[Z] Na chwilę przed śmiercią

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Idril Celebrindal
Charłak



Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 22
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 12:51, 18 Lis 2006    Temat postu: [Z] Na chwilę przed śmiercią

Opowiadanie zostało napisane na pojedynek. Oto warunki:
1. Tytuł: Nim nadejdzie Śmierć
2. Temat: Barty Crouch senior
3. Forma: Proza. Trzecia osoba.
4. Długość: do 20 000 znaków.
5. Dodatkowe dane: Opowiadanie ma być raczej smutne.
Dodatkowo ma pojawić się żona Croucha, jego syn, Syriusz Black, Berta Jorkins i Czarny Pan. Aha, młodość Croucha niech nie będzie szczegółowo opisywana.
W wasze ręce.



Na chwilę przed śmiercią


Mojej znakomitej przeciwniczce. Mel, to dla ciebie.


Na chwilę przed śmiercią człowiek myśli o życiu. O wzlotach i upadkach, chwilach smutku i radości. Pomiędzy „Avada” a „Kedavra” istnieje zawieszony w czasie moment, nie dłuższy niż jedno uderzenie serca, a jednocześnie trwający całą wieczność. Ale co zrobić, gdy umierający człowiek jest już tak naprawdę od dawna martwy?

***

Bartemiusz Crouch Senior usiadł ciężko w miękkim pluszowym fotelu w zaciszu domowej biblioteki. Przed chwilą, kiedy Mrużka przyniosła wiadomość, że jego syn został schwytany razem z oddziałem śmierciożerców, poczuł, że coś w nim umarło na zawsze. Została tylko zimna skorupa służbisty. Nie miał nawet siły płakać, choć jego żona zalewała się łzami w sypialni. Był dziwnie pusty. Martwy za życia.
Podobno nim nadejdzie śmierć, człowiek myśli o życiu. A on? O czym myślał chwilę wcześniej? O niepodpisanych dokumentach. Nie miał przy sobie zmieniacza czasu, by cofnąć się w przeszłość. I tak, jak do tej pory nigdy nie chciał wracać do tego, co minęło, tak teraz nie pragnął niczego innego.
Nawet nie zauważył, że nalał sobie już trzecią szklaneczkę Ognistej Whisky Ogdena. Sączył ją powoli, pozwalając, by każdy łyk palił gardło. Przynajmniej wiedział, że jest jeszcze w stanie coś czuć.
Nawet przez grube mury domostwa Crouchów słychać było żałosne zawodzenie Marion. Barty wsłuchiwał się w te jęki, przeklinając jednocześnie samego siebie za to, że nie jest w stanie wykrzesać z siebie choć jednej łzy. Chciałby, Merlin świadkiem, chciałby płakać. Wyrzucić z siebie cały żal, cały smutek i gorycz. Iść i przytulić żonę. Nie potrafił. Umarły w nim wszelkie uczucia, została tylko obojętność, gorsza nawet od nienawiści.
Chciał nienawidzić syna za to, co im zrobił. Za to, że w jednej chwili zniszczył wszystko. I tego też nie potrafił.
Zresztą, Bartemiusz Crouch Senior wyrzucił syna z rodziny już w momencie, kiedy Mrużka powiedziała, zalewając się łzami: „Panie Crouch, sir. Panicz Barty został złapany ze sługami Czarnego Pana”. I choć Barty Junior nadal nosił jego nazwisko, stał się w jednej chwili obcym człowiekiem. Tak było dla Croucha bezpieczniej. Przecież obcych ludzi nie trzeba opłakiwać ani nienawidzić.

***

Marion zeszła na kolację jak co wieczór. Miała zapuchnięte oczy i czerwony nos, ale przyszła. Rutyna przede wszystkim. Usiadłszy naprzeciw męża, ścisnęła ręce na podołku i zaczekała, aż Mrużka nałoży jej na talerz puree z groszku i kotlet barani. Podczas gdy skrzatka nalewała do kieliszka wina, pani Crouch patrzyła na męża, gapiącego się nieustannie w jeden punkt na ścianie. Tam, gdzie wisiał obraz, przedstawiający osiemnastoletniego Barty’ego.
– Odezwij się – powiedziała wreszcie słabym głosem Marion. – Odezwij się do mnie, Barty…
Crouch wciąż milczał, wpatrując się w postać młodego chłopaka o piegowatej twarzy i lnianych włosach, opadających na twarz.
– Odezwij się wreszcie, do jasnej cholery! – Krzyk przeszedł pod koniec w szloch.
Czerwone wino z odstawionego gwałtownie kieliszka chlusnęło na śnieżnobiały obrus. Bartemiusz przeniósł powoli wzrok na żonę, lecz nadal nic nie mówił.
Ciszę zapadłą przy stole przerwał natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Mrużka poszła otworzyć i po chwili zaanonsowała przybycie Alastora Moody’ego.
Auror był wyraźnie zakłopotany. Barty, który nie widział go już od dłuższego czasu, zauważył na jego nosie kilka szwów i spory ubytek.
To pewnie pamiątka po ostatniej akcji, pomyślał beznamiętnie.
– Barty, przychodzę tutaj jako wysłannik Kwatery Aurorów – zaczął Szalonooki. – To, niestety, wizyta oficjalna. Bardzo mi przykro z powodu twojego syna…
– Ja już nie mam syna, Alastorze – odpowiedział cicho Barty. Pani Crouch zaniosła się szlochem. – Pozwolisz, że przejdziemy gdzie indziej – dodał pracownik ministerstwa, widząc reakcję żony.
W bibliotece było ciemno, ale Bartemiusz cicho wypowiedzianym zaklęciem zapalił stojącą w rogu pomieszczenia lampę. Jasna poświata oświetliła setki zgromadzonych przez lata woluminów. Moody podziwiał je przez chwilę, dając gospodarzowi czas na ochłonięcie.
– Czy to przesłuchanie? – zapytał zaraz na wstępie Crouch.
Ku zdumieniu aurora, był całkowicie spokojny, chłodny, beznamiętny. Jakby to nie dotyczyło jego, ale kogoś zupełnie obcego. Nalał sobie szklankę wody i zaoferował to samo gościowi. Moody jednak, jak to było do przewidzenia, odmówił i wyciągnął z kieszeni srebrną piersiówkę. Upił dwa duże łyki i schował ją z powrotem. Po pokoju rozszedł się intensywny zapach alkoholu.
Cóż, aurorzy z pewnością nie pijają wody.
– Stresujący fach – wyjaśnił Alastor, widząc zdumienie gospodarza.
– Czy to przesłuchanie? – ponowił pytanie Crouch.
– Coś w tym rodzaju. Barty, nie miej mi za złe. Taka robota.
Bartemiusz pokiwał głową.
– Dobrze – podjął Moody. – W takim razie, czy…
– Zaczekaj – przerwał pan domu aurorowi. – Chcę wiedzieć, co on zrobił.
Szalonooki stracił na chwilę rezon.
– Dostaniesz wszystkie akta, bo poprowadzisz jego proces przed Radą Prawa Czarodziejów. Ale na razie powiem ci tyle, że razem z Lestrange’ami doprowadzili Longbottomów do utraty zmysłów. Frank i Alicja to teraz rośliny!
Crouch zacisnął dłonie na oparciu fotela.
– Złapaliśmy ich wszystkich. Bellatrix, Rudolfa i Rabastana. Był z nimi twój syn.
– Ja-nie-mam-syna – powtórzył Barty przez zaciśnięte zęby. – Nie mam!

***

„Dzień dobry, panie Crouch! Jak samopoczucie?”, „Jak się pan miewa, panie Crouch?”, „Jak tam zdrowie, panie Crouch?”
Barty nienawidził tych wszystkich grzeczności, bo wiedział, że tak naprawdę pracownicy Ministerstwa Magii chcieli zadać tylko jedno pytanie, które nigdy w życiu nie przeszłoby im przez gardła. „Jak to jest wychować potwora, panie Crouch? Bydlaka, który nie zasługuje nawet na śmierć.” Czasami miał ochotę udzielić im odpowiedzi tak, by udławili się repliką. Ale ta pokusa trwała tylko chwilę i przechodziła.
Tak samo nie mógł znieść tych wszystkich niby współczujących spojrzeń i podwładnych, przemykających pod ścianami jak cienie, milknących za każdym razem, gdy się zbliżał.
Tego ranka było jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Kiedy Crouch szedł, zamierał cały korytarz. Ludzie wylegali z biur i patrzyli na niego z tym okropnym rodzajem zaciekawienia, który sprawia, że obiektowi zainteresowania oczy zachodzą czerwoną mgiełką wściekłości. Jednak ta ciekawość nie była bezpodstawna.
Barty Crouch Senior szedł skazać własnego syna.
Obok pracownika ministerstwa szła, ledwie trzymając się na nogach, jego żona. Słaniająca się z żalu Marion, szlochając rozdzierająco, wczepiła się w ramię męża. Mięła w rękach jego nienagannie wyprasowaną szatę bez jednej fałdki.
Lochy były zimne i wilgotne. Kiedy Crouchowie zajęli swoje miejsca, większość zainteresowanych już przybyła, zostało tylko kilka wolnych krzeseł. Tuż obok Barty’ego zasiadał Albus Dumbledore, jak zwykle spokojny i opanowany.
– Barty, witaj – powiedział dyrektor Hogwartu przyjaznym, ciepłym głosem, ale jego twarz wyrażała smutek. – Dzień dobry, Marion. Przykro mi, że spotykamy się w tak nieprzyjemnych okolicznościach.
Kobieta zaszlochała spazmatycznie i przycisnęła chusteczkę do ust.
W kącie pomieszczenia Crouch zauważył jasnowłosą dziennikarkę we wściekłozielonej szacie, ssącą denerwującym zwyczajem koniuszek pióra. Jakże się ona nazywała? A, tak, Rita Skeeter. Reporterka Proroka.
Pismaki znowu mają żer, pomyślał Barty, układając rozjeżdżające się teczki z aktami w równy stosik.
Pedantyzm przede wszystkim. Crouch – jeżeli cokolwiek w życiu opanował do perfekcji – to właśnie bycie pedantem. Wszystko, co nosił, musiało być perfekcyjnie wyprasowane, bez jednego zagniecenia. Wszystko, czym się otaczał, musiało być jak spod linijki. Książki, ułożone w idealnie równe stosy, pióra, leżące idealnie równym rzędem, cztery kałamarze, tworzące razem idealny kwadrat. Tylko dziecko mu się nie udało idealnie.
Stop! On nie ma dziecka. I tego się trzymajmy.
Barty czuł, jak na posiwiałej w kilka tygodni skroni drga mu nerw. Jeszcze tylko chwila i…
– Wprowadzić ich.*
Myślał, że coś poczuje przy tych słowach. Może zdenerwowanie, może smutek, może… sam nie wiedział. Tymczasem jednak nie poczuł nic. Był martwy. To jego sy… to on sprawił, że umarł za życia. Zabił własnego oj… Zabił Croucha. Kropka. Nie ma syna ani ojca. Jest on – morderca, zwyrodnialec, niegodny ziemi, która go nosi i Bartemiusz Crouch Senior – ten, który osądzi śmierciojada i odeśle tam, gdzie czekają na takich dementorzy. Prosto do piekła na ziemi. Prosto do Azkabanu.
Drzwi w rogu komnaty otworzyły się z cichym skrzypieniem i weszło sześciu dementorów, prowadząc czterech więźniów. W lochu rozległy się podniecone szepty, ludzie zerkali ukradkowo na Croucha.
Przewodniczący rady starał się skupić wzrok na ciemnowłosej kobiecie o ciężkich powiekach, jej mężu i szwagrze, tłumacząc się sam przed sobą, że wcale nie unika spojrzenia na czwartego oskarżonego. Po prostu… wolał patrzeć na pozostałą trójkę.
Siedząca przy Bartym Marion zaczęła kołysać się w tył i w przód, jak dziecko z chorobą sierocą. Zawodziła przy tym niczym zawodowa płaczka.
Niech ona przestanie! – pomyślał Crouch. Niech przestanie natychmiast, do cholery!
Kolejny jęk, a później odgłos krztuszenia się własnym płaczem.
Bartemiusz wstał, patrząc na oskarżonych jak na coś oślizgłego, co przylepiło mu się do buta.
– Zostaliście postawieni przed Radą Prawa Czarodziejów – zaczął – abyśmy mogli osądzić was za zbrodnię tak ohydną…
– Ojcze… – jęknął najmłodszy z sądzonych. – Ojcze… błagam!
Niech on przestanie! – krzyknął w duchu Crouch.
– …o jakiej jeszcze nie słyszeliśmy przed tym sądem! – podniósł głos. Ludzie patrzyli na niego jak na okaz w mugolskim zoo. – Wysłuchaliśmy obciążających was zeznań. Wszyscy czworo jesteście oskarżeni o porwanie aurora, Franka Longbottoma, i rzucenie na niego zaklęcia Cruciatus, w przekonaniu, że dowiedział się o miejscu pobytu waszego pana, Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać…
– Ojcze, ja tego nie zrobiłem! Nie zrobiłem tego, przysięgam, ojcze, nie oddawaj mnie w ręce dementorów…
NIECH ON PRZESTANIE!!!
– Jesteście też oskarżeni o rzucenie zaklęcia Cruciatus na małżonkę Franka Longbottoma, kiedy nie chciał wam wyjawić tego, co wie. Zamierzaliście przywrócić do władzy Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, aby znowu nurzać się w gwałcie i przemocy, co najprawdopodobniej robiliście, kiedy był w pełni swej czarnoksięskiej mocy!!! Proszę teraz sędziów…
– Matko! – Jasnowłosy młodzieniec prawie płakał. – Matko, powstrzymaj go! Matko, ja tego nie zrobiłem, to nie ja!
Zawodzenie Marion Crouch przeszło w crescendo…
– Proszę teraz sędziów – ryknął Crouch – aby podnieśli ręce, jeżeli uważają, tak jak ja, że te zbrodnie zasługują na dożywotni pobyt w Azkabanie.
…aby osiągnąć szczyt. Teraz kobieta już nie łkała. Po sali niósł się chwytający za serce skowyt.
Wszyscy sędziowie podnieśli ręce.
Pani Crouch zawyła donośnie.
Rita Skeeter notowała jak szalona.
Barty Crouch Senior nie czuł absolutnie nic.
– Nie! Matko, nie! – Znów rozległ się krzyk Croucha Juniora. – Ja tego nie zrobiłem, nie zrobiłem, ja nie wiedziałem! Nie wysyłaj mnie tam! Nie pozwól mu!
Bellatrix Lestrange krzyczała coś o odradzającej się potędze Czarnego Pana, ale Crouch jej nie słuchał. Wpatrzony był w Barty’ego Juniora, wleczonego przez dementorów ku wyjściu.
– Jestem twoim synem! – krzyczał chłopak. – Jestem twoim synem!
NIECH ON WRESZCIE PRZESTANIE!!!
– Nie jesteś moim synem! JA NIE MAM SYNA!!!
Marion osunęła się bezwładnie na podłogę. Crouch zarejestrował to kątem oka, ale nawet się nie odwrócił.
– Zabierzcie ich! Zabierzcie ich i niech tam zgniją!
Młodzieniec zbladł, widząc nieustępliwe spojrzenie ojca.
– Ojcze! Ojcze, ja w tym nie brałem udziału! Nie! Nie! Ojcze, błagam!
To koniec. Barty Crouch Senior umarł po raz drugi.

***

Azkaban był strasznym miejscem. Wyniosłe mury niezdobytej twierdzy wznosiły się ku niebu, przywodząc na myśl wielkiego potwora, wyłaniającego się z wody. Blanki starego zamczyska, przerobionego na więzienie, spowijała mlecznobiała mgła, unosząca się nad parującą powierzchnią Morza Północnego. Słońce zasłaniały chmury, światło było matowe i przytłumione.
Zwodzony most opuścił się z potwornym zgrzytem i uderzył o solidny, drewniany pomost, przy którym cumowała łódka. Belki zadudniły głucho.
Przerażające miejsce, pomyślał Bartemiusz Crouch.
U jego boku szła powoli, potykając się co i rusz, Marion. Blada, o podkrążonych oczach. Umierająca. W ręku ściskała mały flakonik.
Dlaczego się na to zgodziłem? – zastanawiał się Barty. Dlaczego pozwoliłem jej na to szaleństwo? Bo przecież to jest szaleństwo…
Dementorzy czuwali jak zwykle przy głównym wejściu. A Crouch wiedział aż za dobrze, co usłyszy, kiedy przejdzie obok nich.
Ojcze, ja tego nie zrobiłem! Nie zrobiłem tego, przysięgam, ojcze, nie oddawaj mnie w ręce dementorów…
Czy on będzie mnie prześladować aż do śmierci?!
Ja tego nie zrobiłem, nie zrobiłem, ja nie wiedziałem! Nie wysyłaj mnie tam! Nie pozwól mu!
Niech ten głos się wreszcie uciszy!!!
– Dość!!! – krzyknął Crouch. Żona popatrzyła na niego z przestrachem.
Robię to tylko dlatego, że ją kocham… Robię to tylko dlatego, że ją kocham, powtarzał jak mantrę.
Jeszcze jedna warta dementorów.
Ojcze! Ojcze, ja w tym nie brałem udziału! Nie! Nie! Ojcze, błagam!
Uciszże się wreszcie!!!
Cela, w której siedział jego sy… w której siedział on, była mała i ciemna. Zawilgłe ściany pokrywał grzyb. Kulący się w kącie mężczyzna wyglądał jak kościotrup. Chorobliwie chudy, o zapadłych policzkach i wygłodniałych, błyszczących gorączką oczach, o popękanych, spierzchniętych wargach i z bliznami na rękach, ze zmierzwionymi włosami, wyglądał niczym ucieleśnienie sennych koszmarów. Barty Crouch Senior odwrócił wzrok.
– Mamy tylko pięć minut. Pospieszcie się – powiedział matowym głosem.
Widział kątem oka, jak jego żona odkorkowuje fiolkę i wrzuca do niej swój włos. Drugą podała Barty’emu Juniorowi. Z kieszeni szaty wyciągnęła pokaźnych rozmiarów butelkę i zagrzebała w zwiniętym byle jak kocu, wrzucając uprzednio kilka włosów syna.
Jeden łyk i na miejscu Marion Crouch stał Barty Crouch Junior.
Jego ojciec natomiast przeklinał się w duchu, że znów nie potrafi zapłakać. Że znów patrzy na zalewającą się łzami żonę – tym razem pod postacią jej dziecka – i nie potrafi zmusić się do płaczu. Był martwy. Już od dawna.
– Idziemy – warknął do syna.
Drzwi zatrzasnęły się za nimi głucho. Dementorzy nie wszczęli alarmu. Udało się.
Crouch szedł pospiesznie więziennym korytarzem, unikając patrzenia do innych cel. Wszyscy osadzeni, jak jeden mąż, zdradzali już objawy szaleństwa. Tylko jeden człowiek siedział i patrzył na Barty’ego spokojnie, całkowicie przytomnymi oczyma.
– Black – wyrwało się starszemu czarodziejowi, nim zdążył pomyśleć.
– Witam, panie Crouch! – Syriusz podszedł do kraty i oparł się o nią nonszalancko, jedną ręką markując salut. – Jak zdrówko? A piękna żona? A… syn?
Crouchowi zrobiło się czarno przed oczyma. Popchnął Barty’ego Juniora i przyspieszył kroku.
– Liczy wszy na swojej głowie? – niósł się za nim zachrypły głos Blacka.
– Zamknij się!
– A może gada ze ścianami?
Crouch prawie biegł, poganiając co i rusz słaniającego się na nogach syna. Znów musieli przejść przez dementorskie posterunki. I znów słyszał błagania Barty’ego Juniora oraz zawodzenie zrozpaczonej żony.
A może to się dzieje naprawdę? – pomyślał. Może to płacz Marion, a nie tylko mgliste wspomnienie?
Nie mógł się uwolnić od tej myśli nawet wtedy, gdy już przemierzał morze samosterującą łódką.

***

Pogrzeb był cichy i skromny. Już drugi w ciągu kilku tygodni. W odróżnieniu od pierwszego, teraz w trumnie naprawdę znajdowało się ciało. Marion, chowana jako syn, spoczęła wreszcie w ziemi. Barty Crouch Senior stał nad grobem i usiłował zmusić się do odczuwania czegokolwiek. Nadaremno.
Grabarze zasypywali ziemią błyszczącą, mahoniową trumnę.
Łup.
Kolejna łopata. Dół zmniejszał się z każdą chwilą. Barty patrzył na ten spektakl śmierci jak zahipnotyzowany. Jeszcze moment i jego ukochana Marion zostanie na wieki sześć stóp pod ziemią. Później Crouch postawi ładny nagrobek, na którym napisze: „Bartemiusz Crouch Junior”. I tylko on będzie wiedzieć, kto tak naprawdę tam leży.

***

Tego wieczoru Barty wrócił do domu późno. W drodze z pracy przypomniał sobie, że zostawił w ministerstwie ważne dokumenty do podpisu. Gdy jednak wrócił do biura, okazało się, że ktoś już je zabrał.
Spodziewał się, że w domu, w zaciszu biblioteki, wreszcie uda mu się odpocząć. Ostatnimi czasy coraz częściej bywał zmęczony. Jednak gdy tylko otworzył drzwi, natknął się na iście dantejskie sceny. Jedna z jego podwładnych, Berta Jorkins, stała na środku hallu i wrzeszczała na kulącą się ze strachu Mrużkę. Crouch już miał na końcu języka pytanie „Co się tu dzieje?”, ale nim zdążył je zadać, Berta wycelowała w niego oskarżycielsko palec.
– Jak pan może?! – wrzasnęła. – Jak pan ma sumienie przetrzymywać tutaj zbiegłego śmierciojada?! Aurorzy już się o tym dowiedzą, może pan być spokojny! Współpracuje pan z Sam-Wiesz-Kim!!! Ja tak tego nie zostawię!!!
Zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi frontowych, chcąc najwyraźniej opuścić dom. Na to Crouch nie mógł pozwolić.
OBLIVIATE!!! – krzyknął, mierząc prosto w pannę Jorkins.
Zaklęcie uderzyło z całą siłą, zwalając Bertę z nóg. Po chwili kobieta podniosła się, otrzepała spódnicę i wyszła, rzucając czarną teczkę z dokumentami na ziemię.

***

Crouch był zmęczony. Już dawno nie czuł się tak wykończony. Od finałów mistrzostw świata w quidditchu wciąż żył w niepewności. Dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, jakie głupstwo popełnił, wypuszczając syna z więzienia. Zapomniał na jeden krótki moment, że Barty Junior nie trafił tam przez przypadek. Torturował przecież dwoje ludzi i doprowadził ich do utraty zmysłów, a na jego lewym przedramieniu widniała najdoskonalsza definicja poglądów na życie – Mroczny Znak.
Croucha seniora już od kilku dni męczyła uporczywa migrena. Czuł, jakby połowę czaszki mózg rozsadzał od środka, a oko miało zaraz wypłynąć. Drażnił go każdy silniejszy dźwięk, raził każdy promień światła.
Byli sami. Tylko on i Barty Junior. Mrużki pozbył się zaraz po incydencie na mistrzostwach. Nie mógł ryzykować, że coś takiego się powtórzy.
Z błogiego stanu półsnu wyrwał go natarczywy dzwonek do drzwi. Crouch powoli przeszedł przez ciemny hall i otworzył. Na progu stał niski, tęgi mężczyzna z zawiniątkiem w rękach.
– O co chodzi? – zapytał chłodno Bartemiusz.
– Nazywam się Peter Pettigrew. Przyszedłem po Barty’ego – powiedział cicho przybysz. – Po Barty’ego Croucha Juniora.
– To… – Pracownik ministerstwa aż się zachłysnął. – To niemożliwe… To niemo…
– Glizdogonie – z zawiniątka wydobył się syczący głos – rozwiń materiał… Chcę…
Krzyk uwiązł Crouchowi Seniorowi w gardle. To, co zobaczył… Nie, to nie mogła być prawda. To nie mógł być…
IMPERIO!

***

Na chwilę przed śmiercią myśli się o życiu. O wzlotach i upadkach, chwilach smutku i radości. Ale co zrobić, gdy umierający człowiek jest już tak naprawdę od dawna martwy?
Wtedy trzyma się kurczowo tej jednej, jedynej myśli, która utrzymywała go przez lata przy owej namiastce życia, przy cieniu normalnej egzystencji.
AVADA…
Ja nie mam syna!!!
…KEDAVRA!!!

KONIEC


* Dialogi w powyższej scenie pochodzą z tomu „Harry Potter i Czara Ognia”, z rozdziału „Myślodsiewnia”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ata
Vampire Council Member



Dołączył: 21 Sie 2005
Posty: 6677
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grzeszne Rozkosze - pub dla wampirów...

PostWysłany: Nie 19:52, 19 Lis 2006    Temat postu:

Cytat:
Mięła w rękach jego nienagannie wyprasowaną szatę bez jednej fałdki.
Skoro ja mięła, to ta szata już chyba miała fałdki, nie? Rozumiem, o co ci chodzi - że przed tym zmięciem szata była idelanie wyprasowana - ale jest to sformułowane odrobinę niezgrabnie.

To pytanie na końvu pierwszego akapitu wydawało mi się odrobinę takie, khm, nie wiem jak to ująć... Zbyt natrętne? Powiedzmy... Ale w połączeniu z ostatnim akapitem wygląda to swietnie. Mrrr.

Och... Śliczne opowiadanie. Genialne. Najważniejsze sceny z życia Croucha, przedstawione w taki... no... świetny, po prostu, sposób. Incydent z Blackiem byl takim powiewem swieżości, czymś, czego tu sie nei spodziewałam, i co urozmaiciło opowiadanie.

Jesteś boska, Idril.

Atuś


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pomyLUNA LOVEgood
Kappa



Dołączył: 25 Paź 2006
Posty: 29
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z domu

PostWysłany: Czw 16:35, 15 Lut 2007    Temat postu:

Wiele razy już czytałam to opowiadanie. Mogłabym przeczytać kolejne sto. Największa jego zaleta to temat. Oboje Crouchowie maja to do siebie, że nikt tak do końca nie mógł wiedzieć, co się dzieje w ich głowach i co czują. Niewiele osób decyduje się więc o nich pisać. A Tobie wyszło to doskonale, jak zwykle zresztą.

pomyLUNA LOVEgood, która od kwadransa gapi się w ostatni akapit


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Marigold
Charłak



Dołączył: 28 Sie 2007
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Silicon Street

PostWysłany: Pon 17:20, 03 Wrz 2007    Temat postu:

Nie czytam tego fika pierwszy raz, a i tak przeraża tak samo jak za pierwszym razem. Bo mamy tu tragedię ojca, który stracił swojego syna. Stracił, bo Barty Junior wybrał inną drogą, nie drogę ojca. Wybrał śmierciożerców, Voldemorta, wybrał zło i śmierć. Nadal przeraża mnie ten opis starszego Barty'ego, ojca, który stracił swojego syna, człowieka martwego za życia, człowieka, dla którego nie ma już żadnej nadziei. I w końcu człowieka, który skazał własne dziecko na Azkaban. Do tego stopnia wygasły w nim uczucia, do tego stopnia syn był mu obojętny. Tylko matka próbowała jakoś wstawiać się za synem, pomogła mu wypijając eliksir i zamieniając się z nim, żeby wyszedł z Azkabanu... i wiemy, co się dalej stało.
Podoba mi się wplecenie tej scenki z czwartego tomu do treści fika. Dzięki temu stał się taki mocniejszy i bardziej hmm bezwzględny, bo ojciec, nie miał żadnych oporów, żeby skazać syna na pobyt w tak strasznym miejscu...
Ale i tak najbardziej wstrząsa ta końcówka, gdzie na dobrą sprawę Barty Senior mógłby się nawrócić i wybaczyć synowi, ale nie. Jego ostatnią myślą przed śmiercią jest "ja nie mam syna". I za ten wstrząs dziękuję bardzo. Chyba tego dziś potrzebowałam.

Weny,

M.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
psota
Mugol



Dołączył: 12 Sie 2007
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:18, 25 Gru 2007    Temat postu:

Zaczyna się ładnie i kończy się ładnie. W zasadzie mogłaby tylko tyle powiedzieć, bo cóż można dodać więcej.
Tak naprawdę magicznie ujęłaś początek i koniec.
Twój tekst zmusza do tego bym pomyślała czy znam swoich najbliższych. Może tak? A co jeśli nie?
Ukazałaś tą tragedię bardzo pięknie. Niemalże uwierzyłam w czasie rozprawy, że junior Crouch jest niewinny.
Dla mnie nie pojęte jest jak można skazać własnego syna „na śmierć”. Wydaje mi się, że miłość a szczególności ta rodzicielska powinna stanąć ponad wszystkim. Poza tym jakbym to ja była ojcem Barty’ego to starałabym się sprawdzić czy to wszystko naprawdę prawda.
Ten tekst pokazuje seniora Croucha z innej strony. Takiej trochę dziwnej. Wkońcu na jego czystym i nie pomiętym ubraniu nie powinna pojawić się żadna plamka ani fałdka.

Jedyne co mi zgrzytnęło to :
Cytat:
Tylko dziecko mu się nie udało idealne.

Jak dla mnie zabrzmiało śmiesznie, chociaż miało wyjść dramatycznie prawda?

Ładne.

Z.P. PSOTA


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
bjut
Mugol



Dołączył: 08 Lip 2007
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:30, 27 Gru 2007    Temat postu:

ładne opowiadanie.
rozpływam się nad tym jak wprowadziłaś Syriusza do tego tekstu serio. spodobał mi się jak nie wiem, taki wkurzony na Croucha i tak mu dogadywał jak prawdziwy Syriusz. i jakoś nigdy jeszcze nie myślałam, jak Black zachowywał się w więzieniu, czy po prostu siedział i gapił się w ścianę, czy drwił ze wszystkich... ah, brawo, panienko.

Czuł, jakby połowę czaszki mózg rozsadzał od środka, a oko miało zaraz wypłynąć. Drażnił go każdy silniejszy dźwięk, raził każdy promień światła.

cudownie obleśne z tym okiem.


i jeszcze bardzo mi się spodobało, że opisałaś wydarzenia o których wiemy z treści książki, że nie dodawałaś za dużo od siebie.

edit.

śmierciożerca brzmi lepiej niż śmierciojad i w mojej opinii lepiej pasowałoby to w tym opowiadaniu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bjut dnia Czw 18:09, 27 Gru 2007, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum Krukonów i czarodziejów Strona Główna -> Fan Fiction Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


Bluetab template design by FF8Jake of FFD
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin