoło, hałaśliwie, odważnie, żywiołowo. Nie należało do ludzi, którzy sami z siebie zauważyliby rozpaczliwe wysiłki muchy usiłującej nie utonąć w szklance z lemoniadą. Co innego, gdyby mu ktoś pokazał... Miał skłonność do egocentryzmu i pyszałkowatości, był niepokorny, robił szczeniackie dowcipy. Wszystko zmieniało się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy zasypiał. Poruszał się wtedy leniwie i miękko, nie wybuchał śmiechem, zamknięte powieki zasłaniały diabelski błysk w oczach. Inny człowiek. Ciekawe, co mu się śniło...
Na pewno nie miał koszmarów, leżał zbyt spokojnie. Mógł wspominać Mary. Przecież zaprzątała jego umysł w ostatnich dniach. Możliwe więc, że Jim wędrował teraz po swoim domu z czasów dzieciństwa.
Lily dobrze pamiętała swoją pierwszą wizytę u Potterów. Trochę się wtedy bała. Nie dość, że miała zostać zaprezentowana jako oficjalna dziewczyna Jamesa, to jeszcze nigdy wcześniej nie była w domu czarodziejów. Nie lękała się, że ktoś z rodziny Jima może jej zrobić przykrość, wytknąć mugolskie pochodzenie. Po prostu ona wychowywała się w innej rzeczywistości, więc mogły wyniknąć różnorakie bardziej lub mniej zabawne nieporozumienia. Tymczasem weszła do obszernego, ładnie urządzonego pokoju z kominkiem, przywitały ją życzliwe, uśmiechnięte twarze przyszłych teściów. W oczach starszego Pottera migały wesołe ogniki, widać było, że ma skłonność do śmiechu, kpin i psich figli. Musiał w przeszłości patrzeć przez palce na wybryki syna. Życie było dla niego wiecznym żartem, przekomarzaniem się. Nie przywiązywał wielkiej wagi do swego świetnego nazwiska i dużego majątku. Dużo bardziej cenił sobie to, co osiągnął własną pracą i zawsze ciepło mówił o swoich kuzynach ze strony matki, mugolach z dziada pradziada, co przed laty wprawiało snobistyczne salony w niemałą konsternację. Mówił szybko i dużo, miał przyjemny, głęboki głos i był bardzo inteligentny. Gdy połączyło się to z jego żywiołowością i wesołością, sprawiał wrażenie, że wszędzie go pełno.
Mary wyglądała dużo spokojniej. Cicha, pobłażliwa, łagodna. Mąż był w nią wpatrzony jak w obraz, wydawało się, że czytają sobie w myślach. Ze stoickim spokojem znosiła jego dowcipy, a on starał się nie przekraczać granic, nie sprawiać jej niczym przykrości. Doskonale się uzupełniali.
Po godzinie przyszedł Syriusz i znów niewielki domek w Londynie napełnił się gwarem powitań. Jim i jego ojciec mówili jeden przez drugiego, a Black zignorował ich z wdziękiem i podszedł do pani domu, by ofiarować jej wyciągnięty nie wiadomo skąd mały słonecznik. Lily wracała wtedy do siebie z przeświadczeniem, że jej ukochany nie wychował się może w idealnie uporządkowanej, poprawnej i wzorcowej rodzinie, która pilnie strzegła wszystkich reguł savoir vivre’u, ale z pewnością spędził dzieciństwo w jednym z najcieplejszych domów na Wyspach.
Im dłużej żyła z Jimem, tym wyraźniej dostrzegała, jak wielki wpływ miała na niego atmosfera stworzona przez rodziców. Wszelkie złości i nerwy starał się zawsze zostawiać za progiem, wolał ustąpić żonie, niż się z nią kłócić, starał się o nią dbać najlepiej, jak tylko umiał. Był jeszcze bardzo młody i nie miał głowy do kobiecych aluzyjek i półsłówek, więc wychodziło mu to często zabawnie i nieporadnie. Na początku była poirytowana, potem pogodziła się z tym, że mało który dwudziestolatek ma zadatki na wróżkę i niektóre rzeczy po prostu trzeba mówić wprost. Była szczęśliwa z tym swoim awanturnikiem i zawadiaką. Przynajmniej nie było nudno.
Ostatnimi czasy stawał się coraz mniej podobny do ojca, a coraz bardziej do matki. Nick Potter walczył o życie do ostatniej chwili. Mary wolała umrzeć, niż zostać sama. James od dawna wiedział, że są rzeczy gorsze niż śmierci. Ale dopiero teraz to zrozumiał.
Trzeba wiedzieć, kiedy walczyć, a kiedy się poddać. Czasem rezygnacja wymaga więcej odwagi, niż podjęcie wyzwania. Zwłaszcza dla kogoś takiego, jak Rogacz. Gryfonom bardzo trudno przychodzi poddanie się sile wyższej. Traktują to jak osobistą klęskę. Nie mogą znieść sytuacji, w której nie mają żadnego wpływu na swoje losy. Ojciec pokazał Jamesowi, jak do końca nie wypuszczać steru z rąk. Matka nauczyła go rezygnować odważnie, z podniesioną głową. Oboje bardzo dobrze wiedzieli, jak cenne jest ludzkie życie.
Lily nigdy nie miała wątpliwości, że Rogacz prędzej dałby się zabić, niż pozwolił zrobić krzywdę swoim najbliższym. Ale dopiero teraz nauczył się, jaka jest waga takiego poświęcenia. Uświadomił sobie, że rzeczywiście może zapłacić najwyższą cenę, że może przyjść chwila, kiedy nie uda im się szczęśliwie uciec. Pierwszy raz od lat naprawdę się bał. Ale nie pozwolił, by strach go sparaliżował. Lily miała wrażenie, że w ciągu ostatnich kilku dni jej mąż podjął kilka bardzo ważnych decyzji. I była z niego dumna.
Na pewno nie odbierze mu to energii i optymizmu. Nadal będzie pił kawę z niebieskiego kubka, nucił w łóżku piosenki sprzed trzydziestu lat, stroił miny do Harry’ego i całował ukradkiem żonę. Ich życie będzie tak szczęśliwe, jak było do tej pory. Cóż z tego, że czasem się kłócili. W razie problemów stali za sobą murem. W ciągu ostatnich tygodni potrzebował jej jeszcze bardziej, niż zwykle. Zresztą żadne z nich chyba nie dałoby rady stawić temu wszystkiemu czoła samotnie. A teraz mieli przed sobą nowe zadanie. Rano trzeba było wstać z łóżka, zostawić za sobą opłakiwanie Mary i zacząć żyć tak dobrze i pogodnie, jak ona ich tego uczyła. Nie mówiąc już o tym, że musieli znaleźć sposób, by wszystkie jej prawdy jak najlepiej przekazać Harry’emu.
Noce w Dolinie Godryka nigdy nie były zbyt ciepłe, a już połowa stycznia stanowczo nie należała do upalnych pór roku. Lily robiło się coraz zimniej. Weszła do sypialni najciszej, jak umiała, delikatnie wślizgnęła się do łóżka i mocno przytuliła się do pleców śpiącego męża. Pomyślała, że nie powinien się rano obudzić w pustym łóżku. Zresztą robiło się jej coraz bardziej błogo, ciepło i sennie.
Poradzą sobie. Długie lata przed nimi. W ciągu ostatnich paru dni James Potter wyrósł na silnego mężczyznę i nie było wątpliwości, że starczy mu tych sił na pokonanie jeszcze wielu przeszkód. Bać się, że się załamie, to tak, jak sądzić, że pewnego dnia wyjdzie z łazienki uczesany. Lily przeciągnęła się i z uśmiechem wtuliła twarz w kark męża. Chociaż nie przyznawała się do tego sama przed sobą, została w niej jeszcze ta odrobinka wiary we własną nieśmiertelność
- Śpij spokojnie, Jim – wyszeptała. – Niech ci się przyśni lepsze jutro.
Była czwarta nad ranem, gdy zasnęła.
Srokaty Kobziarz grał.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kejtova
Sky



Dołączył: 03 Lis 2005
Posty: 4724
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z niebiańskiej plaży

PostWysłany: Pon 15:58, 27 Mar 2006    Temat postu:

Piękne...
A najbardziej zachwyacjące są opisy, naprawdę są one wspaniale dopracowane. Po prostu do ich jakości nie można się przyczepić, zarzucić czegoś. Potrafisz wydobyć głębię, po prostu nam namalowałaś piękny obraz. Jednakże obraz niespokojnego świata, który potrafiłas tak ładnie uciszyć.
Każda część ma w sobie tę głebię...
Nie wiem co jeszcze mogłabym napisać.

Pozdrawiam
Kej P.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Pon 17:36, 27 Mar 2006    Temat postu:

Cytat:
przybranej matkiwyglądał
Brak spacji.
Cytat:
nieśmiertelni.Była wojna,
Znów.
Cytat:
Nie należało do ludzi,
Nie należał.

Ach... Wymarzony Dom Ani, Dolina Tęczy i Rilla ze Złotego Brzegu. Cykl o Ani. James jako Kapitan Jim lub Jim Blythe. Wędrowny Grajek, zwany u ciebie w opowiadaniu Srokatym Kobziarzem (widac dorawłysmy się do innych tłumaczeń (; ), co mi osobiście zepsuło odrobine nastrój, niemniej jednak... Cudo. Cudo. Strasznie lubie - może nie: "kocham", ale "lubię" - te książki.

A więc Lily i James. To ona nie mogła spać o czwartej nad ranem, to on był opisywaną postacią. W tym momencie ciekawi mnie jedno - kim zakończysz cykl? Kto nie będzie mógł spać do piątej nad ranem? Czyją osobowość poznamy ostatnią?
Dobra, moze to parę zagadnień, nie jedno. Niemniej jednak - czekam na następną, ostatnią część...

O, tak, jest głębokie. Trudno, by dialogi tu były wspaniałe (;, niemniej jednak - faktycznie, opisy doprowadzone do perfekcji. Pokłony, Semele. Do ziemi (;.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Semele
Kappa



Dołączył: 25 Sie 2005
Posty: 33
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 0:21, 22 Cze 2006    Temat postu:

No i udało się. Dzięki niech będą Niebiosom za niespodziewany atak Wena. Ciężko się pisało ten odcinek. Dziękuję Szu za świętą cierpliwość oraz Skajuśce - za Jima. Życzę miłej lektury.
Sem


Ucieczka.
Kubisiowi

We śnie nie śpiesz się, masz czas
Snom daj płynąć, a nie płonąć
Śnij, jak śni się tylko raz
Swą maleńką nieskończoność.


Piła drugą tej nocy kawę i jasny szlag ją trafiał, że ów magiczny, czarny napój nie pomaga uporządkować chaosu w głowie. Naprzeciwko niej siedział Nick. Miał opuszczoną głowę, palce zaciskał na zielonym kubku.
- Przychodzi mi na myśl bardzo krótki i bardzo trafny komentarz, ale przy damie nie wypada – odezwał się w końcu.
- [bluzg] mać.
Popatrzył na nią zdumiony, ale szybko odzyskał mowę.
- Wyjęłaś mi to z ust.
Mary Potter nadal uporczywie wpatrywała się w swój kubek. Nigdy nie widział u niej tak zaciętej miny.
- Idź ty spać, człowieku. Nic twórczego teraz nie wymyślisz, a jutro przynajmniej jedno z nas powinno być przytomne.
- Też powinnaś się położyć.
- I tak nie zasnę. Idź już.
Gdy mężczyzna wyszedł z kuchni, podniosła się ciężko z krzesła, włożyła do zlewu oba kubki po kawie i myła je bardzo długo. Kiedy były już czystsze, niż kiedykolwiek wcześniej, porzuciła je z żalem, wzięła świecę, odetchnęła głęboko i podążyła w stronę salonu. Jednym ruchem różdżki zapaliła ogień w kominku, a następnie wrzuciła garść proszku Fiuu w płomienie i włożyła w nie głowę.
Po chwili oglądała już z żabiej perspektywy niewielki, gustownie urządzony pokój. Na szczęście Black znowu zapomniał wygasić kominek.
- Alfard!
Cisza.
- Alfard, do stu tysięcy hipogryfów! Chodźże tu! Alfard!
Czterdziestoparoletni czarodziej, ziewając potężnie, wszedł wreszcie do pomieszczenia. Gdy zidentyfikował krzykacza, na jego twarzy odbiło się niebotyczne zdumienie. Nigdy nie słyszał, żeby ta kobieta podnosiła głos.
- Co się stało, Mary?
- Jest u mnie twój siostrzeniec.
- Co?
Mężczyzna rozbudził się w okamgnieniu.
- Syriusz. Pokłócił się z matką i uciekł. Jest u mnie w domu.
- Walburga wie?
- Jasne – warknęła czarownica. – Zafiukałam do niej i ucięłyśmy sobie przyjacielską pogawędkę, jak mamy w zwyczaju co sobotę, zawsze punktualnie o trzeciej w nocy.
- No to mamy problem.
- Bingo, Sherlocku.
- Sher... co?
- Nieważne... Jaka jest szansa, że twoja siostra oskarży mnie o porwanie nieletniego, kiedy tylko się dowie, że on tu jest?
- Niewielka, nie będzie chciała wywołać skandalu.
- No, ale przecież tego tak nie zostawi, jakoś musi zareagować.
- Nie mam pojęcia, co zrobi. Po pierwsze, nie mam pojęcia, co mały jej powiedział. Po drugie, Walburga jest absolutnie nieobliczalna.
- To co ja mam robić?
- Dać mu kubek herbaty i położyć spać. Rano przefiukam się do Walburgi i wszystko jej wyjaśnię. Jak wyjdę żywy, to potem będę u was i zabiorę Syriusza do siebie.
- Do ciebie? Do Glasgow? Nie do domu?
- Mary, z Grimmauld Place ucieka się tylko raz i zapewniam cię, że Syriusz dobrze o tym wie. Dobranoc.
Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z pokoju. Chcąc, nie chcąc, pani Potter wyjęła głowę z kominka. Nie spodziewała się, że Alfard tak postawi sprawę. Żeby zabierać piętnastolatka od rodziców? Po czymś takim? Oczywiście, sprawa była poważna, ale żeby aż tak? Nie stało się nic, co nie zdarzyłoby się wcześniej setce porywczych chłopców w „trudnym wieku”, którzy pokłócili się z rodzicami. Mary miała mętlik w głowie. Wzięła świecę ze stolika i mechanicznie podążyła w stronę schodów.
Na piętrze znajdowały się sypialnie. Czarownica zatrzymała się przy drzwiach syna, po czym, kierowana impulsem, nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Obaj chłopcy już spali: Syriusz na łóżku, Jim na niewielkiej, rozkładanej sofie, którą przytargał sobie z gabinetu ojca. Młody Potter uśmiechał się filuternie do poduszki, którą tulił. Zapewne sny miał równie rozwichrzone, jak włosy.
Uciekinier poruszył się gwałtownie. Zatrzeszczały sprężyny materaca. Zaniepokojona nagłym dźwiękiem Mary szybko odwróciła głowę w jego stronę. Wyglądał trochę jak pies, któremu śnią się koszmary. Zresztą, niewykluczone, że myśli kłębiące się pod czarną czupryną wcale nie były wesołe.
Z Grimmauld Place ucieka się tylko raz i zapewniam cię, że Syriusz dobrze o tym wie.
Dramatyzowanie stanowczo nie było w stylu Alfarda. W tamtym domu musiało się dziać coś naprawdę niepokojącego, skoro ten znany z zachowawczej postawy wobec rodziny czarodziej zdecydował się postawić siostrze. Trzeba było mieć dużo odwagi, by sprzeciwić się Walburdze.
Mary pamiętała ją ze szkoły. Złośliwa, zimna jak podłoga w lochach, doskonale wychowana, wyrachowana, stawiająca interes rodu ponad wszystko. Na dodatek cholernie mściwa i zawzięta. Pani Potter była gotowa postawić diamenty przeciw orzechom, że bali się jej wszyscy, łącznie z mężem i rodzeństwem. Ale nawet ktoś taki dla własnych dzieci jest przede wszystkim matką. A matka nie wyklina piętnastolatka za to, że po awanturze wyślizgnął się z domu i pobiegł schronić się u przyjaciela.
Czarownica podniosła nieco świecę, by lepiej widzieć twarz Syriusza. Cienie zatańczyły na ścianie, a chłopiec poruszył się, jakby chciał złapać namalowanego światłem królika biegnącego w górę po plakacie, na którym siedmiu zawodników w granatowych szatach unosiło w triumfalnym geście wielki puchar. W blasku ognia twarz młodego Blacka wydawała się chorobliwie blada. Nie uśmiechał się.
Wyglądał trochę tak, jakby miał gorączkę. Delikatnie położyła mu rękę na czole. Było chłodne. Widocznie należał do ludzi, dla których gorączka była nieodzownym elementem egzystencji i nie wiązało się to z podwyższoną temperaturą ciała.
Zawsze była ciekawa, jaki jest ten dzieciak. Był najlepszym przyjacielem jej syna. Wcześnie widziała go zaledwie parę razy, znała z przelotnych powitań na dworcu, entuzjastycznych opowieści Jima. Wydawało jej się, że muszą być do siebie podobni, ot, dwóch szczęśliwych drapichrustów, których rozpiera nadmiar energii. To, co wiedziała o starszych mieszkańcach Grimmauld, lekko burzyło jej ten obraz, ale aż do tej nocy mogła ignorować ów nieznaczny dysonans. Teraz musiała przyznać sama przed sobą, że Syriusz nie może być aż tak podobny do Jamesa, bo młody Potter nigdy nie musiał tak naprawdę o nic walczyć, Black natomiast sprawiał wrażenie, jakby od najmłodszych lat toczył z rodziną regularną wojnę o wszystko.
Być może dlatego Alfard chce zabrać chłopca do siebie. Żeby chociaż na trochę umieścić go w miejscu, w którym nie będzie się musiał buntować przeciwko czemukolwiek. Mary przypomniała sobie, jak wyglądał Syriusz, gdy zapukał do drzwi jej domu. W życiu nie widziała tak zdeterminowanego dzieciaka. Zacięty, zły, nieco oszołomiony i próbujący ukryć chyba nawet przed samym sobą, że się boi, co z nim dalej będzie. Nawet teraz, podczas snu, wydawało się, że stara się wyglądać bardzo buntowniczo. Czarownicy przyszło do głowy, że nawet jego szkolne wybryki wynikają nie tylko z czupurności i skłonności do psich figli, ale jeszcze z chęci udowodnienia wszystkim dookoła, że jest wręcz podręcznikowym Gryfonem.
Szybko skarciła samą siebie za wyciąganie zbyt pochopnych wniosków.
- Znasz go od kilku godzin i już psychologizujesz – mruknęła pod nosem. – Brawo, opisz go jeszcze jako jednostkę chorobową, Syndrom Skrzywionego Dziecka Walburgi B.. I ten dramatyczny wywód o różnicach między nim a Jimem... Robisz z niego weterana wojennego. Teraz jeszcze sprawdź, czy blizn nie ma.
Syriusz znów poruszył się nerwowo na łóżku. Mary stanęła przed oczami mucha rozpaczliwie próbująca wydostać się ze szklanki lemoniady. Młody Black stojący tej nocy w drzwiach jej domu wyglądał tak, jakby uciekł z Azkabanu. Możliwe, że gdyby nie rozmowa z Alfardem, wzięłaby to wszystko za histerię nastolatka. Ale skoro poważny, twardo stojący na ziemi czarodziej po kilku minutach rozmowy zdecydował wziąć siostrzeńca do siebie, to musiał wierzyć, że chłopak nie uciekł z byle powodu.
Obiecała sobie, że rano porozmawia jeszcze z wujem dzieciaka. Może lepiej by było, gdyby Syriusz został u Potterów? Wyglądał na człowieka, który musi się przede wszystkim uspokoić i poukładać sobie w głowie to i owo. Lepiej, żeby w takiej chwili mógł liczyć na towarzystwo Jamesa, a nie siedział samotnie w czterech ścianach domku na obrzeżach Glasgow. Alfard był bardzo zapracowanym czarodziejem, na pewno z dnia na dzień nie dałby rady wygospodarować dla siostrzeńca tyle czasu, ile chłopak potrzebował. Syriusz nie powinien być teraz pozostawiony samemu sobie.
Mary podeszła do drzwi, jednak zamiast nacisnąć klamkę, podniosła świecę nad głowę. Magicznie wzmocniony płomień oświetlił delikatnie obu chłopców. Opowieści Jima, których wysłuchiwała od lat, zachowanie Jamesa i Syriusza tej nocy – wszystko wskazywało na to, że naprawdę byli świetnymi przyjaciółmi. Co rzadkie między ludźmi tak sobie bliskimi, byli bardzo podobni: weseli, pomysłowi, zawadiaccy, honorowi, odważni. Różnili się jednym szczegółem: Black, w przeciwieństwie do Pottera, potrafił genialnie maskować strach brawurą. Czarownicy przebiegło przez myśl pytanie, czy ten jeden drobiazg nie sprawi kiedyś, że ich drogi się rozejdą. Potrząsnęła głową, by odegnać tę myśl.
- To niedorzeczne – powiedziała sobie stanowczo.
Postanowiła, że zdrzemnie się chociaż przez dwie godziny. To była stanowczo za długa noc. Położyła dłoń na klamce i ostatni raz spojrzała na śpiących. Uśmiechnęła się do syna i przeniosła wzrok na młodego uciekiniera. Wiedziała, że Syriusz nie może jej słyszeć, ale chciała mu powiedzieć jakieś ciepłe słowo, zrobić dobrą wróżbę na następny dzień. Śpij spokojnie, dziecko. Niech ci się przyśni lepsze jutro, cokolwiek takiego. Spojrzała na młodego Blacka, na jego nerwowe ruchy, zacięty wyraz twarzy, rozwichrzone włosy. Zaśmiała się gorzko.
- Ty i tak nie będziesz nigdy umiał ani żyć, ani spać spokojnie.
Była piąta nad ranem, gdy wyszła.
Świtało.

Tak minęła noc tysięczna pierwsza
Odpłynął śpiewny głos Szeherezady
Nie słychać w palenisku śmiechu świerszcza
Trup muchy pływa w szklance lemoniady.


Gdy się budzimy, nie zdajemy sobie sprawy z tego, że ktoś nas w nocy obserwował. Składamy w kostkę koc w kratę, myśląc ciepło, że jakaś dobra dusza znalazła minutę, by nas przykryć. Oglądamy uważnie świeży opatrunek na ręce i zaczynamy kombinować, jak by się go tu pozbyć. Uśmiechamy się do nowego dnia i jemy ze smakiem śniadanie, rozmawiając po swojemu z rodziną. Siadamy na łóżku z mocnym postanowieniem, że oto teraz odzyskamy nadzieję i będziemy żyć dla tych, których mamy. Odrzucamy z niechęcią kołdrę, pełni strachu o to, co przyniesie rzeczywistość i idziemy z lękiem stawić jej czoło. Nie mamy czasu się rozejrzeć. Nie zauważamy, że trup muchy pływa w szklance lemoniady.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Michelle
Charłak



Dołączył: 23 Kwi 2007
Posty: 21
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 16:55, 27 Kwi 2007    Temat postu:

Jako pierwsza mam zaszczyt skomentować całość. Co mogę powiedzieć? Błędów nie znalazłam, choć prawdę mówiąc, wcale nie szukałam. Wolałam dać się zaczarować Twojemu opowiadaniu.

Nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim pomysłem. Styl mistrzowski, tekst genialny. Nie ma co ukrywać: podziwiam Cię. Szczególnie podobają mi się momenty, kiedy w refleksje wplatasz ten motyw o musze w szklance lemoniady. Po prostu ślicznie.

Z pewnością będę do tego tekstu wracać.

Pisz inne opowiadania i zachwycaj nas swoją twórczością.

Życzę weny i jak najlżejszego pióra.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Karmelia
Duch



Dołączył: 20 Wrz 2006
Posty: 189
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Legnica welcome to

PostWysłany: Pią 18:58, 27 Kwi 2007    Temat postu:

Słodka Roweno...

Toż to jest po prostu perełka *_* Aż słów mi brak.

Najbardziej podobało mi się pierwsze. Moje dwie ulubione postacie, ach... I najlepsza charakterystyka Remusa, z jaką się w życiu spotkałam!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin